Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12

 Poranne słońce świeciło mi centralnie na twarz. Przekręciłam się na drugi bok, by złapać chociaż jeszcze kilka minut snu, jednak nie było mi to dane. Spadłam z łóżka i zaliczyłam bliskie spotkanie z podłogą. Gdy wstałam i rozmasowałam bolące miejsca stwierdziłam, że i tak już nie zasnę. Wyjęłam z szafy świeże ubrania, szampon, płyn do ciała oraz ręcznik, po czym ruszyłam do łazienki. Gdy otworzyłam drzwi stanęłam jak wryta. Belki z dachu leżały zwalone na podłodze, z urwanego prysznica lała się woda coraz bardziej zatapiając pomieszczenie i zniknęły dwie ściany. 

- No nie wierzę, purwa... - mruknęłam sama do siebie.

Po otrząśnięciu się z chwilowego szoku stwierdziłam, że skorzystam z łazienki w Szpitalu. Wróciłam do pokoju i wyciągnęłam z szafy plecak, do którego spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy. Rzuciłam okiem na puste łóżko Teresy w poszukiwaniu brunetki, której nigdzie nie było. Związałam włosy w kitkę na górze głowy i ruszyłam do Plastrów.

Będąc na miejscu zauważyłam sporawą kolejkę kończącą się w drzwiach. Wciąż zaspana przecisnęłam się na przód i siłą dostałam się do środka.

- O, Maggie, super, że jesteś...- zaczął Clint.

- Nie, nie teraz- przerwałam mu.- Dajcie mi się obudzić. Idę pod prysznic, bo moja łazienka jest, krótko mówiąc, przygotowana na remont generalny. Jest ktoś?- rzuciłam do Jeff'a, stojącego obok drzwi do łazienki.

Szatyn nic nie odpowiedział, tylko pokiwał przecząco głową, nawet nie podnosząc wzroku znad jakichś kartek. Wparowałam do łazienki, zamknęłam na klucz drzwi i wzięłam się za poranną toaletę. Gotowa, świeża, obudzona, z włosami uczesanymi w wysoki kucyk, wróciłam do chłopaków. Akurat Clint badał któregoś z Pomyi, a Jeff się uważnie temu przypatrywał. Stanęłam obok niego.

- Dobra, ja poszukam czegoś do jedzenia, a ty opowiadaj co to za kolejeczka przed wejściem- powiedziałam, przeglądając szafki w poszukiwaniu jakichś ciastek czy czegoś tego typu.- No nie gadaj, że akurat teraz nie masz tu jakichś słodyczy.

- Dziś wyjątkowo nie- zaśmiał się.- Robimy przegląd techniczny, w związku z wczorajszymi... wydarzeniami. Plus jak trzeba to opatrujemy, plastrujemy, taka codzienność. Skoro jesteś to uda się ogarnąć ten tłum w plus minus godzinę.

- Ugh- westchnęłam.- I tyle ja mam przeżyć bez jedzenia? Ogay, zrobimy tak: ja tu otwieram gabinet medyczny a ty skocz do Patelniaka po jakiegoś batona czy coś, bo jak zaraz zemdleję to się nie przydam za bardzo.

Zgarnęłam z szuflady parę rękawiczek, kartki, ołówek oraz kilka bandaży, po czym ruszyłam do przyległego pomieszczenia. Gdy wszystko było gotowe zawołałam pierwszego Sztamaka na badanie. W większości szło gładko: coś cię boli? krwawisz? na pewno? jak coś to przychodź, a teraz zawołaj następnego; wpis na kartkę i kolejny. W międzyczasie zjadłam dary wdzięczności od ludu, czyli kanapki zrobione przez Patelniaka. Jeff miał rację, w godzinę udało się ogarnąć wszystkich. Posprzątałam pseudogabinet i wróciłam do chłopaków.

- I jak tak statystycznie wyszło?- spytałam.

- Pięciu zabandażowanych, ale zdolnych do pracy, jeden Pomyj ze złamaną nogą, dwóch rolników z rozcięciem, dają radę i trzydzieści pięć osób sprawnych. Nie ma tragedii- podsumował Jeff przeglądając kartki.- Siedem osób się nie zgłosiło jeszcze. Opiekunowie zgłosili aktualnie osiemnaście braków, ale to się jeszcze może zmienić.

- Kto?

- Gally, Siggy, Thomas, Teresa, Minho, Newt i chyba... tak, Jackson. Ten to pewnie gotuje już, bo mu Patelniak żyć nie daje ostatnio.

Serce zaczęło mi mocniej bić. Czemu tyle osób nie było?

- Dobra, a wiemy co z resztą?

- Najprawdopodobniej Gally już próbuje przepchnąć swój absolutyzm i stać się królem wszystkiego, Minho i Newt chcą do tego nie dopuścić, Siggy pichci coś z Jacksonem, a Teresa i Thomas są składani w ofierze Buldożercom- rzucił Clint ze stoickim spokojem popijając herbatę.

- Czekaj, co purwa? Jaka władza absolutna, jakie ofiary?! Gdzie oni są?- spytałam. Czemu wszystko nagle idzie się pikolić i to tak szybko?

- Żartowałem, luzuj. Nie wiem, chłopacy dużo nie wiedzą. Ale Gally ponoć szykuje jakiś przewrót lub coś tego typu. Naprawdę nie wiedziałaś?- zaśmiał się blondyn.

- No tak, masz plotkę, idź do Plastrów. A potem się dziwicie, że nie macie przyjaciół poza mną - rzuciłam, po czym sama się zaśmiałam, a Jeff mi zawtórował.

- Przynajmniej jesteś doinformowana dzięki nam. My ci przysługę wyręczamy, a ty tego nie doceniasz- dodał szatyn.

- Tak tak, babeczki- odparłam, za co oberwałam bandażem od Clint'a.- Ej! A to za co?

- Tak bez powodu- powiedział blondyn, po czym rzucił w Jeff'a. Szatyn nie pozostał mu dłużny i jako pocisku użył wody utlenionej. Tak rozpętała się mała wojna na sprzęt. Zgarnęłam szybko dwie rękawiczki i podbiegłam do kranu z zamiarem zrobienia z nich bomb wodnych. Pierwsza była  gotowa i już kończyłam napełniać drugą, gdy drzwi otworzyły się z hukiem. Przestraszona zahaczyłam łokciem o kran i woda pod wielkim ciśnieniem trysnęła mi w twarz. Chłopacy przestali się śmiać momentalnie. Gdy zgarnęłam mokre włosy z twarzy zobaczyłam jak Jeff znika za drzwiami z jakimś brunetem.

- Jackson znowu rozciął palca, tak do żywego mięsa- wytłumaczył Clint.- Ale przynajmniej wiemy, że żyje, a to duży plus.

- Wiesz co? Pójdę do Patelniaka, pewnie mu ktoś musi pomóc. Weźcie mu zróbcie degradację z powrotem na Pomyja bo jeszcze trochę i sobie tą obieraczką rękę utnie. W najbliższym czasie ogarnę Siggy'emu kogoś na pomoc kuchenną. Nie wiem, wykombinuj coś, kreatywny jesteś, ja idę gotować- powiedziałam, po czym wyszłam z Szpitala nie czekając na reakcję blondyna.

Gdy weszłam do Kuchni Patelniak powitał mnie entuzjastycznie. Wytarłam twarz w ręcznik, umyłam jeszcze raz ręce i oparłam się o blat.

- Co dziś wydajemy?

- Ziemniaki, kotlet w panierce, jakaś sałatka. Mięso ja prawie ogarnąłem, ziemniaki się gotują, weź się zajmij sałatką, bo ta ciapa, Jackson, prawie się wykrwawiła się krojąc pomidora. Dajcie mi kogoś bardziej wykwalifikowanego albo będę kradł ludzi Winstonowi.

Zabraliśmy się do pracy. W międzyczasie gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Patelniak nie był otwartą osobą w grupie, ale przy jednej osobie stawał się wielką gadułą. Po około półtorej godziny wszystko było gotowe do wydawania. Akurat w Stołówce zaczęli się zbierać ludzie.

- Dobra, ja wydaję na początku, a ty bierzesz drugą połowę- rzuciłam, wychodząc z Kuchni. Przeszłam do części jadalnej i stanęłam za ladą. W kilka sekund ustawiła się kolejka na obiad. Czułam się jak maszyna. Nakładałam posiłek, nawet nie patrząc dla kogo.

- Hej- usłyszałam w pewnym momencie. Podniosłam oczy i zobaczyłam Newt'a.

- Hej- odparłam i się uśmiechnęłam.- Musimy pogadać.

Blondyn podniósł jedną brew ze zdziwienia.

- Ale nie zabijesz mnie, prawda?

- Zobaczymy- zaśmiałam się.

- Da się szybciej?!- krzyknął jeden ze Sztamaków w połowie kolejki.

- Nie, zawrzyj twarzostan i czekaj!- odkrzyknęłam.- Dobra, idź już Newt, bo cię zjedzą.

- Ogay, to tam gdzie zawsze.

Kilka minut po tej dość nietypowej rozmowie przyszedł Patelniak by mnie zmienić. Zdjęłam fartuch, który rzuciłam bezwładnie na krzesło w kącie, zgarnęłam porcję obiadu i ruszyłam do stolika, przy którym czekał na mnie blondyn.

- Dobra, czemu cię nie było u Plastrów, jaka rewolucja, kiedy do tego doszło i czemu dowiedziałam się jako jedna z ostatnich?- storpedowałam chłopaka pytaniami.

Blondyn chwilę przetwarzał moje słowa, a ja w tym czasie zaczęłam jeść obiad, bo żołądek przypominał o sobie już dłuższą chwilę.

- Jeden: byłem. Dwa: to nie rewolucja... Gally już od jakiegoś czasu twierdził, że powinniśmy coś zmienić. "Coś" czyli rządy Alby'ego. Teraz po prostu stwierdził otwarcie, że jest źle i myśli, że on będzie lepszy. Cóż... jeszcze trochę i to będzie jednak rewolucja. Dziś rano wziął mi bezpardonowo wbił do pokoju i zaczął przekonywać do swoich racji i, że powinniśmy mu oddać władzę. Kazałem mu spikalać, bo nie miałem siły z nim się kłócić...

- Popikoliło go...- zaczęłam.

- Smrodki wy moje kochane, słuchajcie, bo dwa razy powtarzał nie będę...- przerwał mi ktoś. Odwróciłam się w stronę właściciela głosu i ujrzałam Minho.- Dobra, suńta się- azjata dosiadł się do nas.- Robi się coraz dziwniej. Słyszeliście lub nie, ale Gally chce oddać Thomasa i Teresę do Labiryntu, jakby to w ogóle coś zmieniło. Trzeba go ogarnąć. Argumenty do niego nie przemawiają, więc zrobimy to po mojemu. Siłą. Rewolucja.

- Minho, przystopuj, co ty wymyśliłeś?- Newt spojrzał na niego podejrzliwie.

- Shhhh, daj mu dokończyć, bo to ciekawe- machnęłam ręką w stronę blondyna.

- Każda rewolucja potrzebuje twarzy, jakiejś osoby głównej. I tą twarzą będziesz ty- Min Min wycelował we mnie widelcem.- Gally cię nie lubi i wszyscy o tym wiedzą. Zauważyliśmy też, że jest szowinistą, więc to go zaboli dwa razy...

-Jesteś idiotą jeśli myślisz, że w to wejdę- odparłam po chwili.

- A jestem?- zapytał z uśmiechem i błyskiem radości w oczach.

- Stuprocentowym.

- Dobra, ale na czym ta rewolucja ma się opierać?- sprowadził nas na ziemię Newt.

- Uwolnimy Thomasa i Teresę. Zakończymy ten autorytarny kabaretu. Uciekniemy. Raz na zawsze opuścimy Labirynt. Więcej tu nie wytrzymam. Ucieknę z wami lub bez was. Przy odrobinie szczęścia jest szansa, że znajdziemy wyjście, bazując na tym co mamy. Klucz. Serce Buldożercy. Jestem prawie pewien, że ono otwiera podsektor w 7- Minho zamilkł na chwilę.-I w sumie to w tym miejscu moja mowa się kończy, aaaale jak dacie mi trochę czasu to zaplanuję wszystko dokładnie.

- Problem w tym, że my go nie mamy...

W tym momencie do głowy przyszedł mi iście szatański plan.

- Trochę optymizmu, blondi- odparłam- optymizmu i wiary we mnie. Jestem przecież punktem flagowym tego cyrku zwanego przewrotem. Mam już pomysł jak ugrać jeden dzień, może dwa. Gally to diva, musi mieć show, publiczność i oczekuje kwiatów po występie, prawda? Najprostszym sposobem jest znaleźć większości robotę, więc nie będzie kto miał oglądać przedstawienia- uśmiechnęłam się wrednie.

- Genialne, Maggie. My ogarniemy dokładniejszy plan i ludzi, a ty graj na czas.

- Zaraz wracam- rzuciłam i wymknęłam się tylnym wejściem ze Stołówki. Wbiegłam do Szpitala i zgarnęłam z szuflady kilka kartek i ołówek, po czym wróciłam do chłopaków. Zaczęłam rysować nowy szkic bazy. Lepszej, większej, bardziej czasochłonnej, z wszystkimi szczegółami. Na drugiej kartce wypisałam wszystkie potrzebne rzeczy oraz meble do zbudowania. Na kolejnej rozpisałam plan nowej łazienki. Złożyłam wszystkie papiery, a ołówek włożyłam do kieszeni.

- Co ty za plan masz, mały szatanie?- zaśmiał się Newt.

- Zobaczycie- odparłam. Złożyłam dłonie w piramidkę i oparłam na nich podbródek, uważnie skanując pomieszczenie w poszukiwaniu Gally'ego. Pojawił się dopiero po chwili, akurat wchodząc do Stołówki.

Wstałam od stołu i podeszłam do niego. Włożyłam mu do ręki kartki. Nastolatek podniósł, już i tak dziwne, brwi i spojrzał na mnie. Przy najbliższych stołach Streferzy pomilkli. Nie dziwię im się, takie przedstawienie też bym oglądała.

- Plan nowej Bazy- rzuciłam, nim się odezwał, nie zrywając kontaktu wzrokowego. Walczyliśmy o dominację, a ja nie przegrywam.- Pozbierajcie szczątki starej i co się da to wykorzystajcie, a resztę posprzątajcie i zostawcie na ognisko. Macie tam też plan mojej nowej łazienki, bo stara została zniszczona przez naszych nieproszonych gości. Byle szybko,  bo jeszcze trochę i zamieszkam na bagnach. Powodzenia- ostatnie słowo dodałam z mega przesłodzonym uśmiechem, po czym wyminęłam go sprawnie i nie oglądając się za siebie opuściłam Stołówkę.

Rewolucja się zaczęła.

Nie oglądamy się za siebie.

ıllıllı ıllıllı ıllıllı ıllıllı

Wiem, nie było mnie dość sporo. Nie chcę się żalić, bo pewnie i tak mało kogo to obchodzi. Tak, wracam do pisania. Nie mogę zapewnić regularności ale postaram się o jak najczęstsze części.

Podobało się? Zostawiajcie gwiazdki i komentarze, by wróciła motywacja.

Do napisania, robaczki

//NN

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro