Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

If I die young

Pamiętam, jakby to było wczoraj, ten dzień, w którym wymknęliśmy się po raz pierwszy razem. Nie baczyliśmy wtedy na to, że stoimy po dwóch stronach barykady, że teoretycznie jesteśmy wrogami. Zapomnieliśmy o tym, że powinniśmy się nienawidzić. Bo nasze uczucie było czymś zgoła innym, choć przez długi czas nie mogliśmy dokładnie go nazwać.

Ty zawsze ukrywałeś swoje uczucia pod maską obojętności lub złości.Nie miałem ci tego za złe, rozumiałem to. Pamiętam, że gdy pierwszy raz wyszliśmy razem, obaj nie mieliśmy pojęcia, jak się zachować. Ty szedłeś poważny, z rękoma w kieszeniach swojego płaszcza, miałeś minę, jakbyś miał zaraz pozabijać wszystkich wokół. Ja natomiast cholernie się denerwowałem, nie miałem pojęcia, co robić, co mówić. Zastanawiałem się, co my w ogóle tam robiliśmy! Przecież jesteśmy wrogami! Ty z Mafii, a ja z Agencji! Więc... W takim razie, po co ta cała farsa? Czemu sam zaproponowałeś mi to wyjście? I najważniejsze... Czym jest to, co czuję? To dziwne uczucie, które nie było nienawiścią do ciebie,a czymś innym, czego nie rozumiałem.

Na te pytania nie było mi dane uzyskać odpowiedzi w tamtym momencie, ani tamtego dnia. Może z powodu późniejszych wydarzeń, albo tego, że wreszcie się odezwałeś. Byłeś niepewny, z resztą, nie dziwiłem ci się. Byliśmy wtedy w wesołym miasteczku, więc to jasne, że mogłeś czuć się nieswojo wśród grupy ludzi. Spytałeś się mnie wtedy, czy chciałbym może pójść na jakąś atrakcję. Twój głos był spokojny, jak zawsze, oprócz momentów, gdy toczyłeś walki; razem ze mną albo również i przeciwko mnie. Mogłem jednak w tym momencie usłyszeć w nim delikatne drżenie.

Nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć, dlatego rozejrzałem się wtedy dookoła, by coś wybrać. Padło na karuzelę. W sumie, to wiedziałem, dlaczego. Atrakcja ta, różniła się od normalnych karuzel. Zamiast zwyczajowych koników, były tam łódki,a podłoga karuzeli wymalowana była tak, jakby te łódki rzeczywiście płynęły w wodzie, na której pływają płatki róż. Do dziś nie wiem, co mnie urzekło, jednak, gdy powiedziałem ci, że chcę iść właśnie tam, dostrzegłem na twoich ustach lekki uśmiech. Zdziwiło mnie to, bo zazwyczaj nie uśmiechałeś się, postanowiłem jednak to przemilczeć. Spojrzałeś na mnie i powiedziałeś ''To chodźmy''. Poszliśmy więc. A potem na diabelski młyn, na kolejkę górską, z której przepięknie było widać całą okolicę i do domu strachów. W tym czasie, zaczęliśmy również rozmawiać, śmiać się i żartować. Nie pamiętam dokładnie, jak to się stało, ani przebiegu tych rozmów. W mojej pamięci pozostało tylko to, że nie chciałem, by się kończyły. Zapomnieliśmy zupełnie o tym, że powinniśmy być wrogami, cieszyliśmy się swoją obecnością. Potem poszliśmy na watę cukrową. Śmiałeś się ze mnie, gdy cały się nią umazałem. Pierwszy raz wtedy słyszałem twój śmiech. To było niezwykłe. Poczułem wtedy dziwne ukłucie w sercu, jednak, nie przejmując się nim, również zacząłem się śmiać. Później już niestety musieliśmy się rozejść.

N jednym wyjściu jednak się nie skończyło. Przychodziliśmy tam często. Wbrew naszym szefom, którym niezbyt się to podobało, nie dbaliśmy jednak o to. Wesołe miasteczko stało się ostoją dla nas obu. Miejscem, gdzie mogliśmy zapomnieć o obowiązkach i zmartwieniach. Miejscem, gdzie mogliśmy być razem i cieszyć się sobą.

Karuzela z łódkami była zawsze stałym punktem naszych odwiedzin i stała się dla nas czymś w rodzaju symbolu. To właśnie od niej się wszystko zaczęło. To właśnie na niej, wyznałem ci, że cię kocham, kiedy uświadomiłem sobie, że to dziwne uczucie, to właśnie miłość. To właśnie na niej powiedziałeś mi, że również mnie kochasz. To właśnie na niej pocałowaliśmy się po raz pierwszy.

To wszystko pamiętam jak przez mgłę. Byłem wtedy zaślepiony sielanką naszego uczucia. Bo rzeczywiście, wtedy wszystko układało się świetnie. Byliśmy razem, Yokohama była w miarę spokojna, a Agencja i Mafia zawarły ze sobą pakt, dzięki czemu nie musieliśmy być wrogami w pracy. Ta mgła szczęśliwości rozmywa się jednak pewnego, pamiętnego dnia.

Siedzieliśmy wtedy, zwyczajowo, na karuzeli i rozmawialiśmy. Byłeś jakiś przygaszony, jeszcze bardziej, niż zwykle. Zapytałem cię więc, co się dzieje. Ty spojrzałeś na mnie wtedy tylko smutnym wzrokiem i zacząłeś mówić:

- Atsushi - wypowiedziałeś moje imię z największą czułością. - Mam do ciebie prośbę. Jeżeli... - zaciąłeś się, a przez twoją twarz, zazwyczaj obojętną, przebiegło wiele emocji. - Jeżeli zdarzy się, że umrę młodo, to mam takie marzenie. Najpewniej zabrzmi ono głupio, gdyż zupełnie nie pasuje do mnie, ale... - westchnął. - Jeżeli umrę młodo, połóż mnie na łożu, które o świcie zatopisz w rzece usłanej płatkami róż. Na pamiątkę tej właśnie karuzeli, która przypomina podróż po rzece usianej różami... O świcie, żebyś miał nową nadzieję... - twoje oczy pociemniały.

Przeraziłem się. Nie miałem pojęcia, co miałeś na myśli, a ty nie chciałeś powiedzieć nic więcej. Wymogłeś jedynie na mnie obietnicę, że zrobię tak, jak prosisz, a potem odszedłeś, zostawiając mnie w niepewności.

Przez następne dni chodziłeś poddenerwowany. Próbowałem ukoić twoje nerwy i dowiedzieć się, co się dzieje, jednak te próby nie powiodły się. Coraz bardziej się martwiłem, bardzo dobrze przecież zdawałem sobie sprawę z tego, że coś cię męczy. Widziałem jednak, że nie chciałeś mnie jednocześnie martwić, dlatego, gdy tylko sobie o tym przypominałeś, posyłałeś mi uśmiechy, które tak bardzo kochałem.

Mieszkaliśmy wtedy razem, lecz w oddzielnych pokojach. Pamiętam, jak pewnej nocy, przyszedłeś do mnie i prosiłeś, bym jeszcze raz powtórzył obietnicę. Zgodziłem się, a potem rozpłakałem, ponieważ tak bardzo martwiłem się o ciebie. Ty jednak uspokoiłeś mnie,zamykając mi usta pocałunkiem, najpierw powolnym, a potem coraz bardziej żarliwym. Gest ten, powoli przeradzał się w coś więcej. W akt miłosny, spotkanie dwóch kochających się dusz i ciał, które pragną być jak najbliżej siebie.

Następnego dnia, ciebie już nie było. Pomyślałem więc, że pewnie poszedłeś do biurowca. Nie wróciłeś jednak wtedy, gdy powinieneś i zacząłem się niepokoić. Rozpocząłem poszukiwania. Nie przyszło mi jednak do głowy, by kogoś pytać na twój temat. Zamieniłem się po prostu w tygrysa i ruszyłem twoim tropem.

Ach, jak wiele bym teraz dał, abym tamtego ranka obudził się wcześniej i powstrzymał cię jakoś przed wyjściem. Znalazłem cię w jakimś zaułku, zakrwawionego i umierającego. Chciałem cię ratować!Zatamować krew! Wezwać pomoc! Lecz twoja słabnąca ręka chwyciła mnie za nadgarstek, by mnie powstrzymać. Swoimi gasnącymi oczami spojrzałeś na mnie i wyszeptałeś:

- Atsushi... Jeśli umrę młodo... Połóż mnie na łożu... I zatop je o świcie w rzecze usłanej płatkami róż... Kocham cię... - po tych słowach, twoje oczy zgasły całkowicie, a uścisk twojej ręki zelżał. Umarłeś w moich objęciach.

Wydałem z siebie okrzyk bólu i rozpaczy. Chciałem w tym momencie pobiec do tych, którzy to zrobili. Pogryźć! Rozszarpać na strzępy! Moim umysłem zawładnęła chęć zabicia i zemsty. Nie miałem wtedy pojęcia, kim są twoi zabójcy, ale mógłbym ich wytropić. I zrobiłbym to, gdyby nie dyrektor Fukuzawa i pan Dazai, którzy chwilę później zjawili się na miejscu i mnie powstrzymali.

Dalej... Nie pamiętam zbyt wiele. Wiem, że miotałem się w żalu i wściekłości. Chciałem się zabić, by być znów z tobą.Chciałem nadal odnaleźć twoich zabójców. Jednak, zawsze ktoś mnie pilnował i powstrzymywał. Wreszcie dowiedziałem się, że zabiła cię pewna szajka. Mieli z tobą jakiś dawny zatarg i postawili ci ultimatum: albo twoje życie, albo moje. Nie mam pojęcia, dlaczego nie mogłeś wtedy użyć swoich mocy i pewnie nigdy się tego nie dowiem. Pewne jest, że postawiłeś na swoje życie i dlatego wtedy, tego strasznego dnia, umarłeś.

W końcu pozwolono mi brać udział w akcji,która miała na celu rozbicie tej szajki. Wtedy wyjątkowo, wiedząc o mojej żądzy krwi, przydzielono mnie do oddziału Mafii, bym mógł zabijać. Ach, z jaką chęcią ukręciłem łby i porozdzierałem ciała twoich zabójców! To było złe, ale nie żałuję.

Niestety, nie udało mi się pochować cię w rzece, wśród płatków róż. Nie pozwolono mi, a wręcz, powstrzymano. Pochowaliśmy cię na cmentarzu, ale do twojej trumny wrzuciłem kilka płatków róż. Przepraszam, że nie spełniłem swojej obietnicy...

Teraz,gdy piszę te słowa, siedzę na naszej karuzeli, od której wszystko się zaczęło. Kocham cię. Kocham najmocniej na świecie i nie mogę bez ciebie żyć. Całe moje życie stało się szare i smutne. Ja...ja tak nie potrafię. Już niedługo się zobaczymy, Ryuunosuke.

Białowłosy chłopak westchnął, odłożywszy długopis i zerknął na kilka zapisanych kartek. Złożył je starannie, włożył w kopertę, do której wrzucił jeszcze kilka płatków róż i odszedł w stronę cmentarza. Gdy już tam był, położył list na grobie, którego nagrobek głosił, że leży tam ''Ryuunosuke Akutagawa''.Chłopak zerknął ze smutkiem na grób i szepnął:-

- Kocham cię, Aku. Już za chwilę się zobaczymy... - po tych słowach wyjął pistolet, przyłożył do głowy i strzelił.

***

Został pochowany tuż obok ukochanego. Do jego trumny również wsypano płatki róż. A o świcie na rzece można było zobaczyć niezwykły widok. Płynęła po niej łódź z karuzeli z pobliskiego wesołego miasteczka, w której, na satynowej tkaninie stały dwa zdjęcia: radosna twarz białowłosego chłopaka i poważna czarnowłosego. Łódź była dziurawa, przez co powoli szła na dno. Co ciekawsze, wokół niej pływały płatki róż, wprawdzie iluzoryczne, bo prawdziwe nie utrzymałyby się tak długo przy łodzi. Wreszcie łódź zatonęła, dzięki czemu, po części spełniło się marzenie Akutagawy.

A dwie kochające się dusze, tak brutalnie rozdzielone za życia, spotkały się po śmierci i były razem już na zawsze...

''If I die young bury me in satin
Lay me down on a bed of roses
Sink me in the river at dawn
Send me away with the words of a love song...''

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro