Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*49*

Byli gotowi odejść i już zaczęli wychodzić gdy głos Dawn ich zatrzymał. To co kobieta powiedziała zdenerwowało ich bo nie tak się umawiali.

-Potrzebny mi jeszcze Noah. Potem możecie odejść.

-To nie było częścią umowy.- powiedział Rick poddenerwowanym głosem.

-Noah jest moim pomocnikiem. Beth go zastąpiła wiec potrzebuje go z powrotem.

-Pani porucznik.- odezwała się policjantka, Shepherd, która wcześniej była zakładnikiem. Ewidentnie i jej nie podobało się to co robi ich przywódczyni. Ale Dawn uciszyła ją.

-Moi ludzie ryzykowali dla niego życiem by go odnaleźć, a jeden z nich zginął.- nie chciała odpuścić. 

-Nie ma mowy.- Rick również nie miał zamiaru ustąpić. Ten dzieciak ryzykował dużo aby wyrwać się stąd, a teraz mają go oddać bo ona tak chce? Tak na pewno nie będzie.

-Nie masz do niego żadnego prawa.- odezwała się Amara.

-Zatem nici z umowy.- stwierdziła policjantka.

-Umowa już się wypełniła.- powiedział Grimes. Atmosfera zrobiła się napięta. Żadna z stron nie miała zamiaru odpuścić dlatego Noah zgłosił się dobrowolnie że zostanie. Chciał się poświecić aby nie doszło do niepotrzebnej strzelaniny. Ale gdy Amara spojrzała na Beth, która nie mogła uwierzyć w to co chłopak chce zrobić nie mogła pozwolić by tu został. Wyraz twarzy blondynki mówił wiele.

Gdy czarnoskóry ruszył z swojego miejsca Amara zatrzymała go mówiąc mu aby został. Ciemnowłosa podeszła powoli do Dawn, która wciąż stała pośrodku korytarza. Zerknęła ukradkiem na jej broń schowaną w kaburze po czym spojrzała jej prosto w oczy stając o krok przed nią. Widać było że ledwo trzyma się emocjonalnie, ale próbuje zachować kamienną twarz. 

-Radze ci odpuścić albo gorzko tego pożałujesz.

-Nie boje się waszych gróźb. On jest mi potrzebny.

-Wcale że nie. Nie masz pojęcia z kim zadzierasz. Masz ostatnią szanse. Odpuść, a przeżyjesz.- ciemnowłosa mierzyła się z nią spojrzeniem. Dała jej wybór. Miało obejść się bez ofiar, ale jeśli zajdzie taka potrzeba będzie musiała zrobić wszystko co konieczne.

-Nie.- powiedziała Dawn. Amara westchnęła bo w tej chwili kobieta podjęła decyzje. Przybrała postawę jakby miała zamiar za raz cofnąć się do tyłu i odpuścić, ale nie miała zamiaru tego zrobić. Jedną dłonią złapała za pistolet Dawn aby ta nie mogła go wziąć, a w tym samym czasie sięgnęła do paska po nóż po czym wbiła go prosto w klatkę piersiową kobiety. Dawn nawet nie potrafiła niczego powiedzieć ponieważ nóż trafił prosto w serce. Nikt też nie widział co zaszło bo stały blisko siebie i zasłaniały widok. 

-Było odpuścić.- ciemnowłosa szepnęła tuż obok ucha Dawn. Krew wydostała się z ust policjantki jakby próbowała coś powiedzieć. Amara w tym samym momencie zabrała jej broń i wyjęła nóż przez co Dawn upadła na bok wykrwawiając się. Gdy tak się stało wszyscy nagle wyciągnęli broń i zaczęli do siebie mierzyć.- Jeśli nie chcecie skończyć jak ona to lepiej opuśćcie broń, już.- rozkazała Amara stanowczym głosem wierząc do nich pistoletem.

-Nie strzelajcie!- powiedziała Shepherd.- Tu chodziło tylko o nią. Nie atakować.- rozkazała swoim ludziom, którzy po chwili opuścili broń. Przecież cześć z nich właśnie tego chciała. Chcieli pozbyć się Dawn, a teraz ktoś to za nich zrobił wiec nie musieli brudzić sobie rąk. Odpuścili.

Grupa Rick'a również opuściła broń. Beth spojrzała na leżącą Dawn na ziemi, z jej ust oraz rany ciekła krew tworząc kałuże wokół jej, później zerknęła na nóż który Amara wciąż trzymała w dłoni. Bordowa ciecz kapała z niego na podłogę.

-Chodźmy już.- Amara wycofała się po czym mijając swoich zaczęła wychodzić z budynku. Reszta również to zrobiła.

Szli w ciszy. Rogers wytarła nóż w kawałek materiału po czym go schowała. Ale nie zdała sobie sprawy, że otarła dłonią policzek gdzie zostawiła ślad krwi bo rękę również miała w bordowej cieczy. Gdy wyszli z budynku zobaczyli że na zewnątrz są Maggie, Glenn, Tara, Abraham, Eugene, Rosita razem z Michonne, Carl'em, Judith i Gabriel'em. Czekali przy wozie strażackim.

Maggie na widok swojej siostry rzuciła się biegiem. Beth również przyspieszyła kroku po czym wpadła w ramiona siostry.

Amara ustała z boku uśmiechając się delikatnie na ten widok. Daryl stanął obok niej zerkając na nią. Mężczyzna zauważył ślad krwi na jej policzku po czym sięgnął do tylnej kieszeni i wyciągnął bandanę. Polizał materiał aby go trochę zwilżyć, a następnie złapał ciemnowłosą za podbródek aby spojrzała w jego stronę. Kobieta była zdezorientowana jego zachowaniem, a zwłaszcza gdy zaczął wycierać bandaną jej policzek.

-Co ty robisz?- zapytała. Wyglądało to jak wycieranie dziecka, które pobrudziło się i nie chciało się dać umyć.

- Miałaś krew na twarzy.- gdy starł bordową ciecz zabrał rękę i schował materiał do kieszeni.

-Sama bym wytarła. Już myślałam, że jeszcze poliżesz mnie po twarzy.

-Gdyby było trzeba.

Ciemnowłosa wywróciła oczami, ale kąciki jej ust drgnęły do góry, było to trochę zabawne. Po chwili podszedł do nich Noah.

-Ja... um... - zaciął się jakby nie wiedział jak odpowiednio dobrać słowa.- Chciałem podziękować. Nie musiałaś tego robić dla mnie. Gdyby było trzeba wróciłbym tam.

-Wiem, ale właśnie po to to zrobiłam abyś nie musiał. Przecież uciekłeś bo było ci tam źle. To nie byłoby w porządku. Pomogłeś nam odzyskać Beth i Carol zasłużyłeś aby być wolnym.

-Dziękuję.- chłopak uśmiechnął się wdzięcznie po czym przytulił Amare. Kobieta odwzajemniła uścisk po czym chłopak odszedł od nich.

-Drugi raz uratowałaś mu tyłek.- stwierdził brązowowłosy.

-Coś w tym złego?

-Nie. Ale pewnie nie raz jeszcze to zrobisz.

~~~~~~

Tamci nie wrócili z byle powodu. Okazało się że Eugene kłamał, nic co powiedział nie było prawdą, próbował tylko przetrwać. Właśnie dlatego wrócili do kościoła, ale okazało się że sztywni go przejęli wiec zabrali resztę z kościoła i udali się do miasta. Nie mieli dokąd wracać, kościół przepadł, a w mieście nie było bezpiecznie. Musieli opuścić Atlane zanim zapadnie zmrok bo wtedy sztywnych jest jeszcze więcej i trudniej z nimi walczyć. Ale zanim to zrobili przeszukali po drodze napotkane sklepy aby znaleźć zapasy. Nie znaleźli zbyt dużo, ale to było lepsze niż nic i z tymi rzeczami opuścili miasto.

Gdy nadeszła noc byli zmuszeni do zrobienia postoju i poszukania kryjówki. Natknęli się na stary dom niedaleko szosy wiec tam postanowili zanocować. Miejsce było puste z wyjątkiem dwóch gnijących ciał, które miały dziury w głowach. Potrzebowali odpoczynku zanim zadecydują co powinni zrobić dalej.

Amara siedziała na schodkach na werandzie przed domem. Obserwowała okolice. Nie miała warty, ale potrzebowała świeżego powietrza i chwili samotności. Przez prawie pół godziny była sama. Usłyszała jak ktoś otwiera drzwi i wychodzi na zewnątrz. Spodziewała się Daryl'a, Ivy a nawet Noah, chłopak po tym co zrobiła był jej bardzo wdzięczny twierdził że jest jej dłużnikiem choć kobieta nie chciała nic od niego, polubiła go, ale osoba która usiadła obok niej miała jasne włosy. Nawet nie musiała patrzeć w bok aby wiedzieć kto to. Odkąd opuścili szpital Beth nie rozmawiała z nią. I nie chodzi o to że specjalnie jej unikała, po prostu nic do siebie nie mówiły. Amara nie chciała naciskać wiec nie zaczynała tematu.

Siedziały parę minut w ciszy obserwując lasy. Ale w końcu jedna z nich się odezwała.

-Zasłużyła na śmierć.- powiedziała Beth spokojnym głosem, nie brzmiała jakby była smutna czy zła.

-Dlaczego?

-Czy to ma jakiekolwiek znaczenie?

-Dla mnie tak.- skoro blondynka twierdzi że Dawn zasłużyła, to chciała wiedzieć dlaczego tak uważa. Chciała wiedzieć czy zabiła złą osobę bo tylko dzięki temu nie miała by aż takich dużych wyrzutów sumienia.

-Pozwalała aby jej policjanci robili złe rzeczy, krzywdzili pacjentów na różne sposoby, wykorzystywali ich, ranili ludzi. Nikt tam nie mógł na kogoś liczyć. Sama nie była lepsza, przejęła władze zabijając poprzednika i była gotowa zabić każdego kto by jej się sprzeciwił. Myślę że tamto miejsce będzie lepsze bez niej. Dzięki tobie będzie lepsze. Dziękuję że mnie uratowałaś.

-To nie była tylko moja zasługa. Gdyby nie Daryl, to nie wiedzielibyśmy nic o ludziach, którzy cie porwali. 

-Jemu już podziękowałam.- zamilkła na chwile, ten temat był zakończony.- Słyszałam, że spotkałaś się z krewnymi.

-Owszem, ale niestety nasze drogi musiały się rozejść.

-Szkoda, z chęcią bym ich poznała, choć zdążyłam już poznać Ivy. Ma dziwne poczucie humoru, ale jest w porządku. Widać, że jest do ciebie bardzo przywiązana, ale nie tylko ona. Zawdzięczam ci bardzo wiele.- blondynka przytuliła się do Amary, która odwzajemniła uścisk.- Mam nadzieje, że znajdziemy nowy dom.

-Zawsze mieliśmy dom.

-Jak to?- blondynka spojrzała na nią nadal tuląc się do niej. Kobieta uśmiechnęła się.

-Ty i oni tworzycie prawdziwy dom. Dach i cztery ściany to tylko budynek. Bliscy ludzie są tym czego potrzebujemy.

-Racja.- Beth uśmiechnęła się.

-Chodźmy lepiej do środka zanim ktoś pomyśli że zniknęłyśmy i coś nam się stało.

Obie wstały po czym weszły do budynku. Przeszły do salonu gdzie wszyscy się znajdowali. Woleli się nie rozdzielać, tak było bezpieczniej, a salon był wystarczająco duży aby wszyscy się zmieścili i by nie mieli zbyt ciasno.

Beth podeszła do siostry i Glenn'a, a Amara do Daryl'a, który siedział pod ścianą. Każdy zajął sobie jakiś kąt do spania. Kanapa była jedna i niezbyt duża wiec zdecydowali, że najbardziej fer będzie jeśli nikt nie będzie na niej spał, a za to rozdarli ją na części i podzielili się materiałami. Z góry również zabrali materace i koce.

-Hej.- powiedziała ciemnowłosa gdy podeszła do siedzącego kusznika, który robił coś z swoją kuszą. A gdy ją usłyszał odłożył broń i spojrzał na nią.- Zrobiłeś nam gniazdko do spania?

-Tak.- mężczyzna podrapał się pogłowie. Ciemnowłosa przyglądała się materacowi i leżącym na nim różnokolorowym materiałom. Wszystko było w nieładzie, ale rozczuliło ją to. Próbował przygotować im wygodne miejsce do spania.

-Podoba mi się.- stwierdziła po czym położyła się. Kusznik delikatnie się uśmiechnął, był zadowolony że doceniła jego starania choć miał wrażenie że nie wyszło mu to. Po chwili mężczyzna również się położył.

-Przewietrzyłaś się?

-A co, tęskniłeś? Nie było mnie jakieś pół godziny tylko, mogłeś pójść spać.

-Wiem, ale wolałem poczekać na ciebie.

-Uroczo.- ciemnowłosa położyła się na boku, Daryl chwile później zrobił to samo wiec teraz patrzyli sobie w oczy.- Upolowałeś wcześniej zwierzynę, teraz zrobiłeś gniazdko do spania, niedługo przyjdzie czas na pisklaki.- zażartowała uśmiechając się, ale brązowowłosy spuścił wzrok. Miała wrażenie że zauważyła słabe rumieńce na jego twarzy, ale nie była pewna bo w pomieszczeniu nie było zbyt jasno.

-Nie miałbym nic przeciwko.- mruknął ściszonym głosem, a wtedy była pewna że on się rumieni bo czerwień na jego policzkach się pogłębiła. Mówił poważnie?, pomyślała. Była zaskoczona. Nie sądziła że kiedykolwiek on chciałby mieć dzieci, ale najwyraźniej wszystkiego o nim jeszcze się nie dowiedziała.

-Może kiedyś przyjdzie na to czas mój ty gburku.

-Dawno już mnie tak nie nazywałaś.- spojrzał na nią.

-Ale to nie znaczy, że zapomniałam gburku.

-Przestań.- zmarszczył brwi.- Nie lubię tego przezwiska.

-Ale pasuje do ciebie.

Po chwili obrócił się i teraz Amara patrzyła na jego plecy.

-Zaraz czy ty właśnie się obraziłeś?- zachichotała rozbawiona i jednocześnie zaskoczona jego zachowaniem. To było cholernie urocze. Nie mogła pojąć jak on potrafi być jednocześnie tak uroczym i seksownym facetem. Przysunęła się do niego po czym objęła go od tyłu. Wyglądało to zabawnie bo był większy od niej, a ona nieudolnie próbowała go objąć. Wręcz próbowała się wspiąć na niego.- Nie obrażaj się. Mogę nazywać cie inaczej, na przykład misiu albo... mój Tarzanie.

-Czy ja wyglądam na dzikusa z lasu?

-Mam być szczera?- nie odpowiedział jej, ale za to po chwili ciemnowłosa leżała na plecach, a on nad nią zawisł.

-Zaraz przestaniesz kozaczyć. Załaskocze cie na śmierć.- zagroził kładąc dłonie na jej biodrach i lekko je ścisnął.

-Nie, stój, obudzisz innych. Już będę grzeczna, wygrałeś.- powiedziała szybko zanim on zaczął ją torturować łaskotkami. Nie miał zamiaru na prawdę zacząć ją łaskotać bo obudzili by tych, którzy już zasnęli, ale wiedział że jak ją nastraszy to będzie grzeczna.

-I tak ma zostać.- mruknął nachylając się aby pocałować ją w usta.

-Oczywiście gburku.- uśmiechnęła się uroczo. Daryl jedynie wywrócił oczami po czym położył się na bok i objął ją. Kobieta chętnie wtuliła się w niego zamykając oczy. Może i czasami nie miał z nią łatwo, ale bez niej nie byłby tak szczęśliwy jak teraz. Mimo tej całej apokalipsy i walki o życie, bez niej to wszystko nie miało by tak dużego sensu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro