Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*77*

Trochę ubolewała zdrowotnie po piciu z Rick'em, ale w jakiś sposób to jej pomogło. Psychicznie czuła się lepiej, fizycznie gorzej, ale to z powodu dużej ilości alkoholu. Miała kaca. W wcześniejszym świecie narzekała by z tego powodu, ale teraz jakoś się tym nie przejmowała. Może dlatego że nie tylko ona zgonowała po wczorajszym. Michonne wspomniała że zabranie Rick'a na zewnątrz, a później z powrotem do ciepłego pomieszczenie nie skończyło się dobrze bo przez nagłą zmianę temperatury zwymiotował. Na szczęście tylko raz i od razu padł na kanapę w salonie i już nie dała rady go podnieść bo zasnął.

-Hej. Jak się czujesz?- Rick pojawił się tuż obok gdy Amara szła właśnie do lecznicy. Zaśmiała się widząc jak ubolewa przez kaca.

-Szczerze? Może to dziwne, ale lepiej, nie licząc tego durnego kaca.

-Ja też. Chyba właśnie tego było nam trzeba.

-Nachlania się?

-Tak.- oboje zaśmiali się.- I wyrzucenia tego z siebie. Poczułem się lepiej jak ci to powiedziałem.

-Oboje chcieliśmy pokazać, że jesteśmy twardzi.

-I jesteśmy. Czasem ci najsilniejsi też stają się słabi, nikt nie jest doskonały. Ale przynajmniej nauczyłem się jednego.

-Czego?

-Więcej z tobą nie pije. Puściłem pawia na korytarzu. I dostałem ochrzan od Michonne. Ej! Przestań się śmiać.

Ciemnowłosa śmiała się, nawet kiedy kazał jej przestać, to sprawiło że nie mogła przestać. On w końcu również zaczął się śmiać, ale przestał gdy ból głowy się odezwał, Amara także. Pożegnali się po czym oboje poszli w różne strony.

~~~~~~~~

Amara siedziała przy blacie, a Beth była obok. Ciemnowłosa tłumaczyła jej oraz próbowała nauczyć jak tworzy się lek. Jednak mimo wysiłków blondynka wciąż nie potrafiła się nauczyć. To było dla niej zbyt trudne. Nie miała tak obszernej wiedzy o medycynie jak Amara, która przecież ukończyła studia z bardzo dobrym wynikiem i ma wieloletnie doświadczenie, którego jej brakuje. To ją za bardzo przerastało.

-Nadal nie potrafię tego zrozumieć. To nie jest jak zszycie rany czy nawet robienie tabletek, które przy tym są błahostką.- blondynka wzruszyła ramionami poddając się.

-Masz racje. Zbyt wiele od ciebie wymagam. Nawet Eugene stwierdził, że nie jest pewny czy potrafi dokładnie odtworzyć lekarstwo. A myśl że tylko ja to potrafię... to zbyt duży ciężar. Moja śmierć mogłaby oznaczać że lek przepadnie.- przetarła twarz dłonią sfrustrowana. Dołowało ją to, że nie jest wstanie przekazać komuś tej wiedzy. Była jedyną osobą, która miała jakieś pojecie o takich rzeczach, w końcu pracowała w instytucie chorób zakaźnych.- Nie będę cie tym zamęczać.

-Chciałabym dać rade, ale to zbyt trudne.

-Wiem, to nie twoja wina.

Nagle do pomieszczenia wpadł Dean, a za nim jego siostra. Obie spojrzały na niego.

-Ktoś przyjechał.- wydyszał nastolatek jakby dopiero co przebiegł długi dystans.

Amara z Beth przeszły do drugiego pokoju i podeszły do okna. Ciemnowłosa nagle zbladła widząc kto przyjechał. Byli zbyt wcześnie. Przecież mieli być za tydzień.

-Zostańcie tu.- rozkazała stanowczo, a sama wyszła z domu.

Gdy szła w kierunku bramy gdzie była grupa ludzi czuła jak z nerwów jej serce zaczyna szaleńczo bić. Rick stał tam i rozmawiał z Negan'em. Gdy podeszła do nich zauważyła, że Grimes trzyma ten piekielny kij. Spojrzała na niego, a on posłała jej bezradne spojrzenie. Wcale nie cieszył się że trzyma rzecz, którą Negan zabił Ivy i Tyreese.

-No proszę, kogo my tu mamy.- odezwał się Negan zwracając się do ciemnowłosej.- Amara, dobrze zapamiętałem?- zapytał, a ona przytaknęła niemrawo głową. 

Zacisnęła mocno dłonie próbując okiełznać rosnący w niej gniew. Z chorą radością zdarłaby mu z twarzy ten cholerny uśmiech. Był taki pewny siebie jakby uważał się za władce świata. Może tymczasowo miał ich pod kontrolą, ale była pewna że to kiedyś się zmieni. I to on będzie błagał.

-Nadal patrzysz na mnie tak samo jak za pierwszym razem, może teraz z większą ochotą mordu. Cholera, zawiało chłodem.- zrobił krok w jej stronę i sięgnął po broń, którą miała w kaburze przymiętym do paska spodni.- Wezmę to aby nie korciło się żeby to użyć.- powiedział tuż obok jej ucha. A ona z całych sił starała się aby nie przywalić mu w twarz. Zabrał broń i cofnął się od niej.- Fajna spluwa, teraz jest moja. Tak jak każda wasza pieprzona broń.

Amara spojrzała na ludzi Negana. Wśród nich zobaczyła Daryl'a. Serce jej prawie pękło jak zobaczyła w jakim jest stanie. Miał na sobie szarawe ubranie na którym narysowana była litera A. Jego twarz była posiniaczona, a gdy ich wzrok się skrzyżował czuła jakby za chwile miała się popłakać. Jego spojrzenie mówiło wszystko. Zrobili mu złe rzeczy, a ona nie mogła mu pomóc. Brązowowłosy szybko jednak spuścił wzrok, nie chciał aby patrzyła na niego bo wiedział że będzie jeszcze bardziej cierpieć widząc w jakim był stanie.

-Daryl?- ciemnowłosa zrobiła dwa kroki w kierunku ukochanego, ale Negan stanął jej na drodze. 

-Nie. To członek służby.- powiedział niskim tonem głosu, ale ona nie patrzyła na niego. Jej wzrok utkwił w mężczyźnie, którego tak bardzo kochała. Negan'owi to się nie spodobało.- Nie gap się na niego i nic nie mów. A nie zmuszę Rick'a aby go okaleczył. Rozumiesz?- jego głos brzmiał ostrzegawczo. Spoważniał czekając na jej reakcje. Amara niechętnie odwróciła wzrok od Daryl'a i spojrzała na ziemie czując zbierające się w oczach łzy. A nie chciała dawać mu satysfakcji i powodu do naśmiewania się.- Dobra dziewczynka.- pochwalił, a jej zrobiło się niedobrze przez to jak ją nazwał. Cofnęła się i postanowiła odejść jak najszybciej bo gdyby została, to była pewna że dłużej nie będzie dała rady się kontrolować.

Chciała obejrzeć się za siebie i ostatni raz spojrzeć na brązowowłosego, ale nie mogła. Była bezradna i to tak bardzo ją złościło. To Negan rządzi, a nie chciała aby przez jej nieposłuszeństwo Daryl cierpiał jeszcze bardziej. Wróciła do lecznicy.

-Idźcie na górę i zostańcie tam dopóki wam nie pozwolę zejść.- oznajmiła nie patrząc na żadne z nich. Beth wzięła Samantę i Dean'a po czym zabrała ich na piętro. Gdy zniknęli ciemnowłosa chwyciła krzesło, które było najbliżej niej i z wściekłością rzuciła nim o ścianę. Nie zniszczyło się całkowicie, ale zostawiło ślady na ścianie. Załkała przykładając dłonie do twarzy. Tak bardzo nienawidziła tego człowieka. Ale siebie po części również. Gdyby nie zgodzili się na układ z Wzgórzem i nie zaatakowali Zbawców, to wszytko mogło wyglądać inaczej. Zgodziła się na to przez co czuła się winna temu co się stało. Gdy dawała komuś drugą szanse było źle, gdy zabijała również nie było lepiej. Cokolwiek robiła i tak kończyło się tym, że ktoś zginął. Nie było dobrego wyjścia, można było tylko wybrać mniejsze zło.

Usiadła przy blacie i oparła się na przedramionach. Wolała nie wychodzić tylko przeczekać aż Zbawcy wezmą to co chcą i odejdą.

Nagle drzwi do lecznicy zostały otwarte. Ktoś wszedł do środka. Była pewna że to ktoś z Zbawców przyszedł po ich leki. Ale gdy się obróciła i spojrzała na przybysza doznała szoku. Myślała że on zginął na farmie. Była tego pewna. Okazało się jednak że przeżył tak jak Andrea i odłączył się od nich. Ale wcale nie cieszyła się jego widokiem. Wręcz przeciwnie, zaczęła się obawiać. Przecież ich relacje nie były najlepsze gdy ostatni raz się widzieli.

Wstała z krzesełka niepewna co powinna zrobić. Stał chwile w miejscu przyglądając się jej z dziwnym blaskiem w oku. Po chwili lekki uśmiech zawitał na jego twarzy. Ale nie był złośliwy czy drwiący, wydawało się jakby cieszył się że ją widzi.

-Odwołałem swoich wiec nikt tu inny nie przyjdzie.- odezwał się przerywając niezręczną cisze miedzy nimi.- Dobrze cie widzieć.

-Myśleliśmy że zginąłeś.- mruknęła nie wiedząc co powiedzieć. Czuła się zakłopotana jego widokiem. Nic się nie zmienił, z wyjątkiem tego że jest starszy niż przedtem.

-A ja sądziłem że wy prawdopodobnie zginęliście. Miła niespodzianka choć zależy dla kogo.- zrobił krok do przodu, a ciemnowłosa cofnęła się. Skrzywił się widząc że się go obawia, choć wcale jej się nie dziwił że tak reaguje.- Nie skrzywdzę cie. Wezmę tylko parę rzeczy i odejdę.

-Dlaczego miałabym ci wierzyć?

-Racja, ale jeszcze się przekonasz. Najpierw oddaj całą broń jaką tu masz. To rozkaz Negana, lepiej się nie przeciwstawiać.

Amara podeszła do szafki i wyciągnęła z niej torbę z bronią, a następnie oddała ją mu.

-Sporo tego.- stwierdził i odstawił torbę na ziemie po czym postanowił rozejrzeć się po wnętrzu. Wziął różne leki, ale o dziwno mało. Nawet nie zaglądał do większości szafek. Zachowywał się tak jakby wcale nie sprawiało mu radości to że musi zabrać ich rzeczy.- Zostawię wam materace. Powiem pozostałym, że nie ma tu nic ciekawego.- stanął przed nią. Nie sprawdził nawet góry. Choć tam było wiele ciekawszych rzeczy niż na parterze. Głównie sprzęt i tam robili własnoręcznie leki.

-Czemu to robisz?- zapytała zdziwiona jego zachowaniem. Gadriel uśmiechnął się.

-Na prawdę ciesze się że żyjesz. Przykro mi z powodu twoich przyjaciół. Jesteście dobrymi ludźmi, nie zasłużyliście sobie na to. Ty nie zasłużyłaś.- zbliżył się do niej i delikatnie pogładził ją po policzku. Chwile przypatrywał się jej ciesząc się jej widokiem po czym cofnął się aby zachować miedzy nimi odpowiednią odległość, która byłaby dla niej komfortowa.- Opowiesz mi choć trochę co działo się z wami gdy uciekliście z farmy?

Amara przytaknęła głową. Wolała go nie denerwować bo nie wiedziała co byłby wstanie zrobić. Był Zbawcą wiec mógł sobie pozwolić na to co chciał. Starała się opowiedzieć mu w skrócie jak uciekli z farmy i spotkali się na autostradzie. Kto przetrwał i co później się stało. Wspomniała o wiezieniu i o tym kto umarł oraz co później się stało. A także w jaki sposób się tu znaleźli. Powiedziała mu nawet o Shane i o tym co zrobił jego ojcu. Mężczyzna był zły słysząc to, ale ucieszył się gdy dowiedział się że Rick zabił Shane. Choć byłby bardziej zadowolony gdyby to on mógł go osobiście zabić.

-Sporo się działo. Przykro mi z powodu Jason'a. Jego strata musiała cię bardzo zaboleć.

-A jak ty przetrwałeś?- zapytała chcąc zmienić jak najszybciej temat. Szarooki wydał się zadowolony, że zapytała go o to.

-Gdy jakimś cudem uciekłem z farmy, przez jakiś czas błądziłem bez celu. Ale znaleźli mnie ludzie, którzy podróżowali do Waszyngtonu sądząc że tam będzie schronienie. Wtedy natknęliśmy się na Zbawców. Zaproponowali że możemy się przyłączyć. Ten kto nie chciał... zabijali tą osobę. Rozwiązanie było oczywiste. Skorzystałem z propozycji. Teraz jestem jednym z nich i mam się dobrze.

-Dobrze ci z takimi ludźmi?

-Chciałem przetrwać wiec do nich dołączyłem. Ale to nie oznacza że podoba mi się to co robią. Negan jest sukinsynem, jego przydupasy wcale nie są lepsi. Ale lepiej aby zostało, to miedzy nami.- puścił jej oczko. Zmarszczyła brwi nie rozumiejąc jego zachowania.

Niespodziewanie z góry zbiegło dwoje dzieci. Na widok nieznajomego zatrzymali się, a po chwili po schodach zbiegła również Beth.

-Przepraszam. Próbowałam ich zatrzymać.- powiedziała blondynka zwracając się do Amary. A gdy spojrzała na Gadriel'a oniemiała z szoku.

-Cześć Beth.

-Cześć.- powiedziała wciąż zaskoczona, że stoi tu żywy. Ale szybko oprzytomniała zdając sobie sprawę że jest jednym z Zbawców. Wiec ukryła radość bo zrozumiała, że nie jest już jej bliską osobą tylko wrogiem. Przykro jej było bo tyle lat był kimś ważnym dla jej rodziny, przyjaźniła się z nim. Wolała aby był martwy niż stał tu żywy, ale jako Zbawca.

-Mamo widziałam tatę.- Samanta podbiegła do ciemnowłosej i wtuliła się w nią. Przytuliła dziewczynkę domyślając się, że widząc Daryl'a w takim stanie doznała szoku i była zrozpaczona że on nie może być z nimi.

-Już dobrze. Tacie nic nie będzie.- próbowała ją jakoś pocieszyć. Sama również chciała wierzyć w swoje słowa, ale nie miała pewności co Negan może zrobić Daryl'owi.- Dean zabierz siostrę na górę, proszę.

Nastolatek podszedł do Samanty. Dziewczynka niechętnie puściła Amare i biorąc brata za rękę ruszyli w kierunku schodów. Ciemnowłosa machnęła głową do Beth by również poszła.

-Nie przypominał sobie byś miała dzieci.- odezwał się Gadriel.

-Przygarnęłam je.

-Wiec ty i Daryl jesteście razem, tak?- przytaknęła mu głową. Widać było że nie cieszył się tym faktem, ale nic o tym nie wspomniał.- No dobra. Zabieram to i idę.- stwierdził i schylił się po torbę z bronią. Podszedł do drzwi i chwycił za klamkę, ale na chwile zatrzymał się i spojrzał na nią.- Wolałbym byśmy spotkali się w innych okolicznościach.- powiedział po czym po prostu wyszedł.

Podeszła do okna i widziała jak oddala się. Inni Zbawcy wynosili z domów różne rzeczy. Brali co chcieli i nic nie mogli na to poradzić. Odsunęła się od okna gdy zauważyła jak Daryl zanosi rzeczy do ciężarówek. Nie chciała na to patrzeć bo to jeszcze bardziej by ją dobijało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro