Because i love you.
Zapadł wieczór. Po kolacji egzorcyści udali się do swoich kwater na zasłużony odpoczynek. Jedynie w skrzydle Sekcji Naukowej można było usłyszeć dźwięki świadczące o intensywnej pracy naukowców, ale oni rzadko kiedy spali. W Kwaterze Głównej Czarnego Zakonu panowała więc niemal idealna cisza.
Jednak nie wszyscy członkowie organizacji oddali się w objęcia Morfeusza. W jednym z pokoi dwoje osób prowadziło dyskusję dotyczącą jutrzejszego wieczoru. Chociaż bardziej wyglądało to jak próba kopania się z koniem, ale cóż......zdarzały się i takie przypadki.
Stwierdzenie, że Kanda był zły było grubym niedopowiedzeniem. On był mega wkurwiony.
Pieprzony królik wparował mu do pokoju zaraz po kolacji. Nie pytając o pozwolenie!!! I nadal w nim siedział z uśmiechem na ryju mimo rzucanych mu wściekłych spojrzeń i prób pogonienia go Mugenem.
Ta ruda menda nie chciała się odpierdolić. Gdzie był jego instynkt samozachowawczy kiedy był potrzebny!?
Lavi leżał rozłożony na łóżku niczym król i z cwaniackim uśmiechem na ustach próbował przekonać Japończyka aby jutro wieczorem poszedł z nim w pewne miejsce. Jednak ten nie miał najmniejszej ochoty współpracować, bo wiedział z czym to się wiąże.
Kanda nie był głupi, domyślał się, że te marne podchody są związane z imprezą urodzinową jaką ta banda dla niego przygotowywała ( jak co roku z resztą ). I nie miał najmniejszej ochoty wybierać się na ten cyrk.
- No weź Yuu, co ci szkodzi?
- Ile razy mam Ci powtarzać?! Nie mów do mnie po imieniu!!!
- W takim razie podaj mi jeden powód, dla którego nie możesz jutro mi towarzyszyć.
- Czy "Nie, bo nie mam zamiaru użerać się z bandą przygłupów" jest wystarczający?
- Nie.
- Kuso! Co mam zrobić żebyś się odpierdolił?!
- Powiedzieć, że idziesz jutro ze mną.
Żyłka na czole Kandy robiła się coraz bardziej widoczna, co świadczyło o bardzo wysokim poziomie jego wkurzenia.
- Naprawdę, nie rozumiem co cię powstrzymuje. Przecież nie zabieram Cię na pole bitwy pełne akum, tylko na krótki spacerek po kwaterze.
- Już wolałbym rozpieprzyć zgraję akum, niż gdzieś z Tobą iść.
- No wiesz co? Ranisz mnie. - Mówiąc to Lavi teatralnie przyłożył rękę do serca.
Choć na pierwszy rzut oka na to nie wyglądało, młody Bookman dobrze wiedział co robi. Chciał najbardziej jak to możliwe zezłościć kolegę. A dlaczego? Powód był bardzo prosty. Im bardziej Kanda był zirytowany, tym łatwiej można było go nakłonić do przystania na otrzymaną propozycję. Powód? Robił to tylko i wyłącznie dla świętego spokoju.
Dlatego nic sobie nie robiąc ze stojącego nad sobą szermierza z ostrzem wycelowanym w głowę, kontynuował realizację swojego niecnego planu.
- A jeśli ci powiem, że spotka Cię tam miła niespodzianka, zmienisz zdanie?
- Khe! Zacznijmy od tego, że niespodzianki nie mogą być miłe.
- Oj uwierz mi, ta akurat będzie.
- A to niby czemu?
- Bo jest związana z osobą za którą wodzisz wzrokiem od ponad roku?
- Nie mam pojęcia oczym ty pieprzysz. - Lekko speszony Yuu odwrócił wzrok.
- Aaa, czyli to nie tak, że oglądasz się za Allenem przy każdej nadarzającej się okazji i starasz się odpędzić od niego wszystkich potencjalnych rywali i rywalki, ale sam nie masz odwagi wyznać mu swoich uczuć?
Ostrze Mugena w błyskawicznym tempie wbiło się w poduszkę zaledwie trzy minimetry od głowy Laviego.
- Powiedz jeszcze słowo, a twoje truchło zawiśnie na najwyższej wierzy zakonu.
Ilość jadu i chęci mordu jaka znajdowała się obecie w głosie Japończyka mogła spokojnie zostać podzielona na dwadzieścia osób, a jeszcze by zostało.
Jednak rudowłosy chłopak, pomimo wiszącej nad nim, a może raczej stojącej przez nim groźby śmierci dalej kontynuował realizację swojego planu wkurzenia Kandy, jednak tym razem postanowił trochę zmienić taktykę.
- No już, po co te nerwy - Lavi delikatnie odsuną ostrze od swojej głowy - przecież dobrze wiesz, że nie prosiłbym cię o to gdybym nie miał konkretnego powodu. A tak się składa, że takowy mam.
Powaga z jaką wypowiedział te słowa skłoniła Kandę do wysłuchania swojej niedoszłej ofiary. Poza tym zawsze mógł go wypatroszyć po usłyszeniu wyjaśnienia. Wyjął miecz z poduszki.
- Nie chciałem tego mówić wprost, bo to dość zawstydzające, ale chyba nie mam wyjścia.
Yuu uniósł brew w geście zdziwienia, Lavi i zawstydzenie? Takie połączenie w ogóle istniało?
- Chcę żebyś jutro poszedł de mną do jednego z nieużywanych pokoi, bo planuję zrobić niespodziankę dla Lenelee. Planuję to od jakiegoś czasu, ale potrzebuję twojej pomocy.
- No proszę.....Czyżbyś pan "Nie interesują mnie stałe związki" postanowił zmienić zdanie i oświadczyć się Lenie? - Kpiący uśmieszek na ustach Kandy mówił więcej niż tysiąc słów.
- Co?.....Nie!.......Znaczy, nie teraz. W sensie planuję coś innego. Hahaha......nie sądzisz, że to byłoby zbyt szybko? W końcu jesteśmy razem dopiero pół roku....
- A skąd mam mieć pewność, że nie blefujesz?
- Bo jestem wzorem prawdomówności i nigdy nie splamiłem swych ust kłamstwem????
Największy blef życia. Zdenerwowanie wprost wychodziło Laviemu uszami. Czuł, że jego plan powoli idzie się jebać, jednak robił dobrą minę do złej gry. W końcu jak już upadać to z hukiem. A znając Yuu wyleci z tego pokoju w bardzo spektakularnym stylu.
- Cóż.......załóżmy, że częściowo ci wierzę.........Na czym miałaby polegać moja pomoc?
Radość jaka zakwitła w sercu Bookmana była większa od najwyższego punktu Wieży Eiffla. Przeżyje! Teraz wystarczy to tylko dobrze rozegrać i może wyjdzie stąd w jednym kawałku.
- Twoje zadanie jest banalnie proste, nawet się nie spocisz. Po prostu chciałbym żebyś poszedł tam ze mną i stał za drzwiami na czatach gdy ja będę ogarniał pokój.
- Czyli mam po prostu pilnować, żeby nikt nie wszedł do środka?
- Tak! Dokładnie!
Przez pewien czas w pokoju panowała całkowita cisza. Po chwili, która dla Laviego trwała wieczność, Kanda wreszcie dał mu odpowiedź.
- No dobra...
- Co? Serio?
- Jeśli ma to polegać tylko na patrzeniu czy nikt w pobliżu się nie pałęta to mogę się poświęcić.
- Yaaay!!! Yuu, nie masz pojęcia jak się cieszę!
- Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie mówił do mnie po imieniu?!!!
- A, no tak. Sorki.
Chociaż Bookman ani myślał dostosowywać się do prośby kolegi, wolał go teraz nie denerwować. Jeszcze by się rozmyślił i musiałby go dalej przekonywać, a zapas racjonalnych argumentów miał już na wyczerpaniu.
- A tak przy okazji, powiedz mi króliku..
- Tak? - Lavi czuł, że to pytanie może być dla niego niebezpieczną pułapką, spojrzenie Kandy było aż nazbyt podejrzane, jednak był gotów na nie odpowiedzieć.
- Czy Komui wie, że pieprzysz jego siostrę?
ŁUP!!!!!
Tak spektakularnego upadku z łóżka nie powstydziłby się najlepszy cyrkowy klaun. Mózg rudowłosego chłopaka tym jednym pytaniem został roztrzaskany w drobny mak, a adrenalina doprowadziła przerażone serce do stanu niemal zawałowego. Gdy chłopak jako tako przetrawił usłyszane pytanie i był w stanie pobudzić do myślenia jeszcze działające szare komórki musiał się upewnić czy jego narząd słuchu działa poprawnie.
- S-słucham? Co powiedziałeś?
- No, pytam czy Komui wie o was. Co jest króliku, na słuch ci padło?
Aha, ok. Uszy działają poprawnie. Tylko z mózgiem trochę gorzej, bo dalej nie wymyślił żadnej odpowiedzi na pytanie Kandy. A niby jest taki mądry.
- Hahaha.....wiesz.....to trochę skomplikowane.......To znaczy, wiesz jaki jest Komui.....a Lena, cóż... - Drapanie się w tył głowy było aż nazbyt wyraźną oznaką zdenerwowania i niewiedzy co do kolejnych kroków jakie powinien wykonać rudowłosy by zachować życie i jako takie zdrowie psychiczne.
- Czyli nie.
Szybkość z jaką Lavi opuścił pokój Japończyka była zaiste imponująca. Aż Yuu się zdziwił, że uciekający rudzielec nie wpierdzielił się w futrynę. Zanim całkowicie znikł mu z oczu zdążył jeszcze usłyszeć krzyk, żeby nie zapomniał o obietnicy. Głupi królik.
Wreszcie brunet mógł zamknąć drzwi pokoju bez ryzyka kolejnej niespodziewanej wizyty i położyć się do łóżka, w celu należytego odpoczynku.
Jednak umysł Japończyka nie zamierzał jeszcze oddawać się w objęcia Morfeusza. Poruszona przez rudzielca kwestia dotycząca uczuć Kandy i obiektu jego cichych westchnień nie pozwoliła mu spać. Zamiast tego zaczął rozmyślać nad relacją łączącą go z Allenem. Cóż, w ich przypadku powiedzenie "Od nienawiści do miłości jeden krok" nabierała dosłownego znaczenia.
Na początku tuż po tym jak albinos przybył do Czarnego Zakonu Kanda traktował go jak zło konieczne. Nadanie mu przezwiska Moyashi było właściwie odruchem bezwarunkowym. No co?! Pasowało! Mały, biały kiełek fasoli.
Tylko, że na przestrzeni lat i wspólnie spędzonego czasu sposób patrzenia Yuu na Walkera zaczął się zmieniać. Początkowo tylko tolerował jego towarzystwo i wkurzał przy każdej nadażającej się okazji. Potem chłopak stał się stałym elementem jego otoczenia, czymś naturalnym i oczywistym, jak oddychanie a dokuczanie mu stało się swoistym hobby Kandy. Ale jakiś rok temu Yuu zaczął inaczej postrzegać Allena. Nie wiadomo jak, w którym momencie, ani dlaczego, ale obecność chłopaka stała się mu niezbędna do prawidłowego funkcjonowania.
Starał się być najbliżej jak tylko się dało, obserwował młodszego chłopaka stopniowo odkrywając jego prawdziwą twarz ukrytą za maską wiecznie uśmiechniętego chłopca. Dostrzegł, że tak naprawdę nie różnią się aż tak bardzo jak na początku przypuszczał. I ten fakt bardzo go ucieszył. Bo poczuł, że to o czym tak bardzo skrycie marzył ma szanse zaistnieć.
Jednak marzenia to jedno a rzeczywistość to drugie. Bo chociaż Kanda przyznał się sam przed sobą, że czuje do Allena coś więcej niż przyjaźń. A nawet dopuścił do siebie myśl, że to może być miłość, to jednak nie zmieniało faktu, że nie kwapił się do wyjawienia swych uczuć chłopakowi.
I tu nie chodziło o to, że Kanda się bał powiedzieć Moyashiemu co czuje. To była o wiele poważniejsza kwestia. Bo nawet jeśli szermierz był w pełni świadomy i pewny swoich uczuć, to nie miał tej gwarancji z przeciwnej strony. Cóż wiedział, że Allen traktuje go jak przyjaciela, ale czy była szansa na coś więcej?
Tego nie wiedział.
Znużony rozmyślaniem Japończyk w końcu zasnął.
Nawet nie spodziewał się, że jutrzejszy wieczór miał całkowicie rozwiać jego wątpliwości. A otrzymany prezent urodzinowy miał dobitnie uświadomić mu siłę i znaczenie usłyszanych słów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro