Ukochany
Dobre wieści dla wszystkich - ZDAŁEM maturę! To oznacza, że nie wpadnę w depresję, a wy dostaniecie prędzej czy później kolejne rozdziały XD. Zadowoleni? Pysznie! Teraz tylko czytać i komentować, poproszę!
Piosenka do rozdziału: "Clarity", Zedd (wersja akustyczna ). Wideo na górze jest z Arturem i Morganą (a część komentujących filmik stwierdziła, że to najlepsze wideo o tej parze, jakie widzieli ;) .) W każdym razie refren: "If our love insnity, why are you my clarity" (jeśli nasza miłość jest szaleństwem, dlaczego ty jesteś moją jasnością) obrazuje dobrze myśli Elaine w tym rozdziale.
- Możesz powtórzyć jeszcze raz? - poprosiła Liwilla. - Tylko wolniej, żebym zrozumiała.
Wzięłam głęboki oddech.
- Gawen mnie pocałował.
Uniosła brew.
- Och... więc skąd ten zbolały wyraz twarzy? Nie podobało ci się?
Jęknęłam.
- Podobało! W tym rzecz, że cholernie mi się PODOBAŁO!
- W takim razie nie rozumiem, co cię tak frustruje... Gawen jest młody, uprzejmy, kulturalny i przystojny. No... nos ma trochę wielki, ale ma słodkie spojrzenie. I szerokie ramiona. Doprawdy, gdybym nie miała męża... - Spojrzenie dziewczyny nagle zrobiło się rozmarzone.
Uderzyłam ręką w oparcie fotela.
- Wysłuchaj mnie do końca! Tak, podobało mi się, ON mi się podoba, zrobiłabym to chętnie po raz kolejny... i właśnie dlatego tak źle się z tym czuję - zakończyłam niemrawo.
Liwilla patrzyła na mnie z takim niesmakiem, jakbym co najmniej się przed nią rozebrała.
- Dlatego, że... Nie rozumiem. Bo jesteście ze sobą spokrewnieni? O to chodzi?
- Co? Nie! - Potrząsnęłam gwałtownie głową. - Nigdy nie miałam z tym problemu. Gdybym chciała, załatwilibyśmy dyspensę od biskupa szybciej niż ryba by machnęła ogonem!
Skinęła na mnie kieliszkiem wina.
- Praktyczne podejście! Życzę szczęścia w tej materii! - Zaczęła sączyć trunek, a ja zebrałam się w końcu na odwagę, by powiedzieć prawdę.
- Jest mi źle z powodu Lancelota. Czuję się... jakbym go... zdradzała - wyznałam.
Brwi Liwilli ściągnęły się w jeszcze większym zakłopotaniu - o ile tylko było to możliwe.
- Lancelot nie jest twoim narzeczonym ani nawet twoim kochankiem. Jest twoim rycerzem, ale to funkcja czysto ceremonialna. Wiążąc się z Gawenem, nie zdradzasz go - powiedziała tak powoli i cierpliwie, jakbym była niespełna rozumu.
- Wiem, tyle, że... ja go kocham. Zakochałam się w Lancelocie - odparłam, pozwalając swoim uczuciom wyjść poza myśli.
Dziewczyna znieruchomiała, a potem powoli odstawiła kieliszek na stół.
- Ojej - powiedziała w końcu.
Chwilę milczałyśmy.
- Czyli... to nie jest tylko fascynacja - skonstatowała. - Zaczęło ci na nim naprawdę zależeć.
- Nie mogę przestać o nim myśleć - przyznałam cicho. - Gdy całowałam Gawena... to było takie wspaniałe, dające tak wiele radości i... tak niewłaściwe. Nie umiałam się z tego cieszyć. - Spojrzałam na nią z nadzieją. - Poradzisz mi coś?
- Ja?
- T y miałaś wiele romansów, nie ja!
Roześmiała się histerycznie.
- Mam ci powiedzieć, który mi się bardziej podoba? Gawen, oczywiście. Lancelot nie jest w moim typie.
- Mają ten sam typ urody - zauważyłam chłodno. - Gawen ma jedynie nieco jaśniejsze włosy.
- Dobrze, jak chcesz: Lancelot jest przystojny, zgodzę się, ale jest też sztywny i melancholijny. Nie wytrzymałabym z nim długo. Ale każdy ma swoje gusta i nie mogę ci narzucić własnego! Jeśli pasuje ci ktoś, kto patrzy na świat jak twój ojciec, to kim ja jestem, by cię oceniać?
Zaczerpnęła powietrza, usiłując się uspokoić.
- Nie ma nic, co czyniłoby ten związek niemożliwym - powiedziała. - Jeśli Lancelot rzeczywiście jest według ciebie ,,tym jedynym", pozostaje mi życzyć ci powodzenia. Ale to, co powinnaś przede wszystkim zrobić, to porozmawiać z nim o tym, co czujesz. Być może oczyściłoby to atmosferę... i zrozumiałabyś, czego właściwie chcesz.
- Chcę L a n c e l o t a - powiedziałam stanowczym głosem.
Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak niczego pewna.
- Wiesz, ja na twoim miejscu po prostu... s p r a w d z i ł a b y m obu. To miałoby kluczowe znaczenie, gdybym miała wybierać - powiedziała moja rozmówczyni.
Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jej słów.
- Słucham?! Moja cnota jest zbyt wiele warta, by miała ja tracić na tak... przyziemne rzeczy!
- Powinnaś mieć pewność, że twój mąż jest w stanie dać temu królestwu dziedzica - zauważyła rozsądnie. - Lancelot doczekał się nieślubnego syna wiele lat temu i od tego czasu długie, długie nic. Byłoby kłopotliwe, gdybyś wybrała do roli ojca następcy kogoś, kto nie może go spłodzić.
- Nie zamierzam ryzykować. Rycerzom lubią przytrafiać się niemiłe wypadki i śmiertelne pojedynki. Wówczas byłoby ,,niefortunnie", gdybym została owdowiałą panną z brzuchem - stwierdziłam chłodno.
Liwilla posłała mi smutny uśmiech, pod tytułem ,,próbowałam".
- W takim razie najlepiej zrobisz, idąc do niego i mówiąc o swoich uczuciach. Inaczej niczego nie zbudujecie, nawet jeśli oboje się kochacie.
- A ty nie mogłabyś najpierw wybadać, co on czuje? - spytałam nieśmiało.
Nagle twarz Liwilli się zmieniła. Przez moment wyglądała, jakby chciała mi o czymś powiedzieć. Potem nagle rozluźniła się.
- Nie mogłabym - odparła miękko. - Nie ja się nim zauroczyłam.
*
Noc mnie nie przerażała, szczególnie, że choć pełnia minęła, księżyc wciąż świecił jasno. Nie było dla mnie szczególnie trudne wymknąć się z zamku i wypatrzeć spacerującego w ogrodzie Lancelota. W zamku mówiono, że lubił przechadzać się po zmroku wśród otwartej przestrzeni, jedynie w towarzystwie gwiazd, więc dlatego udałam się w to miejsce, gdy nie zastałam go w jego komnacie.
Niepewnie zbliżyłam się, czując jak serce tłucze mi się w piersi z ekscytacji i przerażenia zarazem.
Słysząc moje kroki, odwrócił się. Przez chwilę mrugał z lekkim zaskoczeniem, ale zaraz uśmiechnął się.
- Elaine, nie spodziewałem się ciebie! Coś się stało?
- Nie chcę ci przeszkadzać - powiedziałam - ale... powinniśmy porozmawiać.
- Ach... pewnie wolałabyś, aby to Gawen był teraz twoim rycerzem, skoro jesteście razem.
Zesztywniałam.
- Skąd wiesz...?
- Powiedział mi. Podczas treningu. Gratuluję wam.
- Och... dziękuję. Ale... nie chcę na razie zmieniać rycerza. - Ostrożnie położyłam mu dłoń na barku i spojrzałam w czarniejsze od nocy oczy. - Nie jestem pewna, co do niego czuję...
Odwzajemnił moje spojrzenie. Zdawał się rozkojarzony i odpowiedział dopiero po chwili.
- Nie musisz już wiedzieć.
- Prawda, ale... niezależnie od tego - przełknęłam ślinę - myślę, że... czuję coś do ciebie.
Wspięłam się na palce i żadna część mnie nie krzyknęła ,,nie!", gdy go pocałowałam. Przez ułamek sekundy sądziłam, że się odsunie, ale zamiast tego oplótł jedną dłonią mój kark, a drugą talię, przyciągając do siebie mocniej.
Czułam się inaczej niż całując Gawena - nie chodziło o to, że Lancelot nosił lekki zarost, tylko o to, jakie emocje drugi mężczyzna wyzwalał w moim wnętrzu. Miałam wrażenie, że jestem kompletna, że płonę i zarazem odradzam się znowu.
Lancelot był moim prawdziwym dopełnieniem, moim powietrzem, moim słońcem i księżycem. Nie wiedziałam jak silna jest moja miłość do niego - czy to prawdziwa miłość czy jedynie zauroczenie - ale zdawałam sobie sprawę, że zmieniło mnie jako osobę już na zawsze.
Kiedy się oderwaliśmy od siebie, mężczyzna jęknął cicho i spojrzał na mnie z tęsknotą i bólem.
Oddychałam ciężko, czując radość z faktu, że oddał pocałunek, a zarazem strach, że coś lub ktoś może nas rozdzielić.
- Powiedz coś... - wyszeptałam.
Przymknął powieki.
- Byłoby... byłoby kłamstwem twierdzić, że jesteś mi obojętna. Jesteś piękna, charyzmatyczna i jednocześnie delikatna. Oczarowałaś mnie... Gdy cię nie ma, nie mogę przestać o tobie myśleć. Ale... ale nie wiem, czy potrafię cię kochać.
Zawahał się, po czym wyznał:
- Ktoś przez lata był w moim sercu. Kobieta, której nie mogę poślubić, gdyż jest zamężna i niezdolna zakończyć swój związek. Od lat usiłuję zwalczyć jakoś to uczucie... Aż nagle pojawiasz się ty, a ja... nie wiem co myśleć. - Przesunął palcem po moim policzku, a mnie zdawało się, że widzę łzy w jego oczach, ale może to światło nocnego nieba ze mną igrało?
- Też nie wiem - szepnęłam. - To dlatego nigdy się nie ożeniłeś, prawda? Przez nią.
- Kochałem ją. To było tak s i l n e... Próbuję nauczyć kochać się od nowa. Chciałbym kogoś kochać. Chciałbym kochać c i e b i e. Przy tobie bywają chwilę, że o niej nie myślę. Ale gdy znikasz, wraca do mnie jaką ona jest wspaniałą osobą... jak bardzo mi na niej zależy. To trudne... - Potrząsnął głową. - Jesteś tak młoda, Elaine. Nie chciałbym cię skrzywdzić. Nie chcę cię wykorzystać, usiłując uwolnić się od dawnej miłości...!
Gdy mówił mi o swojej pierwszej ukochanej czułam lekkie ukłucie zazdrości, ale niknęło ono wobec współczucia. Lancelot nie wybierał tej miłości, która czyniła go nieszczęśliwym i rozdartym.
Ujęłam w dłonie jego twarz i zmusiłam by na mnie spojrzał.
- To uczciwe z twojej strony, że chcesz mnie chronić... Ale za późno. Zadurzyłam się w tobie i to coś więcej niż dziewczęce uczucie. Skoro odwzajemniasz je choć w niewielkim stopniu... Czy nie powinniśmy pozwolić mu się rozwinąć i zobaczyć, dokąd nas zaprowadzi?
Westchnął, zbliżając twarz od mojej, nasze usta dzieliły jedynie centymetry.
- Powinienem być bardziej odpowiedzialny... Jestem starszy od ciebie i to o wiele. Powinniśmy postępować rozważniej... Nie śpieszyć się.
- Więc nie mówmy o nas jeszcze innym - powiedziałam szybko. - Cieszmy się jedynie na razie swoją obecnością. Zżyjmy się z sobą. Tylko daj temu szansę, b ł a g a m.
Zadrżał, wypuszczając powietrze.
- Jesteś tak niezwykła... Przy tobie nie jestem sobą... - wyszeptał, a nasze usta złączyły się po raz kolejny tego wieczoru.
*
Nastała pełnia lata. Słońce przegnało w końcu chmury, ogrody pokrył kobierzec kwiatów, a wraz z odejściem deszczów Mordredowi wróciły siły i energia. Jego policzki pokryły rumieńce, a książę na nowo zaczął tryskać życiem biorąc udział w ucztach, konnych przejażdżkach i łowach.
Przyglądałam się spod altany pod stajnią jak on i Liwilla zsiadają z koni. Ich wspólny śmiech niósł się po ogrodzie.
- Choroba zniknęła, jakby nigdy jej nie było - wyszeptał Lancelot, stając za mną. - Sama widzisz, los jest twojej rodzinie przychylny.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że tak szybko stanął na nogi. Niedawno prawie umierał - powiedziałam, ale w moim głosie nie było tyle radości, ile powinno być.
Liwilla powiedziała, że ta choroba odchodzi i nawraca - jaką miałam gwarancję, że opuściła mojego brata na dobre?
Wzięłam Lancelota za rękę.
- Przejdźmy się. Gdzieś gdzie będziemy sami. Gdzie na moment zapomnę... o tym wszystkim wokół.
Skinął głową, a potem ruszyliśmy ku bocznym, rzadko uczęszczanym ogrodom.
Usiedliśmy w końcu na kamiennej ławie nad sadzawką, wokół której rosły gęste krzewy jasnoróżowych intensywnie pachnących róż.
Przez chwilę tylko przywieraliśmy do siebie czołami, delektując się ciszą i sobą nawzajem.
- Wiesz, chyba już się nie obwiniam - oznajmiłam, odsuwając się i spoglądając towarzyszowi w oczy.
Uniósł pytająco brew.
- O stan Mordreda - wyjaśniłam. - Co ma być, to będzie... Modliłam się za niego i to wszystko, co jestem w stanie zrobić. Musze zacząć wreszcie myśleć o sobie. I kiedy zostanę królową, zamierzam być nią bez poczucia winy.
Lancelot aprobująco skinął głową.
- Cieszy mnie, że już się nie oskarżasz. To było irracjonalne. - Założył mi kosmyk włosów za ucho i powiedział z uczuciem. - Jesteś mądrą i współczującą dziewczyną i dzięki temu staniesz się wspaniałą władczynią.
Odsunął się i uśmiechnął.
- Ufajmy, że Artur będzie żył jeszcze długie lata, ale z ciekawości... wiesz już co zrobisz, gdy zasiądziesz na tronie?
Wzruszyłam lekko ramionami.
- To na razie tylko plany... Ale sądzę, że na początek przywrócę dawne prawo. To, wedle którego król był niczym bez swojej królowej. Będzie rządzić jako jej mąż, a gdy ona umrze, odda koronę swej córce, a ona wybierze nowego króla u swego boku... Nikt już nie ukradnie władzy prawowitej następczyni, jak było z Morganą. A jeśli pojawi się tyran, nie zdoła on zachować korony, gdy żona się od niego odwróci. Bez niej może być tylko uzurpatorem. A pomiędzy rodzeństwem nigdy więcej nie dojdzie do wojny, jak było między moim ojcem i Morganą... a teraz to samo przytrafia się mnie i mojemu bratu. To wszystko wzięło się stąd, że właściwie nie wiadomo, kto ma pierwszeństwo do tronu. Gdy ja będę królową, to się zmieni. A córka, którą urodzę, będzie niekwestionowaną przez nikogo spadkobierczynią Camelotu i Sześciu Podległych Królestw!
Spojrzałam na ukochanego.
- Mam nadzieję, że cię nie odstraszyłam tą przemową. Mogłam zabrzmieć trochę jak fanatyczka!
Zaśmiał się, błyskając rzędami białych równych zębów, widocznych dobrze na tle śniadej karnacji.
- Oj, nie tak łatwo mnie przerazić! Zresztą... przecież nie ja muszę być tym królem, który straci koronę z twoją śmiercią! - dodał na wpół żartem, ale ja ściągnęłam niepewnie brwi.
- Nie chciałbyś zasiąść u mego boku? - spytałam niemal szeptem.
Spoważniał.
- Wciąż jesteś z Gawenem - przypomniał. - Może on byłby lepszym królem niż ja? Co właściwe uważasz? Elaine, chciałbym wiedzieć dokąd zmierzamy...
- Ja też - odparłam, czując niespodziewany ból w piersi. - Ale nie mogę złamać Gawenowi serca, jeśli nie wiem, czy my dwoje mamy przed sobą przyszłość. Czy t y naprawdę mnie chcesz...
Nic nie powiedział, tylko przełknął ślinę i zamknąwszy oczy, zaczął zahaczać nosem o mój. Jego usta delikatnie muskały mój policzek. Ogarniały mną chłód i poczucie spełnienia jednocześnie.
*
Na wpół leżąc na łożu kartkowałam właśnie spisany w łacinie rzymski poemat, który pożyczyła mi Liwilla, kiedy drzwi od mojej komnaty otwarły się, a strażnik zaanonsował:
- Pani, przyszła Jej Królewska Mość!
Z wrażenia aż usiadłam, a matka w tym czasie powoli weszła do środka, rozglądając się ciekawie po komnacie.
- Dawno tu nie byłam - przyznała, lustrując wypełniony księgami regał.
Ściągnęłam czoło, lekko zaniepokojona.
- Stało się coś? Czy Mordred...?
- Co...? Och! Nie! Nie... Po prostu - uśmiechnęła się łagodnie, siadając koło mnie - pomyślałam, że za rzadko rozmawiamy. Obiecałam poświęcić ci więcej czasu, ale przez chorobę Mordreda i ostatnie wypadki znowu się to odwlekło... Teraz miewa się zdecydowanie lepiej, a ja chciałabym w końcu skupić się na tobie. - Położyła mi dłoń na ramieniu. - Na nas.
Posłałam jej niepewny uśmiech, czując się nieco zakłopotana, ale w gruncie rzeczy uradowana. Wszystko zdawało się zmierzać ku dobremu - Lancelot wyznał mi miłość, Mordred na chwilę obecną zdrowiał, nikt nie robił dłużej krzyku o Liwillę, a matka próbowała się do mnie zbliżyć.
- Ostatnio jesteś szczęśliwsza niż zwykle - zauważyła. - Widać to w twoich oczach.
- Mój brat już dobrze się czuje - odparłam.
- Och, to tak. Tańczy w tej chwili z Liwillą do upadłego w sali biesiadnej. - Zaśmiała się dźwięcznie i lekko. - Ale... ten blask w spojrzeniu pojawił się u ciebie już wcześniej. - Ujęła łagodnie moją rękę. - Nie musisz się z tym kryć, kochana. Widzę, że jesteś zakochana.
Poczułam, że się rumienię. Z jakiegoś powodu chciałam zaprzeczyć, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że nie mogę trzymać swojego związku w tajemnicy przez resztę życia. Przeciwnie - jak najszybciej powinnam określić, że pragnę czegoś poważnego i pokazać rodzinie, że tak do tego podchodzę.
- To prawda - przyznałam w końcu. - Ktoś stał mi się... drogi. Bardzo drogi.
Królowa skinęła głową, uśmiechając się.
- A ty jemu też?
- Taką mam nadzieję. On... powiedział, że przeżył wiele miłości przede mną, ale dawno nie poczuł do nikogo czegoś takiego jak do mnie. Oboje próbujemy teraz... stworzyć coś razem.
Matka na moment zmarszczyła brwi.
- Wybacz, że pytam, ale... to rycerz, prawda? Nie sądzę, by królestwo wytrzymało kolejną niespodziankę w rodzaju Liwilli!
- Wydawało mi się, że ją polubiłaś - wytknęłam jej.
- Polubiłam. I ona lubi mnie. Żałuję sposobu w jaki początkowo się do niej odnosiłam... - wyznała. - Jestem jej wdzięczna, że mi wybaczyła. Nie zmienia to jednak faktu, że nie jest ona najlepszą kandydatką na królową Camelotu i żonę zwierzchnika Siedmiu Królestw... No więc, kto został twoim wybrankiem?
Otwarłam usta, ale zawahałam się na moment.
- Matko, on jest... starszy ode mnie...
Wzruszyła ramionami.
- To nie ma żadnego znaczenia. Jeśli tylko dorównuje ci stanem, wiek nie stanowi przeszkody.
Poczułam się nieco pewniej, wzięłam głęboki oddech i wyznałam:
- Sir Lancelot.
Królowa zamarła. Cofnęła dłoń z mojego ramienia i otwarła usta, zaraz je zamykając. Patrzyła na mnie, jakby widziała mnie po raz pierwszy w życiu.
Poruszyłam się na swoim miejscu, skrępowana ciszą.
- Chyba spodziewałaś się jednak kogoś nieco młodszego mimo wszystko...
Zamrugała oczami, wyrywając się z otępienia. A potem uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Wybacz, moja droga... Nie, wiek to nie problem... Po prostu... zaskoczyłaś mnie. Lancelot jest bliskim przyjacielem twojego ojca... i moim... tyle lat. Nigdy bym nie pomyślała, że oboje zwrócicie na siebie uwagę. Zwłaszcza, że nigdy nie znalazł kobiety, którą pragnąłby poślubić. Swojego nieślubnego syna uznał i pokrył jego wychowanie, ale nie ożenił się z jego matką... To niezwykłe, że po tak długim czasie ktoś poruszył jego serce...
Ścisnęła moje ramię i posłała kolejny uśmiech, ale na dnie jej oczu nie widziałam radości, tylko... zmieszanie i niepokój.
- Matko? Czy coś cię trapi? - zapytałam. - Nasz związek rzeczywiście jest możliwy?
- Och, tak! Już mówiłam. - Machnęła druga ręką. - Nie przejmuj się mną... wciąż jestem nieco... oszołomiona. Nieczęsto się zdarza wydawać córkę za wieloletniego zaufanego przyjaciela...
Miałam wrażenie, że nie mówi mi czegoś, ale postanowiłam nie drążyć na razie tematu. Nie chciałam wyjść na niewdzięczną. W końcu okazała, że wspiera mnie i Lancelota, a to było dużo.
- Myślisz o... małżeństwie z nim, prawda? - upewniła się.
- Jeśli ty i ojciec wyrazicie zgodę - odparłam.
Wpatrywała się gdzieś w podłogę.
- Ja... nie będę ci stała na przeszkodzie - powiedziała w końcu.
- A ojciec? Co jeśli będzie miał obiekcje? - spytałam, zdając sobie sprawę, że cała moja przyszłość zależy tak naprawdę od zdania jednego człowieka.
Czy naprawdę dziwiło mnie wcześniej, że Mordred postanowił poślubić Liwillę w tajemnicy, zanim ojciec wyraziłby publiczną dezaprobatę, uniemożliwiając ich związek?
- J e ś l i je będzie miał - powiedziała moja matka mocnym głosem - to przysięgam ci, że wpłynę na niego tak, by ich zaniechał. Porozmawiam też z twoim... twoim ukochanym, by zadeklarował się w miarę szybko. Zasługujesz na szczęście, Elaine. Dopilnuję, byś mogła wyjść za człowieka, którego kochasz. I by ten dzień był najszczęśliwszym w twoim życiu! - oznajmiła z taką pasją, że aż zaparło mi dech.
- Dziękuję - wyszeptałam tylko.
- Jesteś moją córką, Elaine. Zrobię wszystko, co mogę byś czuła się spełniona - odparła królowa z czułością, z jaką rzadko mówiła do mnie, gdy byłam dzieckiem.
Ale liczyło się tylko, co tu i teraz. Matka chciała zacząć od nowa i ja też.
- Dziękuję - powiedziałam raz jeszcze, a potem przysunęłam się i ją objęłam.
- Dla ciebie wszystko, mój skarbie - powtórzyła, przytulając mnie.
Uff, Boże, jak potwornie pisało mi się ten rozdział >_< ! Elaine & Lancelot kompletnie nie są moim shipem! Mam nadzieję, że jednak wyszło w miarę znośnie ;).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro