Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

— No ale jak to? Zrobiłaś szczepienia i załatwiłaś papiery? – zapytała Christina przez telefon.

— Nie, ale chcę jechać. Niech mi Pani pozwoli. To nagły wypadek – wyjaśniłam.

— Jejku, Amanda, masz szczęście, bo zostało kilka wolnych miejsc – uśmiechnęłam się do siebie – Jutro o szóstej rano mamy wylot z lotniska. Spakuj potrzebne rzeczy, ale nie jestem za tym, żebyś jechała bez szczepień.

— Niech się Pani nie martwi. Raczej nie powinno mnie nic ugryźć ani nic. Dobrze, to ja idę się spakować. Do jutra.

— Do jutra – odpowiedziała kobieta i rozłączyłam się.

Wybiegłam z łazienki z obolałym policzkiem po uderzeniu Bryana i wpadłam do pokoju. Pospiesznie wyjęłam walizkę i wrzuciłam do niej najpotrzebniejsze rzeczy takie jak kilka ubrań, bielizna, trochę kosmetyków, szczoteczka i pasta do zębów. Zamknęłam walizkę i poszłam do przedpokoju. Zarzuciłam na siebie bluzę, a gdy już wychodziłam z apartamentu zatrzymał mnie głos Bryana.

— Gdzie ty się wybierasz? – zapytał.

— Ty już nie musisz wiedzieć gdzie ja się wybieram. Podobno już cię nie interesuje moja osoba, więc po co się pytasz? – odparłam podniesionym głosem i głową.

— Pewnie do Etiopii. Ha! Ale dopiero jutro masz wylot. Gdzie...

Nie chciało mi się go więcej słuchać. Zatrzasnęłam drzwi i zbiegłam po schodach z ciężką walizką. Gdy znalazłam się na zewnątrz, wyciągnęłam z kieszeni telefon i wybrałam numer do Kate.

— Hej słońce, co tam? – usłyszałam serdeczny głos przyjaciółki.

— Kate, mogę u ciebie przenocować? Nie zadawaj pytań, tylko mi odpowiedz – poprosiłam czując łzy w kącikach oczu.

— Jasne, mam po ciebie przyjechać?

— Nie, przyjdę na piechotę.

Rozłączyłam się i wolnym krokiem powędrowałam w stronę domu przyjaciółki. Dotarcie na miejsce zajęło mi około trzydziestu minut.

— Co się stało? – zapytała Kate gdy przyszłam do jej mieszkania.

Usiadłam na brzegu kanapy, zostawiając walizkę w przedpokoju i opowiedziałam przyjaciółce wszystko po kolei z trudem powstrzymując się od łez.

— Co za... – przerwała na chwilę powstrzymując się od przekleństwa – Zły człowiek z niego – dokończyła.

— Wiem, dlatego się spakowałam i postanowiłam wyjechać na ten wyjazd charytatywny.

— No i bardzo dobrze zrobiłaś. Jakbym tam była to Bryan by już nie żył. Nie rozumiem jak można tak skrzywdzić jakąkolwiek osobę i to w dodatku kobietę! – Kate mocno gestykulowała pod wpływem emocji.

— Pojedź ze mną tam – odparłam błagalnie.

— Mówiłam ci już, że nie mogę, a poza tym nie zrobiłam tych wszystkich potrzebnych rzeczy.

— Ja też ich nie zrobiłam – rzuciłam.

— Oszalałaś?! – wykrzyknęła – Przecież jak coś cię tam dziabnie to możesz umrzeć!

— Wiem, ale nie przejmuję się tym jakoś specjalnie.

Na tym temat się zakończył. Jako iż było już dość późno, zdecydowałam się umyć i szybko poszłam spać, zapominając o nieprzyjemnych sytuacjach w ciągu dnia.

Następnego ranka obudził mnie budzik o godzinie czwartej trzydzieści. Otarłam oczy i pospiesznie wstałam z miękkiego łóżka. Wykonałam poranną rutynę, która zajęła mi około dwudziestu minut. Następnie napisałam karteczkę dla Kate o treści:

Dziękuję za wszystko, Kate. Jesteś wspaniałą przyjaciółką. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Ami

Dodatkowo obok położyłam kilkanaście dolarów za zaopiekowanie się mną wczoraj. Wychodząc popatrzyłam na śpiącą Kate i uśmiechnęłam się do siebie. Potem wyszłam z mieszkania, cicho zamykając za sobą drzwi.

Złapałam jakąś taksówkę i nadałam kurs - lotnisko. Podczas podróży kierowca próbował zaczynać ze mną rozmowę o piosenkach grających akturat w radiu, natomiast ja nie miałam najmniejszej ochoty z nim rozmawiać. Siedziałam cicho jak myszka i oglądałam widoki zaspanego jeszcze Los Angeles.

— Już jesteśmy – oznajmił kierowca, tym samym wyrywając mnie z głębokiego zamyślenia – To będzie dwadzieścia pięć dolarów – powiedział z uśmiechem.

Dałam mężczyźnie pieniądze i grzecznie podziękowałam. Wyjęłam walizkę z bagażnika i udałam się do środka. Od razu zobaczyłam grupkę ludzi z wolontariatu jak i samą Christinę. Podeszłam do nich i przywitałam się.

— No jesteś wreszcie – powiedziała zniesmaczona kobieta – Amando, ty jak zwykle się spóźniasz. Ale to nic. Możemy już iść na kontrolę.

Jak powiedziała - tak wszyscy zrobiliśmy. Z racji tego, że była tak wczesna pora, to nie było dużo ludzi mających lot wtedy kiedy my, dlatego kontrola minęła bardzo szybko.

Niedługo potem weszliśmy na pokład samolotu. Zajęłam sobie miejsce obok okna i zapięłam pasy. Jako że nigdy nie leciałam samolotem, to byłam bardzo zestresowana, natomiast Christina, która usiadła obok mnie, pocieszała mnie faktem, że ona już kiedyś leciała i nie ma się czego bać. Szczerze? Nie dało mi to nic.

Następnie wyruszyliśmy. Był to taki wstrząs, że wbiło mnie to w siedzenie i byłam jeszcze bardziej przerażona. Dalsza część lotu była spokojna, dlatego zajęłam się rozmową z Christiną. Kobieta na szczęście nie wypytywała mnie dlaczego tak nagle zmieniłam zdanie, tylko przypominała mi cały czas, że moje zachowanie było nieodpowiedzialne, bo oczywiście nie załatwiłam tego, co powinnam zrobić przed wylotem.

Po kilkunastogodzinnym, wyczerpującym locie w końcu dotarliśmy na miejsce. Wysiadłam zmęczona z samolotu i razem z walizką i innymi wolontariuszami udałam się do bardzo ubogiego hotelu oddalonego kilkanaście minut drogi od wioski, w której jutro mieliśmy pomagać.

***
— Dzień dobry wszystkim – przywitała się Christina następnego ranka na zbiórce. Odpowiedział jej chór westchnień i przywitań – Tam są przygotowane worki z jedzeniem, zabawkami i innymi potrzebnymi rzeczami, które dzisiaj mamy rozdać – oznajmiła kobieta.

Następnie samochodami pojechaliśmy do sąsiedniej wioski. Wzięłam worki z zabawkami i zajęłam się rozdawaniem ich dzieciom, bo je najbardziej kochałam.
Gdy znalazłam się już obok gromadki dzieci, momentalnie do oczu napłynęły mi łzy. Te małe , bezbronne stworzenia były strasznie chude. Patrzyły się na mnie swoimi uroczymi oczkami, które wydawały się krzyczeć i prosić o jedzenie.

Dzieci ustawiły się w kolejce do mnie, a ja uklękłam, otworzyłam wielki worek i rozpoczęłam rozdawanie zabawek. Każde dziecko, które dostawało swoją zabawkę, zachowywało się tak, jakby było to jakieś bóstwo. Wtedy zrozumiałam, że na świecie są jeszcze tak biedne kraje.
Szybko rozdałam całe dwa worki przedmiotów. Wstałam i patrzyłam na bawiące się dzieciątka z wielkimi usmiechami na twarzach. Stałam tak przez chwilę, ale przypomniałam sobie, że inni także mnie potrzebują. Poszłam do pozostałych wolontariuszy i pomogłam im w rozdawaniu jedzenia i rozmawianiu z mieszkańcami wioski. Wszyscy byli bardzo szczęśliwi. My jak i zamieszkujący wieś ludzie. Było to najwspanialsze uczucie jakie kiedykolwiek doznałam, widząc uśmiechnięte buzie tych biednych ludzi.

— Wygląda na to, że już nic nie ma do oddania – oznajmiła Christina – A teraz takie pytanie – popatrzyła na nas wszystkich – Kto z was chciałby uczestniczyć w budowie szkoły dla tutejszych dzieciaków?

Oczywiście zgłosiłam się, tak samo jak kilka innych ludzi. Ten projekt zapowiadał się być bardzo dobry i przyjemny do wykonania, do czasu...

— Dobrze, zapisałam was. Ale mam dla was jeszcze jedną niespodziankę – przerwała na chwilę – Jutro w budowie szkoły będzie nam pomagała jakaś sławna gwiazda. Uprzedzając wasze pytania, nie wiem jeszcze kto to jest. To koniec zebrania, dziękuję. Macie czas wolny.

Wszyscy się rozeszliśmy, a ja dołączyłam do jednej z dziewczyn, z którą jako tako się zakolegowałam.

— Ciekawe kto to będzie – zastanawiała się Jade.

— Nie mam pojęcia, ale pewnie będzie to kolejna gwiazdka, która przyjedzie pomóc nam tylko dlatego, żeby zdobyć jeszcze większą sławę, bo jaka to ona wrażliwa na ludzką krzywdę.

— Jejku, Amanda, czemu jesteś już tak źle nastawiona na tą osobę? Nawet nie wiemy kto to jest, a ty już ją skreślasz.

— No bo zazwyczaj tak jest, że takie gwiazdeczki pomagają tylko dla rozgłosu, a nie z dobroci serca.

Na tym rozmowa się zakończyła. Ja postanowiłam porozmawiać jeszcze trochę z mieszkańcami, bo zdarzały się jednostki, które potrafiły mówić po angielsku.
Wypytywałam o to, jak wyglada ich życie w tej wiosce, czego jeszcze potrzebują i o wiele innych rzeczy. Dowiedziałam się bardzo dużo o ich potrzebach i chęci wyjechania stąd, lecz większość mieszkańców nie ma po prostu na to pieniędzy.

Następnego dnia z samego rana udałam się do miejsca, w którym miała powstać szkoła. Budowlańcy dali mi wskazówki co mam robić i od razu zabrałam się do pracy. Na początku miałam tylko donosić cegły, ale i to bardzo mnie cieszyło, bo mogłam w czymś pomóc. Sama ta czynność była męcząca, natomiast nie zwracałam uwagi na zmęczenie i pracowałam dalej przez kolejne godziny.

— Moi drodzy! – przerwała robotę szefowa, widocznie bardzo podekscytowana – Za dosłownie pare minut dołączy do nas celebryta, bądź celebrytka o której mówiłam wam wczoraj. Nikt nie raczył powiedzieć mi kto to jest, więc nawet ja nie Man pojęcia kto zaszczyci nas swoją obecnością.

Stałam z grobową miną, bo Christina niepotrzebnie zrobiła wokół tego to całe zamieszanie. Przyjedzie to przyjedzie. Po co roztrząsać temat.

Chwilę potem pod samo miejsce budowy podjechała czarna limuzyna.

— Nawet nie chciało się jej przejść ten kawałek. Będzie ciężko pracować z tą osobą – pomyślałam.

Drzwi od drogiego auta otworzyły się, a z niego wysiadł...

Hej, siemaneczko, cześć!
Jak podoba wam się rozdział? Czekam na waszą opinię 💕 Pewnie możecie się domyślać kto to będzie, ale powiem wam tyle, że to nie jest ta osoba, o której myślicie 😂💁🏼‍♀️

A teraz ogłoszenie parafialne!
W następny piątek (19.10.2018) rozdział prawdopodobnie się nie pojawi, albo będzie, ale dużo później niż o 19:30 😕💕 Z powodu takiego, że będę akurat wracać wtedy z wycieczki do Pragi 👑 Zobaczymy jak to będzie, dlatego wyczekujcie 🧡🧡

Komentarze i gwiazdki motywują! 💗🙏

P.S: Mahmol obiecałam, że cię oznaczę, dlatego proszę bardzo. Marzenie spełnione 💁🏼‍♀️💝🙏

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro