Odrzucona
Na górze filmik z Arturem & Morganą do chyba mało znanej piosenki: Maybe discover (why love hurts ) [" Może zrozumiemy (dlaczego miłość rani )"]; wykonawca - Elliot Minor.
To miał być najbardziej depresyjny rozdział do tej pory, ale w sumie to nie wiem, czy różni się bardzo od poprzednich ;). Lubię pisać emocjonalne sceny, ale niekoniecznie depresyjne, no i Elaine jest dosyć silną osobowością, więc z góry przepraszam, jeśli coś nie będzie Wam grać :/.
Opierałam się o kolumną wśród zamkowych podcieni, czując jak chłodny nocny wiatr targa moje włosy. Obróciłam niewielką klepsydrę w dłoni szósty raz. Westchnęłam.
W chwili, gdy zdecydowałam, że czas wrócić do środka, usłyszałam kroki i w świetle zawieszonych na ścianach pochodni zobaczyłam Lancelota.
Widziałam na jego twarzy, że jest wyraźnie podenerwowany.
- Wybacz, że musiałaś czekać - powiedział, przytulając mnie. - Miałem ciężki dzień. I nawet teraz, wieczorem, ktoś coś ode mnie chciał.
- Tak to bywa, gdy się jest pierwszym rycerzem królestwa - zakpiłam.
- Twój brat jest pierwszym.
- Pierwszym niebędącym Pendragonem - doprecyzowałam.
Zawahał się, a potem łagodnie założył mi kosmyk brązowych loków za ucho.
- To... może się wkrótce zmienić. Mogę stać się częścią waszej rodziny. Jeśli tego chcesz...
Wyprostowałam się.
- O... widzę, że moja matka z tobą rozmawiała.
- Owszem. Prosiła bym... podjął decyzję.
- Co postanowiłeś?
- Postanowiłem, że... - Na mój gust wahał się nieco za długo, ale ostatecznie przykrył to uśmiechem, a potem podniósł dłonie do góry, trzymając w nich jakiś przedmiot.
- Elaine Pendragon, jesteś niezwykłą, pełną uroku kobietą - powiedział, patrząc mi w oczy głębią swoich czarnych jak onyks tęczówek. - Będziesz roztropną i waleczną królową, a ja mogę jedynie prosić, byś pozwoliła mi cię wspierać na tej drodze. Wyświadczysz mi ten zaszczyt i zgodzisz się mnie poślubić?
Światło ognia, kiężyca i gwiazd odbiło się od granatowo-fioletowego szafiru zdobiącego obrączkę z białego złota.
Zadrżałam, a zachwyt zaparł mi dech w piersi.
- Tak... Mój Boże, oczywiście, że tak!
Mężczyzna roześmiał się z pewną ulgą, a ja ujęłam jego twarz i przyciągnęłam do krótkiego, ale namiętnego pocałunku.
- Kocham cię, Lancelocie i zrobię wszystko by być dobrą żoną! - obiecałam po oderwaniu się od niego.
- A ja przysięgam być lojalnym i oddanym mężem - odszepnął, po czym wziął mnie za rękę i wsunął na serdeczny palec pierścień.
- Należał do mojej babki. Przeszedł na mnie po śmierci matki. Może... może kiedyś przekażemy go naszej córce?
- Mam taką nadzieję - odparłam, czując na policzkach rumieńce szczęścia, a w sercu niezmierzoną radość.
Przytulił mnie, a ja otoczona jego ramionami w nocnym blasku, zrozumiałam, że odnalazłam swoje miejsce na świecie.
*
- Zrobił to! - wykrzyknęłam, wchodząc następnego przedpołudnia do pokoju Clarissant i przerywając jej rozmowę z Liwillą.
Podniosłam dłoń z pierścieniem.
- Lancelot oświadczył mi się!
Obie wyprostowały się i wpatrywały się we mnie z niedowierzaniem.
- Och... - wydusiła z siebie w końcu moja kuzynka.
Skinęłam głową, wciąż przepełniona euforią i poczuciem zwycięstwa.
- Widzisz! A mówiłaś, że nic z tego nie będzie!
- Ja... cóż... Myliłam się. - Dziewczyna wciąż była w szoku.
Wstała z sofy i podeszła, by mnie objąć.
- Gratuluję ci... - szepnęła. - Cieszę się twoim szczęściem.
Odsunęła się i patrząc mi w oczy, dodała poważnie:
- Mam nadzieję, że spróbujesz załatwić sprawy z moim bratem, tak by nie złamać mu serca.
Coś zakuło mnie w środku. Nie chciałam skrzywdzić Gawena. Jednak teraz było to już niemożliwe do uniknięcia.
- Obiecuję delikatnie mu to przekazać - zapewniłam.
Obróciłyśmy się w stronę Liwilli, która dalej siedziała na kanapie, wyraźnie... skonsternowana.
- Nie składasz mi życzeń? - zapytałam na wpół żartem.
Podniosła na mnie wzrok.
- Jesteś p e w n a, że go kochasz? I że o n kocha ciebie?
Przewróciłam oczami.
- Poprosił mnie o rękę. Znasz większy dowód oddania, siostro?
- Król poprosił o rękę twoją matkę z własnej, nieprzymuszonej woli, a jednak nie wydaje się z nią szczęśliwy - stwierdziła chłodno.
W moim wnętrzu rosła irytacja.
- Nie rozumiem do czego pijesz! - zniecierpliwiłam się. - Potrafię zrozumieć, że ludzie się zastanawiają, co ja w nim widzę, skoro jest tak sporo starszy, ale niby dlaczego on nie miałby być oczarowany mną? Jestem według ciebie jakaś wybrakowana? Brzydka? Za głupia?
- Nie, oczywiście, że nie, ale on... - zawahała się. - Nie wiem, jak mam to ująć...
- Wiem, że kocha inną - uprzedziłam ją. - Powiedział mi.
Uniosła brew.
- Naprawdę? I nie przeszkadza ci, kto to jest?
Znieruchomiałam.
- Niby... kto?
- Właśnie, kim ona jest? - Clarissant z ożywieniem się dołączyła.
Liwilla spojrzała ze zdziwieniem na moją kuzynkę.
- Ty też nie wiesz? Chociaż... w sumie obie byłyście dziećmi, gdy krążyła ta plotka...
- Możesz mówić jaśniej? Jaka plotka?
Liwilla westchnęła.
- Elaine... nie lubię powtarzać rzeczy, które są niejasne. Ale tu chodzi o twoją przyszłość, więc uważam, że powinnaś zdawać sobie sprawę, na co się decydujesz...
- K o g o rzekomo kocha Lancelot?!
Dziewczyna z wdziękiem złożyła ręce na piersi.
- Twoją matkę.
Zapadła cisza. Liwilla przełknęła ślinę, wpatrując się we mnie niepewnie.
- Naprawdę? - spytała jako pierwsza Clarissant.
- Nie wiem. Powtarzam tylko co słyszałam. Wiem, jedynie, że Lancelot uratował królową z rąk porywacza. Potem bardzo zbliżyli się do siebie.
- Wszyscy to wiedzą! - warknęłam. - Ale to dowodzi ich romansu?!
- Nie. Brak też pewności, że trwa to dalej, jak mówię, te pogłoski krążyły lata temu. Ale musiało być coś nie tak w ich kontaktach, że plotki wyszły z zamku na miasto - orzekła moja bratowa. - I faktem pozostaje, że właśnie od czasu ocalenia twojej matki, Lancelot nigdy nie związał się inną kobietą i nigdy nie nosił barw żadnej damy, jedynie okazjonalnie jej. To znaczy, do teraz.
Wstała i ujęła moje ręce. Nie czułam jednak jej dotyku.
Moja matka i narzeczony... brzmiało to niedorzecznie. On był najwierniejszym rycerzem mojego ojca. Jego najbliższym przyjacielem. Nigdy go nie zawiódł - miałby uwodzić mu żonę?
Ale im bardziej o tym myślałam, tym bardziej logiczne mi się to wydawało. Byli w podobnym wieku, dzielili traumatyczne doświadczenie, a każdy na zamku wiedział, że moja matka próbowała znaleźć miłość na własną rękę. Kogo mogłaby pokochać bardziej od czarującego i przystojnego rycerza, który wyrwał ją z rąk napastnika, gdy tamten próbował ją zgwałcić?
- Elaine, nie mówię, że na pewno są w sobie zakochani. Ale warto byłoby, żebyś sama przekonała się o tym. Póki nie jest za późno, by zawrócić - powtórzyła Liwilla.
Zamrugałam, wracając do rzeczywistości.
- Już jest za późno - wyszeptałam. - Nie umiem... nie potrafię bez niego żyć... Kocham go. Całym sercem.
Coś mokrego spłynęło po moim policzku.
- Dowiem się, co ich łączy - oznajmiłam w końcu twardo. - Nie mam wyjścia.
Odwróciłam się i wyszłam z komnaty. Całe szczęście, które niedawno czułam, gdzieś uleciało.
Gdy zmykałam drzwi, byłam prawie pewna, że słyszę jak Clarissant szepcze do Liwilli: "Przynajmniej ma jeszcze mojego brata".
*
Siedziałam na brzegu łoża, gdy Lancelot uchylił drzwi do mojej komnaty.
- Powiedzieli mi, że chciałaś mnie widzieć.
Złożyłam usta w uśmiech.
- Owszem, wejdź.
Lancelot zamknął za sobą i zbliżył się. Zmarszczył czoło, patrząc na mnie.
- Wydajesz się spięta... Coś się stało?
Już miałam mu odpowiedzieć, gdy drzwi ponownie się otwarły i do środka wsunęła się moja matka.
- Elaine, kochanie, chciałaś o czymś porozmawiać...? - Nagle znieruchomiała na widok Lancelota.
On również wyraźnie zesztywniał i przez dłuższą chwilę nie odrywał od niej wzroku. Chrząknęłam, na co oboje drgnęli. Ale za późno - ich reakcja powiedziała mi już, że wszystkie plotki na ich temat są prawdą.
- Tak, chciałam o czymś porozmawiać. Z wami obojgiem - sprecyzowałam.
Wstałam i zmierzyłam ich wzrokiem.
- Wiem, co ukrywacie - powiedziałam dobitnie.
- Niby co takiego? - Moja matka postawiła na udawanie głupiej.
Zacisnęłam dłonie ze złością.
- Czy wy mnie macie za naiwną? Wiecie dobrze o czym mówię!
- Wolelibyśmy usłyszeć to wprost, żeby nie było nieporozumień - powiedział cicho Lancelot. Ze zmęczeniem i rezygnacją.
Wyprostowałam głowę. Chciałam okazać dumę i siłę, ale jeszcze nigdy w życiu nie czułam takiego upokorzenia... Oboje zakpili ze mnie.
- Jesteście w sobie zakochani.
Ginewra spuściła głowę i przymknęła powieki.
- Tak - przyznała w końcu.
Wypuściłam ze świstem powietrze. I nagle dotarło do mnie, że straciłam wszystko. Nie było już żadnej szansy, że wyjdę za Lancelota i założymy szczęśliwą rodzinę, a klątwa nieszczęśliwych małżeństw Pendragonów zostanie złamana. Moja miłość do niego nie miała szansy się spełnić.
- Oboje mnie okłamaliście - wyszeptałam.
Moja matka jęknęła.
- Chcieliśmy ci zaoszczędzić tego... Ja i Lancelot... nigdy nie będziemy razem. Od lat próbujemy wyzbyć się naszych uczuć. Teraz, gdy zrozumiałam, co dzieje się między wami... Poprosiłam go, by ci się oświadczył. Nie powinien narażać dłużej swojej przyjaźni z Arturem, wiążąc się ze mną, a ty z kolei zasługiwałaś na szczęście. Wasz ślub pozwoliłby wszystkim nam zacząć od nowa.
Pokiwałam powoli głową, czując gromadzące mi się pod powiekami palące łzy zawodu.
- Rozumiem... Wszystko rozumiem. Tylko... nie da się oszukać serca! Jak to sobie wyobrażałaś?! Mieliśmy być szczęśliwi razem, gdy... to do ciebie by tęsknił?!
Zwróciłam się w stronę mojego rycerza. Spoglądał na mnie z bólem w oczach. Wydawał się młodszy i bezbronny, przez co poczułam nagły przypływ współczucia do niego oraz pogardy do siebie, że nawet w tej chwili nie umiem go znienawidzić.
- Powiedz mi prawdę. Choć teraz. K o c h a s z mnie? Czy chociaż przez chwilę NAPRAWDĘ mnie kochałeś?
Zacisnął wargi, ale nie spuścił wzroku. Mimo wszystko trudno mi go było nie szanować.
- Nie, Elaine - przyznał w końcu. - Jesteś piękna, elokwentna i mądra. Przyciągałaś mnie. PRAGNĄŁEM cię pokochać. Wierzyłem, że jeśli zostaniemy małżeństwem, moje uczucie do ciebie wzrośnie z czasem. Darzę cię sympatią. Ale kocham twoją matkę. Całym moim sercem i duszą. Kocham ją od lat, choć przerwaliśmy nasz romans dawno i myślę, że będę ją kochał do śmierci. Nie zmienię tego. Przepraszam.
Otuliłam się ramionami, czując, że drżę. Matka i Lancelot wykonali krok w moją stronę, ale uniosłam dłoń, powstrzymując ich.
- Nie przepraszaj mnie za coś, na co nie masz wpływu. Nie mam żalu, że nie umiesz poczuć do mnie, tego co ja do ciebie... Mam żal natomiast, że dałeś mi nadzieję. Że przez chwilę dzięki tobie uwierzyłam, że ktoś jest w stanie mnie kochać...
Zobaczyłam łzy napływające mu do oczu. Wiedziałam, że też cierpi, że nie chciał mojej krzywdy... Ale czy to zmieniało cokolwiek?
- Odejdź. Proszę.
Pokiwał głową, a potem odszedł w stronę drzwi, powoli i lekko przygarbiony, jakby przytłoczony swoim barwnym, pełnym przeciwności życiem.
Spojrzałam w oczy mojej matce.
- To nie jest prawda, że nie można cię kochać... - powiedziała cicho.
- Mówisz? - Zaśmiałam się histerycznie. - Najpierw ty wolałaś płakać po moim zmarłym bracie i na siłę szukać winnego jego śmierci, gdy ja byłam niemowlęciem, które potrzebowało matki! Potem mój ojciec mnie stąd odesłał, myśląc tylko o zaprowadzeniu porządku w królestwie i uznając, że syn u boku zupełnie mu wystarczy, a córka będzie jedynie zawadzać na dworze. Parę miesięcy temu przypomnieliście sobie oboje nagle o mnie, gdy mój brat okazał się nie spełnić waszych oczekiwań... ale gdy odzyskałam w a s, straciłam j e g o. Znienawidził mnie! A dla was jestem jedynie figurą na szachownicy... Sama odtrąciłam jedyną bliską osobę, której na mnie zależało i stanęłam u boku dwójki ludzi, którzy w dalszym ciągu nic z siebie nie dają! A teraz... teraz gdy uwierzyłam, że mogę być dla kogoś kimś ważnym... on oznajmia, że próbuje mnie tak widzieć, ale nie potrafi! Wybitnie wygląda więc na to, że niewiele znaczę dla kogokolwiek, będąc tym drugim dzieckiem odstawionym na bok, przez lata będąc tą drugą w kolejce do tronu i zapominaną przez poddanych a teraz jeszcze będąc tą drugą w czyimś sercu!
Opadłam w końcu na podłogę, płacząc nad tym, jak żałosne i niepotrzebne było moje istnienie. Moja przybrana rodzina w Astolacie rozjechała się po kraju. W Camelocie liczyłam się jedynie dlatego, że dzięki mnie dynastia przetrwa. Tak naprawdę sama w sobie nikogo tu nie obchodziłam. Królestwo trwało przez wiele lat bez mojej obecności i gdybym nagle umarła, znalazłby się po prostu inny dziedzic i istniałoby dalej.
Matka ostrożnie usiadła na podłodze obok mnie i łagodnie przesunęła ręką po moim ramieniu.
- Wiem, że cię skrzywdziłam... Że zaniedbałam cię po urodzeniu i potem... Ale kocham cię. Chciałabym to naprawić. I chciałam, byś była szczęśliwa z mężczyzną, którego pokochałaś... Nawet kosztem mojego szczęścia.
- Nie potrzebuję tego - pociągnęłam nosem. - Gdybym wyszła za Lancelota, ten związek byłby jednym wielkim kłamstwem!
Wbiła wzrok w podłogę.
- Teraz widzę, że myślałam w błędny sposób... Ale wiedziałam, że ja i on tak czy inaczej nie mamy przyszłości. A ty mogłaś ją z nim mieć... - Ujęła mój podbródek i zmusiła, bym spojrzała jej w oczy.
- Nie chciałam cię skrzywdzić - powtórzyła. - Obiecuję, że nie będę dłużej ciągnąć tego, co jest między nami...
- A niby co to da?! - przerwałam jej gwałtownie. - Wasze uczucia będą dalej takie same! Kochasz go, a on ciebie. To p i ę k n e. Właśnie dlatego to tak boli... - Kolejne strugi łez spłynęły mi po policzku - To tak boli na myśl, że wy odnaleźliście miłość, a ja...
Otarłam oczy.
- Ojciec wie o was?
- Nawet jeśli tak, nigdy nie dał po sobie tego poznać. Proszę... nie mów mu. Jeśli nie wie, nie chcę niszczyć jego przyjaźni z Lancelotem. Są jak bracia...
- Nie powiem - przerwałam jej. - Ale w zamian ty i Lancelot naprawicie to, co was łączy. Nie ma znaczenia jak bardzo mnie to rani... ani, że rzekomo ,,nie powinniście"! Czy świat stanie się lepszy, jeśli wy też będziecie nieszczęśliwi? Choć raz ktoś powinien wybrać po prostu miłość... Prawdziwą miłość.
Moja matka uśmiechnęła się smutno. Samotna łza spłynęła jej po policzku.
- Będziesz wspaniałą królową, Elaine. Mądrzejszą od wielu przed tobą.
Pochyliłyśmy się ku sobie i oparłyśmy nasze czoła. Siedziałyśmy potem długo w ciszy kontemplując swój ból i miłość od tego samego mężczyzny, w przypadku każdej z nas niemożliwą, choć u każdej w innych aspektach.
Matka przyznała, że zapowiadam się na dobrą władczynię. Ale ja wiedziałam, że korona jest ciężarem. I w tej chwili nie czułam, bym mogła ją udźwignąć sama, bez wsparcia swojej drugiej połowy. Połowy, którą właśnie straciłam - a na dobrą sprawę, której nigdy nie miałam.
*
Beznamiętnie wpatrywałam się w strugi deszczu płynące po szybach. Wszędzie było szaro, a zieleń roślin wydawała się teraz brunatna. Czy świat w ogóle kiedykolwiek był piękny? Gdy patrzyłam na niego teraz, nie umiałam w to uwierzyć.
- Widzisz coś ciekawego? - spytał Mordred.
- Znowu pada - odparłam.
- Tak... a ja znowu pluję krwią.
Obróciłam się ku niemu. Opierał się o stos poduch na łożu. Oddychał ciężko, wyczerpany kaszlem i gorączką poprzedniej nocy. Przez ostatnie tygodnie jeździł z Liwillą konno po parkach i lasach, a wieczorami tańczyli szaleńczo podczas maskarad... Może przeforsował się za bardzo? Medycy mówili, że to mógł być zwykły katar, nic ponad to. Ale w jego krwi wciąż była ta choroba, która z lekkiego przeziębienia czyniła spustoszenie. Jego płuca się buntowały, nie mógł też normalnie jeść. Jak ktoś tak osłabiony ma odzyskać siły?
- To pewnie skutek tej pogody. Twoje złe samopoczucie. Tak się zdarza - powiedziałam, udając, że nie widzę zakrwawionej chusteczki w jego dłoni.
- Zapewne tak jest - odparł uprzejmie, również udając.
Opadłam na brzeg łoża i spojrzałam mu w oczy.
- Wydajesz się... zgaszona - ocenił. - I chyba... nie tylko pogodą. Za dużo obowiązków? - nie umiałam określić czy szydzi, czy pyta z troską.
- Powiedzmy. - Westchnęłam. - Nie czuję, bym miała... cel.
- Żartujesz? - Uniósł brew. - Jesteś przyszłą królową. Będziesz dbała o dobrobyt poddanych. To jest celem.
Jęknęłam i potrząsnęłam głową.
- Jak to ma być moim celem, gdy nawet nie znam tych ludzi? Gdy oni nie znają mnie...
- Podobno w mieście cię kochają. Są zachwyceni twoją osobą. Twoją ,,młodością i niewinnością" - chyba cytował czyjeś zasłyszane słowa.
- Kochają to, co ojciec i matka chcą by we mnie widzieli. Ja... sama już nie wiem, jaka jestem. Ale wiem, że objęcie tronu będzie dla mnie wyłącznie obowiązkiem. Nie przyjemnością, ani powołaniem. - Przygryzłam wargę.
Dawno nie czułam tak wielkiego niespełnienia. Ludzie potrzebowali królowej. Moi rodzice - następczyni tronu. Lancelot potrzebował kogoś, kto zagłuszy to, co czuł do mojej matki. A czy ktoś potrzebował jeszcze m n i e?
Byłam pewna, że gdybym spytała teraz Mordreda, powiedziały, że o n mnie potrzebuje. Ale to nie była prawda. Potrzebował swojej siostry, której mógłby ufać. Wciąż nią byłam, ale czy dalej mógł mi ufać, po tym co zrobiłam za jego plecami? Całkiem możliwe, że potrafiłby dać mi kolejną szansę, ale pozostawało pytanie, czy j a ufam sobie, że znowu go nie zawiodę?
- Myślisz, że mogłabym abdykować? - spytałam.
Najpierw milczał, a potem zgiął się wpół pod wpływem śmiechu, od którego znowu zaczął kaszleć.
Przyłożył poplamioną chusteczkę do ust, a czerwień na niej stała się żywsza. Zadrżałam.
- Tak szybko znudziło ci się panowanie? Którego nawet jeszcze nie zaczęłaś? - spytał chłopak, wyraźnie rozbawiony.
- Mówię poważnie. - Wzięłam głęboki oddech. - Miałam zły obraz sytuacji. I nigdy nie wyzbyłam się wątpliwości. Gdy ojciec umrze lub zrzeknie się tronu - ujęłam dłonie brata, brudna chusteczka spadła na podłogę - przekażę swoje prawa tobie. Będziesz prawowitym następcą tronu, jak powinno być.
Przez chwilę na mnie patrzył na mnie bez wyrazu, a potem uśmiechnął się lekko, ale było to smutne i bolesne.
- Nie musisz mi obiecywać czegoś, co nigdy nie będzie miało szansy się wydarzyć.
Zamknęłam oczy, bo wiedziałam, że inaczej zobaczyłby w nich łzy.
- Nie mów tak. Wkrótce znów poczujesz się lepiej.
- Niebawem jesień, Elaine. Na dworze będzie coraz zimniej, a ze mną coraz gorzej. Nie zmienisz tego.
Delikatnie pogłaskał mnie po policzku. Wzdrygnęłam się czując, jak zimne są jego palce.
- Nie mam nic przeciwko tobie na tronie, siostro. Żałuję, że jednak nie pozwoliłaś mi odejść godnie jak następcy tronu. Wystarczyło po prostu poczekać cierpliwie... To długo już nie zajmie, zobaczysz...
- NIE WIEDZIAŁAM, że chorujesz. NIKT nie wiedział - wycedziłam, resztką sił zachowując opanowanie.
- I tym bardziej, gdybyś się powstrzymała, pokazałabyś, że mnie szanujesz. Że kochasz mnie tak mocno, jak ja kocham ciebie. Nie śniło mi się, że mogłabyś postąpić inaczej.... Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi - powiedział z goryczą.
- Ja też... Ale widać oboje się myliliśmy - szepnęłam, nie hamując już łez.
Nasze palce ścisnęły się mocniej, zanim Mordred westchnął i powiedział, że musi odpocząć.
- Przyniesiesz mi coś do czytania z biblioteki? Nuda zabije mnie przed chorobą - spytał, puszczając moją rękę.
- Znajdę coś ciekawego - obiecałam, po czym otarłam dłonią twarz i skierowałam się do wyjścia.
Na korytarzu minęłam moją matkę, która właśnie kłóciła się z medykiem, wyglądając jednocześnie na załamaną i rozgniewaną.
- Nie rozumiem! Mówiliście, że wraca do zdrowia. Myślałam, że umiecie już go wyleczyć...!
- Pani, choroba cofnęła się wcześniej sama, bez naszej ingerencji! I teraz powróciła, bo taka jej natura. Wybacz, że nie umiemy pomóc księciu, ale nie jesteśmy w stanie, nie wiedząc c o właściwie mamy leczyć... Widać Bóg tak chce...
- Bóg?! A jaką mam pewność, że to WY nie chcecie pozwolić mu wyzdrowieć? Co jeśli WY go podtruwacie, by dalej ciągnąć ode mnie i króla nasz majątek za waszą opiekę?!
- Wasza królewska mość, to kompletna niedorzeczność...!
Też wydawało mi się, że zarzuty matki są kompletnie niedorzeczne, więc nawet nie mieszałam się w ich rozmowę.
Zatrzymałam się przy kawałek dalej, przy opartej o ścianę Liwilli. Dziewczyna obracała w dłoni jakiś świstek papieru z zamyśloną twarzą.
- Coś się stało? - spytałam. - Masz jakieś wieści?
Obróciła się w moją stronę.
- Tak. Dwie. - Wbiła wzrok w ziemię. - Przyrodni brat Mordreda zmarł.
Uniosłam dłoń do ust.
- Miał siedemnaście lat! Co się stało?
- Wygłupiał się, jak to niektórzy niewyżyci młodzieńcy. Spadł z nowego konia podczas treningu. Chyba Gawen przesłał mu go nawet w prezencie ślubnym, jeśli dobrze pamiętam. Owaine zmarł na miejscu po złamaniu karku.
- To straszne - wyszeptałam, nie mogąc przeboleć ,,głupiej" i zupełnie niepotrzebnej śmierci mojego kuzyna.
- Nie wiem jak mam przekazać to Mordredowi. Nie widzieli się jakiś czas, ale był bardzo zżyty z Owaine'em, gdy byli dziećmi. - Głos Liwilli dochodził do mnie jak przez mgłę.
Nie mogłam zbytnią rozpaczać nad śmiercią kuzyna, bo go nie znałam. Ale czułam żal. Spotkaliśmy się raz, dawno temu jako dzieci, a teraz uświadomiłam sobie, że kolejnego razu nie będzie. Nigdy go nie poznam.
Układałam to sobie w głowie, kiedy Liwilla podniosła głowę i wbijając wzrok w ścianę na przeciwko oznajmiła:
- Jestem w ciąży.
Wyprostowałam się gwałtownie, przez chwilę nie wiedząc, co powiedzieć ani jak zareagować.
W każdej innej sytuacji byłaby to radosna nowina. Ale czy była taką, gdy zarówno ja jak i Liwilla miałyśmy tą świadomość, że Mordred prawdopodobnie nie będzie żył dość długo, by zobaczyć swoje dziecko?
- To... - spróbowałam uśmiechnąć się - dobra wiadomość.
Dziewczyna spojrzałam na mnie, ale był w tym jakiś chłód, który sprawił, że straciłam pewność siebie.
- To dobra wiadomość, owszem, ale nie dla ciebie.
- Słucham?
- To dziecko - powiedziała dobitnie - będzie wnukiem króla, a zatem następcą tronu, po tobie. I kontrkandydatem dla twoich przyszłych dzieci.
- Nie mam jeszcze dzieci, ani nie zostałam jeszcze królową - zauważyłam. - Musimy naprawdę już o tym myśleć? Nie możemy przez chwilę cieszyć się jak rodzina?
Powoli pokręciła głowa. Bez emocji. Żadnej nienawiści, ani złości. Czysty racjonalizm.
- W polityce nie ma miejsca na sentymenty, Elaine. Tak, muszę o tym myśleć już teraz, bo jego ojciec umiera. I jeśli ja nie zatroszczę się o jego przyszłość, nikt tego nie zrobi. I nikt nie ochroni go przed zagrożeniami. A tak się składa... - nachyliła się ku mnie niebezpiecznie - ...że najbardziej zagrażasz mu właśnie ty.
Mierzyłyśmy się wzrokiem.
- Naprawdę myślisz, że mogłabym skrzywdzić jakieś dziecko? - spytałam cicho.
Twarz Liwilli złagodniała. Położyła mi dłoń na ramieniu.
- To nie ma znaczenia czego t y chcesz. Będziesz królową i czasem będziesz musiała zrobić po prostu coś, co każe ci polityka. A czasem twoi stronnicy zrobią coś bez twojej zgody, by chronić twoją pozycję i własne interesy, które z nią wiążą. I dlatego nie mogę ci dłużej ufać. Nie dlatego, że mam do ciebie urazę. Dlatego, że muszę chronić moje nienarodzone dziecko. - Objęła opiekuńczo dłonią płaski brzuch.
- Więc zamierzasz mnie trzymać na dystans? Myślałam, że sobie ufamy. Że jesteśmy przyjaciółkami - nagle zrozumiałym, że powtarzam słowa mojego brata i poczułam paraliżujący wstyd za własną hipokryzję.
Liwilla się zawahała, w jej oczach było autentyczne rozdarcie.
- Byłyśmy - przyznała. - Ale teraz jestem przede wszystkim matką. Być może zrozumiesz mnie bardziej, gdy sama nią zostaniesz. Wiem, że chcesz przekazać tron swojej córce... ale od dziś wiedz, że zrobię wszystko, co mogę, by ci się to nie powiodło. Nie pozwolę, by moje dziecko stało się niewygodnym następcą, który nie może spać w obawie o własne życie. Zasiądzie po tobie na tronie i otrzyma należne mu dziedzictwo. Bez względu na koszt!
Puściła mnie i oddaliła się nieśpiesznym, wyważonym krokiem.
Ja stałam tymczasem jeszcze długą chwilę nieruchomo, myśląc o tym, jak bardzo wyobcowana czuję się w tym zamku. I odrzucona. Kolejny raz.
I? Co myślicie o tym rozdziale ? Biedna Elaine traci swoje oparcie dosłownie w każdym, kto ją otacza :(...
Z góry chcę też uprzedzić wszelki atak na Liwillę, która nie potraktowała jej najlepiej : pamiętajcie, że mamy tu do czynienia z innymi realiami niż współczesne. Liczy się przede wszystkim interes i myślenie perspektywiczne, nie miłość i sentymenty. Liwilla odwróciła się od Elaine, ale nie zrobiła tego z osobistej zawiści i wrogości, tylko jako matka dziecka, które może zostać pewnego dnia władcą Camelotu i które musi chronić, zwłaszcza teraz, gdy jedyny człowiek, któremu mogła ufać, umiera. (Serio, wielu z Was zarzuca Ginewrze, że była złą matką, bo odtrąciła Elaine. Jeśli ktoś teraz będzie krytykował Liwillę, bo w przeciwieństwie do królowej postawiła na pierwszym miejscu swoje dziecko - to już nic nie wiem!)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro