Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozłamy

Więc na samym początku... przepraszam Was wszystkich za kolejny depresyjny rozdział. Poprzedni był smutny, ale teraz widzę, że miał w sobie dość sporo siły i nadziei.

Po tym możecie się lekko załamać :/. Ale OBIECUJĘ, że to już ostatni taki.

Jeszcze tylko epilog - trochę słodko-gorzki, ale będzie on miał kilka pozytywnych akcentów :).




Na górze wideo do piosenki "Mordred's lullaby" Haether Dale. Tekst jest kołysanką jaką Morgana śpiewa do swojego nowo narodzonego synka, o tym jak zamierza uczynić go swoim narzędziem zemsty na Arturze - bracie i ukochanym, który zdradził ją z Ginewrą i ukradł jej prawo pierworództwa do tronu.

Filmik pokazuje jak Morgana z czasem uczy się kochać swego syna, ale choć przestaje go traktować tylko jako środek do celu, nie jest w stanie powstrzymać rozdźwięku między nim a jego ojcem, który zaczęła jej krzywda. W konsekwencji traci ich obu, gdy wydarza się rzecz, którą planowała, gdy chłopiec się urodził...


W If I die young, jak już powiedziano, jej gniew na Artura i Ginewrę dawno przeminął, ale król zawiódł nie tylko ją. Mordred od dziecka dorastał w niekompletnej rodzinie ze świadomością, że była to decyzja jego ojca. Poczuł później żal w chwili, gdy jego ojciec postanowił uczynić następczynią tronu Elaine. Długo narastający gniew na Artura wkrótce zbierze owoce...




Droga Matko!

Skoro czytasz ten list, to znaczy, że mnie już nie ma. Przepraszam za ból, który sprawiłam Wam wszystkim, ale nie potrafiłam inaczej. Chciałam zrobić coś dobrego - ocalić mojego brata, który zasługuje, by być szczęśliwym mężem i ojcem.

Przyznam, że nie wiem, czy w zwykłych okolicznościach dokonałabym tego wyboru. Miłość do Lancelota i odkrycie, że on tego nie odwzajemnia - i zawsze wybierze Ciebie - złamało mnie. Po tym, jak zwróciłam mu słowo, nie umiałam znaleźć ukojenia ani szczęścia w niczym, co robiłam - ani z nikim, z kim przebywałam. Pomyślałam wówczas, że choć nie jestem szczęśliwa, to mogę chociaż podarować radość komuś innemu... Tak, wiem, że ta radość miesza się w tym przypadku z rozpaczą. Ale Mordred jest z Wami i spędzicie z nim jeszcze wiele chwil. To on dorastał w Camelocie i on jest jego prawdziwym dziedzicem oraz Twoim dzieckiem - nie ja.

Nie chcę, żebyś obwiniała siebie bądź Lancelota za moją śmierć. Tak, zraniliście mnie, ale nie włada się swoim sercem. Gdyby związał się ze mną, zapewne po jakimś czasie zrozumiałabym, że nie jestem z nim szczęśliwa - bo mnie nie kochał.

Nie popełniam samobójstwa, tylko się poświęcam - ale nawet gdybym odebrała sobie życie, jedynie po to, by umrzeć, czy odtąd wszyscy ludzie na świecie mają zacząć się  bać, że ich kochankowie się zabiją po odrzuceniu? Czy Morgana umarła po tym, gdy mój ojciec ją opuścił? Nie - nauczyła się żyć dalej, co jest naturalną koleją rzeczy i tego samego spodziewaliście się po mnie.

Byłam przez Was oboje nieszczęśliwa, ale zadecydowały siły, nad którymi żadne z nas nie włada. Ufam, że zdołasz przezwyciężyć poczucie winy, które zapewne Cię trapi i czuć w przyszłości radość z życia.

Przekaż Lancelotowi, że nie życzę mu źle i czuwaj nad Ojcem i Mordredem.

Może pewnego dnia spotkamy się znowu.

Twoja Elaine


Ginewra przymknęła powieki i samotna łza spłynęła jej po policzku. Delikatnie złożyła na pół czytaną już wiele razy przez ostatnie tygodnie kartkę.

Poczuła, jak ktoś siada koło niej na brzegu łoża i delikatnie ją przytula.

- Po co się tak torturujesz? - spytał cicho Artur, opierając podbródek o jej skroń. - Nic już nie zmienisz... Schowaj ten list i wróć do niego za wiele lat... Gdy nasze rany się w końcu zagoją...

Pokręciła głową.

- Z każdym dniem moje wspomnienia o niej się zacierają - wyszeptała. - A te słowa pozostaną niezmienne... Gdy je czytam, mam wrażenie, jakby nadal ze mną była.

Położył dłoń na jej policzku.

- Jestem pewien, że ciągle jest. Przecież cię kochała.

Spojrzała na list.

- Przeczytałeś go prawda?

Przez chwilę milczał.

- Tak - przyznał w końcu.

Uśmiechnęła się gorzko.

- Wiedziałeś wcześniej? O mnie i Lancelocie?

- Wiedziałem, że w twoim sercu jest  k t o ś. I wiedziałem, że Lancelot kocha  k o g o ś. Nie domyśliłem się wcześniej... ale gdy przeczytałem słowa Elaine, nie poczułem zaskoczenia.

Spojrzała mu w oczy

- Nie obwiniasz nas? O jej śmierć?

- Miała rację, że zawsze należy postępować zgodnie z sercem. Napisała, że zostawiłem Morganę. Ona też mogła chcieć się zabić. Wiem, że  c h c i a ł a  się zabić.

Ginewra zamrugała.

- Naprawdę?

- Chciała rzucić się w przepaść, tuż po tym jak zerwałem nasz związek. Była wtedy w piątym miesiącu ciąży. Uriens ją w ostatniej chwili powstrzymał przed skokiem. Powiedziała mi później, że dlatego za niego wyszła. Bo chociaż go nie kochała, tylko dzięki niemu Mordred przyszedł na świat i ona będzie mu wdzięczna do końca życia, że ocalił jej nienarodzone dziecko.

Wykręcił nerwowo swoje palce.

- Mam poczucie winy ilekroć o tym myślę... Ale prawda jest taka, że nic by to nie zmieniło. Kochałem Morganę, ale nie byłem gotowy z nią żyć wbrew mojemu sumieniu i wierze... Nie potrafiłbym. Mógłbym przystać na jej szantaż i zostać z nią, ale nie umiałbym być z nią wówczas szczęśliwy.

- A teraz?

- Teraz? Teraz... Przez lata podzieliło nas tyle rzeczy, że nie wiedziałbym, czy potrafiłbym tak po prostu je zapomnieć. I te wszystkie krzywdy, które mi wyrządziła, tak samo jak ona mogłaby nie być w stanie zapomnieć mnie moich błędów...

Drzwi zaskrzypiały i do komnaty wszedł Mordred. Para królewska podniosła się z miejsc.

Chłopak spojrzał na rodziców. Był blady, a wzrok miał pusty. Jak przez cały czas odkąd Lancelot przywiózł ciało Elaine, a Clarissant opowiedziała wszystkim o Rytuale Życia i Śmierci. Obwiniał się o śmierć siostry.

- Prosiłaś, żebym przyszedł, matko? - spytał Ginewrę.

- Tak. Chciałam wstępnie zaplanować kwestię chrzcin twojego dziecka.

Mordred zamrugał.

- Ono jeszcze nawet nie przyszło na świat - zauważył.

- Tak, ale powinniśmy już to omówić. Uroczystość musi być podwójnie pełna splendoru: trzeba zrobić wszystko, by przyćmić tragedię, która nas dotknęła, by ludzie widzieli, że mimo śmierci jest życie. I przede wszystkim... należy podkreślić, że twój syn lub córka będzie dziedzicem Camelotu. Jesteś następcą tronu, ale pozycja twojego potomka pozostaje niepewna przez rzymskie pochodzenie jego matki. Musimy na każdym kroku przypominać o królewskiej krwi w jego żyłach.

Chłopak po namyśle przytaknął.

- Masz rację. Co dokładnie możemy teraz ustalić?

- Cóż... - Zanim Ginewra skończyła zdanie, list Elaine wysunął się jej z dłoni i upadł na podłogę.

Mordred błyskawicznie schylił się po kartkę i już miał ją oddać macosze, gdy nagle jego wzrok przykuło pismo na niej.

- Czy to... E l a i n e  to napisała?

Zarówno król, jak i królowa otwarli usta, ale nie umieli odnaleźć właściwych słów, by wytłumaczyć synowi, dlaczego nic nie powiedzieli mu o zostawionej przez księżniczkę wiadomości.

Tymczasem chłopak wczytał się w tekst i z każdym słowem jego oczy rozszerzały się coraz bardziej.

- Mordredzie... - zaczęła Ginewra, ale umilkła.

Młodzieniec skończywszy czytać, odrzucił list na bok i zacisnął pięści.

- To prawda? - spytał zimnym, przechodzącym ciarki głosem. - Masz romans z Lancelotem?!!! I Elaine też go miała?!!

Spuściła wzrok.

- Tak.

Książę spojrzał teraz na ojca.

- A ty o tym wiedziałeś?!

- Nie o wszystkim... Poznałem całą prawdę, gdy przeczytałem ten list.

- I mówisz to z takim  s p o k o j e m ?! - wściekłość i niedowierzanie mieszały się z sobą w głosie Mordreda. - Dlaczego trzymasz to w tajemnicy?! Lancelot zdradził ciebie zarówno jako przyjaciel jak i rycerz, a teraz jeszcze spowodował, że twoja córka zapragnęła umrzeć?! To cię nie rusza?!

- Wybaczyła zarówno jemu jak i twojej matce. Nie chcę upubliczniać tej sprawy. To już zamknięte...

- Wybaczyła?!!! Oczywiście: bo była zbyt naiwna i niewinna! Nie miała pojęcia czym jest honor i że jego zbrukania nie wybacza się ot tak! - ryknął Mordred.

- Nikt tu nie chciał śmierci twojej siostry! Nikt nie mógł również przypuszczać, że tak się to z Lancelotem potoczy... Twoja matka zbliżyła się do niego już dłuższy czas temu...

- Och, bez wątpienia! Gdybyś o nią dbał, w ogóle nie przyszłoby jej to do głowy! - wykrzyknął chłopak. - To nieszczęście to też TWOJA wina. Porzuciłeś Morganę, a potem wziąłeś sobie na pocieszenie kobietę, której nie kochałeś?! Czego się spodziewałeś?! To ty sam pchnąłeś ją w ramiona Lancelota! Przez ciebie Elaine nie miała szans u niego i straciła wolę życia, gdy ją odtrącił! Nie wspomnę już nawet o tym, że żadne z was nigdy jej naprawdę nie kochało: była dla was jedynie zabezpieczeniem i kontynuatorką rodu! Narzędziem, a nie córką! - krzyczał, a łzy spływały po jego policzkach, tak samo jak błyszczały nimi oczy Artura i Ginewry.

Chłopak pokręcił głową.

- Lancelot... podobno najbardziej honorowy i waleczny Rycerz Okrągłego Stołu... A ma mniej honoru od padalca... Uwieść żonę najlepszego przyjaciela, a potem rozbudzić nadzieje w ich córce... A wy dalej pozwalacie mu być na zamku, choć przez niego umarła!

Ginewra załkała boleśnie, przyciskając dłoń do czoła. Spojrzenie Artura stwardniało.

- Elaine umarła ratując  c i e b i e.

- Nigdy by tak nie postąpiła, gdyby jej serce było całe, a rodzice nie byli wobec niej tak obojętni jak wy! - odparował książę. - A ja wolałbym umrzeć niż żyć ze świadomością, że oddała za mnie życie! Teraz wiem dlaczego to zrobiła... Bo zniszczyliście ją! Wszyscy! Nie widziała dla siebie żadnego sensu w istnieniu...!

Król i królowa nie hamowali już łez, a tymczasem Mordred uśmiechnął się nienawistnie.

- Brzydzę się wami - stwierdził. - A Lancelot... nawet nie wyrażę słowami jaką pogardę do niego żywię. Mojej siostry nie ma przez niego... Postaram się, by nie zaznał spokoju.

Odwrócił się by, wyjść, ale zatrzymał się jeszcze i rzucił przez ramię.

- Nie umiesz pilnować demonów we własnym domu, ojcze! Ty nazywasz siebie królem? A twoi wasale naprawdę wiedzą, komu składają hołd? Nie pojmuję, jak możesz dbać o porządek w Siedmiu Królestwach i jednocześnie nie chcieć oddać sprawiedliwości pamięci własnej córki! To największy fałsz i hipokryzja z jakimi się spotkałem... Być może idea Rycerzy Okrągłego Stołu wymaga przemyślenia... podobnie jak to, czy nadal powinieneś rządzić Camelotem.

Gdy wyszedł, drżąca na całym ciele Ginewra padła w ramiona męża.

- On... nas nas nienawidzi - załkała w jego pierś. - Nasz syn nas nienawidzi...!

Artur ukrył twarz w jej włosach.

- Wszystko będzie dobrze - wyszeptał. - Będzie miał nadal żal, ale jego furia ustąpi. On po prostu potrzebuje czasu... i kogoś na kogo mógłby zrzucić odpowiedzialność za jej śmierć. Potrzebuje tego, by samemu nie czuć się winnym.


                                                         *

Zaczynało się ściemniać, a Mordred wciąż siedział w ogrodzie pod drzewem, na które on i Elaine wspinali się jako dzieci. Patrzył na pierwszy śnieg wokół i myślał o tym, że zima panuje teraz też w jego sercu. Nie był w stanie wykrzesać sobie żadnej nadziei na przyszłość, nawet gdy myślał o Liwilli i dziecku, które nosiła. Miał teraz przed oczami jedynie bladą twarz i zamknięte oczy Elaine, budzące w nim nienawiść do Lancelota przez którego straciła wolę życia, oraz do własnego ojca, który pozwolił by doszło do tego wszystkiego...

Śnieg zaskrzypiał obok i Gawen stanął nad kuzynem.

- Twoja żona kazała mi cię sprowadzić do środka.

- Zaraz przyjdę - odparł lakonicznie.

Chłopak usiadł koło niego.

- Wszyscy już wiedzą - powiedział cicho. - Drzwi do komnaty królowej były otwarte, gdy się... kłóciliście. Służba już wszystko rozpowiedziała. O  w s z y s t k i m.

Mordred spojrzał na kuzyna i dopiero teraz zauważył rezygnację na twarzy księcia Orkney.

- Nigdy nie miałem u niej żadnych szans, prawda? - spytał cicho.

Syn Morgany pokręcił głową.

- Nie póki żył ten zbereźnik - wyrzucił z pogardą. - To  o n  powinien był umrzeć! Powinien był ze wstydu przebić się własnym mieczem po pierwszym pocałunku z moją macochą! A zamiast tego wciągnął ją w romans, hańbiąc ją, siebie, Camelot... i moją siostrę! A  o j c i e  c  na to wszystko pozwolił!

Chłopak ukrył twarz w dłoniach.

Gawen pocieszająco objął go ramieniem.

- Co zamierzasz zrobić?

- Jeszcze nie wiem. Najchętniej bym opuścił to miejsce, nie oglądając się za siebie... Ale Liwilla nie chce wyjeżdżać. Mówi, że zaszkodziłoby to jej ciąży. A samej jej nie zostawię. - Zacisnął dłonie w pięści. - Ale... kiedy dziecko już się urodzi, dopilnuję, by ten pomiot, który nazywa siebie ,,najlepszym rycerzem królestwa" zapłacił... zapłacił i to słono! - Oddychał szybko, a jego policzki były czerwone od gniewu.

Po dłuższej chwili obrócił się w stronę kuzyna.

- Pomożesz mi, bracie?

W oczach Gawena pojawił się stalowy błysk, gdy skinął głową na znak zgody.

- Ku pamięci Elaine zrobię wszystko, co będzie trzeba.


                                                           ***

Trzy miesiące później



Liwilla zgięła się w pół na swoim łóżku, sycząc z bólu. Ginewra otarła jej pot z czoła wilgotną szmatką i spojrzała na Nimue. Pani Jeziora potrząsnęła głową.

- Nie powstrzymam tego.

Oczy Liwilli rozszerzyły się z przerażenia.

- Ale... to za wcześnie! Co najmniej o dwa miesiące! - krzyknęła rozpaczliwie, zanim kolejny skurcz prawie pozbawił ją zmysłów.

Królowa i dwórka przytrzymały ją za ramiona.

- Nie ma rady, musisz urodzić. Trzeba będzie po prostu bardziej uważać na dziecko... - ucięła Ginewra, po czym posłała akuszerkom wściekłe spojrzenie. - Co tak stoicie?! Macie sprowadzić następcę tronu na świat, a nie gapić się bezczynnie na księżniczkę! R u c h y!

Przerażone kobiety podbiegły i zaczęły rozkładać wokół misy z wodą i powijaki.

Liwilla kolejny raz krzyknęła.

- Co się dzieje? - spytała ze strachem w głosie.

Nimue delikatnie ugniotła jej brzuch.

- To może potrwać... - oceniła i zmarszczyła brwi. - Przynieść mi natychmiast wywar z maku!

- Żadnych odurzających mikstur! - sprzeciwiła się Liwilla.

- Jak chcesz. - Pani Jeziora wzruszyła ramionami i wróciła do instruowania akuszerek.

Ginewra zmieniała chłodzące okłady na czole księżniczki i szeptała uspokajające słowa.

Minuty ciągnęły się w nieskończoność.

Była już prawie północ, gdy w końcu dwa gwałtowne spazmy tuż po sobie szarpnęły Liwillą, a ona, krzycząc głośno, poczuła nagłą  u l g ę. Komnatę rozdarł niemowlęcy płacz.

Akuszerki odetchnęły głośno, a Nimiana uśmiechnęła się z radością.

- Dwaj śliczni chłopcy - oznajmiła.

Powietrze wibrowało od donośnego płaczu noworodków. Liwilla podniosła się na łokciach do pozycji siedzącej.  Wpatrywała się w dzieci z radosnym niedowierzaniem.

Ginewra przejęła z rąk Pani Jeziora jednego z książąt i podeszła z nim do jego matki.

- Wydają się zdrowi. Gratulacje, moja droga - powiedziała królowa, a żona Mordreda wciąż z zachwytem śledziła rozkoszne ruchy wiercącego się synka.

- Ten jest starszy - ciągnęła Ginewra i spytała: - Jak chcesz go nazwać?

Liwilla nie spuszczała wzroku z dziecka.

- Melehan - powiedziała w końcu. - Po moim bracie.

Chłopiec zakwilił i królowa delikatnie zakołysała nim. Podniosła wzrok z powrotem na Liwillę i poczuła nagłą zgrozę, gdy zobaczyła szybko nasiąkające krwią prześcieradła. Na jej oczach twarz księżniczki zbladła, a potem dziewczyna po prostu osunęła się na poduszki.

- Liwillo! - Ginewra pospiesznie przekazała Melehana piastunce, a następnie przypadła do młodszej kobiety.

- Zróbcie coś!  - krzyknęła do Nimue, ale czarodziejka i dwie akuszerki były już w trakcie tamowania krwotoku.

- Podajcie mi krwawnik! - nakazała Pani Jeziora. - I przynieście więcej wody!

Ginewra uniosła podbródek Liwilli do góry, by ułatwić jej oddychanie, po czym próbowała ją ocucić, uderzając lekko w policzek.

- Obudź się! M u s i s z  się obudzić! - krzyczała, czując jak w istocie bezsilna jest, mimo całej swojej pozycji królowej Camelotu i zwierzchnej władczyni sześciu innych krain.

Krew płynęła w zastraszającym tempie.

Nie minął nawet kwadrans, gdy Liwilla przestała oddychać.


                                                           *

Ginewra drążącą ręką pchnęła drzwi.

W komnacie Mordreda panował półmrok, królowa dopiero po chwili dostrzegła pochyloną sylwetkę pasierba siedzącego na brzegu łoża.

Zbliżyła się w cichym szeleście taftowej sukni.

- Już drugi dzień nie jesz ani nie pijesz - powiedziała łagodnie. - Czas byś stąd wyszedł.

- Czemu zabrano mi dzieci? - spytał głosem tak zimnym, że zadrżała.

Westchnęła.

- Wpadłeś w szał, gdy zobaczyłeś ciało Liwilli. Popchnąłeś akuszerki na komodę, a potem jeszcze rzuciłeś się na Nimianę i ją trzykrotnie spoliczkowałeś. Jesteś całkowicie niezrównoważony. Nie mogłabym ci powierzyć dzieci, a co dopiero dwóch wyjątkowo wątłych noworodków! Dopóki nie dojdziesz do siebie, pozostaną pod moją pieczą.

Chłopak gwałtownie podniósł się na nogi i zacisnął pięści. Królowa cofnęła się.

- Więc znów powtórka wydarzeń z przeszłości, tak?! Nie ma Elaine, ale ty i Artur  macie nowych dziedziców, których możecie dla siebie urobić! Do czego potrzebny wam niezrównoważony i nieokrzesany syn wiedźmy, kiedy możecie przedstawić ludowi następcę czystego jak lilia?!

Ginewra pokręciła głową.

- Przecież przyszłam właśnie dlatego, bo chcę byś do nas wrócił...

- Morderczyni! - ryknął. - Zabiłaś Elaine swoją oziębłością i obojętnością na jej los, a potem romansem z mężczyzną, którego kochała, a teraz pozwoliłaś umrzeć mojej żonie! Nigdy jej nie lubiłaś, zazdrościłaś jej śmiałości i wolności, aż zostawiłaś ją w rękach niedouczonych kobiet! Miałaś sprowadzić dla niej najlepszych medyków, o b i e c a ł a ś  nam to! - wrzeszczał.

Zbliżał się coraz bardziej, a ona cofała się, aż poczuła ścianę za plecami. Wyciągnęła ręce w błagalnym geście.

- Mordredzie, wiesz, że to nieprawda! Strata Liwilli bardzo mnie boli! A medycy mieli przybyć do nas za dokładnie tydzień. N i e  z d ą ż y l i. Urodziła nawet nie jeden, ale o  d w a  miesiące za wcześnie!

Książę wpatrywał się w nią z taką nienawiścią, że miała wrażenie, że serce zatrzymuje się jej w piersi od ogromu jego gniewu.

A potem nagle chłopak nagle zadrżał i zachwiał się.

Ginewra podtrzymała go za ramiona, a on po prostu się rozpłakał.

Przytuliła go mocno.

- Już dobrze - powiedziała. - Ból kiedyś minie. Przyjdzie inna miłość i czas, który go ukoi. A teraz się wypłacz. Masz do tego prawo.

Objął ją niezdarnie.

- Mamo... - załkał w jej ramię.

- Już dobrze - powtórzyła kojącym głosem, gładząc go po głowie.

Uspokoiwszy się, młodzieniec wyprostował się i otarł dłonią oczy.

- Przepraszam - powiedział w końcu.

Ginewra uśmiechnęła się smutno.

- Nie ma o czym mówić. W rozpaczy robi się i myśli różne rzeczy.

Mordred przymknął oczy.

- Chcę wyjechać - powiedział w końcu.

- Dokąd?

- Nie wiem. Ale daleko. Nie mogę tu dłużej zostać. Camelot odbiera mi spokój. A widok mojego ojca rozpala we mnie nienawiść...!

Królowa westchnęła.

- To nie jego wina...

- W s z y s t k o  to jego wina! - ryknął. - Gdyby nie porzucił mojej matki, nie poślubiłby ciebie. Nie cierpiałabyś. Elaine mogłaby się nie narodzić, ale również przynajmniej by nie cierpiała! Lancelot nigdy by cię nie poznał i też nie cierpiałby tkwiąc w niemożliwym związku! Gdyby mój ojciec posłuchał głosu serca, rozumiałby siłę miłości i pobłogosławiłby mnie i Liwilli! Ale wolał zachować się jak przystało na ,,dobrego, chrześcijańskiego króla" i wywołał tym łańcuch nieszczęść! Królestwo kwitnie, tak, ale czy ludzie są szczęśliwi?! Czy  m y  jesteśmy szczęśliwi?! Czy  t y  jesteś?!

Ginewra otwarła usta, ale natychmiast zrozumiała, że nie ma ani siły, ani na tyle wiary, by bronić Artura.

- Rozumiem - powiedziała. - Jeśli uważasz, że powinieneś nas opuścić... nie będę cię zatrzymywała. Ale nie mogę pozwolić, byś zabrał chłopców. Są zbyt słabi. Nie przeżyliby drogi, nie teraz, nie w styczniu! Nie, gdy tak wcześnie przyszli na świat!

Młodzieniec przyłożył dłoń do czoła i odetchnął głęboko.

- Zgoda, zostaną z tobą - zdecydował. - Tylko... - oczy na nowo rozpalił mu błysk gniewu - ...Arturowi nie wolno się do nich zbliżać. Z a b r a n i a m,  by brał ich na ręce i zbliżał się do nich bliżej niż pięćdziesiąt metrów! Nie wolno mu nawet dawać im zabawek! Nie pozwolę, by ich do siebie przywiązał i zniszczył jak każdego w tej rodzinie!

Ginewra wątpiła, by niemowlęta można było bardzo psychicznie zniszczyć, ale zdawała sobie sprawę, że wszelki spór jest jałowy.

- Obiecuję - przyrzekła.


                                                           ***

Trzy lata później



Artur wodził w milczeniu palcami po nagrobku Elaine z białego marmuru. Znajdował się on tuż obok malutkiego sarkofagu jej brata bliźniaka.

Dziś skończyliby dwadzieścia lat.

Król przymknął oczy. Czuł się... winny. Właściwie nie tyle samej śmierci Elaine, ale wszystkich rozdźwięków w rodzinie i królestwie, które zapoczątkował ślubem z Ginewrą.

Nie miał pojęcia, czy umiałby być z Morganą, gdy jego sumienie się buntowało. Ale nikt nie zmuszał go do zawarcia drugiego małżeństwa. Dokonał wyboru i wszyscy zapłacili cenę. Morgana, Ginewra, zakochany w mężatce Lancelot, królestwo narażone na intrygi mszczącej się Morgany, a przede wszystkim - jego dzieci z nieudanego związku.

Rzadko rozmawiał z Elaine i odesłał ją na wychowanie do Astolatu, gdy przyszła do lat nastoletnich,  bo... bał się. Odkąd odrzucił Morganę, jego serce krwawiło i nie umiało kochać jak powinno. Wolał uciekać w obowiązki niż być przy córce, gdyż bał się, że zawiedzie ją jak jej matkę. Że nie da jej miłości, na którą zasługiwała.

I tak też się stało, choć przecież tego właśnie pragnął uniknąć...!

Przepraszam, Elaine, pomyślał.

Najgorsze było to, że stracił nie tylko córkę. Syn także się go wyrzekł. Gromadzone w nim przez lata urazy nagle eksplodowały, niczym woda z gorącego źródła.

Mordreda wypełniał gniew, za to, że ojciec rozbił w przeszłości ich rodzinę, a potem unieszczęśliwił małżeństwem inną kobietę, która zaczęła szukać pocieszenia w cudzych ramionach - a to wszystko pośrednio doprowadziło do nieuniknionego. Śmierci Elaine.

Mordred wspólnie z Gawenem i jego trzema młodszymi braćmi zaaranżował potem spotkanie Ginewry i Lancelota, na którym kochankowie zostali podstępem publicznie przyłapani.

Lancelot uciekł, ale w samoobronie ranił śmiertelnie każdego z braci Gawena.

To przechyliło czarę goryczy. Rycerze Okrągłego Stołu domagali się krwi zdrajcy. Artur usiłował ich pohamować, co skończyło się tym, że Mordred wygłosił pod jego adresem wotum nieufności i zażądał abdykacji ojca.

Ostatecznie wyjechał z Camelotu, wykradając insygnia królewskie i w jednej z letnich rezydencji koronował się na nowego króla.

Artur nie mógł go zaatakować swoimi oddziałami, choćby nawet pragnął - wielu rycerzy rzuciło się w pościg za Lancelotem. Armia Camelotu była słaba jak nigdy.

Ginewra nie chciała go wesprzeć. Powiedziała, że nie wystąpi przeciw jedynemu dziecku, które jej zostało. Artur zastanawiał się często, jak to możliwe, że przy całej nienawiści jaką Mordred pałał do ojca i Lancelota, książę nie okazywał żadnego żalu wobec macochy. Być może jego psychika by tego nie zniosła - potrzebował choć jednej bliskiej osoby i po prostu wyparł udział Ginewry w śmierci Elaine, postrzegając ją jako ofiarę sytuacji?

W każdym razie królowa zdecydowała się opuścić Camelot i Artur uszanował jej wolę. Gdy położyła przed nim dokument rozwodowy, podpisał go bez słowa.

Zabrała jego wnuków (oraz czeki na równowartość posagu, który wniosła mężowi przed laty, wychodząc za niego) po czym dołączyła do Mordreda w jego nowej siedzibie.

I tak został zupełnie sam. To było pół roku temu.

Przez ten czas weszło mu w rutynę odwiedzanie w katedrze grobów Pendragonów: swoich dzieci oraz rodziców, których nie poznał, i kontemplacja życia, które - miał wrażenie - zmarnował.

Tego dnia czuł jednak, że  c o ś  przerwie tą monotonię i gdy nagle owionął go podmuch zimnego powietrza, wiedział, że  o n a  za nim stoi.

- Co tu robisz?

- Odwiedzam stare włości. I ciebie - odparła Morgana.

Obrócił się w jej stronę. Miała szkarłatną suknię i włosy upięte w koka. Nie zmieniła się na twarzy wiele, o ile w ogóle.

- Wciąż jesteś młoda - powiedział pierwsze, co przyszło mu do głowy.

Wzruszyła ramionami.

- Ty właściwie jeszcze też. Chociaż gdybyś ze mną został, byłbyś dziś młodszy.

Artur wrócił wzrokiem do nagrobka córki. Morgana spoważniała.

- Przykro mi z powodu jej śmierci - powiedziała nagle.

- T y  dałaś jej ten talizman - odparł oschle.

- Masz rację. Zrobiłam to i nie żałuję. Ani przez chwilę nie żałowałam. Ratowałam naszego syna.

- Który cię teraz nienawidzi, bo zabiłaś jego ukochaną siostrę - uzupełnił Artur.

Chociaż obecnie nienawidzi właściwie prawie wszystkich...

Pokiwała głową.

- Owszem. Ale przyzwyczaiłam się, że ludzie mnie nienawidzą. Dla Mordreda sprzedałabym duszę diabłu. Jeśli ma mną gardzić, bo pozwoliłam, by Elaine uratowała mu życie... To naprawdę niewielka cena.

Artur nie wytrzymał.

- Czemu  s a m a  za niego nie umarłaś?! - ryknął, obracając się ku niej gwałtownie. - Wiedziałaś, że Elaine dała mu połówkę, mogłaś skorzystać z własnej i wtedy umrzeć za niego, a nie poświęcać moją córkę!!!

Uśmiechnęła się do niego z mieszaniną smutku i ironii w oczach.

- Nie, Arturze... nie mogłam. Rytuału poświęcenia może dokonać  tylko dziewica lub czysty i niewinny mężczyzna. Ani ty czy ja, ani Ginewra bądź Liwilla, nie zdołalibyśmy doprowadzić zaklęcia do końca. Z osób, którym zależało na Mordredzie, tylko Elaine mogła i  chciała  tego dokonać.

Artur przełknął ślinę. Jego gniew minął, pozostawiając jedynie pustkę. On i Morgana patrzyli sobie w oczy.

- Nie powinieneś mnie obwiniać, Arturze. Nie zmuszałam Elaine do niczego - oznajmiła Morgana. - Dałam jej talizman, ale to ona zdecydowała jak go użyć. To był jej wybór i jej życie.

Czuł, że łzy drażnią mu oczy.

- Wiem - szepnął. - Wiem...

Uderzył pięścią w kolumnę.

- Wszystko, co zbudowałem, rozpada się! Rodzina nie żyje albo odeszła... A wasale, których zjednoczyłem, coraz częściej protestują przeciw moim edyktom... Chcą zrzucić moje zwierzchnictwo... Unia Siedmiu Królestw niebawem stanie się przeszłością.

Westchnął.

- Dworzanie gadają, że to wina Ginewry... że przez jej romanse straciłem autorytet w oczach ludzi. Ale prawda wygląda tak, że nie wdałaby się w żaden, gdybym dał jej prawdziwe głębokie uczucie, za którym tęskniła. To moja wina. Moich wyborów. Zraniłem nimi ją... i zraniłem ciebie. Przepraszam. Złamałem serce i tobie, i jej.

Uśmiechnęła się smutno.

- Postępowałeś zgodnie ze swoją religią. Już dawno ci wybaczyłam. Nie mam też dłużej żalu do Ginewry. - Przekrzywiła głowę. - To prawda, że formalnie się rozwiedliście?

- Po długich namysłach, negocjacjach i wzajemnych żądaniach naszych frakcji dworskich spisaliśmy umowę. Oddałem Ginewrze jej sumy posagowe i zrzekłem się w imieniu Camelotu praw do jej rodzinnego Kameliardu, z którym byliśmy przez jej osobę w unii personalnej. Ma zachować dożywotnio tytuł królowej, tak jak ja Pierwszego Kawalera na jej ziemiach. Nie możemy natomiast zawrzeć nowego prawomocnego małżeństwa... Nie w Kościele katolickim, w każdym razie.

- Niezbyt zadowalające rozwiązanie - stwierdziła Morgana.

- Najlepsze w chrześcijańskim kraju. Poza tym... chyba żadne z nas nie myśli teraz o ponownym ślubie.

Wzięła go za rękę. Pozwolił jej.

- Nie chcesz bym została, prawda?

Spuścił wzrok.

- Nie jestem gotowy.

- To dobrze. Ja też nie - przyznała.

Spojrzał jej w oczy.

- Wciąż cię kocham, wiesz? Mimo tego wszystkiego... Naszego pokrewieństwa... i tego, ile razy czaiłaś się na moje życie. Nie umiem z tobą być... ale nie umiem też cię wyrzucić z serca. Czuję, że jeśli miałbym umrzeć, to chciałbym umrzeć przy tobie - powiedział.

Przyglądała mu się z namysłem.

- Wrzuć Excalibur do wody - oznajmiła nagle. - Jakiejkolwiek.

- Słucham?

- Nie teraz - wyjaśniła. - Będziesz... będziesz wiedział kiedy. Wtedy do ciebie przybędę.

Skinął głową, czując w sercu niepokój. Powiódł ponownie wzrokiem po grobowcach innych Pendragonów, a kiedy ponownie skierował wzrok na Morganę, nie było jej już obok.





Do tej ostatniej sceny polecam poniższy filmik z Arturem i Morganą do piosenki "Hello" Adele w wykonaniu Leroya Sancheza ;)

(Wyjątkowo piękny, choć krótki <333 !)


https://youtu.be/MLmeJYE4f4Q











Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro