Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

*2*

Trochę im zajęła to czasu zanim skończyli prace przy warzywach. Musieli powyrywać chwasty, przesadzić niektóre rośliny oraz poodcinać niepotrzebne łodygi aby warzywa mogły dobrze rosnąć. Niby wydaje się to proste, szybkie i łatwe. Ale tak wcale nie jest, a zwłaszcza jeśli pracujesz w czasie gdy słońce niemiłosiernie grzeje, wręcz aż jego promienie parzą skórę, a niestety żadnych kremów nie mają.

-Ale dzisiaj grzeje.- westchnął Rick pochylając się nad beczką z wodą, która stoi przy drewnianym ogrodzeniu gdzie obok siedzi na nim Amara.

-Ta, jest piekielnie gorąco. Można by smażyć jajka na metalowych płytach, które leżą na dziedzińcu.- zażartowała przykładając sobie dłoń do czoła aby zakryć nią oczy by słońce jej nie oślepiało. Wcześniej zdjęła czapkę bo było w niej za ciepło, choć tego nie powinna robić bo ona chroniła jej głowę przed udarem słonecznym, którego mogłaby dostać. A przecież kto jak to, ale ona zna się na ludzkim zdrowi. Ale kto powiedział, że lekarze muszą przestrzegać te reguły?

Grimes opłukał twarz wodą aby choć trochę się ochłodzić po czym nabrał bezbarwnej cieczy w dłonie i odwracając się szybko oblał nią ciemnowłosą. Kobieta pisnęła zaskoczona o mały włos nie spadając z płotka.

-Ej!

-No co? Powiedziałaś, że ci gorąco.- zaśmiał się były policjant. Kobieta wywróciła oczami zeskakując z płotka.

-Tak, ale nie warto marnować wody.

-Oh, to tylko trochę wody. A i tak mamy jej wystarczająco dużo. Nie bądź taka sztywna.

-O nie, ja sztywna? Na drugie imię mam "Rozrywka".

-Tak oczywiście bo ci uwierzę.

-Oczywiście, że uwierzysz.- zaśmiała się, a on pokręcił głową uśmiechając się.

Stali tak chwile w ciszy odpoczywając gdy od strony dziedzińca Rick zauważył jak pewna grupka osób zbliża się w ich kierunku.

-Spójrz, jaki gang po ciebie idzie.- powiedział żartobliwie Rick wskazując podbródkiem w stronę wspomnianych przez niego osób. Ciemnowłosa spojrzała tam.

-Z twoim synem na czele.

-Obiecałaś im.

-Wiem.- westchnęła spoglądając na Rick'a, który jedynie wzruszył ramionami po czym ciemnowłosa zaczęła iść w kierunku grupy dzieciaków.

-Widzę, że już jesteście gotowi.- stwierdziła Amara gdy w połowie drogi spotkała się z nimi.

-Mówiłaś, że zagramy po południu.- powiedział Carl trzymając kij baseball'owy.

-Tak powiedziałam.

-Nie chcesz z nami grać?- zapytała smutno blond włosa ledwo dziesięcioletnia Mika patrząc na nią z nadzieją, obok której stała jej starsza o dwa lata siostra, Lizzie, która również na nią patrzyła. Właściwie wszyscy się w nią wpatrywali tymi swoimi niewinnymi oczami.

-Jeśli pani nie może... - zaczął mówić szesnastoletni Patrick z czarnymi lekko kręconymi włosami poprawiając sobie okulary gdy trochę zsunęły mu się z nosa. Rozumiał, że kobieta może mieć na głowie ważniejsze rzeczy niż spędzanie z nimi czasu.

-Co? Skąd wam to przyszło do głowy.- powiedziała pospiesznie lekko spanikowana i zaczęła gestykulować. Była trochę zmęczona, ale nie mogła powiedzieć nie, a zwłaszcza że tak na nią patrzyli. Właściwie nie mają tu za dużo rzeczy, które mogli by robić. Carol prowadzi z nimi zajęcia, w tym czytanie bajek, ale to za mało, a bardzo spodobały się im gry z Amarą. Mogli by nawet założyć własną drużynę. Kłopot był tylko taki, że oni chcieli by grać cały czas, ale Rogers nie miała aż tak dużo czasu wolnego. Ale tym razem nie mogła odmówić, ostatnio już to zrobiła. Nie chciała zawieść ich drugi raz z kolei. - Oczywiści, że zagramy.

Gdy to usłyszeli od razu poprawił im się humor. A Amarze zmiękło serce na widok ich uśmiechniętych twarzy. Szczerze mówiąc uwielbiała grać z nimi. Na wyprawach nie raz znajdywała różne zabawki czy piłki lub inne tego typu rzeczy. Przywoziła im je aby mieli jakieś fajne zajęcia i by mogli mieć choć trochę normalne dzieciństwo w takim świecie.

Brązowowłosa dziewczynka imieniem Molly, która ma dopiero co sześć lat objęła Amare wokół nóg i spojrzała na nią z dołu uśmiechając się. Ciemnowłosa pogładziła ją po włosach po czym rozejrzała się po dzieciakach. Jest ich razem ośmioro i są w różnym wieku. Patrick był z nich tu zebranych najstarszy, a Molly najmłodsza zaraz po Judith. 

-Chodźmy.- powiedziała Rogers po czym objęła wokół ramienia Carl'a i razem z nimi poszli grać.

Amara zwykle stała z boku i kontrolowała ich rozgrywki, prowadziła ich, była ich takim sędzią i trenerem. Od czasu do czasu dołączała do wspólnej zabawy. Ale zawsze dawała im fory. Udowadniała im że potrafią być dobrzy w graniu. Choć nie każdy z każdym sportem czy zabawą radził sobie tak jak inni. Pocieszała gdy nie radzili sobie z czymś albo opatrywała ich gdy się skaleczyli czy coś podobnego się wydarzyło. Tym razem tylko na początku z nimi pograła, później pozwoliła aby sami to robili. Poruszała się z boku równocześnie każdemu z nich kibicując, dawała porady jak lepiej się zamachnąć czy jak poprawnie się ustawić. W sumie to nadawałaby się do pracy z dzieciakami, ale z nastolatkami już nie bardzo. Bo to dość burzliwy wiek, a ona sama też potrafi być nerwowa i wybuchać. Ale i tak umiałaby znaleźć z nimi wspólny język. Zawsze gdy spędzali tak razem czas, ona traciła poczucie czasu. Nawet wielokrotnie zapominała że jest zmęczona.

-Brawo Eryn!- zawołała entuzjastycznie do chłopca o przydługich brązowych włosach, który mocno odbił piłkę, która poleciała dość daleko.- Teraz biegnij!- zaczęła klaskać dopingując chłopca aby udało mu się zdobyć bazę zanim Carl złapie piłkę i odrzuci ją z powrotem.

-Pani Amaro.- ciemnowłosa usłyszała z boku cichutki głosik Molly, który odciągnął ją od rozgrywanego meczu. Przeniosła swoje spojrzenie z grupy, która rozgrywa już ostatnią rundę i spojrzała na drobną dziewczynkę siedzącą na ziemi jakieś dwa kroki od niej.

-Tak, skarbie?- kobieta przykucnęła przed Molly. Ta mała zwykle była cicha i mało towarzyska, nic dziwnego straciła matkę i została tylko z swoim tatą. Molly trochę pograła z innymi, ale szło jej to nieporadnie i szybko odpuściła choć Amara starała się ją zachęcić aby kontynuowała.

Molly wyciągnęła zza pleców wianek upleciony z białych i żółtych polnych kwiatków, które rosną na posesji wiezienia. 

-Jest prześliczny.- pochwaliła ją ciemnowłosa na co dziewczynka uśmiechnęła się szeroko.

-Proszę.- wyciągnęła wianuszek bardziej w stronę ciemnowłosej.

-To dla mnie?- zapytała, a Molly przytaknęła głową.- Jest śliczny, tak samo jak ty.- wzięła do reki wianek po czym delikatnie pstryknęła ją w nos, a dziewczynka zachichotała. Amara zdjęła czapkę i założyła na głowę wianek.- Jak wyglądam?

-Pięknie.

Rogers usłyszała za sobą jak odgłosy reszty, która grała cichnął co oznacza, że już skończyli. Obróciła się przez ramie i zobaczyła jak wszyscy podchodzą w ich stronę. Podniosła się na nogi pomagając wstać Molly.

-Świetny mecz drużyno.- pochwaliła.- Luke tamto przyłożenie było miażdżące.- przybiła żółwika z ciemnoblond włosym chłopcem.- Coraz lepiej ci idą podania Patrick.- poklepała po ramieniu czarnowłosego w okularach.- Przybijamy!

Rogers uniosła dłonie po czym wszyscy po kolei zaczęli przybijać z nią piątki. Niektórym z nich ciemnowłosa przy okazji poczochrała włosy. Amara na chwile zerknęła na dziedziniec i wpadło jej coś do głowy tak na zakończenie ich dzisiejszych zabaw.

-Molly wskocz mi na plecy.- zwróciła się do dziewczynki kucając przed nią odwrócona plecami. Molly niepewnie objęła rękoma jej szyje, a kobieta złapała ją pod uda i wstała z nią prostując się.- Nie bój się.- szepnęła do niej spoglądając na nią przez ramie, Molly skinęła głową.- Tak na koniec. Ten kto ostatni dobiegnie na dziedziniec ten zgniłe jajko!- krzyknęła po czym zaczęła biec z Molly na plecach. Reszta krzyknęła za nią po czym zaczęli biec tuż za nią.

Amara z Molly na plecach jako pierwsze wbiegły na dziedziniec, a za nimi pozostali. Ostrożnie odstawiła na ziemie dziewczynkę i odwróciła się do dzieciaków przodem.

-Dobrze sobie z nimi radzi.- powiedziała Carol zwracając się do Daryl'a, który już wcześniej przyglądał się z oddali ich grze. Mruknął przytakując głową przyglądając się jak Amara rozmawia o czymś z dzieciakami. Właściwie nie bardzo słuchał co szarowłosa mówi do niego, był tylko skupiony na ciemnowłosej.- Może zjedziesz z chmur i wybierzesz się z nią gdzieś, co? Jakiś wypad do miasta, wspólne polowanie, może romantyczna kolacja... - spojrzała na niego z uśmieszkiem i trąciła go ramieniem. Mężczyzna opuścił głowę po czym ponownie spojrzał w kierunku Amary.

-Zgodzi się?

-Na kolacje? Z takim przystojniakiem...

-Nie to miałem na myśli.- przerwał jej patrząc na nią piorunującym wzrokiem. Kobieta jedynie uśmiechnęła się niewinnie.

-O cokolwiek ją poprosisz, zawsze się zgodzi. Chyba nie zauważyłeś, ale ona nie potrafi ci odmówić... ty również nie potrafisz tego zrobić jeśli chodzi o nią. No dalej rusz się bo jeszcze korzenie tu zapuścisz.- trąciła go ręką wypychając go do przodu gdy zobaczyła, że wszystkie dzieciaki rozeszły się, a Amara została sama i widać było że miała zamiar pójść już sobie do budynku.

Daryl prawie potknął się o własne stopy gdy Carol go tak nagle wypchnęła i posłał jej surowe spojrzenie przez ramie na co kobieta tylko machnęła ręką aby szedł już. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro