Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*53*

Amara razem z Beth doszły do domu o białych ścianach, który stał się punktem medycznym Alexandii. Tu trzymają leki, opatrunki i podobne tego typu rzeczy. Obie weszły do środka gdzie zastały mężczyznę o ciemnych blond włosach. Gdy je zauważył wstał z krzesełka, na którym siedział i podszedł do nich.

-Amara i Beth, tak?- przytaknęły mu głową.- Jestem Pete Anderson. Przed apokalipsą byłem chirurgiem, ale pewnie Deanna już wam o tym wspomniała.- powiedział mężczyzna przyjaznym tonem głosu.

Wnętrze było skromnie uszykowane. Stało kilka jasnych mebli i łóżek, nic nadzwyczajnego.

-Nie ma tu za wiele rzeczy wiec nie mam co wam pokazać. Tam jest nasz zapas leków, opatrunków, narzędzi medycznych.- wskazał stojące po lewej stronie szafki i półki.- Nie mamy żadnych maszyn.

-Dlaczego?- zapytała Beth.

-Nikt nie był na tyle odważny aby ryzykować życie dla jak to oni określili "głupich maszyn". Co z tego że rentgen bardzo by się przydał, zwłaszcza gdyby ktoś złamał sobie jakąś kończynę. I do tego nie opłacało się ściągać sprzętu skoro nie byłoby czym go zasilić. Jest tu światło, ale potrzebny byłby dodatkowy zasilacz aby starczyło energii i aby nie doszło do przeciążenia. Niestety nikt nie wpadł na pomysł jak ten problem rozwiązać.

-Mamy kogoś kto możne coś na to poradzić.- stwierdziła Amara. Eugene na pewno coś by wymyślił wiec później poprosi go o pomoc. A zdobycie sprzętu przy pomocy jej ludzi będzie łatwizną. Wiec szybko to miejsce będzie przypominać prawdziwy szpital, a nie jakąś norę z samymi łóżkami.

-Na górze coś jest?- zapytała Beth podchodząc do schodów prowadzących na piętro.

-W jednym pokoju stoi parę łóżek, ale pozostałe są puste. Na strychu  oprócz kilku pudeł nie ma nic. Trochę kiepsko z zaopatrzeniem, ale jak na razie nie było nam to potrzebne. W zasadzie to siedzenie tu to umieranie z nudów. Zwykle przebywam w domu. I dopiero gdy ktoś się zgłosi z jakąś dolegliwością przychodzę tu. Wiec nie przedłużając bawcie się dobrze.- blondyn zdjął swoją kurtkę z krzesełka po czym założył ją i skierował się do wyjścia.

-Gdzieś idziesz?

-Nie jestem wam potrzebny. Poradzicie sobie. I tak pewnie nikt nie przyjdzie tu.- stwierdził Pete po czym wyszedł z budynku zostawiając je same.

-Dziwny typ.- powiedziała Beth siadając na jednym z łóżek. Podskoczyła na nim sprawdzając jego wygodę.- Co robimy? Myślałam że będzie ciekawiej.

-Deanna przydzieliła nas do punktu medycznego. Jedyną frajdą w tym miejscu to leczenie i opatrywanie rannych. Ale myślę że to miejsce przejdzie metamorfozę.

-Pojedziemy na wypad?

-Tak, ale nie dziś. Pogadam z innymi. Znajdziemy jakiś szpital czy coś. Zabierzemy sprzęt, a Eugene pomoże przy zasilaniu.

-Ale na razie będziemy się nudzić?

-Zgadza się.- mruknęła ciemnowłosa podchodząc do szafek z zaopatrzeniem medycznym. Zajrzała do środka i stwierdziła, że ilość leków czy opatrunków jest całkiem zadowalająca, przynajmniej to jest na plus.- Nie musisz tu ze mną siedzieć.

-Wiem, ale Noah poszedł z Tarą, Ivy i Glenn'em i jakąś dwójką na wypad. Deanna im to przydzieliła wiec nie miałabym nic innego do roboty.- blondynka opadła na plecy wpatrując się w sufit.

-Zaprzyjaźniłaś się chyba z Noah, co?- ciemnowłosa oparła się tyłem o szafkę zerkając na jasnowłosą.

-Tak, jest dobrym chłopakiem, potrafi być zabawny.

Pete miał racje, nie miały nic ciekawego tu do roboty, oprócz rozmów. Nuda im doskwierała wiec oczyściły trochę to miejsce z kurzy. Beth poszperała w pudłach, które były na strychu aby jakoś zabić nudę. Nic nadzwyczajnego tam nie znalazła. Były pluszaki, ubrania, stetoskop i wiele innych dupereli.

-Chyba się przejdę.- stwierdziła Beth schodząc po schodach.- Idziesz?- zatrzymała się przy drzwiach spoglądając na ciemnowłosą.

-Nie, zostanę. Może akurat coś się wydarzy.

Po tym jak Beth wyszła minęło jakieś pół godziny gdy ktoś zapukał w drzwi. Amara podniosła wzrok znad książki, którą tu znalazła, oczywiście jej treść dotyczyła medycyny. Przez drzwi wszedł mężczyzna o kasztanowych włosach. Miał owinięty wokół lewej dłoni materiał, który przesiąkł krwią. Gdy ją zauważył stanął w miejscu.

-Miałem nadzieje, że Pete tu będzie.- powiedział nieznajomy rozglądając się jakby miał nadzieje że wspomniana przez niego osoba zaraz się tu pojawi.

-Wyszedł jakiś czas temu. Co ci się stało?- ciemnowłosa wstała z swojego miejsca odkładając książkę.- Usiądź.- wskazała jedno z łóżek. Brunet chwile wahał się po czym zrobił to o co poprosiła. Amara wyjęła z szafki to co uważała za potrzebne do opatrzenia jego rany. Następnie kobieta położyła wszystko o bok niego na łóżku, sama przysunęła sobie krzesełko i usiadła przed nim.- Mogę?

Mężczyzna wystawił ranną dłoń. Rogers ostrożnie odwinęła materiał i odrzuciła go do kosza, który stał przy łóżku. Brunet miał rozciętą wewnętrzną stronę dłoni. Rana była na tyle głęboka, że trzeba ją zszyć aby się dobrze zagoiła.

-Masz na coś alergie?

-Nie.

-Czym się zraniłeś?

-Szkłem.

-Niestety muszę to zszyć. Od razu mówię, że nie będzie to przyjemne.

Kobieta najpierw zdezynfekowała ranę aby nie doszło do zakażenia. Dopiero później znalazła w szufladzie nić oraz igłę.

-Tak w ogóle, to nazywam się Spencer Monroe.- przedstawił się brunet gdy przygotowała rzeczy do zszycia jego rany.

-Amara Rogers. Jesteś synem Deanny?- zapytała skupiając się na szyciu rozcięcia. Mężczyzna syknął krzywiąc się gdy igła wbiła się w jego skórę.

-Tak.

-Spokojnie zaraz skończę.- powiedziała ciemnowłosa. Rana aż tak bardzo nie była głęboka, wystarczyło założyć trzy szwy aby się trzymało wiec szybko skończyła. Ucięła odstającą nic po czym wzięła bandaż aby owinąć jego dłoń.

-Chciałem wymienić zbitą szybę w domu. Ale jakoś mi to nie wyszło.

-Każdemu się zdarza.- ciemnowłosa skończyła bandażować po czym wstała ze swojego miejsca zabierając rzeczy aby je odłożyć na miejsce. Brunet wstał z łóżka przyglądając się jej jak podchodzi do szafek.- Jesteś wolny. Za jakieś cztery dni będzie trzeba zdjąć szwy wiec wpadnij tu.

-Dziękuję.

-Nie ma sprawy, po to tu jestem.- odwróciła się uśmiechając się do niego przyjaźnie, Spencer odwzajemnił gest.

-Pójdę już. Do zobaczenia. I jeszcze raz dzięki.- mężczyzna machnął zdrową ręką po czym skierował się do wyjścia.

Amara wróciła do czytania książki. Siedziała spokojnie do chwili gdy na zewnątrz usłyszała jakiś harmider. Wstała i podeszła do okna przez które zobaczyła kłótnie przy bramie. Zrobili w tym domu punkt medyczny ze względu jego położenia. Znajdował się idealnie po środku całego osiedla i z tego miejsca był dobry widok na główną bramę Łatwo można byłoby się tu dostać gdyby trzeba było kogoś szybko przetransportować.

Przy bramie zaczął zbierać się tłum gapiów gdy Glenn kłócił się z Aidenem, młodszym synem Deanny. Wcześniej podobno wybrali się na próbny wypad, który najwyraźniej nie poszedł zbyt dobrze skoro tak się zachowywali. Amara wyszła szybko z domu i skierowała się w ich kierunków. Zarówno mieszkańcy Alexandrii jak i pozostali z jej grupy zebrali się zainteresowani tym co się dzieje, Deanna również się pojawiła.

Niespodziewanie Aiden zamachnął się aby uderzyć Glenna, ale on zrobił unik i uderzył go pięścią w twarz przez co przewróciła się na ziemie. W tym czasie Nicholas chciał rzucić się na koreańczyka, ale Daryl zainterweniował powalając go na ziemie zanim zdążył zrobić coś Glenn'owi. Deanna kazała wszystkim się uspokoić, w tym czasie Rick wrócił z wyjścia poza mur i próbował również opanować sytuacje. Grimes odciągnął kusznika od Nicholas'a.

-Chcesz znowu wylądować na glebie?- Amara stanęła przed Aidenem, który podniósł się z ziemi i już chciał ruszyć na Glenna. Kobieta posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, a ten potulnie cofnął się obdarzając ją jedynie zirytowanym spojrzeniem.

-Wszyscy mają mnie posłuchać!- powiedziała głośno Deanna gdy sytuacja się uspokoiła. Kobieta ściągnęła na siebie całą uwagę.- Grupa Rick'a jest teraz częścią naszej społeczności na równi z wami.- oznajmiła stanowczo.- Zrozumiano?- tłum gapiów przytaknął po czym zaczęli się rozchodzić.- Mówiłam że mam dla ciebie prace Rick. Chce abyś był naszym policjantem.- zwróciła się do Grimes'a, który był zaskoczony jej propozycją.- Już wcześniej byłeś kimś takim i wciąż jesteś. Ty również.- spojrzała na Michonne.- Zgadzacie się?

-Jasne.- powiedziała Michonne, Rick również się zgodził. Po tym Deanna odeszła, niektórzy również. Ale Amara została razem z tymi którzy wyruszyli na próbną wyprawę razem z Aidenem i Nicholas'em, czyli Glenn, Tara, Ivy i Noah. Zostali także Maggie, Beth i Daryl, którzy byli ciekawi o co poszło.

-Co się stało?- zapytała Amara. Nie miała zamiaru być w takich sytuacjach bezczynna. Jeśli ktoś ma coś do jej bliskich i przyjaciół, to również ma coś do niej. 

-Nie mają pojęcia jak przetrwać na zewnątrz.- stwierdził Glenn.- Trzymają się głupich zasad, które tylko narażają ich na niebezpieczeństwo.

-Ci idioci lekceważą to jakim zagrożeniem są sztywni.- dopowiedziała Ivy.- Przez nich ktoś zginie. Właściwie to wcześniej parę osób już zginęło. Banda słabiaków i tchórzy.

-Oni na prawdę nie wiedzą jak przetrwać na zewnątrz.- stwierdził Noah.

-Zdążyłam to zauważyć.- powiedziała Amara.- Są słabi. Dlatego bądźcie bardziej ostrożni. Jeśli będziecie uważali, że ich plan jest zły, to nie słuchajcie ich. Nie narażajcie siebie. Rozumiecie?

Przytaknęli głowami. Rogers spojrzała na Daryl'a i skinęła głową dając mu do zrozumienia, że chce z nim sam na sam porozmawiać. We dwoje ruszyli w stronę domów, reszta postanowiła również się rozejść.

-Co myślisz o tym miejscu?

-Sam nie wiem.- kusznik wzruszył ramionami.- Wydaje się być zbyt idealne.

-No właśnie, zbyt idealne. Ci ludzie długi czas mieli farta. Nie potrafią walczyć. Musimy to zmienić.

-Chcesz im pomóc?

-Oczywiście. Przyjęli nas tu. Porozmawiam z Deanną, może zrobimy szkolenie. Pogadam z innymi, spróbuje ich nakłonić aby na to poszli. Jeśli mamy tu zostać musimy się z nimi dogadać. Wiesz co mam na myśli, prawda?- ciemnowłosa spojrzała na niego gdy szli. Brązowowłosy patrzył przed siebie, nawet nie zerkając na nią.

-Chyba tak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro