Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Księżniczka Camelotu

Oto rozdział pierwszy właściwej historii!

Na górze macie filmik z piosenką z tytułu (If I die young, Band Perry). Słowa pasują mi do Elaine - obecnie pełnej życia i energicznej, no i jest to raczej wesoła piosenka, śpiewana przez osobę która jest młoda i szczęśliwa, więc gruncie rzeczy myślenie o śmierci to dla niej abstrakcja, zatem wypowiada słowa " jeśli umrę młodo " nie nadając im większego znaczenia... Wideo przedstawia historię innej kobiety z królewskiego rodu, do której jak dla Elaine uśmiechało się wszystko, a potem wydarzyły się rzeczy, które ją złamały...

(Na wstępie zaznaczam  - żeby się nie powtarzać w kolejnych rozdziałach - że wszystkie dodawane przeze mnie filmiki są znalezione na youtube'ie i żaden nie jest mojego autorstwa.)




Zsiadłam z konia, w czasie gdy stajenni trzymali go za wodze, by ułatwić mi zejście.

- Dobrze się nim zaopiekujcie - poleciłam.

Mężczyźni skinęli głowami.

- Panienka sama? - spytał najstarszy, a ja już wiedziałam, że mnie nie poznał.

Poczułam lekkie ukłucie w piersi, choć zarazem rozumiałam, że ostatnim razem, gdy tu byłam miałam raptem jedenaście lat i dość rzadko odwiedzałam wówczas stajnie. Minęło pięć lat, a ja się zmieniłam.

- Sama - potwierdziłam. - Przyjechałam do... Pani Jeziora.

To była tylko część prawdy, ale nie kłamstwo. Nie chciałam ujawniać prawdziwej tożsamości, by uniknąć zamieszania.

Mój rozmówca się zakłopotał.

- Podobno ma być dzisiaj przy pasowaniu księcia, nie wiem, czy znajdzie dla panienki czas...

- Na pewno znajdzie - ucięłam uprzejmie.

Straże w pałacu nie będą mi robić problemu z dostaniem się na uroczystość, podobnie jak ci przy bramie, skoro tylko zobaczą na moim palcu sygnet z lilią Astolatu, świadczący, że należę do wielkich dam królestwa. A gdyby i to nie wystarczyło, miałam ukryty na naszyjniku pod materiałem podróżnej bluzki drugi pierścień z wygrawerowanym nań smokiem, który mógł dobitnie ujawnić kim jestem.

Elaine, córką króla Artura Pendragona i królowej Ginewry.

Uśmiechnęłam się odrobinę na myśl o tym, że księżniczka opuściła miejsce, gdzie dorastała i wróciła do stolicy, a nikt się nie zorientował. Poczułam lekkie zadowolenie na myśl, że nieco zagram wszystkim na nosie, okazując swoją niezależność.

Cóż, muszą przywyknąć. Skończyłam szesnaście lat, w świetle prawa byłam dorosła i mogłam sama decydować, dokąd się udaję i przebywam...

Moje rozmyślania przerwało ostre rżenie konia i zirytowany głos jakiegoś mężczyzny:

- Uspokój się w końcu! Nie rozumiem, co cię ugryzło, przecież nie jesteś chory...

Zmarszczyłam brwi i podeszłam do nich.

- Może byłabym w stanie pomóc? - spytałam.

Przystojny mężczyzna we wczesnych latach trzydziestych o południowej urodzie - śniadej karnacji, czarnych lokach i oczach - obrzucił mnie zmęczonym spojrzeniem.

- Nie sądzę... Stajenni nie umieją powiedzieć, co mu jest... Ja też nie, a znam go od pięciu lat.

Uśmiechnęłam się lekko.

- Pozwól mnie mimo wszystko spróbować, panie.

Spojrzałam w duże oczy białego ogiera, a potem ostrożnie ujęłam w obie dłonie pysk zwierzęcia. Koń znowu się spiął, ale patrząc w jego źrenice, pozwoliłam swojej myśli przepłynąć do jego umysłu: Pozwól sobie pomóc. Co się dzieje?

Ogier uspokoił się, a po chwili do mojej głowy wypłynęły obrazy...

- Będzie ojcem. Nie chce jechać, póki źrebię się nie urodzi - wyjaśniłam.

Jeden z giermków stojących obok prychnął, a drugi cofnął się do tyłu, chyba nieco przerażony moją umiejętnością, ale na rycerzu nie zrobiło to większego wrażenia.

- Samce koni nie zajmują się młodymi - stwierdził, marszcząc czoło, zupełnie jakby codziennie rozmawiał z czarodziejkami.

- Więc ten jest wyjątkiem - odparłam bez zawahania.

Mężczyzna zamyślił się.

- Może w istocie... Cóż, w takim razie muszę chyba poszukać innego konia na podróż.

- Chyba tak będzie najlepiej - zgodziłam się, a potem przyjrzałam herbowi na jego piersi, by w końcu rozpoznać trzy lamparty na niej.

- Bezpiecznej podróży, gdziekolwiek jedziesz... sir Lancelocie.

Już wiedziałam, czemu moje magiczne zdolności go nie zdziwiły - dawno temu wychowywała go Pani Jeziora i w tamtych latach musiał widzieć wiele osobliwych rodzajów magii.

Rycerz schylił lekko głowę, a potem ściągnął czoło, przyglądając mi się.

- Czy my... poznaliśmy się już ?

Zaśmiałam się i odgarnęłam za ucho kosmyk brązowych włosów.

- Widzieliśmy się raz... dawno temu. Miałam chyba osiem lat.

- Ach... więc dlatego pewnie nie poznaję. Jesteś...?

Otwarłam usta, ale nagle zmieniłam zdanie i tylko uśmiechnęłam się przekornie.

- Wróć ze swojej misji szybko, to poznasz moje imię. Chwilę tu zabawię.

Rycerz mojego ojca - o którym mówiono, że jest najbliższym przyjacielem króla - zaśmiał się cicho.

- Zaintrygowałaś mnie... Możesz być pewna, że wrócę najszybciej jak to możliwe. - Schylił przede mną głowę. - Pani.

Zawołał stajennych, by przekazać im swego konia, a ja tymczasem obróciłam się i ruszyłam ku wyjściu.


                                                                *

Tak jak myślałam, wejście do sali tronowej nie nastręczyło większego problemu. Była już zapełniona po brzegi, więc stanęłam w miarę z boku, gdzie mogłam dyskretnie śledzić przebieg ceremonii.

Dzień nie był szczególnie pogodny, ale radosna atmosfera panowała i bez promieni słonecznych - bądź co bądź, niecodziennie zdarzało się pasowanie następcy tronu na rycerza.

Widziałam swojego dziewiętnastoletniego brata, jak klęka u stóp tronów króla i królowej, by przyjąć nominację z rąk ojca. 

Nieopodal nich dostrzegłam Nimianę - stała najbliżej, jako szczególnie uprzywilejowany doradca króla. Aż się dziwiłam, że za tyle lat lojalnej służby i rosnącego do niej zaufania władcy, nie została jeszcze kanclerzem... Może nie chciała.

Przeniosłam spojrzenie na moją matkę - siedziała na swoim tronie, wciąż piękna i smukła. Nie miała na zamku wielu trosk, więc jej twarz nadal była młoda i gładka, a nie rodząc co roku jak inne królowe, zachowała swoją szczupłą talię i policzki.

Nawet z tej odległości widziałam z jakim uczuciem wpatruje się w mojego brata. Poczułam mimowolną zazdrość.

Nigdy nie winiłam Mordreda za to, że matka kocha tylko jego - w końcu nie prosił o to, więc żal do niego byłby irracjonalny. Jednak Ginewra, gdy byłam dzieckiem traktowała mnie w tak oschły i zimny sposób, że słowo ,,matka" nie miało u mnie dobrego skojarzenia.

Nimiana kiedyś próbowała mi wyjaśnić, że być może to urok Morgany odbił się na jej osobowości i stosunku do mnie, ale osobiście w to wątpiłam. Ginewra była zgorzkniała i niepotrzebny był żaden urok, by traktowała mnie z niechęcią - dziecko, które miało być chłopcem, a zamiast tego zabiło swojego brata bliźniaka i nie przyniosło jej upragnionej miłości poddanych ani nie wznowiło afektu męża do niej.

- Sir Mordredzie, książę Camelotu, Synu Avalonu i Drugi Kawalerze królestwa Gorre, od dziś jesteś pełnoprawnym rycerzem Camelotu! Noś swój oręż mężnie, broniąc uciśnionych i służąc swemu ludowi - dobiegł mnie głos ojca, a mój brat powstał, by dwóch giermków mogło przypasać mu miecz.

Najwyższy czas, pomyślałam, przyłączając się do gromkich braw, jakie wybuchły w obszernej komnacie. Mordred powinien być pasowany wraz z osiągnięciem pełnoletności, czyli trzy lata temu, ale niestety ostatni czas był pełen gwałtownych wydarzeń i nasz ojciec prawie bezustannie opuszczał Camelot, by osobiście odpierać najazdy zamorskich przybyszów oraz tłumić bunty na granicy. Książę również odbywał kilka podróży w związku ze swoimi obowiązkami dziedzica królestwa, więc pasowanie bezustannie przekładano. Jednak ostatecznie właśnie się odbyło.

Patrzyłam jak ojciec obejmuje Mordreda, a jak tylko się odsunął, jego miejsce zajęła królowa.

- Mordredzie - uśmiechnęła się do niego ciepło - nie masz pojęcia, jak bardzo jestem dumna.

- To dla mnie zaszczyt, móc sprawić ci radość, matko - odparł, odwzajemniając uśmiech.

Ginewra przytuliła go mocno, widziałam miłość i spełnienie na jej twarzy. Odkąd oddaliła się od Artura po moich narodzinach, gdy jego coraz bardziej zajmowały królewskie obowiązki, Mordred był chyba jedyną osobą, którą darzyła jeszcze niezachwianym bezwarunkowym afektem. A przecież mogła mieć jeszcze mnie... pomyślałam z goryczą.

Westchnęłam i ruszyłam poprzez tłum ku podwyższeniu tronowemu.

- Też mogę złożyć życzenia? - spytałam głośno, ściągając kaptur swojej peleryny.

Śmiechy tłumu umilkli, wszyscy patrzyli na mnie ze zdumieniem. Kim mogła być młoda dziewczyna ubrana w strój jeźdźca, przemawiająca bezpośrednio do władców?

Moi rodzice zmarszczyli czoło, najwyraźniej mnie nie rozpoznając, ale już po chwili dostrzegłam w ich oczach błysk zrozumienia.

Na twarzy Mordreda odbiła się podobna konsternacja, którą szybko zastąpił jednak szeroki uśmiech i radość w spojrzeniu.

- Elaine! To naprawdę ty?

Zbiegł ze schodów i zamknął mnie w pełnym uczucia uścisku. Otoczyłam go delikatnie ramionami i na moment złość, że o mnie zapomnieli, przeszła mi.

- Wszystkiego najlepszego, bracie. Wybacz, ale nie zdążyłam sprawić ci należytego prezentu.

Chłopak odsunął się, wciąż patrząc na mnie z radosnym niedowierzaniem.

- To bez znaczenia! - zapewnił szybko. - Najważniejsze, że jesteś!

Przytulił mnie raz jeszcze. Gdy już mnie puścił, skinęłam głową rodzicom.

- Matko. Ojcze. - Mój głos był suchy i wyprany z emocji.

Artur w końcu się otrząsnął z szoku.

- Elaine. Witaj w domu.

Podszedł do mnie i przyciągnął mnie do siebie, ale bez szczególnego afektu.

Matka objęła mnie nieśmiało zaraz po nim.

- Nie wiedzieliśmy, że przyjedziesz - powiedziała, jakby z lekkim zawstydzeniem.

- Cóż - uśmiechnęłam się dziarsko do całej trójki - nie zaprosiliście mnie.

Rodzice zgrabnie uniknęli mojego przeszywającego wzroku, za to Mordred nie stracił rezonu.

- Ojciec bardzo szybko zorganizował moje pasowanie, zaledwie wrócił z ostatniej wyprawy. Bardzo zależało mu na pośpiechu. Chciałem po ciebie posłać, ale powiedział, że goniec nie zdąży do ciebie dotrzeć - wyjaśnił chłopak. - Poza tym, nie zaprosiliśmy wszystkich członków rodziny. Są tylko nasi kuzyni.

Wskazał na pierwszy rząd, skąd właśnie zmierzali ku nam brązowowłosy śniady chłopak w jego wieku i nieco młodsza dziewczyna o jasnych falach.

- Kuzynko. - Chłopak skłonił się przede mną.

Skinęłam mu głową.

- Gawenie. - Następnie objęłam dziewczynę. - Clarissant.

Obróciłam się z powrotem ku bratu.

- A twoja matka?

Młodzieniec spochmurniał.

- Zanim wysłaliśmy zaproszenie, przysłała mi kilka podarków oraz list, w którym gratulowała mi, ale wyjaśniała, że nie może być obecna, bo obawia się, że jej osoba nie zostałaby należycie uszanowana. - Wzruszył ramionami. - Nie mam pojęcia, skąd dowiedziała się o pasowaniu.

Zapewne dzięki magii luster, pomyślałam. Sama wypatrzyłam w zwierciadle przygotowania do uroczystości i tylko dzięki temu zdążyłam się zorganizować i przybyć do Camelotu.

- Więc... - chrząknął książę. - Na długo zostajesz?

Udałam, że się zastanawiam.

- Mogę jakiś czas tu pobyć. O ile nikomu nie przeszkadzam.

- Jasne, że nie! - zapewnił szybko i ujął mnie za rękę. - Sprawiłaś mi dziś przyjazdem najlepszy prezent. Jeśli mogę ci się jakoś odwdzięczyć, to chcę, byś była dzisiaj na wieczornej uczcie moim honorowym gościem.

Gawen nagle zmarszczył czoło. Nachylił się ku mojemu bratu i szepnął mu coś na ucho. Morded jęknął.

- Naturalnie... Elaine, wybacz... Moim  d r u g i m  honorowym gościem. Mam nadzieję, że nie uważasz tego za zniewagę!

Zaśmiałam się.

- Oczywiście, że nie! - Położyłam mu dłoń na barku. - Czuję się zaszczycona, bracie.

- Skoro powitaniom stało się zadość - rozległ się za moimi plecami znany mi kobiecy głos - zaprowadziłabym księżniczkę do jej komnaty. Powinna odpocząć po podróży.

Spojrzałam w oczy kobiety.

- Nimiano. Dobrze cię widzieć - powiedziałam.

Pani Jeziora opowiedziała uśmiechem, ale w jej twarzy dostrzegłam pewną dezaprobatę wobec mojego samowolnego poczynania, jakim było wproszenie się na zamek.

- Chodźmy, moja droga - głos czarodziejki brzmiał miękko, ale wiedziałam, że nasza rozmowa nie będzie łatwa. - Musimy omówić przed ucztą kilka spraw.


                                                                *

Jak tylko weszłyśmy z Nimianą do komnaty gościnnej, czarodziejka spojrzała na mnie ze złością.

- Możesz wyjaśnić, co ci strzeliło do głowy, zjawiać się tak bez uprzedzenia?! - syknęła. - Na Miłość Boską, jesteś córką króla! Twój wjazd powinien się odbyć w należytej oprawie, by ludzie widzieli, jaki roztaczasz autorytet! A ty nawet nie wzięłaś eskorty! Doprawdy, taka samowola jak twoja nie uchodzi...!

- Czy zrobiłam coś złego? - spytałam spokojnie, wchodząc jej w słowo.

Pani Jeziora przerwała swój monolog, a jej twarz odrobinę złagodniała.

- Nie - przyznała po chwili. - Ale twój przyjazd powinien być zapowiedziany i wywołać radość... a jeśli nie liczyć reakcji twojego brata, wywołał tylko konsternację.

- Nie obchodzi mnie to - wzruszyłam ramionami. - Też mogłam poczuć się skonsternowana brakiem zaproszenia. I tym, że mój ojciec patrzył na mnie, jakbym miała drugą głowę - dodałam z tłumioną złością. - Nie spodziewałam się jakichś wylewności ze strony mojej matki, no ale on powinien jakoś zapanować nad zaskoczeniem i mimo wszystko się ucieszyć! A sprawia wrażenie zakłopotanego moją obecnością! - Nawet nie zorientowałam się, że zaczynam podnosić głos. - Zmienił się... To już nie jest Artur Pendragon. To po prostu  k r ó l   A r t u r - stwierdziłam z westchnieniem. - Powściągliwy i przestrzegający konwenansów... Władca i nikt więcej.

- Rządzi mądrze - powiedziała łagodnie Nimue. - To jest najważniejsze.

- Zapewne - mruknęłam.

Nimiana podeszła do stołu i nalała sobie do pucharu wodę z dzbana, który przed chwilą wniesiono.

- Sądzę, że twój ojciec jest po prostu zmartwiony. On... chce, by wszyscy byli szczęśliwi i bardzo wytrącają go z równowagi wszelkie komplikacje. A twoje zjawienie się taką jest, biorąc pod uwagę, co za sobą niesie.

Zmarszczyłam czoło.

- Chyba nie rozumiem... wiesz, chciałam, by poczuli pewien wstyd, że o mnie zapomnieli, ale... nie bardzo wiem, jak im to zagraża.

- Nie im. Twojemu bratu. Wasza jednoczesna obecność na zamku, gdy jesteś już pełnoletnia i możesz być brana pod uwagę jako kandydatka do tronu sprawia, że Artur obawia się, iż ktoś może wykorzystać cię w politycznych rozgrywkach przeciw Mordredowi. A to siłą  rzeczy zburzy ten spokój, który twój ojciec taki ceni...

Zamrugałam.

- Ale... mój brat nie wydawał się zmartwiony, że przybyłam.

Czarodziejka wzniosła oczy ku niebu.

- Mordred generalnie cieszy się z każdego dnia i dostrzega głównie hołdy na swoją cześć oraz swoje życie miłosne, które, wierz mi, ma bardzo rozbudowane. Czasem nie widzi zagrożeń w polityce, szczególnie jeśli jego potencjalny wróg nie zachowuje się jak wróg. - Zmierzyła mnie spojrzeniem, pod wpływem którego poczułam oburzenie.

- Nigdy bym nie wystąpiła przeciw niemu!

- Wierzę - zapewniła Nimue. - Ale są ludzie, którzy chętnie by cię do tego nakłonili.

Prychnęłam nerwowo i też sięgnęłam po wodę.

- Niby czemu? Jest starszym dzieckiem króla, do tego mężczyzną. To czyni go niekwestionowanym spadkobiercą.

- Domniemanym spadkobiercą - uściśliła. - Jeśli jednak Artur zauważył by pewien... problem w jego osobie, mógłby desygnować dziedzica wyznaczonego. Lub wydziedziczyć Mordreda. W obu przypadkach, jako drugie dziecko króla, stałabyś się alternatywą dla swojego brata.

- Wciąż nie rozumiem, czemu ktoś wolałby mnie - powiedziałam.

- Pomyślmy: bo twoja matka nie ma żadnych związków z magią i Avalonem...

- Za to ma mnóstwo niezwiązanych z osobą jej męża - wtrąciłam złośliwie.

Nimue tylko uniosła brew.

- Tak, do Astolatu dochodzą plotki - powiedziałam i spytałam: - Ilu właściwie miała kochanków przez ostatnie lata?

Pani Jeziora westchnęła.

- Przy czwartym przestałam liczyć. Dobrze, że do wywaru, który dla niej zrobiłam przed laty, dodałam krew Artura. Dzięki temu tylko z nim mogła mieć dziecko, więc nie mamy wątpliwości, kto jest twoim ojcem.

- Tak szczerze, to jej się nie dziwię - przyznałam. - Poślubiła mężczyznę, który ją zauroczył, a potem szybko się od niej odsunął i wiecznie wzdycha za swoją przyrodnią siostrą, którą sam odtrącił i która go nienawidzi... Na  miejscu mojej matki też zaczęłabym szukać szczęścia w cudzych ramionach.

- Twój ojciec nie jest bez winy - zgodziła się. - Nie wystarczy tylko być wiernym żonie. Powinien okazywać, ile dla niego znaczy, by czuła się kochana i doceniona. Niestety, on tego nie potrafi. Jedyną kobietą, która naprawdę kochał, była Morgana, ale odrzucił ją, bo buntowało się jego sumienie chrześcijanina... Myślę, że dziś, gdy nabrał pewnej mądrości, postąpił by inaczej. Ale na to już za późno, a my żyjemy ze skutkami jego wyboru. I twoja matka wciąż szuka prawdziwej miłości...

- I życzę jej szczęścia w tej materii - ucięłam. - Wracając do tematu Mordreda: duchowieństwu nie podoba się, że jego matka rządzi pogańską wyspą?

- Oraz to, że jest owocem kazirodczego związku. - Nimue zapatrzyła się w okno. - Wedle oświadczenia twojego ojca, jego małżeństwo z Morganą nie było ważne nawet przez chwilę. To by czyniło dziecko z tego związku nieślubnym, ale ponieważ Artur oświadczył, że został on zawarty w ,,dobrej woli", Mordred pozostaje w pełni legalnym spadkobiercą. Wystarczyłoby jednak, żeby Artur odwołał swoje słowa, a Mordred straci wszystko. A ty stajesz się jedynym dziedzicem.

Poczułam chłód. Miała całkowitą rację.

- Dawniej kobiety w Brytanii zasiadały na tronach i dowodziły armiami - wyszeptałam. - Ale to było za wiary w Wielką Boginię. Teraz, gdy rządzą chrześcijańscy duchowni, sądziłam, że niechętnie patrzą na to by kobiety miały władzę. W końcu pochodzimy od kusicielki Ewy... - zachichotałam.

Nimue również się uśmiechnęła.

- Jestem pewna, że twoja matka właśnie tak uważała i dlatego przez całe twoje dzieciństwo uważała, że masz szansę być królową, jak ona unieważnić ślub z twoim ojcem. A jednak... myliła się. Księża woleliby na tronie ciebie niż syna czarodziejki, w dodatku o niejednoznacznym pochodzeniu.

- Nawet, gdybym jak Morgana władała magią? - spytałam cicho.

Nimue zamilkła i chwilę patrzyła na mnie w milczeniu.

- O ile nie dorównasz jej w znajomości czarnej magii i o ile pozostaniesz dyskretna, ten fakt nie zmieni wiele twojej sytuacji. A nawet gdyby... twoi rodzice nie są w żadne sposób spokrewnieni, a ty urodziłaś się jako pełnoprawne dziecko z uświęconego związku. To wystarczy wielkim panom Camelotu.

Westchnęła i rozejrzała się po komnacie.

- Robi się ciemno...

Chyba chciała powiedzieć, że niedługo zacznie się uczta, ale zauważyłam przekornie:

- Rzeczywiście. - Po czym machnęłam dłonią.

Wszystkie świece w sypialni się zapaliły. Nimue spojrzała na mnie z prawdziwym uznaniem.

- Widzę, że twoje zdolności wzrosły!

- Dzięki lekturze ksiąg od ciebie. I kapłankom dawnej religii, które do mnie przysyłałaś - powiedziałam z uśmiechem

Podeszłam i ujęłam ją za ręce.

- Wszystko to dzięki tobie.

Spuściła wzrok.

- Nawet nie wiesz, ile znaczą dla mnie twoje słowa - wyszeptała.

Podniosła głowę i pogładziła mnie po policzku.

- Jestem z ciebie naprawdę dumna. Tak jak byłabym ze swojej córki. - Jej twarz na moment zmiął ból - Dziś skończyłaby dwadzieścia pięć lat...

Położyłam jej dłoń na ramieniu, a ona ciągnęła:

- Przepraszam, że tak wybuchłam. Cieszę się z twojego powrotu. Po prostu boję się, że historia Artura i Morgany się powtórzy. Już sama nie wiem, czy twoja ciotka nienawidzi go dlatego, że ją porzucił czy dlatego, że zajął jej tron i osadził obok siebie inną kobietę, której oddał jej tytuł królowej Camelotu. Ciężko by mi było patrzeć, jak zawiść niszczy więź między tobą i Mordredem, tak jak sprawiła, że Morgana usiłowała zabić mężczyznę, który niegdyś był dla niej wszystkim...

- Wiesz, jak cię cenię - powiedziałam powoli. - Mam nadzieję, że wierzysz, że nie przybyłam tu detronizować swojego brata. Chcę po prostu mieć wreszcie rodzinę. Jestem księżniczką i chcę by o tym pamiętano. Duszę się na prowincji, a moja edukacja została zakończona. Mam prawo tu być!

Nimue uśmiechnęła się.

- To prawda, że masz... Cóż, czas przejść nad tym do porządku dziennego. Chodź, wybierzemy ci nową kreację na ten wieczór.


                                                            *

Oczywiście w Astolacie, gdzie dorastałam, też odbywały się uczty, ale na pewno o wiele skromniejsze niż te w Camelocie. Zdążyłam już odwyknąć od zgiełku i hucznych zabaw, w jakiej brałam teraz udział. Wyłącznie cudem odnalazłam w tłumie Clarissant, która uśmiechnęła się szeroko, gdy zbliżyłam się do niej ze swoim pucharem.

- Zadowolona z pierwszego wieczoru, kuzynko? - spytała mnie jasnowłosa z uśmiechem.

Wzruszyłam ramionami.

- Chyba nie lubię do końca takiego rozpasania - stwierdziłam.

Na razie prawie nikt nie był jeszcze pijany, bo wieczór dopiero się zaczął, ale podejrzewałam, że do rana się to zmieni...

Poszukałam wzrokiem Mordreda, aż znalazłam go jak śmiał się w towarzystwie kilkorga młodych rycerzy i giermków w swoim wieku. Policzki miał zarumienione od wina.

- Co o nim myślisz? - spytała Clarissant. - Robi na tobie wrażenie jako książę?

Przyjrzałam się bratu, który wydawał się pogrążony w jednej z tych niedojrzałych rozmów jakie prowadzą ludzie w jego wieku.

- Wydaje się nieco niesforny. Ale w pozytywnym znaczeniu. Raczej przyciąga ludzi, niż ich odpycha. Miał urok jako dziecko i widać, że go zachował - oceniłam.

Clarissant parsknęła w swój kielich.

- Oj, urok ma! - przyznała. - I przyciąga niewątpliwie.

Zerknęłam na nią z zaciekawieniem.

- Więc to prawda, że rzadko spędza noce sam?

Skinęła głową.

Nachyliłam się ku niej i ściszyłam głos:

- I prawda, że nie tylko z kobietami?

- Prawda - zgodziła się. - Lubi... wychodzić po zmroku. I ma... różne znajomości.

- Aha. - Upiłam łyk wody. Nie piłam alkoholu w żadnej postaci. - A co ojciec o tym sądzi? W końcu sam nie zawiera żadnych i próbuje dawać dobry przykład...

- Szczerze, to nie wiem. Mordred stara się być dyskretny i rzadko zaprasza na zamek swoje... drugie połówki. Raczej sam idzie do nich. Myślę, że król woli już taki stan rzeczy, niż żeby twój brat zaczął urządzać jakieś pijackie libacje albo roztrwaniać pieniądze ze skarbca na hazard, co jak wiesz, umie doskonale moja własna matka... Mordred stara się zachowywać odpowiedzialnie i jak długo jego życie... uczuciowe nie daje się nikomu we znaki, wasz ojciec się nie wtrąca. Zresztą, Mordred chyba nie ma znowu tak wiele za uszami.

- Kilkoro mężczyzn i kobiet! - rzuciłam lekko, a moja kuzynka się zaśmiała.

- No, ale on jest wolny. Nie jest żoną króla.

Spoważniałam.

- Czyli, że moja matka nadal...

- Nikt nie wie - powiedziała szybko. - Nikt jej nigdy na niczym nie złapał. Ale lubi odsyłać na noc swoje dwórki... a czasem w ogóle nie sypia w swoich komnatach. Nie wiadomo, co się z nią wtedy nie dzieje.

- Ojciec nie próbuje tego odkryć?

- Wręcz przeciwnie: boi się to odkryć i zburzyć sobie oraz królestwu spokój. Więc udaje, że niczego nie widzi. To chyba taka jego forma przeprosin twojej matki za ten związek. - Zawahała się i dodała: - Nie obraź się, Elaine. Jesteś moją jedyną i ukochaną kuzynką, ale... pomijając twoje narodziny, małżeństwo twoich rodziców to najgorszy mariaż w historii. Sądzili, że się kochają, a skrzywdzili siebie nawzajem ślubem. Nie powinni się byli nigdy spotkać.

- Może rzeczywiście tak by było lepiej - przyznałam, patrząc teraz na rodziców, którzy zgodnie witali kolejnego gościa.

Nie byli złą parą. Pasowali do siebie. Mieli podobne poglądy, usposobienie, zależało im na sobie... Ten związek miał wszystko. Oprócz prawdziwej miłości. Był z góry skazany na niepowodzenie, bo zanim się zaczął, mój ojciec oddał serce komuś innemu. Komuś, kto był mu zakazany.

Clarissant nagle zesztywniała.

- Właśnie weszła - wyszeptała do mnie.

- Kto?

- Nowe miłosne zainteresowanie twojego brata. I jego osobisty gość.

- Ale mówiłaś, że rzadko kogoś zaprasza...

- Dla niej od trzech miesięcy robi wyjątek !

Skierowałam wzrok na schody i mogłam zobaczyć, jak ku parkietowi sali kieruje się po nich młoda kobieta, wiekowo zawieszona pomiędzy mną a moją matką. Była ubrana w przepyszną srebrną suknię pozbawioną rękawów i ociekającą złotymi ozdobami, sama zaś - niezwykle urodziwa. Brązowe włosy opadały jej swobodnie na ramiona w gęstych puklach, miała karmelową śródziemnomorską karnacją i orzechowe oczy. Wprawdzie tych nie widziałam z tej odległości, ale poznałam swego czasu ich właścicielkę.

- Czy to... Liwilla? Wdowa po dowódcy Gajuszu Domicjuszu? - spytałam, patrząc jak tłum rozstępuje się, by ją przepuścić.

- Oraz córka skryby Markusa Oktawiusza i Liwii - uzupełniła Clarissant. - Tak. Dobrze, że ją pamiętasz.

Widziałam, jak mój brat zbliża się do niej. Stanęli na przeciwko siebie, a potem ona położyła mu dłoń na policzku pośród szeptów tłumu. Przytrzymał chwilę jej dłoń na swojej skórze, uśmiechając się, a potem ujął ją pod ramię i poprowadził ku królowi i królowej, by mogli ją powitać, jako jego najważniejszego gościa.

Nie wiedziałam, czy powinnam czuć się rozbawiona czy raczej zaniepokojona twarzami moich rodziców, z których przebijał ostentacyjny chłód.

- Liwillo, widzę, że znów mamy przyjemność spotkać cię na naszej uczcie - powiedział ojciec, uśmiechając się, ale jego ton był wybitnie przesycony sarkazmem.

Dziewczyna skinęła głową, ani trochę nie speszona.

- Wasz syn był tak miły, że ponownie zaprosił mnie w te znamienite progi - powiedziała głębokim altowym głosem, nie kryjąc w nim ani trochę samozadowolenia.

- Tak... Drugi raz w tym miesiącu - powiedziała sucho moja matka. - Wkrótce ludzie zaczną pytać czy nadaliśmy ci szlachectwo, skoro jesteś najważniejszą osobą na uczcie zaraz po rodzinie królewskiej.

- Matko... - Mordred nie wyglądał na zachwyconego postawą naszych rodziców, ale Liwilla najwyraźniej zdążyła przywyknąć do podobnych zniewag swojej osoby, bo tylko zaśmiała się wdzięcznie.

- Ależ nie potrzebuje szlachectwa! Mój dom i majątek mi zupełnie wystarczą! Cieszę się, że mogę uszczęśliwić księcia swoją obecnością i osobiście pogratulować wam, że wychowaliście go na tak uzdolnionego młodego rycerza - powiedziała, udając, że nie słyszy szeptów tłumu wokół siebie i nieprzychylnych spojrzeń pary królewskiej.

Jej słowa chyba nieco rozluźniły jednak atmosferę, bo na twarzy zarówno Artura jak i Ginewry odbił się pewien rodzaj dumy.

- Cóż... jesteśmy wdzięczni, że ktoś docenia naszą rolę w tym - powiedział pojednawczo ojciec. - Liczę, że... zabierzesz z tego wieczoru na zamku miłe wspomnienia.

Liwilla znów wdzięcznie skłoniła głowę, po czym Mordred poprowadził ją ku środkowi sali, gdzie zaczęli tańczyć do wypełniających komnatę dźwięków fletów i lutni. Zdawali się nie zwracać uwagi na nic poza sobą.

- Pamiętam, że gdy byłam dziesięcioletnią dziewczynką, romanse Liwilli były głośne w stolicy - powiedziałam do Clarissant.

- Będą jeszcze głośniejsze, skoro sięga już nie tylko po względy mieszczan, ale też królewskich synów - stwierdziła.

Zabawy trwały dalej. Clarissant została poproszona do tańca i wkrótce zniknęła wśród innych par. Ja stanęłam z boku i zajęłam się próbowaniem deserów, kiedy usłyszałam za sobą głos:

- Jeśli mogę, warta polecenia jest baklawa. Sprowadzona aż znad Morza Śródziemnego.

Ostrożnie podniosłam do ust kawałek zatopionej w miodzie rolady, a Liwilla z zaciekawieniem śledziła mój ruch.

- Rzeczywiście dobra - przyznałam. - Tylko nieco... lepka.

Dziewczyna roześmiała się.

- To przysmak arystokracji, wasza książęca mość. Jeśli chodzi o mnie, słodycz jest warta tej odrobiny lepkości.

- Może - zgodziłam się z grzeczności.

Liwilla nie przestawała lustrować mnie spojrzeniem.

- Pozwolę sobie powiedzieć, że wypiękniałaś, księżniczko. Pamiętam, gdy widziałam cię z daleka, gdy byłaś dzieckiem...

- Ty za to pozostałaś równie niepokorna, lady Liwillo - odparłam.

Kobieta zaśmiała się z zakłopotaniem.

- Nie jestem żadną lady, nie musisz się tak do mnie zwracać.

Upiłam łyk wody.

- Sądziłam zawsze, że jesteś patrycjuszką - powiedziałam z odrobiną konsternacji. - To cię czyni arystokratką.

- Rzymską arystokratką. Jako cudzoziemka nie jestem poddaną twojego ojca, zatem nie należę do tutejszych ,,dam". Schlebia mi, że mnie tak tytułujesz, ale nie jest to właściwe.

-  A romans z następcą tronu jest właściwy, tak? - spytałam nieco bezczelnie.

Liwilla nie wyglądała na zmieszaną.

- Książę nie jest żonaty, a ja nie mam obecnie męża. Wolno nam spędzać tak dużo czasu ze sobą, ile zachcemy.

Przewróciłam oczami z irytacją.

- Zapewne. Ale nie podoba mi się, że ktoś może bawić się jego uczuciami.

Uniosła brew.

- A co z moimi?

- Wybacz - starałam się mówić w miarę uprzejmie - ale o ile dobrze słyszałam, twoje uczucia są zmienne.

- Podobnie jak twojego brata. - Wychyliła nieco miodu ze swego pucharu, a mnie trudno było odmówić jej racji. - Mogę cię jednak zapewnić, że książę jest mi... bliski. Zapomniałam dla niego o innych, podobnie jak on dla mnie.

Uśmiechnęłam się z lekkim zakłopotaniem. Nie bardzo wiedziałam, co mam jej odpowiedzieć. Starała się sprawić na mnie dobre wrażenie, a ja mogłam jedynie spróbować nie oceniać jej zbyt pochopnie. W końcu, czy miewając przygody, robiła coś innego niż większość młodych rycerzy? Ich zachowanie budziło czasem irytację, ale raczej nie oburzenie, więc czemu niby miałoby być potępiające dla Liwillii? Bo była kobietą?

Moje rozmyślania zostały przerwane, gdy Mordred wspiął się na szczyt schodów wejściowych i zakrzyknął:

- Zebrani!

Gdy wszystkie twarze zwróciły się na niego, chłopak uśmiechnął się szeroko.

- Pragnę raz jeszcze podziękować wszystkim za przybycie! - oznajmił. - To wiele dla mnie znaczy, że przybyliście dzisiaj świętować moje pasowanie. Ufam, że dzisiejszy wieczór i noc nie zawiedzie was!

Tłum wydał radosne okrzyki, a Mordred uniósł dłoń, prosząc o ciszę.

- Pragnę też powitać oficjalnie moją drogą siostrę, która przybyła dziś do Camelotu po zbyt długiej nieobecności - ogłosił, a ja poczułam, że na moje policzki wypływa rumieniec.

Książę ciągnął, zwracając się teraz bezpośrednio do mnie:

- Twój powrót sprawił mi wielką radość. Mało komu ufałem w dzieciństwie tak jak tobie i cieszę się, że znów tu jesteś. Mam nadzieję, że odnajdziesz tu na nowo swoje miejsce i zostaniesz z nami jak najdłużej! - Wzniósł do góry puchar. - Zdrowie księżniczki Elaine!

- ZDROWIE KSIĘŻNICZKI ELAINE! - ryknęła cała sala, wznosząc toast.

Spojrzałam na Liwillę. Skinęła mi głową z przyjaznym uśmiechem, również unosząc kielich.

Odkłoniłam jej się lekko i wypiłam resztę swojego napoju, spełniając toast.

Byłam lekko zażenowana, że uwaga wszystkich skupiła się na mnie, a jednocześnie czułam ogromną radość wywołaną słowami Mordreda. Wciąż uwierał mnie szok w oczach rodziców na mój widok, bez cienia radości na ich twarzach. Przyjęcie ze strony Mordreda rekompensowało mi to w dużym stopniu i w tamtej chwili poczułam się po raz pierwszy od dawna tym, kim byłam - członkiem rodziny królewskiej i dziedziczką Camelotu.

Niech żyją Pendragonowie, pomyślałam, upajając się tamtą chwilą splendoru.




I jak pierwszy rozdział?

1) Elaine budzi sympatię czy jest w niej coś, co Wam się nie do końca podoba ( nie musi to być coś konkretnego; chodzi mi bardziej o odczucia ) ? Jak mi wyszła jej pierwsza scena z Lancelotem ?

2)  Liwilla - co o niej myślicie ?

3) Wszystkie dialogi o polityce w pełni zrozumiałe ?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro