*44*
Na szybko poznali się z nieznajomymi. Ważniejszą rzeczą było przygotowanie się na moment gdy tamci otworzą kontener. Muszą być gotowi do obrony dlatego z różnych skrawków które mają przy sobie zaczęli robić broń, wszystko czym da się zranić przeciwnika. W tym czasie Maggie spytała o siostrę, Daryl wyjaśnił jej co się z nią stało, było jej ciężko znieść to czego się dowiedziała, ale próbowała ukryć to. Wypytywali się czy widzieli kogoś innego z swoich którzy przeżyli atak na wiezienie, ale zaprzeczyli.
-Dobra, zbliża się do nas czterech chujków.- powiedział nagle Daryl obserwując przez szczelinę co dzieje się na zewnątrz konteneru.
-Wiecie co robić, celujcie w oczy, a później w gardła.- powiedział do wszystkich Rick.
Głos z zewnątrz kazał im stanąć pod ścianą, ale oni się nie posłuchali. I gdy czekali w gotowości aż otworzą drzwi, nagle z góry została wrzucona puszka z gazem. Rozbiegli się próbując się oddalić od puszki, ale gaz wydobywający się z niej rozprzestrzenił się po całym wnętrzu. Nie dali razy, każdy po kolei tracił przytomność.
Gdy Amara zaczęła się rozbudzać zauważyła siedzącą obok niej Ivy. Ciemnowłosa powoli wstała rozglądając się, trochę kręciło jej się w głowie. Nie wiedziała dokładnie jak długo była nieprzytomna, ale szybko zdała sobie sprawę że brakuje kilka osób.
-Zabrali czworo naszych. Rick'a, Daryl'a, Glenn'a oraz Boba.- wyjaśniła Maggie zauważając zaniepokojone spojrzenie Amary.
To nie wróżyło niczego dobrego. Do czegokolwiek im są potrzebni na pewno nie jest to coś co mogłoby być dla nich korzystne. Zdecydowanie takie nie było.
-Cholera.- ciemnowłosa warknęła uderzając dłonią o ścianę wagonu. Dopiero co się odnaleźli, a teraz znowu mają kłopoty. Ciągle wszystko musi się walić, nic nigdy nie może pójść dobrze.
-Poradzą sobie.- powiedziała Maggie podchodząc do niej. Brązowowłosa również była zdenerwowana, martwiła się o ukochanego, ale nie mogła pozwolić by emocje przejęły nad nią kontrole, a to w niczym by nie pomogło.
-Może.- mruknęła spuszczając głowę w dół i oparła się ręką o metal.- Przepraszam, że nie zrobiłam nic aby jej pomóc.- powiedziała po chwili i zerknęła na Maggie przygnębionym wzrokiem. Brązowowłosa położyła rękę na jej ramieniu.
-Starałaś się. To nie twoja wina.
-Wiem, ale mogłam coś zrobić...
Niespodziewanie na zewnątrz słychać było głośny wybuch, a parę chwil później padły strzały. Zbliżyli się do ściany aby przez szpary zobaczyć co dzieje się poza wagonem.
-Ktoś ich zaatakował.- stwierdziła Michonne po widoku biegających w popłochu ludzi z Terminusa.
-Powinniśmy spróbować otworzyć te cholerne drzwi.- odezwał się Abraham.
-Nie mamy nic czym by się dało je otworzyć albo chociaż podważyć.- stwierdziła Rosita.
-Oni po nas wrócą. Musimy być gotowi im pomóc gdy tak się stanie.- powiedziała Maggie. Była pewna tego, nigdy by ich nie zostawili. Zawsze walczyli by o siebie, tak było i to się nigdy nie zmieni.
Nic innego nie pozostało im żeby zrobić, muszą cierpliwie czekać. Ktokolwiek zaatakował ludzi z Terminus, dał im szanse na ucieczkę, muszą to wykorzystać.
Gdy tak czekali Amara miała chwile czasu na przyjrzenie się tym nowo poznanym osobom. Abraham i Rosita chcą zabrać Eugene do Waszyngtonu ponieważ podobno on wie jak powstrzymać apokalipsę, wie jak zrobić lek. To brzmiało dla niej jak absurd. Jakim sposobem skoro ten człowiek miał uratować świat utknął tutaj z nimi. Powinien już dawno być przez rząd przetransportowany do stolicy. Wydawało się to trochę dziwne i naciągane, ale jeśli jednak faktycznie to prawda to świat ma szanse przetrwać i cała ta epidemia się w końcu skończy. To brzmiało pięknie, ten człowiek może uratować świat. Znikną te kreatury, wszystko zacznie wracać do normalności, to byłby istny raj po tym wszystkim co przeszli. Ta trójka wydawała się w miarę w porządku. Eugene wygląda na przemądrzałego, ale to nic dziwnego skoro jest takim geniuszem. Abraham wydaje się trochę oziębły i srogi, ale to pewnie przez sytuacje w której się znajdują. Rosita ewidentnie wygląda jak niezależna kobieta, która potrafi sobie radzić. Była jeszcze Tara. Ciemnowłosa miała wrażenie że skądś ją kojarzy, wtedy olśniło ją, widziała ją przecież z ludźmi Gubernatora. Zmarszczyła brwi przyglądając się dziewczynie. Ruszyła w jej kierunku, co nie uszło uwadze Maggie, która instynktownie wyczuła że zaraz może dojść do czegoś nieprzyjemnego i podeszła do nich. Sama również miała mieszane uczucia co do Tary.
-Amaro.- powiedziała Greene stając obok gdy ta stanęła przed Tarą, która zaczęła się denerwować bo wiedziała już o co może chodzić. Reszta wciąż będąc na swoich miejscach częściowo zwróciła na nich uwagę, ale też dalej przygotowywali się do możliwej walki gdy inni uwolnią ich z wagonu.- Glenn powiedział że pomogła mu mnie odnaleźć, że uratowała mu życie.
-Nie miałam pojęcia kim na prawdę jest Gubernator i kim wy byliście. Liczyłam że wszystko rozwiąże się pokojowo, ale on tego nie chciał.- wyjaśniła Tara. Dziewczyna zaczęła się denerwować gdy Amara przyglądała jej się chłodnym spojrzeniem.
-Zdarza się, że zaufamy tym którym nie powinniśmy. Tak czasami bywa, każdy popełnia błędy. Ale teraz jesteś z nami, prawda?- zapytała Rogers. Tara od razu przytaknęła głową.- To dobrze.- ciemnowłosa chciała się cofnąć, ale wtedy Tara wyciągnęła w jej stronę rękę zaciśniętą w pieść. Rogers zmarszczyła brwi trochę skołowana tym, ale po chwili przybiła z nią żółwika. Tara delikatnie się uśmiechnęła co ona odwzajemniła po czym wróciła na swoje poprzednie miejsce.
-Co to za akacja, hm?- zagadała do niej szeptem Ivy.
-Była z ludźmi Gubernatora.- wyjaśniła ściszonym głosem ciemnowłosa.
-Serio? Nie wygląda na złą.- zdziwiła się Barnes.
-Bo nie jest. Wydaje się być w porządku, pomogła Glenn'owi. Wiec teraz jest jedną z nas.
Ivy skinęła jedynie głową po czym spojrzała w kierunku Tary. Jest całkiem fajna, pomyślała po czym wróciła do wykonywania przerwanej czynności.
Ktoś gwałtownie otworzył drzwi wagonu od zewnątrz robiąc przy tym hałas. W progu pojawił się Rick, który kazał wszystkim uciekać. Gdy wyszli zobaczyli na zewnątrz istny chaos. Wszędzie było pełno szwedaczy, widać było dym unoszący się nad budynkami, padały strzały, a ludzie w Terminus byli pożerani przez żywe trupy. Zbili się w jedną zwartą grupę, ci którzy mieli jakąś broń otaczali tych którzy nie mieli jej. Rick prowadził ich. Zabijali po kolei każdego szwedacza, który torował im drogę. W końcu udało im się dotrzeć do ogrodzenia. Przedostawali się na drugą stronę jeden za drugim. A gdy wszyscy przeszli przez płot ruszyli w głąb lasu. Grimes poprowadził ich w miejsce gdzie ukrył torbę z bronią.
-Co tu jeszcze robimy?
-Musimy zabrać broń i zapasy.- wyjaśnił Rick po czym zatrzymał się w miejscu, reszta również. Mieli chwile na krótki odpoczynek. Mężczyzna kleknął i zaczął odkopywać ukrytą torbę. Gdy to zrobił oddał łuk Amarze oraz kusze Ivy, innym dał również broń aby mieli czym się bronić.- Przejdźcie z karabinami wzdłuż ogrodzenia, zabijcie resztę.- rozkazał Rick, ale oni nie byli zbyt chętni aby do zrobić. Dopiero co uciekli, a twierdzi że muszą tam wracać, to zbyt ryzykowne.- Nie mają prawda przeżyć.
-Rick, wydostaliśmy się, to koniec.- stwierdził Glenn.
-Nie, dopóki wszyscy nie będą martwi.
-Zwariowałeś. To miejsce płonie i jest pełne szwendczy.- powiedziała Rosita, była oburzona jego pomysłem.
-Nie będę się w to bawił. Dopiero co uciekliśmy.- oznajmił Abraham.
-Ogrodzenie jest zniszczone. Pouciekają albo poginą.
Nagle ich uwagę przyciągnęła pewna osoba, która niespodziewanie wyłoniła się spomiędzy drzew. To była Carol. Amara była zaskoczona jej widokiem, ale nie tylko ona. Przecież ostatni raz widzieli się gdy zapanowała epidemia, a Rick kazał jej odejść ze względu na to że zabiła dwoje ludzi. Rogers nie pochwalała tego co zrobiła, ale rozumiała dlaczego ich zabiła, nie miała jej niczego za złe.
Daryl podbiegł do szarowłosej i mocno ją przytulił, później zrobił to Rick.
-Dobrze cie widzieć.- ciemnowłosa również przywitała się z Carol. Kobiety uśmiechnęły się do siebie.
-To wszystko twoja sprawka?- zapytał Grimes, szarowłosa przytaknęła głową. Uratowała ich wszystkich. Byli jej za to bardzo wdzięczni.
-Chodźcie ze mną.- powiedziała Carol po czym ruszyła w kierunku jakiegoś miejsca.
Zaprowadziła ich do jakiejś drewnianej chatki. Po chwili z budynku wyszedł Tyreese trzymając w rekach małą Judith. Rick biegiem ruszył w kierunku jego córki, za nim podążył Carl ucieszony widokiem siostry. Grimes wziął Judith od Tyreese, widać było jak mężczyzna roni łzy szczęścia, Carl również nie krył swoich emocji. Sasha podbiegła do brata i mocno go przytuliła, oboje tryskali radością. Ponownie udało im się odnaleźć siebie na wzajem. Kolejna radość po mimo wielu gorzkich łez.
Jednak moment na radość musiał minąć. Teraz muszą zdecydować co powinni zrobić dalej. Odejść jak najdalej od tego miejsca, to pierwszy krok, drugi przyjdzie z czasem.
Rick postanowił, że od razu ruszą w drogę, nie mogą tu zostać. Wiec ruszyli aby oddalić się jak najdalej się da.
Amara wzięła Daryl'a za rękę gdy razem z resztą szli przed siebie. Mężczyzna spojrzał na nią, a ona delikatnie się uśmiechnęła co odwzajemnił. Teraz czeka ich kolejny ciężki okres. Będą musieli znaleźć kolejne schronienie, kolejny dom. Ale razem dadzą rade, razem poradzą sobie ze wszystkim co spotkają. Są rodziną i będą o siebie dbać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro