Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*61*

Amara weszła po cichu do pokoju gdzie zastała śpiącą na materacu pod ścianą Ivy. Przyszła z śniadaniem dla niej.

-Lubi sobie pospać.

Ciemnowłosa spojrzała w bok. Meg siedziała z przywiązanymi rękoma do rury wystającej z ściany, a na jej twarzy widniał nikły uśmiech. Siedziała na materacu oparta plecami o ścianę. Już nie siedziała związana na krześle, do tego dostała materac aby mieć na czym spać.

Amara odłożyła jedzenie i picie obok śpiącej rudowłosej. Spojrzała na swoją kuzynkę, której włosy były ułożone w nieładzie i delikatnie się uśmiechnęła po czym z poważną miną odwróciła się przodem do Meg i podeszła do niej. Ukucnęła przed nią patrząc prosto w jej oczy.

-Zanim coś powiesz. Nie, nie mam zamiaru jej oszukać, zranić, ani zabić, was też nie. Pozwoliłaś mi żyć wiec spróbuje pokazać ci że nie mam złych zamiarów. Będę próbowała robić dobre rzeczy nawet jeśli nie będziesz mi ufać, ani wierzyć że mogłabym się zmienić.- powiedziała Meg pewnym głosem. To co mówiła było szczere.

-To się jeszcze okaże. Ale jeśli będziesz coś kombinować, zabijecie bez najmniejszego zawahania.- ostrzegła ją patrząc na nią chłodnym spojrzeniem.

-Wiem to, nie musisz mi grozić. Powinnam ci podziękować za darowanie życia, więc dziękuje. 

-Powinnaś być bardziej wdzięczna Ivy.

-Może, ale gdybyś zabiła mnie tam w lesie, to nie byłoby mnie tu i nie zobaczyłabym jej ponownie. Nie chce aby miedzy nami były nieprzyjemności. Może moje przeprosiny nie zmienią tego co zrobiłam, ale chciałabym aby to był początek zmian. Przepraszam cie. Gdybym nie była związana podałabym ci rękę na zgodę.- kasztanowłosa uśmiechnęła się delikatnie i potrząsnęła przywiązanymi do rury rękoma. Ciemnowłosa wyciągnęła dłoń i ścisnęła jej rękę na znak pokoju oraz tego że daje jej szanse.- Pewnie jeszcze za wcześnie jest na zapytanie czy udzielisz nam błogosławieństwa?

-Zdecydowanie za wcześnie.- Amara wstała i odwróciła się aby wyjść z pokoju. Miała mieszane uczucia w stosunku do Meg. Niby wydawała się szczera w tym co mówi, przeszła wiele rzeczy, ale wciąż nie była pewna czy faktycznie dobrze zrobiła dając jej drugą szanse.

~~~~~~

Ułożyli plan odciągnięcia stada sztywnych, które utknęły w wąwozie. Rick razem z grupą ochotniczą stali gotowi do wyjazdu pod bramą gdy Amara podeszła do nich. Chciała się jeszcze zobaczyć z Daryl'em zanim ten pojedzie z innymi. Nie podobało jej się to że znowu się rozdzielają, ale ktoś musiał tu zostać i pilnować Alexandrii przed innym zagrożeniem. Rick powiedział jej, że Deanna zgodziła się na kilka sztuk broni by w razie ataku wilków mieli czym się bronić. Amara miała mieć to pod nadzorem. 

Gdy odjechali ciemnowłosa poszła do zbrojowni gdzie Olivia dała jej torbę z bronią po czym udała się do punktu medycznego. Ciemnowłosa weszła do budynku gdzie w środku znajdowało się kilka osób. Wciąż jeszcze nie podłączyli wszystkich maszyn, które w większości zostały wniesione na górę bo tam było więcej miejsca. Eugene z Noah majstrowali przy urządzeniach na górze, Dean też tam był próbując im pomóc. Beth i Denise siedziały przy wysepce kuchennej czytając książki, a Tara z Samantą siedziały przy stoliku, dziewczynka rysowała coś.

Rogers położyła torbę na blacie przyciągając tym uwagę pozostałych.

-Co tam masz?- zapytała Beth.

-Broń.

Ciemnowłosa wyjęła karabin i odłożyła go obok, później zrobiła to z resztą broni.

-Zrobię obchód. Postarajcie się trzymać razem.- ciemnowłosa przewiesiła sobie przez ramie karabin i podeszła w kierunku drzwi.

-Co z resztą broni?- zapytała Tara.

-Użyjemy jej gdy nas zaatakują.- wyjaśniła po czym wyszła na zewnątrz.

Przez następne parę godzin Amara chodziła po Alexandrii i czuwała, głównie spacerowała wzdłuż płyt chroniących ich, sprawdzała czy wszystko jest w porządku. Denerwowała się, a jej myśli krążyły wokół Daryl'a i tego czy uda im się pozbyć stada. Nie było pewności czy wszyscy wrócą żywi. Glenn też wyruszył, a niedawno okazało się że Maggie jest w ciąży wiec i ona martwiła się o swojego męża i o powodzenie planu.

Rogers przeszła obok podestu, który zbudowali przy główniej bramie do patrolowania okolicy. Dwóch strażników stało na niej obserwując co dzieje się za murami Alexandrii. Postanowiła że na chwile wpadnie do punktu medycznego. Gdy weszła do domu zauważyła, że wszyscy siedzieli na dole i do tego była z nimi Ivy.

-Zrobiliście jakieś zebranie beze mnie?- zapytała wchodząc do środka.

-Sprzęt został już podłączony, wszystko działa bez zarzutów.- oznajmił Eugene.

-To świetnie.

-Możemy porozmawiać?- rudowłosa podeszła do Amary odciągając ją trochę od pozostałych. Ustały przy oknie.

-O co chodzi?

- O Meg. Myślę że nie musi być cały czas związana. Mogłaby poruszać się po terenie osiedla, oczywiście cały czas miałabym ją pod czujnym okiem.- zaproponowała Ivy, miała nadzieje że jej siostra chociaż przemyśli tą prośbę.

-O nie...

-Wiem że jej nie ufasz... - zaczęła mówić Ivy myśląc że ciemnowłosa się nie zgodziła.

-Wilki.- Amara przez okno widziała jak strażnik z podestu spada paląc się żywcem, a przez płot przeskakują ludzie z ostrzami w reku. Ivy spojrzała tam gdzie ona zdając sobie sprawę że o to jej chodziło.- Bierzcie broń, zaatakowali nas!

Rogers podała karabiny Beth, Noah, Ivy i Tarze, mniejsze pistolety chciała dać Denise i Eugene ale oni nie chcieli twierdząc że nie potrafią ich używać, za to Dean oznajmił że weźmie broń.

-Jesteś pewien że dasz rade zastrzelić ich jeśli tu wejdą?- zapytała ciemnowłosa, a Dean potrząsnął głową.- Zostańcie tu, a my ruszamy.

Całą piątką wybiegli na zewnątrz gdzie wilki atakowali mieszkańców Alexandrii. Zaczęli strzelać do napastników. Amara krzyczała aby mieszkańcy uciekali się schować, a rannych zabierali do lecznicy. Rozdzielili się aby wybić wszystkich, którzy rozbiegli się po osiedlu. Niektórzy na ich widok próbowali uciec chowając się przed ostrzałem, ale nie mieli szans z karabinami. Na ulicach Alexandrii leżały ciała wilków i nieliczne ciała mieszkańców, trupy dobijali jeszcze przebijając im czaszki aby nie ożyli. Nagle rozniósł się dźwięk klaksonu. To był zły znak ponieważ ten hałas mógł przyciągnąć stado, które grupa z Rick'iem mieli odciągnąć od osiedla.

-Trzeba to wyłączyć! Ivy?! 

Amara krzyknęła za rudowłosą, która odłączyła się od niej i pobiegła w kierunku domu gdzie przebywała Meg. Nie pobiegła za nią, teraz musiała ratować innych. Po kolei zabijała każdego wilka, który pojawił się w zasięgu wzroku. Strzelała bez chwili wytchnienia i starała się celować bezpośrednio w głowy aby nie musieć dodatkowo tracić czasu na przebijanie czaszek nożem.

W końcu dźwięk klaksonu ucichł. Amara zatrzymała się w miejscu rozglądając do okoła. Wszędzie leżały ciała i wszystko nagle ucichło. Zauważyła przy jednym z domów Arona i Rosite, którzy trzymali zakrwawioną broń, oni również spoglądali na nią zszokowani tym co właśnie się wydarzyło.

-Sprawdźcie ciała! Mogą się przemienić!- wykrzyknęła w ich kierunku, oni zgodnie przytaknęli głowami po czym ruszyli sprawdzić osiedle.

W polu widzenia ciemnowłosej pojawiła się Ivy która szła z Meg. 

-Ivy!!- krzyknęła Amara gdy zobaczyła jak spomiędzy domów wybiega wilk. Rudowłosa odwróciła się w tym samym momencie gdy wilk rzucił w jej kierunku nożem. Amara strzeliła do napastnika zabijając go, ale nie mogła zatrzymać lecącego ostrza. Wszystko działo się zbyt szybko. Ale Ivy nie została zraniona. Meg zasłoniła ją w ostatniej chwili własnym ciałem. Ostrze wbiło się w klatkę piersiową kasztanowłosej. Rudowłosa złapała ją gdy ta upadała do tyłu i ostrożnie położyła ją na ziemi.

Rogers podbiegła do nich.

-Musisz ją uratować.- powiedziała rozpaczliwie rudowłosa. Ale nie było żadnej szansy na ratunek. Ostrze przebiło płuco Meg. Z ust kasztanowłosej wypłynęła krew gdy ta próbowała oddychać. Barnes zaczęła szlochać patrząc jak kobieta w jej objęciach umiera. Nie mogła nic zrobić. Po paru chwilach Meg zadławiła się własną krwią. Jednak Ivy wciąż trzymała ją.

-Ivy?

-Zostaw!

Amara chciał położyć dłoń na jej ramieniu, ale zabrała rękę widząc ją w takim stanie. Cofnęła się o kilka kroków. Dopiero teraz była pewna że Meg mówiła prawdę i że faktycznie chciała się zmienić. Drugi raz uratowała Ivy życie, poświeciła się dla niej.

-Amara!- ciemnowłosa oderwała wzrok od siedzącej na ziemi Ivy .- Potrzebujemy cie! Szybko.

Rogers pobiegła za Noah do punktu medycznego gdzie panował chaos. Kilka osób z różnymi obrażeniami leżało na łóżkach, a Beth i Denise próbowały im pomóc.

-Holly wciąż krwawi i to mocno.- Noah wskazał kobietę z krótkimi włosami ledwo przytomną i  leżącą na stole operacyjnym. Amara podeszła do niej i sprawdziła obrażenia. Doznała poważnego wewnętrznego uszkodzenia uda. Poprosiła ciemnoskórego o potrzebne rzeczy. Chłopak szybko je przyniósł, a ona mogła przystąpić do chirurgicznego zszycia rany. Gdy skończyła szyć obandażowała ranę i poprosiła Beth aby podała Holly zastrzyk by nie doszło do zakażenia, a sama podeszła do kolejnego rannego.

W końcu udało się zapanować nad chaosem. Każdy ranny został opatrzony na czas wiec obyło się bez dodatkowych ofiar. Amara wyszła na zewnątrz i usiadła na schodku. Musiała odetchnąć choć pożałowała że wyszła z lecznicy bo na zewnątrz leżały ciała, a ten widok był jeszcze bardziej przytłaczający niż ten w domu. Spojrzała na dłonie i na ubranie, które miała we krwi. Nie była pewna czy należy ona do wilków czy rannych, których opatrywała.

Gdy wpatrywała się w swoje dłonie ktoś do niej podszedł. To była Deanna z Aronem, Rositą, Maggie i Spencerem. Podniosła głowę i spojrzała na nich.

-Sprawdziliśmy osiedle.- powiedziała Maggie.

-Wiadomo ile osób zginęło?- zapytała Amara.

-Nie jesteśmy pewni, ale naliczyliśmy szóstkę mieszkańców.- odpowiedział Aron.- Ktoś z rannych przeżył?

-Wszyscy, którzy tu trafili.

-Uratowałaś ich Amaro.- powiedziała Deanna.- Gdyby nie ty i wasza szybka reakcja jestem pewna że ofiar byłoby znacznie więcej. Dziękuję że walczyłaś o to miejsce.

-Nie zrobiłam tego sama.- ciemnowłosa wstała z schodków.- Zrobiliśmy to razem. Trzeba upewnić się jeszcze raz czy sytuacja jest opanowana. Klakson mógł przyciągnąć sztywnych. Ludzie powinni dostać broń, przynajmniej jakieś maczety i ostrza, muszą mieć czym się bronić.

-Trzeba im pokazać jak walczyć.- odezwała się Rosita.

-Pokażesz im. Potrzebują lekcji, zrobisz to?- zapytała, a Rosita przytaknęła chętnie głową.

Ich uwagę przyciągnęło zamieszanie przy bramie, która została otwarta, a przez nią weszła Michonne z dwójką osób, z czego jedna miała ranną nogę. Podeszli do nich szybkim krokiem.

-Gdzie pozostali?- zapytała Amara.

-A Glenn?- Maggie wpatrywała się w Michonne czekając aż coś powie. Aron z Spencerem pomogli rannej osobie pójść do lecznicy, Amara oznajmiła że za raz go opatrzy.

-Rozdzieliliśmy się, ale nic mu nie jest, ma dać sygnał jeśli nie będzie mógł tu dotrzeć.- wyjaśniła ciemnoskóra.- Część  sztywnych odłączyła się przez hałas i tu idą. Daryl, Abraham i Sasha prowadzą stado aby oddalić je od Alexandrii znaczniej dalej niż zaplanowaliśmy.

-Otwórzcie bramę!

Ktoś krzyknął za murami Alexandrii. Gdy Michonne otworzyła bramę zobaczyli jak Rick biegnie w ich kierunku, a spomiędzy domów i drzew wychodzą sztywni, było ich bardzo wielu. Gdy tylko Grimes wbiegł do środka zamknęli wejście aby spacerowicze nie dostali się tu. Trupy zaczęły walić w metal chcąc się tu dostać, a to przyciągnęło uwagę innych mieszkańców.

Atmosfera była napięta. Dopiero co zostali zaatakowani, a teraz okazało się że sztywni mogą wtargnąć do Alexandrii. Ludzie zaczęli miedzy sobą szemrać, byli niezadowoleni i przerażeni tym wszystkim. Rick powiedział im aby spróbowali się uspokoić i aby byli ostrożni, Deanna również wypowiedziała się aby uspokoić mieszkańców. Po usłyszanych słowach wydawało się, że się uspokoili po czym zaczęli się rozchodzić.

-Zaatakowali nas Rick.- ciemnowłosa zwróciła się do byłego szeryfa, który spojrzał na nią.

-Właśnie widzę. Nie martw się o Daryl'a, poradzi sobie, nie jest sam.

Rogers wróciła do lecznicy aby opatrzeć kolejnego rannego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro