*73*
Amara wybiegła z domu w idealnym momencie gdy Daryl odpalił motor i był gotowy ruszyć. Ustała przed maszyną i złapała za rączki od kierowcy gdzie trzymał swoje ręce.
-Zejdź mi z drogi.- powiedział chłodno. Ale ona nie miała zamiaru się ruszyć. Patrzyła na niego z determinacją.
-Nigdzie nie jedziesz.
-Muszę to zrobić.
-Rozumiem że myślisz, że to twoja wina. Darowałeś Dwight'owi życie i twierdzisz że przez to Denise zginęła. Jesteś wściekły, z chęcią urwałbyś mu głowę. Ale jadąc tam nie wiesz w co się pakujesz.
-I tak to zrobię.
-Więc Ci pomogę.
- Nie, to niebezpieczne.-zaprzeczył nie chcąc aby tak ryzykowała dlatego że chce się zemścić.
-Wiem dlatego nie mogę puścić Cię tam samego. Pojadę z tobą i znajdziemy tego dupka.
-Musisz tu zostać. Co z lękiem i dzieciakami?- nie chciał aby się w to mieszała bo mogłoby się coś jej stać, a tego nie chciał i nie zniósłby gdyby ją stracił. Wiedział że ona nie odpuści chyba że zamknąłby ją gdzieś i wtedy mógłby pojechać, ale byłaby za to wściekła na niego.
-Eugene wie jak go zrobić, ma kartkę. A dzieci, Beth i Noah ich pilnują, nic im tu nie grozi. Ale tobie będzie groziło jeśli tam pojedziesz, a na to nie mogę pozwolić.
-To mój problem.
-Razem go rozwiążemy. Jeśli jedziesz to ja jadę z tobą.- powiedziała stanowczo. Nawet gdyby wciąż próbował ją przekonać do pozostania, to i tak by nie pomogło. On nie odpuszczał i ona nie odpuszczała.
Brązowowłosy po paru chwilach ciszy skinął niechętnie głową godząc się by z nim pojechała. Kobieta puściła kierownice po czym usiadła na motocykl i objęła go wokół pasa. Motor zaryczał gdy go odpalił po czym ruszył w kierunku bramy przy której stała Rosita. Kobieta jakoś niezbyt chętnie otworzyła im bramę, nie spieszyła się z tym jakby specjalnie opóźniając ich wyjazd.
-Dokąd się wybieracie?- zapytał Abraham, który stał na podeście strażniczym. Rudowłosy przyglądał się im czekając na odpowiedz.
-Na zewnątrz.- burknął Daryl nawet na niego nie patrząc.
-A może nieco konkretniej?
Ale nie odpowiedzieli mu. Gdy tylko brama została otwarta Daryl dodał gazu i wyjechali z Alexandrii.
-Co oni wyprawiają?
-Coś czego nie powinni.- stwierdziła Rosita gdy oboje patrzyli jak odjeżdżają.
Po niezbyt długim czasie jazdy zatrzymali się. Amara pierwsza zeszła z motoru, a później brązowowłosy. Byli przy torach. Kobieta zerknęła w miejsce gdzie na torach była spora plama krwi, podeszła do tego miejsca przyglądając się z smutkiem.
-Tutaj zginęła prawda?- zapytała zerkając na Daryl'a, który w tym czasie chował motor w krzakach i przykrył go gałęźmi. Gdy to zrobił spojrzał na nią i na zakrwawione miejsce po czym skinął głową.
Przy torach leżało parę martwych ciał zbawców. Amara podeszła do skraju lasu gdzie stał Daryl i wpatrywał się w coś miedzy drzewami.
-Możemy się jeszcze wycofać.- powiedziała wyczuwając jego zawahanie.
-Nie.
Daryl wszedł do lasku, a zanim podążyła ciemnowłosa. Szukali śladów zbawców, którzy uciekli bo wśród nich był Dwight. Samo wspomnienie imienia tego człowieka wzbudzało wściekłość w Daryl'u wiec postanowiła nie mówić go przy nim jeśli nie będzie to konieczne.
Kręcili się po okolicy szukając śladów gdzie mogli udać się zbawcy. W którymś momencie usłyszeli szelest. Daryl wymierzył kuszą w kierunku źródła hałasu i strzelił. Ale miał fart że chybił i bełt wbił się w drzewo tuż obok Rosity, która pojawiła się niespodziewanie.
-Bądź ostrożny dupku!
-Jestem, trzeba było za mną nie leźć.- burknął kusznik.
-Było nie wyjeżdżać.- powiedział Glenn, który pojawił się razem z Michonne.
-Co wy tu robicie?- zapytała ciemnowłosa.
-O to samo możemy was zapytać.- powiedziała Michonne.
-Nie powinno was tu być. Nie wiecie w co się możecie wplątać.- stwierdził Glenn.
-To nieodpowiedzialne. Powinniśmy być w Alexandrii i pilnować naszego domu przed Zbawcami. Spodziewałam się po tobie Amaro czegoś więcej, szczególnie po tym czego dokonałaś.- ciemnoskóra powiedziała poważnym tonem głosu.
-O czym mówisz?- zapytał Glenn, nie wiedział że wczoraj Rogers odkryła recepturę na lek.
-Stworzyła lekarstwo na zarazę.- wyjaśniła Rosita.- A teraz błąka się po lesie z swoim durnym chłopakiem narażając się na niebezpieczeństwo. Czemu ją zabrałeś?!
-Kłótnia nic tu nie da. Wracajmy do domu. Tam rozwiążemy to. Denise na pewno nie chciałaby abyśmy tak ryzykowali. Ona już nie żyje, a zemsta jej nie wskrzesi.- Glenn patrzył na Daryl'a z prośbą.
-Ma racje. Obiecuje ci że go dopadniemy, ale wróćcie teraz z nami do domu.- powiedziała Michonne.
-Nie mogę.- Daryl ruszył przed siebie.
-Daryl.
-Nie mogę!- wykrzyknął nie chcąc się zatrzymać. Amara poszła za nim.
-Amaro.
-Nie puszcze go samego.
Nie poszli za nimi, odpuścili. Rogers chciała zawrócić i z nimi wrócić, ale nie potrafiła zostawić Daryl'a. Chciała być przy nim i go wspierać, nawet jeśli chciał zrobić coś głupiego. Przynajmniej wtedy mogłaby być u jego boku i pomóc mu gdyby tego potrzebował.
Gdy chodzili po lesie nagle usłyszeli gwizdanie. Było ciche i dość niewyraźne co oznaczało, że jest gdzieś daleko. Ruszyli w kierunku źródła będąc czujni, a wtedy natknęli się na czyjeś ślady. Gwizdanie po chwili ucichło wiec ruszyli tropem śladów. Ukryli się za drzewem gdy zauważyli w oddali ludzi. Zaniepokoili się gdy zobaczyli Glenn'a, Michonne i Rosite związanych i siedzących pod drzewem. Musieli ich uratować. Zauważyli ich i zaczęli nieznacznie machać głowami aby nic nie robili. Chcieli im coś przekazać, ale mieli zakneblowane usta. Coś było nie tak. Gdy Amara o tym pomyślała poczuła z tyłu głowy chłód metalu. Zaszli ich od tyłu, nie mieli szans na obronę.
-Cześć Daryl.
Ciemnowłosa obróciła się unosząc lekko ręce do góry, zabrali jej broń. Jakiś blondyn z przypaloną połową twarzy mierzył do Daryl'a, który patrzył na niego z wściekłością. Ciemnowłosa pomyślała od razu że to może ten Dwight, no i koleś znał imię brązowowłosego.
Niespodziewanie Dwight postrzelił Daryl'a w ramie.
-Ty sukinsynu.- warknęła ciemnowłosa chcąc podejść do kusznika, który upadł na ziemie, ale jeden z Zbawców złapał ją za ramie zatrzymując w miejscu.
-Nic mu nie będzie.- powiedział blondyn.
~~~~~~~~
Po tym jak zabrali im broń zaciągnęli ich na drogę razem z Michonne, Glenn'em i Rositą po czym wepchnęli na tył jakiejś ciężarówki. Zamknęli ich w środku gdzie było ciemno i jedyne przez szparki wpadało odrobinę światła. Poczuli jak ciężarówka rusza, wieźli ich gdzieś. Siedzieli w ciszy, z zewnątrz słychać było jedynie szum wiatru. Amara sprawdziła stan Daryl'a, ale na szczęście postrzał nie był zbyt poważny. Właśnie dlatego nie powinni byli opuszczać Alexandrii. Zbawcy czaili się na zewnątrz i tylko czekali aż wyjdą. No i wyszli, a oni ich złapali. Byli w beznadziejnej sytuacji. Nie wiedzieli co z nimi zrobią. A najgorsze było to że ich ludzie nie wiedzą co się z nimi stało wiec nie mogą liczyć na to że im pomogą. Cokolwiek szykowali dla nich Zbawcy, na pewno dobrze się to nie skończy.
Po jakimś czasie zatrzymali się. Słychać było stłumione rozmowy przez jakiś czas. Nie wiedzieli nawet jak długo przebywają już zamknięci. Później głosy ucichły na pewien czas, ale znowu coś działo się na zewnątrz. Słyszeli gwizdanie. Po kolejnych dłużących się w nieskończoność minutach ktoś otworzył ciężarówkę. Oślepił ich blask samochodowych świateł.
-Wyłaźcie. Pora na małe spotkanie.
Siłą zostali wyciągnięci z ciężarówki. Szamotali się gdy Zbawcy ciągnęli ich po czym pchnęli na ziemie i kazali kleknąć co z niechęcią zrobili. Dopiero teraz mieli chwile na rozejrzenie się i zrozumienie co się dzieje. Do okoła było pełno ludzi z bronią, kilka metrów przed nimi stał ich kamper. A gdy Amara spojrzała w bok zobaczyła swoich ludzi, którzy również klęczeli. Był tu Rick, Carl, Eugene, Sasha, Abraham, Maggie, Tyreese, Aron oraz Ivy. Ciemnowłosa poczuła przeszywający ją strach, było bardzo źle. Glenn widząc Maggie, która była bardzo blada i ledwo utrzymywała się na kolanach chciał wstać i do niej podejść, ale jeden z Zbawców go przycisnął do ziemi.
-Mamy komplet! Czas poznać szefa.- mężczyzna z gęstym wąsem podszedł do kampera i zapukał w drzwi. Drzwi otworzyły się, a z kampera wyszedł mężczyzna o czarnych włosach i piwnych oczach. Miał na sobie skórzaną kurtkę oraz czerwony szalik uwiązany wokół szyi. W dłoni trzymał kij baseballowy owinięty drutem kolczastym, który opierał o ramie. Wyszedł z pojazdu dziarskim krokiem.
-Porty już pełne? Oj wydaje mi się że ta chwila niebawem nastąpi.- uśmiechnął się złośliwie.- Który z was chujki jest tu przywódcą?- stanął przed nimi spoglądając na nich niczym sep czyhający na śmierć swojej przyszłej przekąski.
-To ten.- mężczyzna z gęstym wąsem wskazał Rick'a. Przywódca zbawców zbliżył się do niego.
-Cześć, Rick, prawda? Jestem Negan i nie podoba mi się że zabiłeś moich ludzi.- powiedział chłodno wpatrując się w Grimes'a.- A gdy wysłałem swoich ludzi by w odwecie zabili twoich, ty znów ich zabiłeś. Nie fajnie. Nie masz pojęcia jak kurewsko nieładnie postąpiłeś. Za kilka minut bardzo pożałujecie, że weszliście mi w drogę. Nie zadziera się z nowym porządkiem świata. Zaraz ci to wyjaśnię. Gotowy? Słuchaj uważnie. Oddaj mi wszystko... - zrobił dramatyczną pauzę.- albo was pozabijam.- powiedział energicznym głosem i machnął kijem tuż obok głowy Rick'a, który wzdrygnął się.
Ściągnął ich tu aby pokazać im jakim jest człowiekiem i do czego jest zdolny. Powiedział że od teraz pracują dla niego i wszystko co posiadają należy do niego. Już nie są bezpieczni. Bardzo im do tego daleko. Czeka ich zguba jeśli nie dadzą mu tego czego chcą. A chce połowy wszystkiego co mają. I jeśli będą się opierać, to będą cierpieć. Ostrzegł ich że jeśli zapukają do ich drzwi to mają im bez wahania otworzyć. Jeśli spróbują ich powstrzymać, wyważą drzwi, a oni będą mieli jeszcze bardziej przesrane.
-Zrozumiałeś?- zapytał gdy skończył tłumaczyć jak sprawy się mają i to czego od nich oczekuje.- Co, nawet nie odpowiesz?- zakpił sobie z Rick'a.- Ale chyba nie sądziłeś, że nie zostaniecie ukarani? Nie chce was zabijać, ale muszę postawić sprawy jasno. Macie dla mnie pracować. Nie możecie tego robić będąc martwymi. Ale zabiliście wielu moich ludzi. Więcej niż byłem wstanie poświecić i za to musicie zapłacić. A wiec teraz... - cofnął się od Rick'a i zamachnął kijem w powietrzu.- zapierdole jednego z was na miejscu.- wyszczerzył się i rozejrzał się po nich.- To jest Lucille i uwierzcie, jest zajebista. Sprowadziłem was tu aby obdarzyć kogoś tym zaszczytem.
Negan zaczął chodzić i się im przyglądać chcąc zdecydować się kogo wybrać. Zatrzymał się przy Maggie i wskazał na nią kijem.
-Jezu, wyglądasz chujowo!- zaśmiał się złośliwie.- Powinienem skrócić twoje męki.
-Nie!- Glenn ruszył z swojego miejsca, ale Dwight powalił go i wycelował do niego z kuszy, którą zabrał Daryl'owi.
-Przestań!- krzyknęła rozpaczliwie Maggie nie chcąc aby go zabili.
-Rozmyśliłem się, a z nim do szeregu.- Negan odsunął się od Maggie. A Dwight zaciągnął Glenn'a na jego miejsce.- No dobra, słuchajcie. Nie róbcie więcej takich zagrań. Inaczej od razu zapierdole. Ten jeden raz jeszcze podaruje bo rozumiem że emocje biorą górę. Lipa co nie? Ta chwila, w której pojmujesz że gówno wiesz. To twój dzieciak, co nie Rick?- Negan wskazał kijem Carla.- Bez dwóch zdań.
-Przestań!- jęknął Rick, bał się o życie syna.
-Nie każ mi zabijać tego przyszłego seryjnego morderce. Ale kogoś muszę wybrać. Wszyscy ładnie czekają na moją decyzje.- ponownie zaczął chodzić i im się przyglądać, przez chwile nawet sobie pogwizdywał.- Fajna blizna. Próbował cie ktoś zabić czy sama to zrobiłaś?- spojrzał na Amare, która posłała mu chłodne spojrzenie i przybrała kamienny wyraz twarzy.- Co za powaga.- zakpił i gwałtownie przystawił jej do twarzy kij, ale ona nawet nie drgnęła.- Wow, nie boisz się.- ponownie gwałtownie poruszył kijem tuż obok jej głowy i zauważył dziwne poruszenie wśród jej ludzi za każdym razem jak przybliżał kij do jej głowy. Zaśmiał się stwierdzając, że z jakiegoś powodu musi być dla nich ważna skoro wszyscy tak reagowali.- Chyba jesteś dla nich ważna. Ciekawe dlaczego. Oby nie padło na ciebie.- ponuro zachichotał i znowu zaczął krążyć przyglądając się każdemu. Każdy na swój własny sposób reagował na całą tą okropną sytuacje. Niektórzy dzielnie klęczeli i wręcz z pogardą patrzyli na Negana, tak jak Abraham czy Ivy. Inni pochylali głowy nie chcąc nawet spojrzeć na Negana. Jeszcze inni próbowali panować nad lekiem choć widać było że się obawiali o własne życie. Nikt z nich nie chciał umierać. Nikt z nich nie chciał zginąć z jego reki. Ale to nie był ich wybór. To on decydował kto dziś zginie. Trzymał ich w garści. To było przerażające, nawet jeśli próbowali tego nie okazywać, wszyscy czuli strach. Jeśli nie o siebie to o swoich bliskich. Patrzenie na śmierć drugiej osoby, która była dla ciebie ważna i ta nie moc, było okropne gdy tylko się o tym pomyślało, a gdyby miało wydarzyć się na prawdę, to było to znacznie gorsze.
-Po prostu nie potrafię wybrać.- westchnął Negan.- Ale mam pomysł.- powiedział z chorym entuzjazmem i podszedł do Eugene, który klęczał na początku.- Ene... - wskazał na niego kijem, a później na klęczącego obok Arona.- due... rike... fake... - chodził po kolei mówiąc wyliczankę. Z każdym słowem atmosfera robiła się nie do zniesienia. Jak tylko padną ostatnie słowa wybierze kogoś do zabicia na ich oczach, a oni nie będą mogli nic z tym zrobić.- Deus meus... kosmateus... i morele baks. Moja matka... kazała mi... wybrać... najlepszego... kandydata... i postanowiłem... wybrać... ciebie.
Gdy ostatnie słowo padło, a Negan wskazał jednego z nich czuli ten mrożący w żyłach strach. Właśnie padł wyrok śmierci.
-Jeśli ktoś się ruszy albo coś powie, wyrwijcie młodemu oko i nakarmcie nim ojca. Możecie oddychać, mrugać oczami i płakać. Kurwa, nie wątpię że wszyscy będziecie to robić. Czas na zabawę.- zaśmiał się diabelnie aż przeszły im nieprzyjemne dreszcze po plecach. Zamachnął się kijem po czym uderzył nim prosto w głowę jednego z nich. Był płacz, szloch, łkanie, rozpacz, prawdziwa tragedia. Nie przestawał uderzać, a krew bryzgała z zmasakrowanej głowy. Negan właśnie zabił jednego z nich.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro