*40*
Grupa ludzi szła przez las. Słońce górowało wysoko na niebie informując, że zbliża się już południe.
Kostka Amary nie boli już tak jak poprzedniego dnia, ale wciąż nie jest jeszcze w dobrym stanie aby kobieta mogła bez żadnej pomocy normalnie iść dlatego Tomy zaproponował, że weźmie ją na barana aby odciążyć kostkę by szybciej się zregenerowała. Ciemnowłosa nie chciała go obciążać, ale on nie dał za wygraną. Do tego Ed stwierdzał, że jak jego brat zmęczy się noszeniem jej to on później weźmie ją na swoje plecy. I niestety nie było mowy o odmowie wiec Amara musiała przyjąć ich pomoc. Mimo że dawno się nie widzieli wciąż byli bardzo chętni do pomocy jej w czymkolwiek. Gdy w czasie drogi rozmawiali ze sobą, ciemnowłosa miała wrażenie że wcale tak długo nie byli rozłączeni. Wszystko wydawało się takie same jak kiedyś, nie zmienili się za wiele, wciąż byli tymi samymi wspaniałymi ludźmi.
Amara dowiedziała się, że w sumie nie wiele zmieniło się w ich życiu jeszcze tym przed apokalipsą. Mieszkali tam gdzie zawsze, nie działo się zbyt dużo w ich życiach. Opowiedzieli jej że po tej całej epidemii, która opanowała świat trzymali się razem. Nie dołączali do żadnych grup, z nikim się nie spoufalali. Razem było im lepiej i łatwiej, radzili sobie dobrze, nikogo z swoich nie stracili, nie potrzebowali niczyjej pomocy. Oczywiście spotykali ludzi na swojej drodze. Tych którzy próbowali im zaszkodzić pozbywali się, a ci którzy nie chcieli zrobić im krzywdy po prostu zostawiali w spokoju. Jednak głównie omijali ludzi. W tych czasach ludzie są znacznie niebezpieczniejsi niż chodzące trupy.
Ciemnowłosa również opowiedziała o swoim życiu, zarówno tym przed i po apokalipsie. Gdy opowiadała o Jason'e i o tym co go spotkało prawie się rozpłakała, wciąż czuła ten ból straty. Powiedziała im o ludziach, których spotkała, o farmie, o wiezieniu, o Gubernatorze, który wszystko zniszczył przez co stracili wielu dobrych ludzi i przez to ona oddzieliła się od swoich oraz o tym z kim do niedawna podróżowała, a także w jaki sposób się rozdzielili.
-Wiec szukamy tej młodej i twojego faceta?- dopytała Ivy. Amara wciąż będąc niesiona przez Tomy'ego spojrzała na rudowłosą i przytaknęła głową.- Niezłe miałaś przygody.
-Ta, dużo się działo. Właściwie, to macie jakiś cel podróży? Czy po prostu idziecie przed siebie?
-Mamy cel.- odezwał się Bobby. Starszy mężczyzna ściął swoim toporem gałęzie, które zagradzały mu drogę i szedł dalej po śladach ludzi, których tropią.- Pamiętasz kuzynów Mackenzie z Williston?
-Tak. Ciężko zapomnieć, od lat mieszkają z dala od cywilizacji, bez telewizji, tylko życie z tego co sami wytworzą czy zbudują.
-No właśnie. Na ich farmie mają wierze radiową, która oczywiście jest jedyną rzeczą, która łączy ich z światem. Dwa tygodnie temu udało nam się z nimi skontaktować. Żyją tam jak pączki w maśle. Truposze do nich nie dochodzą. Nic dziwnego, chłodny klimat i do tego tereny górzyste, a normalni ludzie tam nie mieszkają ze względu na niewygodne warunki. Wiec nawet nie było za bardzo ludzi, którzy mogli by zmienić się w chodzących umarlaków. Mają własną hodowle zwierząt, uprawy roślin, dostęp do wody, kopalnie przemysłową, nawet własny cholerny generator energii. Mają tam wszystko czego potrzebują aby żyć. Normalnie jak coś się takiego słyszy to ciężko uwierzyć. I właśnie tam zmierzamy. To spory kawał stąd, ale warto spróbować się tam do nich dostać.
-Dziwaki mają farta.- stwierdziła Ivy, nigdy szczególnie nie przepadała za tymi kuzynami.
-Ivy, nie mów tak o nich. Zgodzili się nas przyjąć wiec powinniśmy być im wdzięczni.- powiedziała Ellen. Ivy wywróciła oczami podirytowana, ale nie odpyskowała matce.- Może i mają nietypowe zwyczaje, ale są dobrymi ludźmi. I myślę, że mogliby przyjąć kogoś jeszcze. Co ty na to skarbie?- Ellen zwróciła się do Amary, która niepewnie spojrzała na nią, właściwie ledwo tych kuzynów znała, są znacznie dalszą rodziną dla niej.- Na pewno zgodziliby się przyjąć ciebie oraz twojego ukochanego i przyjaciółkę.
-Cóż, brzmi to całkiem dobrze. Ale gdy znajdę Daryl'a i Beth, gdzieś tu są jeszcze inni moi przyjaciele. Wiem że ktoś przeżył, po tym wszystkim co przeszliśmy nie mogę ich zostawić. Nie sądzę że Beth chciała by porzucić siostrę.
-To zrozumiałe. Są dla ciebie ważni, stali się jak rodzina. Nawet jeśli będziemy musieli znowu się rozdzielić, będziemy mogli skontaktować się przez radio. Nadajemy na specjalnej częstotliwości. Zapisze ci ją i jeszcze parę innych, które czasami słuchamy.- powiedział Ed. Czarnowłosy wyciągnął z plecaka długopis i kartkę, zapisał ją po czym podał ją Amarze.
-Dziękuję.- ciemnowłosa uśmiechnęła się do niego chowając kartkę do kieszeni.
-Wiec kiedy ty i twoi przyjaciele zmienicie zdanie, będziesz wiedziała jak się z nami skontaktować.
Trop dłuższy czas prowadził przez tory kolejowe. Podróż zajęła im dużo czasu. Tuż przed zmierzchem natknęli się na duże metalowe garaże przy torach. Ślady pozostawione tam sugerowały, że ktoś poprzedniej nocy tu spał, znaleźli nawet ciało mężczyzny s strzałą w głowie. Na szczęście nie był to ktoś kogo Amara znała. Postanowili, że zostaną tu na noc, a jutro rano ponownie ruszą na poszukiwania.
Rogers leżała w jednym z samochodów w garażu. Ciągle myślała o tym gdzie są, czy są bezpieczni, czy są razem, czy w ogóle żyją. Kobieta westchnęła ciężko i zamknęła oczy by spróbować zasnąć. Próbowała uspokoić myśli, ale jednak wciąż bała się o nich. Nie dałaby dary gdyby ich straciła. Wtedy już nikt nie byłby w stanie jej pomóc.
Daryl siedział pod drzewem wpatrując się w trzymane w dłoni zdjęcie. Mężczyźni do których dołączył siedzą wokół rozpalonego ogniska. Nie chciał się do nich przysiąść. Nie chciał nawet dołączyć do ich grupy, ale sytuacja go do tego zmusiła. W chwili gdy go znaleźli był w totalnej rozsypce. Stracił je. Załamał mu się wtedy świat. Ktoś je porwał, a on zamiast je szukać utknął z jakimiś facetami. Gołym okiem można zauważyć, że ci ludzie nie są dobrzy. To sadyści, biorą co chcą i nie liczą się z zdaniem innych. Okrutni i bezwzględni. Gdyby wcześniej gdy jeszcze był z Amarą i Beth natknęli się na nich, to mogło by dojść do na prawdę złych rzeczy. Nie dali by rady z nimi, są zbyt dobrze uzbrojeni, są też dobrymi myśliwymi. Daryl zacisnął pieści gdy pomyślał o tych paskudnych rzeczach, które ci faceci mogli zrobić Amarze czy Beth. Na pewno nie powstrzymali by się przed najgorszym. Znał ten typ ludzi. Najgorsi z najgorszych. Jeśli nie jesteś z nimi, to kończysz martwy. I pewnie tak by było z nim gdyby nie zgodził się do nich dołączyć. Nie cofnęli by się przed niczym.
-Co tam takiego masz, że wpatrujesz się jak w siódmy cud świata?- zagaił Joe, przywódca grupy. Mężczyzna przysiadł niedaleko Daryl'a, który schował zdjęcie.
-Nic.- burknął brązowowłosy, nie miał ochoty na żadną pogawędkę.
-Nie bądź taki skryty.- Joe uśmiechnął się przyjacielsko.- Z oddali wyglądało jakbyś trzymał kawałek papieru, zgaduje że było to zdjęcie. Zgadłem prawda?- zapytał ale po minie Daryl'a już wiedział że trafił w dziesiątkę.- Nie musisz tego chować, nikt ci nie zabierze. Mamy zasady, zapomniałeś, co należy do ciebie jest twoje. Wiec, na tym zdjęciu jest kobieta... - Joe przyglądał się reakcjom brązowowłosego.-... oczywiście że tak. Twoja kobieta, która przepadła.
-Ta.
-Jasne. Będziesz jej szukał, to oczywiste. Będzie szkoda jeśli odejdziesz od nas. Przydałby się nam kusznik, ale zatrzymać cie nie mogę. Choć mógłbym, ale swoje zasady mam. Jednak pomyśl po co szukać kogoś kto prawdopodobnie jest martwy. Zastanów się czy wart. A na razie się zdrzemnij. Jutro z rana ruszamy.- Joe wstał z swojego miejsca i podszedł do kumpli.
Daryl był pewny, że zbyt długo z nimi nie będzie. Gdy nadejdzie odpowiednia chwila odejdzie. Nie wierzył w słowa Joe. Był pewny że Amara poradzi sobie w każdej sytuacji, a jeśli jest z Beth to dadzą sobie obie rade. Odnajdzie je, musi to zrobić. W tej chwili tylko to trzyma go przy zdrowych zmysłach.
Musi ją znaleźć...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro