*21*
Na zmianę Amara i Hershel odwiedzali chorych w ich celach. Starali się jak tylko mogli by im pomóc i zapewnić choć odrobinę ulgi w cierpieniu. Doktor S przygotował kroplówki dla tych najsłabszych by wzmocnić ich organizmy zanim wejdą w ostatnią fazę choroby, w której on właśnie jest. Dla niego nie było już ratunku.
Amara zamknęła cele doktora S, a w tym samym momencie usłyszała gdzieś za plecami brzdęk o kraty, a chwile później uderzenie o posadzkę. Odwróciła się i zobaczyła mężczyznę, który dygotał na ziemi, a z jego ust ciekła krew. To była chwila, gdy już do niego podeszła i uklęknęła aby go obrócić na bok, był martwy. Westchnęła i otarła wierzchem dłoni czoło.
-Nie żyje?- ciemnowłosa podniosła głowę i zobaczyła na schodach Hershel'a. Przytaknęła niemrawo głową. Niektórzy z swoich cel wyjrzeli i zaczęli przyglądać się zaniepokojeni hałasami.
-Dokończ obchód, zajmę się nim.- zwróciła się do starszego mężczyzny, który kiwnął głową i zniknął w jednej z cel. Amara podniosła się z ziemi i przyciągnęła nosze.
-Pomogę ci.- powiedziała słabym głosem Sasha gdy stała w progu celi opierając się o framugę i ruszyła do przodu by pomóc Amarze.
-Nie, musisz odpoczywać.- ciemnowłosa złapała ją gdy czarnoskóra zachwiała się i pomogła jej zbliżyć się do jej celi.- Poradzę sobie. Dasz rade wrócić do łóżka?- zapytała martwiąc się czy aby na pewno jej przyjaciółka zrobi to. Sasha przytaknęła głową i powoli odwróciła się by wrócić do celi.
Amara wróciła do martwego mężczyzny i z lekkim kłopotem udało się jej go przerzucić na nosze. Pociągnęła nosze w stronę drzwi by wywieść go gdzieś indziej by inni nie musieli na to patrzeć i zastanawiać się czy to oni będą następni. Smutna dusza potrafi zabić szybciej niż zarazki.
Rogers wyciągnęła nóż z pochwy. Chciała wbić go w czaszkę, ale zatrzymała się. Nie mogła tak, zwłaszcza gdy musiała patrzeć na jego twarz dlatego wzięła prześcieradło i przykryła go po czym zrobiła to choć nie było to łatwe. To było trudniejsze niż zabicie kogoś gdy napadł na ciebie czy w obronie swoich ludzi. Wtedy działa adrenalina i nie musisz zastanawiać się i rozmyślać o tym długo, po prostu działasz od razu.
-Amara.
Kobieta obróciła się i za dużą szybą zobaczyła stojącego Rick'a. Grimes spojrzał na nóż w jej dłoni. Kobieta zauważyła to, szybko wytarła ostrze w prześcieradło po czym schowała je do pochwy i zbliżyła się trochę do szyby.
-To już czwarty zgon. Palimy ich na zewnątrz. Palimy ich, do tego już doszło.- mocniej zaakcentowała drugie zdanie z wyczuwalną złością w głosie. Zacisnęła mocniej dłonie w pieści.
-Nic ci nie jest?
-Jeszcze żyje. Nie chciałam by na to patrzyli, to bardziej by ich dobijało.- wskazała ciało za sobą.- Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymamy.
-Radziliśmy sobie i teraz też tak będzie. Widzą jak walczysz nawet kiedy odebrano im wybór. Dajesz im szanse.
-Co z Carol?- zapytała zmieniając temat. Rick skrzywił się.
-Dostałem jej samochód i zapasy. Odjechała, nie wróci tu.
-Mhm.- ciemnowłosa skinęła niemrawo głową.- A jak na zewnątrz?
-Sztywni zebrali się przy ogrodzeniu, jest ich dużo. Razem z Maggie próbujemy coś na to zaradzić. Ale nie przejmuj się tym i tak masz dużo spraw na głowie.
Ciemnowłosa jeszcze chwile rozmawiała z Rick'em po czym wyciągnęła ciało na zewnątrz i spaliła je. Gdy wróciła do pomieszczenia i przechodziła obok celi Sashy zobaczyła, że ciemnoskóra kobieta leży nieprzytomna na ziemi. Szybko podbiegła do niej by sprawdzić czy żyje, ale na szczęście nadal oddychała, miała słaby puls ale nadal żyła i to było najważniejsze. Podała jej kroplówkę by wzmocnić jej organizm. Hershel w tym czasie sprawdzał innych chorych i przymykał ich cele w razie ryzyka gdyby ktoś nagle zmarł i się przemienił.
Rogers przykładała zwilżoną szmatkę do czoła Sashy gdy niespodziewanie usłyszała krzyk Lizzie, która jakiś czas temu również tu trafiła. Wybiegła szybko z celi i zobaczyła jak sztywny przygniata Hershel'a do ziemi, a na górze martwy Henry idzie za Lizzie. Nagle z jednej z cel wybiegł mężczyzna z bronią zaalarmowany krzykami i wycelował do piechura, który zaatakował Greene'a. Wtedy jego zaatakował inny sztywny, który wyszedł z celi przez co spudłował. Amara sięgnęła po broń do paska i strzeliła w szwedacza, który już miał ugryźć Hershel'a. Starszy mężczyzna zepchnął z siebie zwłoki. Rogers obróciła się i wycelowała w młodego chłopca, który przemienił się i zaatakował własnego ojca wbijając zęby w jego szyje. Kobieta od razu strzeliła w głowę mężczyzny by ten również się nie przemienił i aby później kogoś nie zaatakował. Ciemnowłosa rozkazała by wszyscy zostali w swoich celach w razie gdyby tych, którzy się przemienili było więcej. Hershel podniósł się z ziemi i ruszył w stronę schodów gdy zauważył jak za Lizzie podąża szwedacz. Amara wycelowała w niego aby go zabić, ale wtedy pojawił się kolejny chodzący trup i rzucił się na nią. Rogers strzeliła, ale spudłowała i upadła na ziemie, a szwedacz na nią. Upuściła broń, która poleciała za daleko by mogła ją sięgnąć. Kobieta siłowała się z sztywnym, który charczał i próbował zatopić swoje zębiska w jej ciele. I wtedy padł strzał. Krew bryznęła na jej twarz, a ktoś ściągnął z jej zwłoki. Maggie wyciągnęła w jej stronę rękę aby pomóc jej wstać. Gdy wstała otarła rękawem bluzki twarz.
-Nie powinno cie tu być.- stwierdziła Rogers, ale była wdzięczna że Maggie się zjawiła.- Ale dobrze, że jednak przyszłaś.
-Usłyszałam strzały. Wiedziałam że możecie mieć kłopoty.
-I miałaś racje.
Obie kobiety podniosły głowy do góry słysząc charczenie. Szwedacz wił się na siatce, a Hershel stał przy Lizzie. Maggie podniosła broń i zastrzeliła go. Zabrali butelkę do intubacji martwemu i użyli jej by podtrzymać przy życiu Glenn'a, który zaczął krztusić się swoją krwią.
~~~~
Daryl z innymi w końcu wrócili z wyprawy z potrzebnymi lekami. Bob przygotował odpowiednie dawki aby podać je wszystkim chorym. Hershel i Amara pomagali mu podać je innym.
Amara stała przy ścianie niedaleko wejścia na blok A. Wpatrywała się w drzwi jakby była zahipnotyzowana przez co nie usłyszała zbliżających się kroków.
-Napracowałaś się już. Musisz odpocząć.- usłyszała za sobą ten dobrze jej znany głos. Mruknęła jedynie kiwając głową po czym obróciła głowę i spojrzała na Daryl'a, który przyglądał się jej z troską. Zbliżył się do niej i położył swoją dużą dłoń na jej ramieniu. Nie widzieli się prawie dwa dni, a wydaje się jakby była bardziej krucha i zmarniała w oczach. Ale tak na prawdę była zmęczona zarówno fizycznie jak i psychicznie.
Amara objęła kusznika wokół szyi i schowała twarz w zgięciu jego szyi. Mężczyzna objął ją przyciskając ją aby być jak najbliżej jeżeli to w ogóle było jeszcze możliwe. Czuł że jest osłabiona wiec podniósł ją, a ona nawet nie protestowała.
-Bycie bohaterką wykańcza cie.- powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy. Ciemnowłosa spojrzała na niego i nieznacznie odwzajemniła uśmiech.
-Sam powinieneś coś o tym wiedzieć.
Daryl ruszył korytarzem by wyjść z bloku i przedostać się na inny blok. Pchnął kraty gdy przeszedł do innego pomieszczenia. Amara szarpnęła się nieznacznie dając mu znać by ją opuścił na podłogę, ale on nie miał zamiaru tego zrobić. Nawet gdy powiedziała, on i tak szedł dalej trzymając ją wiec kobieta poddała się, wiedziała że nie wygrałaby z nim.
Dixon zaniósł ją na blok C do ich wspólnej celi i położył ją na łóżku.
-Może jeszcze przyniesiesz mi jedzonko do łóżka?- zapytała sarkastycznie. Daryl uśmiechnął się.
-Właśnie miałem to zrobić.- chciał zadbać o nią bo wiedział że sama tego nie zrobi i będzie wmawiać, że wszystko z nią w porządku. Dużo się napracowała i dużo ryzykowała wiec zasłużyła by teraz to o nią zatroszczyć się. Odsunął się od łóżka by znaleźć dla niej jedzenie, ale złapała go za nadgarstek zatrzymując go w miejscu.
-Żartowałam, zostań i się połóż ze mną.- powiedziała przyglądając się mu. Puściła jego nadgarstek i przesunęła się w bok aby zrobić dla niego miejsce. Daryl przewrócił oczami, ale położył się obok niej. Przysunęła się do niego kładąc głowę na jego klatce piersiowej, a on objął ją. Milczeli parę chwil, ale Amara chciała poruszyć jeszcze jeden ważny temat zanim pozwoli sobie na drzemkę.
-Rick powiedział ci o Carol?- zapytała, a mężczyzna nagle spiął się i to była jasna odpowiedź.
-Tyreese jeszcze nie wie.
-Kiedy Rick z nim porozmawia?
-Chce jeszcze odczekać z dwa dni. Powinien zrobić to szybciej, ale to w końcu jego decyzja.
-Lepiej się z tym nie spieszyć. Powinniśmy dać Tyreese czasu zanim dowie się kto to zrobił. Może dobrze, że jej tu nie będzie gdy Rick mu powie. Wątpię by Tyreese przyjął to dobrze.
-Może.- szepnął. Był rozbity tą sytuacją. Wiedział że Carol postąpiła źle, ale nie był zadowolony że Rick kazał jej odejść. Była dla niego ważna, wolałby była tu z nimi, a nie gdzieś gdzie może sobie nie poradzić wtedy więcej może jej nie zobaczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro