*36* + Info!
Mała uwaga!
Na wstępie mam dla was małą niespodziankę. Robię dziś mini maratonek, pierwszy raz i może nie ostatni ale tego jeszcze nie wiem.
Za jakąś godzinę wstawię kolejny rozdział, a później jeszcze kolejne ale ostatni czyli ten czwarty będzie inny i liczę że się wam spodoba. Więc już nie przedłużając, zaczynamy!
Część 1/4
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Był środek dnia gdy troje ludzi szło przez las. Beth trzymała kusze idąc przodem. Dziewczyna chciała nauczyć się strzelać oraz tropić.
-Co tropimy?- zapytała blondynka.
-Sama mi powiedz, to ty chciałaś się nauczyć tropić.- powiedział kusznik. Przystanęli na moment, a Beth zaczęła przyglądać się śladom na ziemi.
-Coś tedy szło. Jakby zygzakiem. Szwendacz.- stwierdziła dziewczyna.
-Albo ktoś narąbany.- zaproponowała Amara uśmiechając się.
-Zaczynam być w tym dobra.- powiedziała pewnie Beth ciesząc się, że idzie jej coraz lepiej.
-No pewnie, nie przestawaj.
Podążyli dalej za śladami, które zaprowadziły ich do małej polanki. A na środku niej sztywny pożerał jakieś zwłoki zwierzęcia. Beth wyszła na przód z kuszą przed sobą. Blondynka powoli zbliżała się do zajętego pożeraniem trupa gdy nagle nadepnęła na ukrytą pułapkę na zwierzęta. Młoda Greene pisnęła gdy metal boleśnie ścisnął jej kostkę przez co upadła na ziemie, a sztywny ją zauważył i zaczął zbliżać się do niej. Blondynka próbowała ją zestrzelić, ale bełt trafił w szyje. Amara i Daryl zareagowali od razu. Podbiegli do niej. Daryl kopnął sztywnego, który przewrócił się, a następnie Amara wbiła mu w głowę maczetę. Po czym oboje uklęknęli przy Beth. Brązowowłosy otworzył pułapkę uwalniając tym nogę blondynki. Ciemnowłosa zaczęła badać jej kostkę, czy nie doszło do poważnych uszkodzeń.
-Na szczęście nie jest skręcona ani zwichnięta. Ale przez następne parę godzin będzie boleć.
Zanim ponownie ruszyli w drogę Rogers owinęła materiałem kostkę Beth aby usztywnić ją by nie pogorszyć jej stanu.
Idąc miedzy drzewami zauważyli, że las się kończy, a pojawia się przestrzeń, która została przeznaczona cmentarz. W oddali stoi duży biały dom, zakład pogrzebowy.
-Możemy na chwile przystanąć?- zapytała Beth zatrzymując się i oparła dłoń o drzewo.
-Wszystko w porządku?- zapytała z zmartwieniem Amara.- Kostka zaczęła cie mocniej boleć?
-Musze na chwile usiąść.
-Wskakuj.- Daryl podszedł do blondynki i obrócił się wskazując by wskoczyła mu na plecy.
-Mówisz poważnie?
-Śmiertelnie poważnie, wskakuj na barana.- powiedział kusznik, po chwili Beth weszła mu na plecy po czym ponownie zaczęli iść.- Jesteś cięższa niż wyglądasz.
-Myślicie że ktoś tam jest?- blondynka wskazała stojący w oddali budynek.
-Nawet jeśli tak, zajmiemy się nimi.- stwierdziła Amara.
-Nadal są na tym świecie dobrzy ludzie.- powiedziała Beth. Wciąż wierzyła w to, mimo że może to się wydawać nierozsądne.
Gdy przechodzili miedzy nagrobkami, pewien grób przyciągnął uwagę młodej Greene. Dziewczyna zeszła z pleców brązowowłosego i zaczęła wpatrywać się w napis na grobie. Amara również tam spojrzała gdzie widniał napis data urodzin i śmierci oraz "Ukochany ojciec". Stali tak wpatrując się, Daryl zerwał żółtego kwiatka, który rósł niedaleko i położył go na grobie. Beth wzięła ciemnowłosą za rękę i ścisnęła. Rogers zerknęła na dziewczynę, na której twarzy widniał smutek oraz wzruszenie. Nie miała szansy pochować własnego ojca, Hershel sługiwał na to, był dobrym człowiekiem i kochanym ojcem. Ciemnowłosa złapała również Daryl'a za dłoń. Jeszcze moment postali przy nagrobku po czym w końcu ruszyli dalej w kierunku budynku.
Powoli weszli na ganek domu. Daryl otworzył drzwi i od razu wymierzył kuszą przed siebie. Jako pierwszy wszedł do środka. Rozglądali się ostrożnie i trzymali w reku swoją broń w pogotowiu. Ale jedyne co tu zastali to porządek, co było bardzo dziwne. Wnętrze jest zadbane, nawet kurzu nie ma. Co oczywiście oznacza, że ktoś tu musi mieszkać.
-Ale tu czysto.- stwierdziła Beth.
-Ktoś tu posprzątał.
-Może nadal gdzieś tu jest.
Daryl i Amara weszli do najbliższego pomieszczenia, a Beth została na korytarzu. W pokoju stały krzesełka oraz pod ścianą była otwarta trumna, a w niej leżał martwy mężczyzna ubrany w czysty garnitur. Wyglądało to jakby ktoś odprawiał tu pogrzeb. Kolejna dziwna rzecz. Albo mieszka tu ktoś kto chciał po prostu pożegnać zmarłego albo jakiś wariat, który dla przyjemności trzyma zmarłych. A po tym co doświadczyli, to drugie jest bardziej prawdopodobne.
Wystrój przypominał prawdziwy pogrzeb, brakowało tylko bliskich tego nieboszczyka.
Wspomnienie
Ludzie ubrani na czarno zebrali się w pomieszczeniu przeznaczonym na poczęstunek po pogrzebie. Cześć z nich stała w jednym gronie rozmawiając, niektórzy siedzieli przy stole. Jednak młoda Amara stała samotnie przy oknie trzymając w dłoni szklankę z ciepłą herbatą. Upiła mały łyk ciepłego napoju, dłoń lekko jej się trzęsła od emocji. Wciąż czuła gorycz i okropny smutek oraz żal.
-Nie powinnaś być teraz sama.- obok niej pojawiła się Ivy z małym pocieszającym uśmiechem na twarzy, ale wciąż czerwone od płaczu oczy zdradzały że wcale nie trzyma się najlepiej.
-Nie mam ochoty na pocieszające rozmowy. Bardziej mnie denerwują niż pomagają.
-Wiem, też ich nie lubię. Dziadek pewnie by coś odwalił aby tylko polepszyć atmosferę, tata by mu pomógł choć wyszło by to beznadziejnie, ale wciąż byłoby zabawnie.- powiedziała rudowłosa wspominając najlepsze chwile z ich dziadkiem.
-Szkoda tylko że więcej tego nie będzie.- młoda Rogers ponownie poczuła jak łzy zbierają się w jej oczach. Tak bardzo za nim już tęsknie. Nie mogła uwierzyć gdy lekarz powiedział im, że dziadek nie przeżył reanimacji. To była druzgocąca wiadomość.
Ivy wzięła od Amary szklankę i odłożyła ją na parapet po czym przytuliła ją. Ciemnowłosa wtuliła się w nią czując jak słone łzy spływają jej po policzkach.
-Dziękuję Ivy, ale poradzę sobie sama.- ciemnowłosa odsunęła się przerywając uścisk. Rudowłosa położyła dłoń na jej ramieniu patrząc w jej oczy.
-Chodzi o to, że nie musisz. Będę z tobą do końca.- Ivy wiedziała, że Amara będzie próbowała unikać innych. Wiedziała również że ciemnowłosa będzie twierdzić, że sobie poradzi choć w rzeczywistości potrzebowała kogoś kto będzie blisko, i była tu dla niej, obie potrzebowały siebie, musiały wiedzieć że nie są same na świecie.- I nie tylko ja.- obie zerknęły w kierunku rozmawiających ludzi gdzie pośród nich był Bobby, Ellen, Ed oraz Tomy.- Masz nas. Gdy będziesz czegoś potrzebować, po prostu daj znać. Tylko pamiętaj, nie pozwól by twoja matka odciągnęła cie od nas. Do póki dziadek żył, pilnował porządku, ale teraz wiem że wiele rzeczy może się zmienić. Bądź silna. Nie pozwól im cie źle traktować. Jeśli zajdzie taka potrzeba przyjmiemy cie do siebie. Zamieszkasz z nami. Byłoby super prawda?
-Tak.- ciemnowłosa przytaknęła głową delikatnie się uśmiechnęła. Była bardzo wdzięczna za to co powiedziała. Jednak obawiała się, że nie uda jej się sprzeciwić rodzinie jeśli zadecydują, że nie będzie mogła już jeździć do krewnych. Nie rozumiała dlaczego jej matka tak bardzo nie znosi własnego brata. Przecież wujek Bobby to wspaniały człowiek, jego żona również, tak samo jak ich dzieci. Chciała obiecać że nigdy nie zerwie z nimi kontaktu, na prawdę chciałaby, ale nie była pewna tego co będzie dalej. Na razie wszyscy są w żałobie wiec będzie na razie spokojnie. Jednak to co stanie się później jest nieznane, a tego się obawiała.
-Idziemy dalej. Amara, chodź.
Głos Daryl'a wyrwał ciemnowłosą z jej własnych myśli. Przestała patrzeć na trumnę, a jej wzrok padł na brązowowłosego, który stał już na korytarzu z Beth i chcieli iść dalej aby sprawdzić wnętrze domu.
-Już idę.- powiedziała pośpiesznie kobieta i dołączyła do nich. Nie rozumiała dlaczego nagle to wspomnienie pojawiło się w jej głowie. Ale gdy o tym pomyślała poczuła jak ściska jej się serce. Wiedziała że wtedy poległa. Może i była młoda oraz pod opieką rodziców, ale to nie oznaczało że mieli prawo trzymać ją jak na smyczy. Przez nich urwała kontakt z krewnymi, którzy byli dla niej znacznie bliżsi niż własna rodzina. Ciemnowłosa zaczęła zastanawiać się co stało się z nimi gdy wybuchła epidemia. Czy poradzili sobie i znaleźli schronienie czy niestety polegli? Znała ich wystarczająco dobrze, przecież dziadek uczył swojego syna Bobby'ego jak polować czy przetrwać w dziczy. A wujek później zaczął uczyć tego swoje dzieci. Przecież częściowo utrzymywali się z kłusownictwa. Razem byli bardzo silni, byli bardzo z sobą zżyci. Dlatego miała nadzieje i czuła że na pewno są gdzieś, żyją i jakoś sobie radzą. Tego była pewna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro