Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*82*

Po spotkaniu z Carol wrócili do Królestwa. Ale zbyt długo tam nie byli. Dali tylko znać Morganowi że spotkali szarowłosą i chcieli poprosić go o przemyślenie walki z Zbawcami, ale on wciąż nie chciał aby doszło do starcia. Po tym postanowili opuścić Królestwo i udać się na Wzgórze.

Amara wyszła z przyczepy mieszkalnej gdzie chwilę temu rozmawiała z Maggie i Glenn'em. Idąc przed siebie rozejrzała się po mieszkańcach, którzy byli zajęci swoimi sprawami. To miejsce różniło się od Alexandrii, ale wciąż było tu dobrze, panowały tu bardziej wiejskie klimaty, a ludzie nie byli zbyt dobrze obeznani w walce.

-O czym tak myślisz?- ciemnowłosa podeszła do Daryl'a, który siedział na schodu przed przyczepą i wyglądał na zamyślonego. Gdy ją usłyszał podniósł głowę.

-To nic takiego.- mruknął.

-Jesteś pewien?- usiadła obok niego. Brązowowłosy przytaknął głową.- Niedługo nie będziesz musiał się ukrywać. Wrócimy do Alexandrii.

-Ty możesz nawet teraz i powinnaś.

-Nie zaczynaj tego tematu. Gdzie ty, tam i ja. Nie chcę więcej się z tobą rozdzielać.- oparła głowę o jego ramię, wzięła jego dłoń w swoją i zaczęła kreślić małe kółeczka na wewnętrznej stronie jego dłoni.

-Myślisz że radzą sobie?

-Oczywiście że tak. Mają siebie nawzajem. Są dzielni. Odkąd opuściliśmy więzienie Beth stała się silniejsza. Każdy z nich z dnia na dzień staje się silniejszy. O co chodzi?- zapytała gdy zauważyła jak brązowowłosy odwraca od niej wzrok. Sięgnęła dłonią i złapała go za podbródek aby spojrzał na nią.- Co cię dręczy? Powiedź mi, proszę.

-Ja... - zaciął się jakby nie był pewien czy na pewno chce zacząć ten temat.- To moja wina że Ivy zginęła, gdybym wtedy nie...

-Przestań.- przerwała mu.- Nie odpowiadasz za jej śmierć. Nie winię cię za to, nikt cię nie wini. Nie chciałeś źle. Jesteś dobrym człowiekiem, robisz dobre rzeczy. Pamiętaj o tym. 

Nagle usłyszeli od strony bramy jak strażnicy mówią, że Zbawcy nadciągają. Wstali gwałtownie zauważając jak mieszkańcy z strachem zareagowali na tą wiadomość. Jezus z oddali zamachał do nich aby przybiegli do niego. Szybkim krokiem zbliżyli się do niego. Paul powiedział że zaprowadzi ich w bezpieczne miejsce gdzie będą mogli ukryć się przed Zbawcami. Po drodze zapytali go co z Glenn'em i Maggie, ale zapewnił ich że oni zdążyli już się ukryć. Zaprowadził ich do piwnicy i odsunął jedną z półek gdzie była dość spora przestrzeń. Schowali się tam, a Paul przesunął ponownie półkę i kazał im pozostać cicho.

Przez okienko w piwnicy słyszeli co dzieje się na zewnątrz. Zbawcy panoszyli się po Wzgórzu i zabierali część zapasów. Nie byli pewni jak długo czekali. W końcu na zewnątrz wszystko ucichło, a parę minut później do piwnicy przyszła Enid mówiąc że Zbawcy już odjechali. Wtedy bezpiecznie mogli wyjść.

Okazało się że Zbawcy zabrali jedynego lekarza na Wzgórzu, doktora Carsona. To było na niekorzyść mieszkańców, brak lekarza przysporzy im wiele problemów.

Mieszkańcy Wzgórza coraz bardziej byli przychylni do walki z Zbawcami. Maggie razem z Amarą, Glenn'em i Daryl'em zorganizowali dla nich krótkie lekcje posługiwania się bronią. Jedyną osobą która była przeciwko, to był Gregory, ale mieszkańcy zaczynali traktować Maggie i Glenn'a bardziej jako swoich przywódców niż Gregory'ego przez co mężczyzna był jeszcze bardziej niezadowolony że ludzie z Alexandrii przebywają tu.

~~~~~~

Do walki z Zbawcami mieli już ludzi, ale brakowało im jeszcze broni. Dzięki Tarze mogli ją zdobyć. Powiedziała im o pewnym miejscu nazywającym się Oceanside. Podobno mieszkają tam same kobiety ponieważ Zbawcy wybili mężczyzn gdy tamci postawili im się. Mają tam dużo broni, która przydała by im się do walki. Dlatego wyruszyli do tego miejsca. Tara powiedziała że mieszkańcy nie lubią nieznajomych więc nie będą chcieli rozmawiać czy zgodzić się na przyłączenie do nich. Musieli wymyślić plan dzięki, któremu zdobędą broń, ale obejdzie się bez ofiar. Nie chcieli im robić krzywdy.

Grupa Rick'a wstrzeliła materiały wybuchowe, które były częścią ich planu. Gdy mieszkańcy Oceanside w strachu przed zagrożeniem zaczęli uciekać wykorzystali ich zamieszanie i złapali ich w pułapkę. Wszystkich zagonili w jedno miejsce mając ich na celowniku. Powiedzieli im o planie walki z Zbawcami. Jedna z kobiet zaproponowała przyłączenie się do nich, ale przywódczyni Oceanside nie zgodziła się na to. Gdy byli zajęci dyskusją grupa sztywnych wyłoniła się z pomiędzy drzew. W wyniku zagrożenia obie grupy złączyły siły i razem wybili spacerowiczów. Po tym ponownie zaczęli rozmowę. Ale przywódczyni Oceanside wciąż nie chciała walczyć twierdząc że nie chce tracić więcej ludzi. Jednak w końcu ustąpiła w sprawie broni, pozwoliła im ją zabrać.

Dopiero bardzo późną porą wrócili z bronią do Alexandrii. Mieli wszystko co trzeba aby teraz móc obmyślić plan i zaatakować Zbawców. Ale w Alexandrii czekała ich kolejna niespodzianka. Rosita zaprowadziła ich do domu, które służyło im jako wiezienie. W celi którą zbudował Morgan przebywało dwóch mężczyzn. Daryl na widok jednego z nich rzucił się w jego kierunku, ale Rick razem z Abrahamem go powstrzymali. Za to Amara zaskoczona patrzyła na drugiego nie rozumiejąc co tu robi.

-Twierdzą że chcą pomóc.- wyjaśniła Rosita, która nie była razem z grupą w Oceanside.

-To prawda?- zapytał Rick, jakoś nie chciało mu się wierzyć że dobrowolnie pojawili się tu i chcą im pomóc, ale nie tylko on tak uważał. Tara z wściekłością patrzyła na Dwight'a. Chciała aby zapłacił za śmierć jej dziewczyny.

-Tak. To nie jest żaden podstęp, mogę przysiąść na własne życie.- oświadczył Dwight.

-Ja również.- dodał Gadriel.

-Dlaczego?

-Jestem po waszej stronie. Jedynym powodem dla którego współpracowałem z Zbawcami była Sherry. Ale ona odeszła. Razem z Gadriel'em pomogła uwolnić Daryl'a. To dla niej znosiłem to wszystko co Negan kazał mi robić. Bez niej... to już nie ma znaczenia. Negan odebrał mi wszystko, czas aby odpowiedział za krzywdy moje i wasze, sami przez niego wiele straciliście. Dlatego właśnie chcę wam pomóc.- powiedział Dwight. To co mówił brzmiało szczerze. Przy wspomnieniu Sherry widać było jego poruszenie. Żałował tego wszystkiego co musiał robić. Gdyby mógł zmienić przeszłość postąpiłby inaczej.

-A ty?- Grimes zwrócił się do Gadriela.

-Już na farmie wiedziałem, że jesteście dobrymi ludźmi. Nie zasłużyliście na to co zaserwował wam Negan. Jest łajdakiem i zasłużył sobie na śmierć. Chcę wam pomóc. I chcę również odpokutować za bycie dupkiem, szczególnie dla pewnej osoby.- szarooki mówiąc ostatnie zdanie spojrzał na Amare, która pod wpływem jego spojrzenia poruszyła się niepewnie. Daryl zauważył to i stanął bliżej jej zasłaniając ją częściowo swoim ciałem.

-Czemu mamy wam uwierzyć? Może chrzanicie te bzdury bo to podstęp.- powiedział z złością Daryl. Nie wierzył im.

-Nie kłamię. Wiem że nasza relacja nie była najlepsza, ale na prawdę chcę pomóc.- Gadriel zrobił krok do przodu.

-Lepiej uważaj bo ponowie zmasakruje ci gębę.- ostrzegł Daryl również robiąc krok do przodu. Atmosfera zrobiła się jeszcze bardziej napięta niż wcześniej.

-Nie powstrzymam cię jeśli spróbujesz.- szarooki spojrzał za kusznika gdzie stała Amara. 

-Nie patrz na nią gnojku!- Daryl wściekł się jeszcze bardziej i chwycił Gadriela za koszulę po czym pchnął go do tyłu. Przycisnął go do ściany. Miał ochotę przywalić mu w twarz. Gadriel nawet nie próbował się uwolnić, stał i czekał na jego ruch.

-Odpuść.- powiedział Rick, ale ani on i reszta nie ruszyli się aby go zatrzymać. Dopiero Amara po paru chwilach podeszła do Daryl'a i uspokajająco położyła na jego ramieniu rękę.

-Puść go, proszę.- powiedziała łagodnie. Daryl jeszcze chwile przyciskał Gadriela, ale pod wpływem ciemnowłosej w końcu puścił go i odsunął się. Amara zerknęła na chwile na szarookiego po czym cofnęła się razem z Daryl'em.

Dwight i Gadriel ostrzegli grupę o tym że następnego dnia Negan trzema ciężarówkami oraz około dwudziestoma ludźmi przybędzie do Alexandrii. Sugerowali aby właśnie wtedy zaatakowali Negana, gdy razem z ludźmi będzie w Alexandrii. Wtedy Dwight czy Gadriel nadadzą przez radio do Sanktuarium że wszystko jest w porządku. Grupa Rick'a przejmie ciężarówki którymi przybędą Zbawcy do ich domu i pojadą nimi do Sanktuarium udając Zbawicieli. Pod przykrywką dostaną się do środka gdzie będą mogli dogadać się z robotnikami, którzy na pewno będą chcieli się do nich przyłączyć. W ten sposób przejmą Sanktuarium i po kolei będą mogli zniszczyć wszystkie posterunki Zbawicieli. To zagwarantuje im zwycięstwo.

Grupa mimo pewnych zastrzeżeń zgodziła się na ich plan. Pozwolili im odejść by mogli wrócić do Sanktuarium.

-Nie podoba mi się to.- mruknął Daryl. Amara spojrzała na niego smętnie. Też nie była pewna czy powinni im zaufać. Obawiała się że mogą ich oszukać, ale coś jej mówiło że jednak  mimo wątpliwości powinni im zaufać.

-Rozumiem twoją niepewność.- położyła dłoń na jego ramieniu chcąc go wesprzeć i pocieszyć, ale brązowowłosy spiął się i wstał gwałtownie przez co przewrócił krzesełko, które z hukiem uderzyło o podłogę.

-Czyżby?! 

Ciemnowłosa cofnęła się wystraszona jego nagłym wybuchem. Wcześniej nie widziała go takiego, oddychał ciężko jakby miał zaraz rzucić się na kogoś i wyładować swój gniew. Wiedziała że to wszystko go stresuje. Fakt że nie mógł zabić Dwight'a za zabicie Denise, chciał zrobić to dla Tary, która tak bardzo cierpiała widząc mordercę swojej dziewczyny. Rozumiała że Daryl czuł się okropnie. Gadriela również nie znosił, szczególnie po tym co działo się na farmie, ale przecież pomógł mu uciec. Mimo że ta dwójka mężczyzn zaszła mu kiedyś za skórę, to teraz postanowili się zrewanżować i odpokutować swoje winy. 

-Przepraszam, ja... - zaczął mówić zauważając jak wystraszyła się jego gwałtownego zachowania. Nagle złagodniał gdy zrozumiał że nie powinien był tak zareagować. Nie była winna temu co się stało więc nie powinien był wyżywać na niej swojej złości. Poczuł się okropnie widząc jej niepewność w oczach jakby na prawdę pomyślała że mógłby ją skrzywdzić.

-Wiesz co? Jednak cię nie rozumiem.- szepnęła czując jak łzy zbierają się w kącikach jej oczu. Poczuła się urażona jego zachowaniem. Chciała być przy nim, a on zachował się jak dupek. Zamiast cieszyć się że che go wesprzeć to zaczął na nią krzyczeć. Wycofała się szybko i wyszła z salonu zostawiając go samego. Zaczęła iść po schodach, na których szczycie stał Dean. Był w piżamach i trzymał w dłoni pistolet.

-Słyszałem huk. Co się stało?- zapytał nastolatek zaniepokojony.

-Nic się nie dzieje.- podeszła do niego i pocałowała go w czoło.- Wracaj spać.- wysiliła się na lekki uśmiech aby upewnić go że faktycznie wszystko jest w porządku. Dean skinął głową i po chwili poszedł do swojego pokoju.

~~~~~~~~

Amara leżała bokiem na łóżku gdy Daryl wszedł do ich wspólnego pokoju. Zdjął zbędny ubiór po czym położył się obok jej, ale wciąż utrzymując dystans. Leżał na plecach wpatrując się w sufit. Wyczuł że on jeszcze nie śpi. Przez parę minut trwali w ciszy. Gdy Daryl chciał już się odezwać Amara go uprzedziła.

-Jesteś dupkiem. Wiesz o tym?- zapytała ściszonym głosem wciąż leżąc tyłem do niego. Zerknął na nią wpatrując się w jej plecy.

-Przepraszam, schrzaniłem. Nigdy bym cię nie zranił.

-Wiem.- mruknęła dość cicho ale Daryl usłyszał ją. Przesunął się na łóżku i ostrożnie objął ją od tyłu. Nie zdziwił by się gdyby odepchnęła go, zrozumiał by to i nie miałby do niej pretensji. Ale nie zrobiła tego. Pozwoliła mu się objąć, a nawet przesunęła jego dłoń aby móc trzymać go za rękę. W ten sposób pokazała mu że przyjęła jego przeprosiny. Wiedziała że nigdy nie zranił by jej. Bywał wybuchowy i nerwowy, ale to część jego charakteru której nie było mu łatwo zmienić. Więc nie miała do niego pretensji mimo że zabolało ją, to jak ją potraktował. Ale przecież w związkach nie zawsze jest kolorowo, kłótnie się zdarzają.

-Jeszcze raz przepraszam.- szepnął czując że gdyby powiedział więcej jego głos załamał by się. Bardziej wtulił się w nią. Mimo tego że czasami nerwy go ponoszą był pewien, że prędzej zabiłby się niż skrzywdził by ją. Tej części siebie nienawidził najbardziej. Bo istniała szansa że gdyby dał ponieść się nerwom mógłby ją zranić, nawet gdyby tego nie zamierzał. Po prostu mogłaby stać za blisko i wtedy zrobiłby coś czego później by żałował. Znienawidziłby siebie gdyby przez swoją wybuchowość zranił by ją w jakikolwiek sposób. Nie wybaczyłby sobie tego nigdy. I tak wciąż dziwił się że zasłużył sobie na nią. Nie spodziewał się że ktoś może go tak mocno pokochać, zaakceptować go całego mimo wielu wad. Był wdzięczny losowi, że mógł ją spotkać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro