Pola elizejskie
Jak to jest być idealnym? Właśnie tak. My musimy być idealni, by nie trafić tam.
Tego boimy się najbardziej. Pola elizejskie to najgorsze co może się trafić każdemu mieszkańcowi Perfecte'y. Osoby, które tam trafiły, już nigdy stamtąd nie wracają. Czy to trudne nie popełniać błędów? Zdecydowanie nie. Od najmłodszych lat, usuwano nam wady, i uczyli, jak ich nie popełniać. Zawsze powtarzano nam, że powinnyśmy być dumni z tego, co mamy, że musimy się cieszyć tą idealnością.
Tak to prawda, świetnie jest być dobrym we wszystkim, wyglądać ponad przeciętnie dobrze, ale u nas panuje pewna zasada, której bardzo mocno musimy się trzymać. Nasza planeta jest podzielona na dwie części, sektor S oraz sektor I. Ludzie z przeciwnych sektorów, nie mają prawa mieć ze sobą żadnego kontaktu, co jest równoznaczne, z tym że nie mogę razem wziąć ślubu, ani stworzyć razem rodziny.
Jest tylko jeden wyjątek. W święto Vitium wszyscy ludzie zbierają się w miejscu, które jest przeze mnie nazywane neutralnym. Tylko wtedy, na dwadzieścia cztery godziny, zasada znika, i wszyscy ludzie mogą ze sobą rozmawiać, tańczyć oraz bawić się, bez żadnych konsekwencji.
Owe święto zbliża się wielkimi krokami.
Bardzo się cieszę z tego powodu, dlatego że będę mogła tam pójść po raz pierwszy. Jest to takie wyjątkowe, ponieważ to wydarzenie odbywa się co cztery lata, a wstęp jest od szesnastu lat.
Ten wiek skończyłam dokładnie wczoraj.
Zawsze kochałam opowieści rodziców, którzy mówili, jak to wszystko tam wygląda.
Przepyszne jedzenie, bajeczny wystrój, a wszytko działo się w pałacu prezydenckim.
Specjalnie na tę okazję, została mi kupiona piękna sukienka. Dostałam dokładnie taką, jaką sobie wymarzyłam.
Perłowo-biała, z bufiastymi rękawami, oraz falbankami. Jej materiał był lekki jak chmura, a jednocześnie zjawiskowy i niepowtarzalny. Sięgała mi do samych kostek, ukazując tym samym białe szpilki, które przyozdabiały perły.
Potrafiłam wpatrywać się w ten zestaw całymi dniami i nocami, a dalej by mi się nie znudził.
- Summer, zapraszam na kolację.- usłyszałam.
To była moja mama. Jej głos był delikatny i melodyjny, bardzo podobny do mojego. Była wysoka, szczupła, z niebieskimi oczami, oraz blond włosami.
- Już idę. - odparłam równie spokojnie co ona.
Od razu wstałam z miejsca i ruszyłam do jadalni.
Stając w progu, zobaczyłam idealnie nakryty stół, wraz z moją rodziną siedzącą przy nim.
- Witaj córko. - odezwał się mężczyzna. To był z kolei mój tata. Wysoki, umięśniony brunet, z zabójczym uśmiechem.
Uśmiechając się do niego, kiwnęłam głową na powitanie.
Zasiadłam przy stole oraz przykryłam swoje uda serwetką, tak jak to robiłam zawsze.
W prawą dłoń chwyciłam widelec, lewą trzymając na krawędzi stołu. Siedziałam wyprostowana, biorąc kawałek mięsa do ust.
- Bardzo dobre jedzenie, mamo. - powiedziałam. Naprawdę smakowały mi przez nią przygotowane potrawy. Były bezbłędne, nie było czego zmieniać.
- Dziękuje za komplement, ale chciałabym cię o coś zapytać.
- Tak? - odpowiedziałam uprzejmie. Nigdy się ze sobą nie kłóciliśmy ani nie mówiliśmy o sobie złych słów. Zawsze żyliśmy w zgodzie.
- Co planujesz robić podczas Vitium?
- Zapewne będę tańczyć oraz próbować nowych potraw. - zapewniłam ją. Dokładanie to miałam zamiar robić, tańczyć, bawić się, rozmawiać z nowymi ludźmi.
- Pamiętaj o jednym, pochwal każdą osobę, z którą będziesz, tak by nie poczuła się urażona. Nie mów szeptem, bo to niekulturalne, oraz zawsze poruszaj się z ogromną gracją. Ten wieczór musi być idealny.
- Będę pamiętać, dziękuje za radę. - powiedziałam i uśmiechnęłam się do kobiety. Wstałam od stołu, a następnie odniosłam swój talerz do kuchni, i umyłam go po sobie.
Włożyłam swoje buty i poszłam do ogrodu. Lubiłam tam przesiadywać i wpatrywać się w niebo, które wieczorem było wręcz wspaniałe. Księżyc powoli schodził z nieba, a słońce wschodziło, co wytwarzało niesamowity widok. Zazwyczaj to właśnie rysowałam.
Sztaluga stała w tym samym miejscu, w którym ją ostatnim razem zostawiłam. Na samym środku małego wzniesienia, które otoczone było różnorakimi kwiatami. Wśród nich były słoneczniki, tulipany, stokrotki oraz konwalie. Farby również tam były.
Podeszłam do mojego stanowiska i sięgnęłam po pędzle. Płótno było całe białe, bez najmniejszej rysy. Wzięłam moją paletę malarską w dłoń i naniosłam na nią parę kolorów. Kolejno mieszałam je ze sobą, by uzyskać coraz to jaśniejsze bądź ciemniejsze odcienie.
Zamoczyłam jeden z pędzli w farbie i zaczęłam malować. Nie miałam konkretnego pomysłu, kierowałam się intuicją. Na początku wykonałam szare tło, na którym były widoczne białe gwiazdy, a potem dodałam jeszcze parę maźnięć czarną farbą.
Było idealnie. Tak jak chciałam.
Uśmiechnęłam się do siebie. Lubię, gdy coś robię bezbłędnie, wtedy moje poczucie własnej wartości idzie do góry.
Lubię tę idealność.
***
Obudziłam się nad ranem, słysząc kojący dla mojego ucha śpiew ptaków. Leżałam w swoim niewyobrażalnie miękkim łóżku, przykryta białą kołdrą.
Rozejrzałam się wokół siebie, w poszukiwaniu sukienki. Była tam. Czekała, aż włożę ją na siebie, i zacznę wirować wśród innych pięknych pań. W podskokach wyskoczyłam z łóżka, by z bliska obejrzeć tę kreację.
Jeszcze tylko jeden dzień. - pomyślałam.
- Trzydzieści godzin, pięćdziesiąt dziewięć minut i pięćdziesiąt osiem sekund. - powiedziałam sama do siebie. Tyle jeszcze zostało do tej magicznej chwili.
Strasznie się z tego powodu cieszyłam. Po raz pierwszy poznam kogoś z S, po raz pierwszy pójdę na bal, i zrobię coś, co chciałam zrobić, od kiedy skończyłam dziesięć lat. Wyjść poza granice naszego sektora i postawić stopę na terytorium neutralnym.
Czy marzyłam o tym? Nie. Jeśli bym to zrobiła, złamałabym zasadę, co oznaczałoby, że trafiłabym na pola...
Okropnie się tego bałam. Marzenie o złamaniu zasad było błędem. Miałam dość myślenia o złej przyszłości.
Nie marzyłam, bo było to zbyt ryzykowne.
- Summer. - usłyszałam.
Z zamyślenia wyrwała mnie moja mama, która jak zawsze wyglądała olśniewająco, nawet bez makijażu.
Czy zazdrościłam jej? Nie, bo wiedziałam, że będę równie ładna co ona.
- Pograsz dzisiaj na pianinie? Chciałabym, usłyszeć jak pięknie grasz. - powiedziała.
- Tak oczywiście, że zagram dla Was utwór. - zapewniłam, uśmiechając się szeroko. - Tylko najpierw się ubiorę, dobrze?
Moja mama kiwnęła głowom i uśmiechnęła się do mnie. Fakt, dobrze by było zmienić ubranie, z tego, w którym spałam, na jakieś bardziej „codzienne".
Podeszłam do szafy i otworzyłam ją. Szybkim ruchem wyciągnęłam z niej czarne krótkie spodenki oraz białą koszulkę z krótkim rękawem. Po założeniu tych rzeczy sięgnęłam po szczotkę i rozczesałam nią swoje brązowe włosy. Gdy skończyłam wszystkie te czynności, obejrzałam się w lustrze.
Wyglądałam naprawdę dobrze.
Zamknęłam drzwi swojego pokoju i udałam się do pomieszczenia, w którym mieściło się pianino.
Moi rodzice już tam czekali, wpatrzeni w instrument.
Usiadłam na ławie i włączyłam urządzenie. Ułożyłam swoje dłonie na klawiszach i wydałam pierwsze dźwięki. Już po chwili pojedyncze nuty, zmieniły się w smutną i melancholijną melodię. Naprawdę przepadałam za graniem na instrumentach i nie było to dla mnie trudne ani nie robiłam tego z przymusu.
Gdy spod moich palców wypłynęły ostatnie nuty, rodzice zaczęli bić mi brawo.
- Brawo Summer! Było idealnie! Żadnych błędów! - wołała kobieta podekscytowana.
Poczułam się naprawdę bardzo doceniona. Ukłoniłam się przed nimi i przytuliłam się do mojej rodzicielki.
- Cieszę się, że wam się podobało. - powiedziałam w objęciach kobiety.
- Pójdę pod drzewo, dobrze? - zapytałam rodziców. Drzewo oddzielało dwa sektory. To była między nimi granica, którą można było przekroczyć, ale kończyło się to zesłaniem na pola elizejskie. W każdym przypadku, bez wyjątków.
- Dobrze, możesz tam iść, ale chyba wiesz jak to wszystko wygląda, i co się stanie, jeśli przejdziesz na drugą stronę?
- Tak wszystko wiem. - pokiwałam energicznie głową.
Wyszłam z mojego domu i ruszyłam w stronę granicy. Na moim horyzoncie, pojawiał się już cel mojej podróży. Przyspieszyłam krok do biegu, tak by, jak najszybciej tam dotrzeć.
Dawno mnie tu nie było - myślałam stojąc pod ogromną rośliną.
Oparłam się o pień i usiadłam na trawie, a z plecaka wyciągnęłam książkę.
Była mojego autorstwa, a opowiadała o świecie, który był przeciwny temu naszemu. Tam ludzie mieli wady, nie potrafili wielu rzeczy, i nie byli dla siebie mili. Oprócz tego słońce było w dzień, a księżyc w nocy, zupełnie odwrotnie niż u nas. Tam ludzie nie byli podzieleni na sektory, mieszkali wszyscy razem.
Taki świat wydawał mi się nierealny. Jak oni dawaliby radę, bez idealności? To pewnie bardzo trudne.
Usłyszałam szelest. Zamknęłam lekturę i spojrzałam w przeciwną stronę.
Tam ktoś był. Wyostrzyłam wzrok, aż w końcu dostrzegłam sylwetkę chłopaka. Był brunetem.
W momencie, gdy nasze oczy się ze sobą spotkały, szybko odwróciłam głowę. Ta sytuacja miała miejsce po raz pierwszy. Nigdy w życiu nie widziałam nikogo z S, a tym bardziej chłopaka, który był tak przystojny.
Nie, nie mogę. - pomyślałam. - jutro o nim zapomnę, to nic takiego.
***
Obudziłam się cała podekscytowana. To już dziś! Cała uroczystość zaczyna się równo o dziesiątej, a teraz, była dokładanie szósta. Miałam cztery godziny na dojazd oraz wyszykowanie się. Wstałam energicznie z łóżka, z zamiarem wzięcia dodatkowej kąpieli. Jak myślałam, tak zrobiłam.
Skierowałam się do łazienki, która była perfekcyjnie wysprzątana. Pozbyłam się swoich ubrań i weszłam do wanny, do której wcześniej nalałam wody. Opatulona pianą, wyobrażałam sobie jak będzie wyglądać przyjęcie. Przepyszne jedzenie, kolorowe sukienki, i nowi ludzie.
Brunet. - pomyślałam. - Nie, miałam o nim zapomnieć, nie zakochałam się w nim, i on wcale nie jest aż taki ładny.
Starałam się o tym nie myśleć i zająć się czymś innym. Zresztą na pewno znajdę sobie kogoś z mojego sektora, równie interesującego co on. Nie ma się co martwić.
To całe rozmyślanie, zjadło godzinę mojego czasu. Z szóstej, zrobiła się nagle siódma. Wyszłam z wanny jak oparzona i ubrałam się prędko w szlafrok, który powieszony był na wieszaku obok drzwi. Wyszłam z pomieszczenia i wróciłam do swojego pokoju. Nałożyłam na siebie wczorajsze ubrania, zanim to jeszcze był czas, aby ubrać się w moją sukienkę i zeszłam do rodziców.
- Cześć. - powiedziałam zabierając talerz z jedzeniem, który był przygotowany specjalnie dla mnie.
- Dzień dobry, wiesz ile czasu ci zostało? - powiedział mój tata.
- Tak, właśnie mam zamiar jeść śniadanie, a potem zacząć już się ubierać.
- Będziesz na balu sama, my z tatą zdecydowaliśmy, że rezygnujemy ze świętowania w tym roku. - tym razem włączyła się do rozmowy moja mama.
- Kurczę naprawdę? Mam nadzieję, że mimo to będziecie się dobrze bawić w domu. - powiedziałam zatroskana.
- Na pewno będziemy, ty baw się dobrze na balu, tata cię odprowadzi do granicy, a do pałacu dojdziesz sama, pasuje ci? - zapytała.
- Oczywiście, że mi pasuje, nie macie się co martwić. - odpowiedziałam uśmiechając się do nich.
- Cieszę się, że jesteś taka wyrozumiała.
Uśmiechnęłam się tylko i wróciłam do spożywania śniadania. Wzięłam kanapkę do ust i wgryzłam się w nią z pasją. Spieszyłam się, więc nie rozmawiałam z rodziną, ale też nie wpychałam sobie całego jedzenia naraz.
Po skończeniu posiłku umyłam swój talerz i odłożyłam go na miejsce. W pośpiechu wpadłam do swojego pokoju i zdjęłam swoją sukienkę z wieszaka.
Wyglądała zjawiskowo.
Rozebrałam się do bielizny, po czym włożyłam na siebie ubranie. Zasunęłam wszystkie zamki i zapięłam guziki, po czym podeszłam do lustra. Prezentowałam się zjawiskowo, idealnie, nikt nie mógł temu zaprzeczyć.
Przejechałam dłonią po części materiału, by go wyprostować, a następnie sięgnęłam po białe szpilki.
Wsunęłam je delikatnie na swoje stopy i zmierzałam do wyjścia. Nie robiłam makijażu, zawsze stawiałam na naturalność.
- Wyglądasz pięknie kochanie. - powiedziała kobieta zaraz po ty, jak zjawiłam się w jej zasięgu wzroku.
- Dziękuje mamo.
Obróciłam się w stronę drzwi, przed którymi czekał już mój tata, który również skomplementował mój ubiór.
- Idziemy słonko? - zapytał.
- Mhm.
Wyszliśmy poza posesje naszego domu i udaliśmy się w nieznanym mi kierunku. Wiedziałam, że istnieją dwie granice w naszym sektorze, drzewo i ta prowadząca do pałacu prezydenckiego. Najwidoczniej, zmierzaliśmy w kierunku tej drugiej.
Po około piętnastu minutach marszu, na moim horyzoncie pojawił się ogromny budynek.
- To już tutaj. - odezwał się.
- Tutaj? Już tutaj jest granica?
- Tak, musisz iść cały czas prosto, a potem w prawo. W kierunku tego budynku. - powiedział wskazując palcem na ten sam budynek, który miałam na myśli.
- Dam sobie radę tato, dzięki. - odpowiedziałam pewnie zostawiając pocałunek na jego policzku.
Nie oglądając się za siebie, poszłam prosto, tak jak mówił mi mężczyzna.
Rozpierała mnie ekscytacja, pomieszana z adrenaliną. To uczucie było cudowne. Pewnie stawiałam kroki, skupiając się na dojściu do celu.
- WoW. - mruknęłam sama do siebie, patrząc na ogromny budynek z bliska.
Weszłam na pierwszy schodek prowadzący do drzwi pałacu. Z taką samą dokładnością, pokonałam każdy kolejny, aż nie natrafiłam na długi korytarz. Rozejrzałam się wokoło, szukając jakiejkolwiek wskazówki, która mogłaby mi podpowiedzieć, gdzie mam teraz iść. Na szczęście takową znalazłam. Była to strzałka, nad którą widniał napis „Vitium". Udałam się w kierunku, w którym wskazywała, a następnie otworzyłam drzwi, w miejscu, gdzie kończył się korytarz, którym zmierzałam.
Moim oczom ukazała się ogromna sala balowa, ze wspaniałym żyrandolem, który oświetlał całe pomieszczenie.
Wokół parkietu, rozstawione były stoły, z ogromem jedzenia. Tam się właśnie udałam.
- Cześć! - usłyszałam zaraz po zbliżeniu się do talerza pełnego przystawek wegetariańskich.
- Dzień dobry. - odpowiedziałam grzecznie.
Spojrzałam na osobę, która się ze mną przywitała. Była chyba w tym samym wieku co ja, z pięknymi długimi blond włosami, oraz z zielonymi oczami. Ubrana była w zieloną przylegającą do ciała sukienkę, sięgającą jej do kolan.
- Pięknie wyglądasz. - powiedziałam przypominając sobie rady mojej mamy.
- Dzięki, ty również wyglądasz niczego sobie, jestem Ava. - odpowiedziała wyciągając rękę w moją stronę. - z sektora I.
- Summer, ja również jestem z I. - wyciągnęłam swoją rękę i uścisnęłam dłoń dziewczyny, w geście powitania.
Dziewczyna naprawdę była bardzo uprzejma i świetnie się z nią rozmawiało. Można było z nią pożartować i bardzo dobrze spędzić czas. Gdy odeszła, zerknęłam ukradkiem na potrawy, i nałożyłam sobie jedną z nich na talerz. Była to sałatka z warzywami oraz z tofu, którego byłam ogromną fanką.
Nabiłam parę warzyw i jeden kawałek sera. Wzięłam to do ust, i skupiłam się na wydobyciu smaku. Moje podniebienie było w niebie. Sałatka była doskonała, w dodatku z moim ulubionym produktem. Zjadałam całą porcję, jaką dla siebie przeznaczyłam, po czym sięgnęłam po kolejne danie. Tym razem wybrałam homara, który wyglądał naprawdę bardzo apetycznie. Wokół niego, było dużo warzyw, które zapewne były dekoracją, ale mimo to wyglądały na takie do zjedzenia.
Ukroiłam sobie kawałek mięsa i przeniosłam go na swój talerz. Przekroiłam go na pół, po czym jedna z dwóch połówek powędrowała do moich ust.
- Mmmm. - mruknęłam z roskoszą do siebie. To danie było wspaniałe. Idealnie dobrze doprawione i dopieczone.
Gdy znudziło mi się już próbowanie nowych dań, miałam zamiar się z kimś zapoznać. Po to właśnie tu przyszłam, aby poznać, kogoś z S. Odeszłam od stołu razem z moim talerzem i spojrzałam na ogromny zegar, który był powieszony na samym środku ściany.
- Minęły już cztery godziny? - zapytałam samą siebie. To prawda, wskazówki na tarczy, wyraźnie wskazywały czternastą.
- Witam drodzy państwo! - usłyszałam. Nie wiedziałam kto to mówi, więc obróciłam się w stronę, z której usłyszałam te słowa. - Witam w pałacu prezydenckim! Ja jestem Prezydent Pear. - przedstawił się mężczyzna. Miał blond włosy i niebieskie oczy, a ubrany był w elegancki czarny garnitur. - Za chwilę oficjalnie będziemy rozpoczynać święto Vitium, ale najpierw, krótka historia jak została zapoczątkowana ta tradycja.Usiądźcie proszę przy stołach, a ja zacznę opowiadać.
Zrobiłam to o co prosił. Wróciłam do stołu, przy którym przed chwilą jadłam i usiadłam na krześle, czekając aż mężczyzna zacznie opowiadać.
- Wiesz jak to się zaczęło?
Obróciłam głowę i ujrzałam Ave. Cieszyłam się, że wróciła, bo to oznaczało, że znów będziemy mogły ze sobą rozmawiać.
- Ale co się zaczęło? - zapytałam lekko zdezorientowana.
- No ta tradycja. - odpowiedziała mi, nakładając sobie sałatkę, którą ja przed chwilą jadłam.
- Nie, jeszcze tego nie wiem.
- Mmm, dobra. - mruknęła do siebie dziewczyna, połykając kawałek sałatki. - jadłaś ją? - zapytała wskazując widelcem na danie.
- Tak, mi również bardzo smakowała.
Blondynka nie odpowiedziała, ale za to przeżuwała kolejne kęsy potrawy.
- Vitium. - zaczął mężczyzna. - To święto pochodzi z bardzo dawnych czasów, do dziś nie wiadomo kto je zapoczątkował. Istnieje historia, że z tym wydarzeniem wiąże się legenda. Ponoć, dwójka młodych ludzi, z dwóch przeciwnych sektorów, zakochała się w sobie nawzajem. Obydwoje bardzo chcieli móc ze sobą rozmawiać i widywać się, w związku z czym wódz, o wielkiej mocy, stworzył miejsce, w którym co cztery lata, mogli się widywać bez konsekwencji. Dostępne to było również dla innych ludzi. Święto, to obchodzimy do dziś, a ma ono na celu jednoczyć, i pozwolić ludziom na dwadzieścia cztery godziny, widzieć się ze sobą bez konsekwencji. A teraz, gdy już wszystko jasne, zapraszam na parkiet! - mówiąc to, wziął za rękę kobietę, która stała obok niego i weszli na parkiet.
Muzyka, do której tańczyli, była grana przez orkiestrę. Coraz więcej ludzi dobierało się w pary, zaczynało tańczyć. Ja z Avą, dalej siedziałyśmy przy stole, rozmawiając.
- Zatańczymy? - usłyszałam. Zdezorientowana, przeniosłam wzrok na osobę, która to powiedziała.
To był brunet. Ten sam, który był pod drzewem tego dnia. Moje serce zabiło szybciej, a ręce nerwowo zaczynały się pocić.
Jego ręka wyciągnięta była w moją stronę, a twarz układała się w lekkim uśmiechu. Brązowe włosy, były lekko przylizane, a chłopak był ubrany w śnieżno biały garnitur.
Jak w transie, złapałam jego dłoń i podniosłam się z miejsca, na którym siedziałam. Powiedziałam to Avy tylko krótkie - „zaraz wracam", by wiedziała, że jej nie zostawiam, a tylko na chwilę opuszczam i ruszyłam za chłopakiem.
Gdy byliśmy już na parkiecie, chłopak złapał mnie w tali, a moja dłoń powędrowała na jego plecy. Wiedziałam jak się tańczy i robiłam to bardzo dobrze.
Zaraz po tym, jak zabrzmiały pierwsze nuty kolejnej melodii, zaczęliśmy się poruszać w jej rytm.
Tańczyliśmy walca. Każdy ruch był bezbłędny, a sama chwila idealna. W mojej głowie było tyle myśli, a serce waliło jak szalone.
Czy on mnie pamięta? - pomyślałam.
- Czy mogę wiedzieć, z kim mam przyjemność tańczyć? - zapytał obracając mnie.
- Jestem Summer.
- Bardzo ładne imię, Summer. Widzieliśmy się chyba gdzieś, prawda?
Pamiętał.
- Wydaje mi się, że na granicy. - odpowiedziałam.
- Tak dokładnie. Ja jestem Xavier.
Uśmiechnęłam się do niego, obracając się po raz kolejny.
- Bardzo dobrze tańczysz. - skomplementował mnie.
- Dziękuje, twoje umiejętności również są niczego sobie.
- Dlaczego taka piękna pani, siedziała przy stole?
- Dlaczego taki przystojny pan, nie tańczył z jakąś panią? - odpowiedziałam pytaniem, rumieniąc się.
- Najwidoczniej jesteśmy sobie pisani. - powiedział uśmiechając się.
Poczułam motyle w brzuchu. Usłyszeć takie komplementy, od tak przystojnego chłopaka, to jakiś cud.
Gdy zabrzmiał ostatni dźwięk melodii, do której tańczyliśmy, chłopak pocałował moją dłoń, i wręczył mi złożony na pół kawałek papieru, na którym było coś napisane. Odszedł bez słowa, cały czas wpatrzony we mnie.
***
Siedziałam przy stole, trzymając w dłoni liścik. Otworzyłam go i odczytałam wiadomość, która była w nim zawarta.
Spotkajmy się jutro przy drzewie, o ósmej.
Xavier
Nie mogłam tego zrobić, bo było to zakazane. Nie można było się kontaktować z ludźmi z innego sektora, po święcie. - myślałam.
Z zamiarem wyrzucenia kartki do kosza, zobaczyłam ciąg dalszy wiadomości, którego wcześniej nie widziałam, ponieważ był on na odwrocie listu.
PS. Pamiętaj, że Vitium trwa dwadzieścia cztery godziny.
Co? Co to znaczy? Tak, wiem, że Vitium trwa dwadzieścia cztery godziny, ale co to ma z tym wspólnego?
Wsunęłam kawałek kartki do dekoltu i próbowałam zignorować wiadomość.
Nie potrafiłam tego zrobić.
Męczyło mnie to przez całą resztę balu, bo bardzo chciałam się z nim jeszcze zobaczyć, ale kosztem trafienia tam?
Cały czas myślałam nad zrozumieniem tego, co było tam napisane.
- Vitium trwa dwadzieścia cztery godziny. - mruczałam sama do siebie. - A on chcę się zobaczyć o ósmej... No właśnie, on chce się zobaczyć o ósmej, a Vitium trwa dwadzieścia cztery godziny! - powiedziałam dużo głośniej, ale nie krzycząc. - Przecież do zakończenia święta, pozostaną jeszcze dwie godziny, dwie pełne godziny, w których będę mogła z nim rozmawiać bez żadnych konsekwencji.
- Co mówisz, Summer? - zapytała Ava.
- Nie, nic, przepraszam, ale muszę już wracać do domu. Bardzo dobrze się z tobą spędza czas, mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy. - powiedziałam, wstając z miejsca, na którym siedziałam.
- Ja też mam taką nadzieję. - odpowiedziała, uśmiechając się do mnie.
Wstałam z miejsca i zaczęłam iść w kierunku drzwi wyjściowych. Na szczęście zapamiętałam drogę powrotną, dlatego nie miałam problemu z wróceniem do domu. Po dojściu do celu, opowiedziałam, w skrócie co działo się na balu, ale ominęłam wątek Xaviera. Czy okłamałam ich? Nie, po prostu nie powiedziałam całej prawdy.
Ruszyłam do swojego pokoju, by zdjąć z siebie strój oraz obuwie, które miałam na sobie. Po wejściu do pomieszczenia zaczęłam rozsuwać zamek i rozpinać guziki, by pozbyć się sukienki. Usiadłam na podłodze i zdjęłam szpilki, które miałam na swoich nogach, bojąc się, by obcasach nie zahaczył o jej materiał. Teraz, będąc w samej bieliźnie, odwiesiłam suknie na wieszak, a same buty postawiłam obok łóżka.
Podekscytowana swoim odkryciem, skierowałam się do łazienki, by odświeżyć się trochę, po całym dniu.
Pozbyłam się swoich ubrań i weszłam pod prysznic. Włączyłam wodę, po czym oblałam nią moje ciało. Przyjemne ciepło rozchodziło się po moim całym ciele, tym samym powodując moje zrelaksowanie. Schyliłam się i podniosłam z podłogi żel do mycia, który potem nałożyłam sobie na dłoń. Pachnął konwaliami.
Rozprowadziłam go po skórze, a następnie pozbyłam się go. Mimo to dalej wyraźnie czuć było ode mnie zapach kwiatów. Postawiłam swoje stopy na zimnej podłodze i sięgnęłam ręką po ręcznik, który znajdował się na wieszaku, razem z moim szlafrokiem. Opatuliłam się nim szczelnie, z zamiarem wrócenia w ten sposób do mojego pokoju.
Gdy przekroczyłam próg pomieszczenia, do którego zmierzałam, odszukałam moją piżamę, która leżała na moim łóżku, perfekcyjnie złożona. Jedną ręką podtrzymując ręcznik, włożyłam na siebie jej górną część, czyli zwykłą białą koszulkę z krótkim rękawem.
Koszulka sięgała mi do ud, więc odłożyłam to, co mnie wcześniej przykrywało na bok i włożyłam resztę mojej piżamy. Ubrana w zestaw do spania, ruszyłam z powrotem po łazienki, by odłożyć ręcznik i przy okazji umyć zęby. Odwiesiłam go na miejsce, na którym go zastałam i podeszłam do umywalki. Sięgnęłam po swoją szczoteczkę i nałożyłam na nią pastę.
Energicznymi ruchami czyściłam powierzchnie moich zębów i co jakiś czas wypluwałam pianę do kranu.
Po zakończeniu czynności miałam zamiar po raz kolejny udać się do mojego pokoju, by odpłynąć w błogim śnie. Już jutro, po raz kolejny spotkam się z Xavierem i znowu będę mogła z nim porozmawiać, oraz zobaczyć jego wspaniały uśmiech. Nie wiedząc kiedy, moje powieki się ze sobą skleiły, a ja odpłynęłam.
***
Obudził mnie budzik, który nastawiony był na szóstą. Do mojego pokoju, wpadały pojedyncze promienie księżyca, oświetlając tym samym moją twarz. Przeciągnęłam się i otworzyłam buzię, ziewając. Przypomniałam sobie, co miało się wydarzyć za parę godzin. Spotkanie z nim. Z uśmiechem na twarzy, wyszłam z łóżka i je pościeliłam, a następnie zeszłam po schodach, na śniadanie.
- Wyspałaś się? - zapytała kobieta, gdy weszłam do kuchni.
- Tak. - odpowiedziałam, uśmiechając się w jej stronę.
- Tutaj masz jedzenie. - powiedziała, wręczając mi talerz, z pięknie wyglądającą jajecznicą.
- Dzięki. - odpowiedziałam, zabierając naczynie i siadając przy stole.
Wzięłam pierwszy kęs i już wiedziałam, że moje śniadanie będzie wyśmienite. Nie zachwycałam się tym jakoś szczególnie, bo wszystko, co jadłam, było idealne i perfekcyjne. Po zjedzeniu zrobiłam to, co robiłam zawsze, czyli umyłam i odłożyłam pusty talerz na miejsce.
Wróciłam do swojego pokoju i wyjęłam z szafy przypadkowe rzeczy. Ubrałam się w nie, po czym opadłam na łóżko, wpatrując się w sufit.
To czekanie było dobijające.
Zerknęłam na zegarek, który był na moim budziku.
- Dopiero szósta trzydzieści. - mruknęłam do siebie.
Nie wiedziałam, czym powinnam się zając. Wpatrując się w sufit, dobre dwadzieścia minut, wpadłam na pomysł.
Napiszę piosenkę. - pomyślałam.
Zeskoczyłam z łóżka w błyskawicznym tempie i sięgnęłam po jakikolwiek notes, w którym mogłaby zapisać słowa. Sięgnęłam po ołówek, który poniewierał się na moim biurku i usiadłam na podłodze.
In perfect world, I met perfect men. - zapisałam pierwsze słowa, drapiąc się go głowie, myśląc nad kolejnym wersem.
With brown eys, and chocolate hair.
I fall in love, I think he too.
To happy to be true.
Time will break us, it will be hard to pick ourselves up, ourselves up.
(Słowa są wymyślone przeze mnie, nie są zaczerpnięte z jakichś piosenek).
Po zapisaniu tych pięciu wersów zaczęłam myśleć nad melodią, która by do nich pasowała. Zaczęłam nucić i powtarzać słowa, w kółko, aż nie uda mi się stworzyć czegoś, co byłoby idealne. Już po chwili, udało mi się osiągnąć to, do czego dążyłam.
Zerknęłam ukradkiem na zegar, by zobaczyć, ile czasu zajęło mi napisanie tych paru zdań. Była siódma czterdzieści dwa. Odłożyłam notes na łóżko i szybko zeszłam z powrotem do rodziców, informując ich, gdzie idę.
Wybiegłam z domu i czym prędzej udałam się w kierunku miejsca, w którym miałam się spotkać z Xavierem. Gdy drzewo pojawiło się na moim horyzoncie, zaczęłam biec jeszcze szybciej, by jak najprędzej dotrzeć do granicy.
Rozejrzałam się wokoło, stojąc oparta o drzewo. Nie zmęczyłam się tym biegiem, ponieważ moja kondycja była naprawdę niepodważalnie dobra. Nie wiedziałam, która jest godzina, więc wpatrywałam się przed siebie, czekając, aż usłyszę głos chłopaka.
- Summer? - usłyszałam cichy szept mówiący do mnie.
- Xavier? - odpowiedziałam, ożywiając się, gdy tylko usłyszałam swoje imię.
- Muszę ci coś powiedzieć, ale obiecaj, że jeśli tego nie zrobisz, to nie powiesz o tym nikomu.
- Tak obiecuje. - zapewniłam, wsłuchując się w to, co mówił chłopak.
- Po pierwsze, powinnaś wiedzieć, dlaczego jesteśmy podzieleni na sektory. - zaczął. - My, ludzie z S, a właściwie z scietia, wiemy.
- Ale o czym? - zapytałam zaciekawiona.
Nigdy nie interesowało mnie, dlaczego tak jest.
- O wszystkim, Summer. Wasz sektor to I czyli ignorantia. Nasz skrót oznacza wiedzę, a wasz niewiedzę. Wszytko, pochodzi z łaciny, tak samo nazwa święta, która oznacza wadę. - tłumaczył. - Za paręnaście minut, trafię na pola elizejskie, ale musiałaś o tym wiedzieć, Summer.
Zaniemówiłam. Nie miałam bladego pojęcia, że to wszystko ma taki sens.
- Rozdzielili nas, bo wiedzieliśmy za dużo, a oni musieli utrzymać populację. - kontynuował. - Zakazali nam mówić, a grozili nam, że trafimy tam, jeśli cokolwiek powiemy. Ja i moja rodzina, wie wszystko. Pola elizejskie to tak naprawdę lepszy świat, do którego zdecydowanie chciałabyś trafić. - mówił w pośpiechu. - posłuchaj, kocham cię i nie potrafiłem patrzeć, jak łudzisz się, że to wszystko jest takie cudowne. Przed twoim urodzeniem, przed urodzeniem twoich rodziców, dziadków i nawet pradziadków, oni torturowali ludzi, by osiągnąć pierwsze ideały. Czy ty naprawdę chcesz żyć w idealizmie, który stworzyli potwory, torturując innych ludzi? - pytał ze łzami w oczach. - mój czas się kończy, bardzo szybko, nawet jeśli nie pójdziesz ze mną, to ciesz się, proszę życiem i zapomnij, o tym, co wiesz.
- Nie. - powiedziałam pewnie. - idę z tobą Xavier, nie zostawię cię, a nie chcę żyć w ten sposób, kosztem innych. Poza tym, ja również cię kocham.
- Summer...- nie kończąc, rzuciłam się na niego w pocałunku, tym samym przekraczając granicę. Nagle przed moimi oczami, pojawiła się ciemność, a moje ciało, było jakby w stanie nieważkości. Przestałam czuć grunt pod nogami oraz usta Xaviera, które przed minutą połączyłam z moimi.
***
Obudziłam się tak jak codziennie, w swoim, trochę niewygodnym łóżku. Spojrzałam na Xaviera, który jeszcze spał po wczorajszej imprezie. Zupełnie jej nie pamiętam. Najwidoczniej wypiłam na niej zbyt dużo alkoholu. Wyjrzałam przez okno i pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to to, że moją twarz oświetlało słońce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro