*75*
Amara z ciężkim westchnieniem wysiadła z kampera gdy dotarli do Alexandrii. Glenn z Maggie poszli na Wzgórze, reszta miała wrócić do domu. Oczywiście zabrali ze sobą ciała Tyreese i Ivy.
Kilka osób zebrało się widząc, że wrócili.
Beth zaczęła iść w kierunku ciemnowłosej, ale niepewnie zatrzymała się widząc w jakim jest stanie. Obok niej stanął Noah. Rogers zbliżyła się do nich nie potrafiąc spojrzeć im w oczy bo wtedy znowu pękła by.
-Coś się stało prawda?- zapytała z niepokojem Beth.
-Czyja to krew?- zapytał Noah zauważając bordową cieczy na policzku kobiety. Z kampera zaczęli wychodzić pozostali. Aron z pomocą Michonne i Rosity wynieśli ciało zakryte szarą tkaniną, która w miejscu gdzie powinna być głowa była przesiąknięta krwią. Później z pojazdu wyszedł Rick z Abrahamem, którzy wynosili kolejne ciało, ale te było większe od poprzedniego.
-O Boże.- Noah przytulił Beth, która z szokiem patrzyła jak niosą ciała w kierunku miejsca, które służy im jako cmentarz.- Powiedz że Maggie nic nie jest.- zaskomlała blondynka bojąc się o siostrę.
-Dotarła z Glenn'em na wzgórze. Nic jej nie będzie.
-Gdzie Daryl?- spośród wszystkich, którzy wyszli z pojazdu brakowało kusznika. Na to pytanie Amara zareagowała płaczem.
-Czy on... - Beth nawet nie dała rady zareagować.
-Żyje, ale... - ledwo odpowiedziała i dopiero teraz na nich spojrzała. Blondynka rzuciła się na nią mocno ją przytulając.
Pochowali Ivy i Tyreese, pożegnali ich tak jak się należy. Rick zrobił krótkie spotkanie w kościele aby przekazać mieszkańcom Alexandrii w jakiej znaleźli się sytuacji. Widać było po nim jak mocno go to wszystko dotknęło. Amara od pogrzebu mało mówiła, starała się nie płakać i pokazać że jest twarda aby inni wiedzieli, że Zbawcy wcale ich wszystkich nie złamali, musiała być twarda dla nich, by mieli nadzieje że sytuacja nie jest aż tak tragiczna choć w rzeczywistości było znacznie gorzej. Nie byli już bezpieczni. Byli teraz sługusami Negana i jego ludzi. Atmosfera po tym spotkaniu była ciężka i nieprzyjemna. Większość wróciła do domów i trawili te druzgoczące informacje na własny sposób.
~~~~~~~~
Następny dzień
Amara ustała w framudze wejścia do pokoju Ivy. W dłoniach trzymała pudło. Po paru minutach bezczynnego stania odważyła się wejść do środka. Panował tu lekki bałagan. Postawiła pudło na łóżku po czym przystąpiła do pakowania rzeczy rudowłosej. Spakowała ubrania, parę książek i kilka innych drobniejszych rzeczy, które miała tu jej siostra. Na końcu zerknęła do małej komody stojącej obok łóżka. Dwie szuflady były puste, ale w ostatniej znalazła coś. Był to naszyjnik z głową wilka oraz rodzinne zdjęcie, które było trochę zniszczone. Warga jej zadrżała, na tej fotografii była cała rodzina Barnes'ów sprzed kilku lat, był tam jeszcze jej dziadek oraz ona jak była jeszcze nastolatką. Nie miała pojęcia że Ivy przez ten cały czas trzymała to zdjęcie. Znowu ją straciła, ale tym razem na zawsze. Najgorsze było to że jej rodzina nie wie o tym że zginęła. Nie zdążyła się z nimi skomunikować, a miała w planach skonstruować radio aby móc się z nimi skontaktować. Ale nie zdążyła. Amara wstała gwałtownie przez co zepchnęła lampkę z komody, która rozbiła się. Kobieta odłożyła szybko naszyjnik i zdjęcie do pudła. Ukucnęła przy zbitej lampie chcąc pozbierać kawałki, ale była nieostrożna przez co skaleczyła się w rękę. Krew zaczęła kapać na podłogę. Przeklneła cicho pod nosem. Mimo skaleczenia zebrała zniszczoną lampę i zniosła ją na dół po czym wyrzuciła do kosza. Podeszła do zlewu i odkręciła kran. Włożyła zranioną rękę pod płynącą wodę. Z jakiegoś powodu ból rany sprawił jej przyjemność, jakby to pozwoliło zapomnieć o bólu straty. Gdy przemyła skaleczenie zajrzała do górnej szafki i wyjęła małą apteczkę. Sprawnie opatrzyła sobie dłoń. Był dopiero wczesny ranek, Beth, Noah, Dean i Samanta jeszcze spali wiec nie martwiła się że będą ją wypytywać czy jest w porządku albo jak się trzyma. To były bezsensowne pytania, sprawiały że denerwowała się. To oczywiste było że nie jest dobrze, jest w chuj daleko od dobrze. Ale starała się być opanowana i zawsze mówiła że jest w porządku. Udawała że dobrze się trzyma, sama chciała sobie to wmówić. Jakoś przebrnąć przez ten bolesny moment w jej życiu sama. Ale zawsze jak była sama to źle to się kończyło. Tak jak było przed tym jak odnalazła Jasona. Chciała pozwolić sztywnym by ją zabili, ale nieznajomy człowiek ją uratował i pokazał jej powód do życia. Później po śmierci Jasona gdy próbowała się zabić, Daryl ją uratował. Zawsze gdy cierpiała ktoś musiał jej pomóc bo sama nie potrafiła dać sobie rady. Ale teraz kto mógłby jej pomóc? Czuła się znowu sama choć wiedziała że wciąż ma ludzi, którym na niej bardzo zależy.
Prawie całą noc nie przespała bo gdy tylko zamknęła oczy widziała ten cały horror. Gwizdanie, szyderczy śmiech, krew, śmierć Ivy i Tyreese, jak zabierają Daryl'a. A ona nie mogła zrobić nic. Wiec gdy tylko ocknęła się z koszmaru nie dała rady zasnąć. Krążyła po domu szukając sobie jakiegokolwiek zajęcia aby tylko odciągnąć myśli od piekielnej nocy.
Spojrzała na swoją dłoń, która owinięta była białym bandażem. Miejsce gdzie się skaleczyła przesiąknęło trochę krwią. Wróciła na górę i zabrała pudło. Zabrała także kusze rudowłosej i przewiesiła sobie przez ramie po czym poszła na strych. Odłożyła wszystko i zamknęła pudło. Wcześniej wzięła marker z piórnika Samanty, która trzymała tam swoje kredki do rysowania. Na jednej stronie pudła napisała drukowanymi literami imię rudowłosej. Odniosła marker do pokoju dziewczynki będąc jak najciszej aby nikogo nie obudzić po czym poszła do swojego pokoju. Podeszła do szafy i wyciągnęła torbę. Zerknęła na ścianę gdzie przy szafce zawiesiła swój łuk. Chwile zastanawiała się czy go brać, ale stwierdziła że tylko będzie ją obciążać. Zamiast tego założyła pas do którego miała przyczepioną maczetę oraz kaburę z bronią. Po przygotowaniu wyszła z domu i udała się do lecznicy. Weszła do drugiego pokoju i wyjęła z chłodziarki kilka próbek z substancją. Zabrała też kilka strzykawek oraz swój dziennik i parę innych rzeczy. Wszystko włożyła do plecaka po czym założyła go na plecy i wyszła z budynku. Ruszyła w kierunku bramy gdzie czatowała Rosita, a na platformie strażniczej stał Spencer.
Amara zbliżyła się do bramy chcąc ją otworzyć, ale drogę zastawiła jej Rosita. Czarnowłosa patrzyła na nią z założonymi rękoma.
-Gdzie idziesz?
-Na zewnątrz, na spacer.- odpowiedziała beznamiętnie Amara. Rosita prychnęła.
-Mogłaś wymyślić jakąś sensowniejszą wymówkę. Nie idziesz.
- To moja decyzja.- ciemnowłosa próbowała ponownie przejść, ale Rosita nie chciała ustąpić.
- Nie możesz wyjść.
-Czemu cie to w ogóle obchodzi? Bo co? Bo stworzyłam lek, bo jestem wybawczynią tego pierdolonego świata? Dlatego się tak nagle troszczysz? Jaki mam pożytek ratując świat, skoro świat nie chce ratować mnie? Zamiast tego odbiera mi to co kocham najbardziej. Pozwól mi wyjść. Mogę ci przysiąść że nie zamierzam uciec, ani się zabić czy zemścić na Zbawcach. Chce wyjść tylko stąd i próbować uratować ten przeklęty świat. Proszę puść mnie.- była bliska płaczu gdy patrzyła z prośbą na czarnowłosą. Rosita westchnęła i przesunęła się w bok odsłaniając jej bramę. Amara otworzyła bramę po czym ruszyła przed siebie.
-Amaro?
Ciemnowłosa zatrzymała się i obróciła patrząc na Rosite.
-Troszczę się o ciebie nie dlatego że stworzyłaś lek, tylko dlatego że mi zależy. Jesteś moją przyjaciółką, jesteśmy rodziną. Proszę, uważaj na siebie. Nie rób niczego głupiego.
-Jak mogę? Całą głupotę zostawiam tu.- zażartowała, choć w jej głosie wciąż można było wyczuć przygnębienie. Rosita uśmiechnęła się, ale wiedziała, że ona tylko próbuje ukryć swój smutek.
Gdy Rosita zamykała bramę widziała jak ciemnowłosa coraz bardziej się oddala. Z nich wszystkich to ona ucierpiała najbardziej. Nie tylko straciła siostrę, ale odebrano jej ukochanego. Rosira była wściekła na Zbawców, szczególnie na Negana. Zabił też brata Sashy. Mimo tego że Abraham wybrał Sashe, a nie ją, to nie potrafiła choć odrobinę ucieszyć się że Sasha cierpi bo przecież odebrała jej w pewnym sensie Abrahama. Wręcz przeciwnie, było jej tak cholernie przykro. Chciała zemsty na Neganie.
Amara szła przed siebie jakiś czas, zaszła dość daleko. Zatrzymała się przy jednym z porzuconych samochodów i usiadała sobie, była na obrzeżu jakiegoś małego miasteczka. Westchnęła głęboko. Zdjęła plecak i położyła sobie go na kolanach wyjęła jedną z próbek leku i napełniła nim strzykawke. Miała nie robić tego sama bo było to niebezpieczne, ale jej to nie obchodziło. Zapięła plecak i założyła go sobie na plecy, a strzykawke włożyła do kieszeni kurtki. Celem było znalezienie jakiegoś sztywnego co nie było problemem bo gdy stała przy samochodzie usłyszała w krzakach szmer. Po chwili z zarośli wyłonił się szwendacz. Widząc ją ruszył w jej kierunku. Miała farta bo trup był w całkiem dobrej formie co oznaczało że dość krótko jest jako chodzący trup i nie rozłożył się jeszcze za bardzo. Szedł w jej kierunku wiec wyjęła machete i gdy był wystarczająco blisko zamachnęła się i ścięła mu jedno ramie, a później drugie wiec nie był aż tak groźny. W ten sposób łatwiej jej było powalić go na ziemie.
-Przestań tak wierzgać.- burknęła gdy przyciskała trupa do ziemi. Wyjęła strzykawkę i lekko ją strząchnęła.- Nie martw się, to cie nie zaboli.- wbiła igłę w szyje jak najbliżej głowy, ale tak aby nie uszkodzić mózgu. Wstrzyknęła całą zawartość po czym wstała z trupa. Na początku sztywny wił się próbując podnieść się z ziemi, ale bez rąk było to trudne. Ale po paru chwilach stało się coś dziwnego, przestał się ruszać i to dosłownie. Ustała nad nich i kopnęła go nogą, ale nic się nie stało.
-Jak to zrobiłaś?
Gwałtownie odskoczyła wyciągając broń.
-Jezu! Co do cholery?! Prawie zawału dostałam.- powiedziała opuszczając broń po czym schowała ją do kabury.- Jesteś jak pieprzony ninja. Nie rób tak więcej.- cholernie ją wystraszył pojawiając się tak nagle za nią.
-Ciebie też miło widzieć.- powiedział Paul.
-Co tu robisz?
-Chciałem przekazać wam że Maggie i dziecku nic nie jest oraz sprawdzić jak się trzymacie. Glenn mi opowiedział co się wydarzyło. Bardzo mi przykro.
-Jak każdemu, oprócz Negana.- mruknęła smętnie.
-Czuje się częściowo winny za to co was spotkało.- powiedział z smutkiem Paul.
-To nie twoja wina. Nie wiedziałeś o Zbawcach wszystkiego, a nas nikt nie zmuszał do zaatakowania ich. Wkurzyliśmy ich wiec oberwaliśmy. I lepiej nie pytaj się jak się czuje czy coś w tym stylu bo przywalę.
-Okay.- zaśmiał się nerwowo bo właśnie miał zamiar ją o to zapytać, ale dobrze że go uprzedziła.- Czemu jesteś tutaj sama? I czemu ten trup się nie rusza choć nie przebiłaś mu mózgu?- zapytał z zaciekawieniem zmieniając temat. Widział jak stała nad sztywnym, a ten później przestaje się ruszać. To było dziwne bo nie widział aby przebiła mu czymś mózg.
-Dobre pytanie. I fajnie że tu jesteś bo pomożesz mi go zabrać do Alexandrii.
-Co?
-No dalej, poszukaj jakiegoś materiału, cokolwiek.- machnęła ręką poganiając go do szukania choć był zdezorientowany po co to wszystko, ale grzecznie zrobić to co chciała.
Znaleźli jakiś worek i wsadzili tam trupa. Jedną stronę obwiązali liną by mieli za co trzymać. Oboje trzymali po jednym końcu liny i wspólnie ciągnęli worek z trupem. Prze kilka minut szli w ciszy. Jezus próbował zerknąć dyskretnie na jej prawą dłoń. Ale nie było to zbyt proste bo ciągle nią ruszała. A przez to Amara zauważyła, że z jakiegoś powodu chce przyjrzeć się jej dłoni wiec wystawiła mu ją przed twarz aby się przypatrzył.
- Napatrzyłeś się?- po chwili zabrała rękę. Zrozumiała by gdyby patrzył na lewą dłoń, którą miała obandażowaną, ale nie rozumiała o co chodzi z prawą.- Czemu się patrzyłeś?
-A po co ci ten truposz? Odpowiem jeśli ty odpowiesz.
-Nie, aż tak mnie to nie interesuje.
-A mnie teraz jeszcze bardziej zainteresowało po co na serio jest ci ten trup.
-Jak to co robię mi wyjdzie, to wtedy się dowiesz.
-Sekrety.- westchnął i zamilkł na chwile, skoro nie chciała mówić to nie miał zamiaru naciskać.- Odmówiłaś?- zapytał nagle. Spojrzała na niego marszcząc brwi bo nie wiedziała o co mu chodzi. Po jej reakcji Paul zrozumiał że Daryl jednak jej nie spytał. Pomyślał od razu że pewnie stchórzył albo oświadczyny były dla niego zbyt poważnym krokiem i najwyraźniej nie chciał tego.
-Co miałabym odmówić?
-Nie ważne.- nie miał zamiaru mówić jej tego o czym rozmawiał z Daryl'em. Szczególnie teraz gdy Zbawcy go zabrali i nie wiadomo co z nim zrobią. Gdyby dowiedziała się o oświadczynach z pewnością byłaby bardziej zdruzgotana.
-Ważne skoro pytałeś.
-Ty masz sekrety, ja też mam.
-Sprytnie rozegrane.- stwierdziła patrząc przed siebie. Była ciekawa o co mu chodziło, ale skoro ona nie miała zamiaru być z nim szczera, to nie byłoby w porządku gdyby zażądała tego od niego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro