Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2 - Demony przeszłości

Castiel nigdy nie płakał, jednak tego dnia, gdy w końcu trafił do Gabriela, nie umiał się powstrzymać. Czy brat pytał? Nie, ale brunet po prostu był szczęśliwy, że w końcu jest w bezpiecznym miejscu. Tak jak starszy powiedział, Cas mógł się wymyć na górze w łazience jego szefowej i doprowadzić do stanu używalności. Rozczesał jakoś włosy, które teraz sterczały mu we wszystkie strony wcześniej posklejane zaschniętą krwią i kurzem. Domył się cały, był brudny od tego, co zeszłego dnia przeszedł.

Czysty i nawet schludnie ubrany zszedł na dół do pracy Gabriela, który wyszczerzył się na jego widok. Posadził go przy jednym ze stoliczków, na wygodnej kanapie i przyniósł kilka smakołyków. Gorącą czekoladę, pączki i słodkie bułeczki. Brunet nie umiał się nie skusić. Zaczął jeść, na co jego brat tylko patrzył.

- Ja je piekłem - oznajmił wypychając dumnie pierś. Uważał siebie za jednego z najlepszych cukierników w okolicy, może nawet dalej.

- Nie gadaj - Cas otworzył szeroko oczy i uśmiechnął się w końcu. - Wow, są przepyszne - przyznał i znów wziął gryza pączka nadziewanego toffi.

Blondyn nie mógł się napatrzeć, jego brat z taką przyjemnością pochłaniał jego wyroby, że aż zrobiło mu się ciepło na sercu. Żałował go bardzo, żałował, że nie zabrał go ze sobą, ale wtedy było to niemożliwe, był za młody. Czemu nie ściągnął go tu ze dwa lata temu? Może teraz nie miałby połamanego żebra, tylu siniaków na ciele i ran w psychice. Spieprzył, ale mógł to jeszcze naprawić.

- Nie zapytasz o nic? - zagadnął nagle Cas, gdy skończył jeść najlepsze bułeczki z miodem jakie jadł w życiu.

Gabe westchnął i trochę się speszył, posmutniał.

- A o co mam pytać, skoro znam sytuację? - odparł uciekając wzrokiem.

Brunet parsknął i przetarł usta chusteczką.

- Nie masz pojęcia o niczym, Gabe. Wyjechałeś pięć lat temu, przez ten czas ojciec niemal trzymał mnie w budzie na łańcuchu - parsknął, na co blondyn się skrzywił. Wiedział, że dosłownie ich tata nie mógłby czegoś takiego zrobić, jednak czuł, że Cas tak to odbierał. - Nie mam jednego zęba, piątki na górze, wybił mi dwa lata temu. Myślisz, że miałem co jeść? Chcesz mnie zobaczyć? Wiem, że przesyłałeś mi jedzenie, założyłeś konto w banku, byś mógł to robić poza świadomością ojca i... Bardzo ci za to dziękuję - uniósł dłoń, kiedy Gabe chciał się wtrącić. - Nie, wysłuchaj mnie do końca - odchrząknął. - Myślisz, że ojciec się nie połapał, że skądś mam pieniądze? Kazał mi codziennie mu dawać kasę na alkohol, bo inaczej... - w tym momencie nie mógł dalej mówić. Słowa ugrzęzły mu w ustach i spuścił głowę.

Blondyn nie mógł znieść tego widoku.

- Wybacz mi, Cas, że mnie nie było... - zaczął, jednak nie dane mu było mówić dalej.

- Nie dziwię się, że uciekłeś. Gdybym ja mógł, też bym to zrobił, właśnie to zrobiłem. Uciekłem, Gabe, bo dwa tygodnie temu skończyłem pieprzone osiemnaście lat i w końcu nie muszę mieć go nad sobą, w końcu jestem wolny.

Blondyn uśmiechnął się słabo i pokiwał głową. Pamiętał, jak sam to przechodził kilka lat temu. Ojciec po śmierci matki stał się tyranem, gdzie zanim ona zginęła podczas wypadku samochodowego był w porządku, ba, był wspaniałym ojcem, a oni tworzyli szczęśliwą rodzinę. Tuż po tym, jak pochowali ją, zaczął pić i robić się coraz bardziej nerwowy. Zaczynał krzyczeć na nich za nic, aż pewnego dnia uniósł dłoń na Castiela, gdy Gabriel był na zajęciach gastronomicznych. Tamtego dnia brunet pierwszy raz doznał przemocy domowej, gdy grubym  wojskowym pasem dostał kilka razy po plecach tylko za to, że nie było mleka w lodówce. 

Gabriel źle wspominał dom.

On sam kilka razy musiał opuszczać dni w szkole tylko dlatego, że jego twarz była posiniaczona, a nie chciał, by ktokolwiek zadawał pytania. 

- No właśnie, teraz jesteś tutaj i koniec myślenia o tym draniu... - znów nie mógł dokończyć.

- Myślisz, że mnie nie znajdzie? - zapytał nagle Castiel czując, jak zimny pot spływa mu po plecach. - Boje się, że mógłby... On wie, gdzie mieszkasz?

- Nie, Cassie, nie wie. Nie znajdzie cie - położył dłoń na przedramieniu brata. - Skończ panikować i proszę napij się tego cudownego kakao. Jest genialne, z odrobiną syropu karmelowego, niebo w gębie - wyszczerzył się.

Castiel zaśmiał sie, na co Gabriel odetchnął.

- Nieźle obrosłeś tu w piórka - zauważył młodszy brat i sięgnął po kubek pełen pysznego, brązowego napoju. Upił trochę i mruknął. - Mmm, pycha, tego mi było trzeba.

- To najlepsze kakao w okolicy, zbieram na nim majątek. Może i cukiernia nie jest moja, ale szefowa na dużo mi pozwala i większość kasy idzie na mnie - chwalił się. - W przyszłości, gdy w końcu więcej zarobię, otworzę najlepszą cukiernie i wtedy będę sławny.

* * *

Bradbury. Charlie Bradbury. Małe, rude, wredne.

Tak bardzo za nią tęsknił, nie potrafił tego opisać. Pierwszy raz spotkali się w 1941 roku na Pearl Harbor, gdzie Charlie była sanitariuszka, ukrywającą doskonale swoją homoseksualność. Ależ było Deanowi wstyd na wspomnienie próby jej poderwania. Nie dała się, ale zaczęli się przyjaźnić. Dean Winchester nie robił na niej wrażenia. Słuchali dużo muzyki, uczyła go jak opatrywać rany.

Zmienił ją po ataku japońskich lotniskowców. Próbowała jeszcze ratować kilku żołnierzy, nie zbaczając na swoje bezpieczeństwo.

Umierała w jego ramionach. Znalazła się zbyt blisko zrzuconej bomby, siła odrzutu była tak potężna, że odbiła się mocno od muru. Żebra poprzebijały płuca. Dotarł do niej tak szybko jak tylko mógł. Błagała go, by znalazł jej matkę i powiedział, że wybacza jej fakt, iż jej nie akceptowała całe życie, jej wyborów, ambicji. Jedyne co usłyszała, to "sama jej to powiesz". Wtedy zauważyła jak przegryza sobie nadgarstek i przykłada go do jej sinych ust. Kazał się jej napić, a ona nie rozumiała, choć wykonała jego prośbę. Zabrał dłoń, gdy trochę upiła.

- Do zobaczenia - wyszeptał i zamknął oczy, gdy skręcał jej kark. Czuł jak łzy spływają po jego policzkach. Charlie nie wiedziała. Nie miała pojęcia jakim potworem był on, a co dopiero, że ona również się nim stanie. Jednakże nie chciał jej stracić, stała się zbyt ważna, pomimo jego zasady, iż nie będzie do siebie nikogo dopuszczał. Stało się.

Zabrał ją z dala od Pearl Harbor, na drugą część wyspy, gdzie w tych czasach znajduje się pewien leśny rezerwat. Znalazł tam jaskinie, gdzie ułożył ciało rudej kobiety. Sam natomiast czekał przez dobrą dobę, nim miała powrócić do życia.

Każda rana, której doznała powoli zaczynała znikać. Pozostał tylko zakrwawiony, pielęgniarski kubraczek. Wiedział, że przemiana nastąpi niedługo, a wtedy poprosi ją, żeby się pożywiła i... i przyjaźniła się z nim na wieki. Traktował ją jak młodszą siostrę, choć ukończyła dwadzieścia sześć lat.

Wampiry nie spały, co raczej wydaje się być dość oczywiste, zwłaszcza, że są istotami nocy, natomiast potrafiły medytować w taki sposób, że w bezruchu, skupieniu mogły przesiedzieć wiele godzin, a nawet kilkanaście dób - dopóki głód zbytnio im nie doskwierał. Nawet wtedy ich słuch był bardzo wrażliwy.

Dean właśnie medytował, czekając aż Charlie się odrodzi.

Usłyszał nagle gwałtowne nabranie powietrza do płuc. To już. Ocknął się i zerknął na Charlie. Przerażona. Spojrzała na swoje dłonie, zakrwawione. Metaliczny zapach bardzo drażnił ją w nozdrza. Rozejrzała się.

- Dean? Dean, co się stało? Dlaczego... tu jestem?

Wszystko jej wyjaśnił. Na początku była na niego wściekła. Biła go, płakała, natomiast pożywiła się. Miała zbyt wiele planów do zrealizowania, by umrzeć ot tak. Mimo to złość na Deana trwała trzy lat. Tyle musiał czekać, aż jej temperament odpuści i pozwoli się spotkać z nim z powrotem.

Od tamtego czasu byli praktycznie nierozłączni, a hobby rudej stało się wymierzanie sprawiedliwości. Ukróciła żywot setkom pedofilów, morderców, gwałcicielów, oszustów, damskich bokserów, z czego duża część była... księżmi. Gardziła chrześcijaństwem. Skończyła to robić, gdy wynaleziono komputery. Rzuciła nałóg zabijania i podjęła się kolejnej pasji. Był to rok 1946. Wtedy ich drogi nieco się rozeszły. Ruda pomagała w pracach naukowych, pochłonęło ją to całkowicie. Natomiast nie udała się do matki. Zabrakło jej odwagi.

Zatem jego szczęście było praktycznie nie do opisania. Zabrał ją od razu do pobliskiego fast fooda. Czasem lubił poczuć znów smak ludzkiego jedzenia.

- Opowiadaj co się z Tobą działo - poprosił - ile się nie widzieliśmy?

- Dokładnie siedemdziesiąt dwa lata. Nosiłeś wtedy włosy ulizane na żel i ubierałeś się bardzo elegancko. Widzę, że dwudziesty pierwszy wiek Ci nie służy. Wyglądasz jak typowe łobuzy - cały czas mierzyła go wzrokiem.

- Ta... Ty masz grzywkę. I wciąż nosisz spodnie - wyszczerzył się - Skąd wiedziałaś, że będę w Shepherd's Peak?

- Nie wiedziałam. Znalazłam twojego instagrama.

Skrzywił się i nieco zawstydził. Tylko przed nią taki był. Dodawał tam zdjęcia z imprez, jak pił, czasem jak używał czegoś mocniejszego.

- Nie spodziewałam się, że Dean Winchester skończy na jakiejś dennej aplikacji o nicku 'sexyimpala67'.

- Charls, nie rozmawiajmy o tym. Muszę być autentyczny i tyle - zaśmiał się.

- Długo tu jesteś?

Pokręcił głową.

- Zacząłem szkołę we wrześniu, ale zamierzam nie zdać ostatniej klasy, by trochę tu jeszcze pobyć. Na uczelnie się nie wybieram, więc mogę tu bez problemu zostać jakieś... Osiem lat.

- Niezły plan - pochwaliła go.

Wymieniali się nowinkami, które wydarzyły się w ich życiu. Charlie wdała się w kilka poważniejszych związków, chwaliła się tym jak bardzo przyczyniła się do emancypacji kobiet w niektórych miejscach na świecie... Zrobiła tak wiele. Praktycznie wszystko co chciała robić za życia.

- Nic bym nie zrobiła, gdyby nie to - pokazała magiczny naszyjnik, dzięki któremu mogła chodzić za dnia w świetle słonecznym. Dean miał taką bransoletę, a jego brat pierścień. Wszystkie z kamieniem adularowym, inaczej księżycowym, na który został rzucony czar. Co gorsza znalezienie takiego minerału wcale nie było proste.  Pływy oceanu wyrzucają na brzeg najlepsze okazy takich kamieni księżycowych w momencie, gdy Słońce i Księżyc są w związku szczególnie harmonijnym, występującym raz na dwadzieścia jeden lat ( trzy siedmioletnie cykle Księżyca ). Niebrzydka błyskotka i niezwykle trudna w wykonaniu. Potrzebna była osoba władająca magią na zaawansowanym poziomie.

- Wiem. Dobra sprawa - zgodził się z nią od razu.

Dostali jedzenie i od razu zaczęli je jeść.

- Więc czym sobie zasłużył biedny pan Foreman? - Dean w końcu zapytał.

- Hm... Nie miałam się gdzie zatrzymać. Byłam głodna, a on mieszkał bardzo blisko Anchorage. Przechodząc obok jego domu usłyszałam wrzaski. Okazało się, że od wielu lat bije swoją żonę. Nie spodobało mi się to. Użyłam perswazji, by się powiesił, ale wcześniej się z nim troszkę pogoniłam.

Pokręcił głową. Odkąd ją znał była dzika i szalona, ale również bystra.

- Ale taka pokazówka przed szkołą?

- Wiedziałam, że się tym zainteresujesz. Po prostu dobrze Cię znam.

Gdy zjedli, przeszli się miastem.

- Nie spodziewałam się, że tak bardzo zmieni się to miasto - zagadnęła go.

- Wiesz, dużo dałem, by to miasto się rozrosło. Wściekłbym się, gdyby Ci ludzie to spaprali - parsknął. To była prawda. Dean przybył tu pewnego razu i dołożył się hojnie na rozbudowę ratusza, ubojni... Uznano go za bohatera miasta, oddano sporą działkę na skraju lasu, gdzie własnymi rękoma (tak właściwie rękoma robotników) wybudował rezydencję Winchesterów.

Dwóch, bo zawsze za nim łaził ten głupi dzieciak, jego brat Sammy.

- Zmartwiłeś się - zauważyła, nic przed nią nie mogło się ukryć.

- Tak... - skręcili na aleję Fergusa MacLeoda, jedną z najstarszych ulic. Była bardzo malownicza, wszędzie rosły drzewa, stawiano rabatki z kwiatami. Wybudowano też tu wiele kamienic, gdzie ich parter zazwyczaj dzierżyli jacyś biznesmeni - Nie jestem sam. Jest tutaj, w Shepherd's Peak i zatruwa mi życie. Mój cudowny, młodszy braciszek - rozbrzmiała gorycz w jego głosie.

- Jest trochę sztywny, ale on również cierpiał przez ojca - odparła bez zastanowienia.

- Nie zaczynaj tego tematu, bo i tak nie będę odpowiadał - warknął sucho i zacisnął szczękę. Do jego nozdrzy dostał się słodki zapach wypieków. Przechodzili obok cukierni, jednej z najstarszych w mieście. Należała do starszej pani, której dzieci szukały szczęścia w Anchorage.

- Ej, Dean. Zobacz ten chłopak wygląda jakby nigdy nic nie jadł - zażartowała, wskazując na czarnowłosego, siedzącego przy małym stoliczku. Musiała zmienić temat, by ocieplić nieco piegowatego. Odkąd go poznała był takim... Zamkniętym w sobie pierożkiem, którego trzeba było zachęcać do okazywania uczuć i szczerości, by ukazał swoje smakowite wnętrze.

Zielonooki zerknął w wielką, wystawową szybę, gdzie ułożono na ozdobnych, srebrnych talerzach babeczki, muffinki, ciasteczka. Nieco głębiej był chłopak, o którym mówiła Charlie. Widział jedynie jego profil.

- Ta... rzeczywiście - skomentował jedynie i dalej spacerowali po mieście.
Dziwnie. Nie widział go tu wcześniej.

Ciekawe kim był.


____________________________________________________________

Cześć! Tutaj krushnicbae

Mamy już drugi rozdział ^^ koniecznie dajcie znać co sądzicie. Podoba Wam się taka odsłona Deana? Casa? Charlie? Czekamy z hanchesterią na gwiazdki i opinie.

Zapraszam też Was do siebie i na pozostałe wspaniałe fiki hanchie,

pozdrawiam za siebie i za nią! do następnego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro