• zaborczość
Mam takie poczucie, jakbym tytułami rozdziałów robiła Wam nadzieję na coś więcej. :v I tłumaczę na wypadek, że wiek zmieniłam tylko u Victuuri (25l) i Otayuri (17, 20). I obiecuję, że następny rozdział będzie... ciekawy. ;))
+ Brawa dla mojej młodszej siostry, która w końcu skończyła oglądać Yoi! <3
Wielka hala lodowiska w Moskwie była wypełniona dźwiękami rozmów, śmiechów i, co najważniejsze, płóz łyżew śmigających po lodzie. Łyżwiarze z najróżniejszych zakątków, finaliści zawodów, wybitne jednostki zajęli duże miejsce i świetnie się tam bawili. Tafla lodu jeszcze rano była gładka. Potem wyglądała, jakby ktoś z furią jeździł po niej ostrzem.
Yuuri i Phichit jednocześnie wyskoczyli w powietrze i tam obrócili się w kółko. Potem wyszczerzyli się do siebie. Od godziny jeździli razem, zahaczając o różne osoby i wymieniając wesołe powitania. Widzieli Seung-Gila Lee, który samotnie jeździł po lodzie, omijając ludzi. Gdzieś śmigał Amerykanin, Leo de la Iglesia. Yakov, trener Rosjan, pojawił się na chwilę, aby "powitać" gości, po czym gdzieś przepadł. Viktora i Jurija nie było nigdzie. Tak samo Otabka Altina.
— Phichit! — usłyszeli. Pędził ku nim drobny szatyn, Guang Hong Ji z Chin. Chłopak wyszczerzył do nich zęby. Był w wieku Jurija, więc miał siedemnaście lat. Jednak wciąż wyglądał jak ten nieśmiały piętnastolatek, którego Yuuri poznał dwa lata wcześniej. Nic się nie zmienił. Może jego fryzura wyglądała nieco inaczej. — Yuuri!
Guang Hong wyhamował przed starszymi łyżwiarzami, różowy na twarzy. O ile z Phichitem miał dobry kontakt, o tyle wobec Yuuriego był wręcz chorobliwie nieśmiały. Na zawodach zaczynał mówić do Japończyka pełnymi zdaniami po kilku dniach. Potem nadchodził czas rozstania, a dalej widzieli się znowu. I proces pozbywania się wstydliwości zaczynał się od nowa.
— Dobrze cię znowu widzieć — powiedział wesoło Phichit do Chińczyka. Ten uśmiechnął się szeroko.
— Was też! Nie spodziewałem się, że dostanę jakiekolwiek zaproszenie, a tu...
Guang Hong zaczął trajkotać, Phichit słuchał go uważnie, a uśmiechnięty miło Yuuri rozejrzał się w poszukiwaniu ratunku. Chińczyk był naprawdę uroczym chłopakiem, ale kiedy wpadał w amok mówienia, co zdarzało mu się przy Tajlandczyku, to klękajcie narody. Zobaczył ruch przy wejściu na lodowisko i platynowe włosy na głowie wysokiej osoby. Viktor Nikiforov, wielokrotny medalista, wjechał na lodowisko jak król, witając się ze wszystkimi szerokim, sympatycznym uśmiechem i kilkoma słowami.
Yuuri zobaczył też Jurija, który w końcu się pojawił. Jechał w workowatej, rozpiętej bluzie w czarnym kolorze. Pod spodem miał swój zwyczajowy strój do jazdy, czyli dopasowane spodnie i golf. Blond włosy były spięte w koczka. Obok niego śmigał Otabek, również cały na czarno i z zaciśniętymi wargami. Nikt nie wchodził w drogę Rosyjskiej Wróżce i Kazachstańskiemu Bohaterowi, jak ich nazywano. Albo Rusałką i Rycerzem.
Yuuri widział, że Viktor, choć pozornie zajęty rozmową z dwójką trenerów z innego kraju, cały czas bacznie zerka w kierunku Jurija. Postanowił podjechać i zagadać chłopaka, aby wybadać teren. Otabka też można sprawdzić. Nie mógł się obijać. Jest tu, na Ziemi i ma konkretny cel do osiągnięcia.
Rzucił coś na pożegnanie do Phichita i Guang Honga, którzy namiętnie dyskutowali o Instagramie, po czym pojechał w kierunku Jurija. Kiedy tuż przed jego nosem przejechało włoskie rodzeństwo Crispino, zahamował gwałtownie, żeby uniknąć zderzenia. Bliźniacy odwrócili się i zawołali "Sorki!", na co Yuuri kiwnął głową i uśmiechnął się. Może Włosi odjechali, jednak ktoś inny chciał się przywitać z Japończykiem.
— Yuuri — usłyszał za sobą głęboki głos. A po chwili poczuł dotknięcie wielkiej dłoni na pośladku. Po samym głosie rozpoznał, kim jest nowy towarzysz, jednak dość bezczelne macanie jedynie go upewniło.
— Chris — powiedział szybko, odsuwając się od wysokiego Szwajcara. — Jak... miło cię znowu zobaczyć.
Christophe Giacometti, mający obecnie dwadzieścia pięć lat, czyli tyle, co Viktor i Yuuri, uśmiechnął się pogodnie do chłopaka. Jak zawsze miał na sobie opięte rzeczy. Jego jasne włosy były zaczesane do tyłu. Oczy o niesamowitej, oliwkowej barwie patrzyły z zainteresowaniem na Japończyka. Nie widzieli się jakiś czas i w opinii Szwajcara Yuuri się zmienił. Chris nie wiedział, co dokładniej uległo zmianie, ale wyczuwał ją.
Viktor, który rozmawiał z trenerami z Chin i Ameryki, widział Yuuriego i Chrisa razem. I niesamowicie go to zirytowało. Przeprosił z miłym uśmiechem towarzyszy i podjechał na swoich łyżwach w stronę dwóch łyżwiarzy.
— Co to za flirty? — zapytał, grożąc Chrisowi palcem. Oparł łokieć o ramię Yuuriego, kóry prychnął cicho. — Czy ty kogoś nie masz?
— Kto, ja? Ktoś mnie zechce? — Chris uniósł ręce w górę i roześmiał się. Viktor także to zrobił.
— Dobrze cię znowu widzieć. — Obaj się objęli. Yuuri poczuł się niepotrzebny.
Nikiforov nachylił się do ucha Szwajcara i coś do niego wyszeptał. Ten kiwnął głową z tajemniczym uśmiechem. Yuuri zauważył, że ręce obu łyżwiarzy były nieco niżej niż biodra i wzniósł oczy do góry.
— Yuuri, wyglądasz inaczej — powiedział Chris, kiedy już oderwali się od siebie z Viktorem. — Coś się zmieniło?
Moje możliwości są niemal w pełni odblokowane. Viktor mnie ciągle wkurza, a złość piękności szkodzi. I doprowadził do erekcji, co powinno być niemożliwe, bo homoseksualizm mnie nie kręci. Tak jakoś promienieję anielskim blaskiem. I chęcią wlania pewnemu demonowi.
Yuuri nie powiedział żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego wzruszył niewinnie ramionami i wyszczerzył zęby.
— Mam krótsze włosy i soczewki — rzucił wymijająco. — Jak się masz?
— Doskonale, bo jestem tu! Jak zawsze jesteś miły. Sama przyjemność z twojego towarzystwa.
Viktor zmrużył oczy na te komplementy, którymi Chris obsypywał Yuuriego. Przecież i tak nic nie ugra, po co się stara?
— Nie bądź lizusem, Giacometti — zakpił Rosjanin. — Yuuri jest mój.
— Pokaż mi akt własności i inne dowody — prychnął Japończyk. Viktor przewrócił oczami i oparł brodę na jego ramieniu.
— Szkoda, że tamta malinka zniknęła — wymamrotał cichutko, aby Chris nic nie usłyszał. Katsuki zmarszczył nos.
Jurij, który przejeżdżał obok nich z Otabkiem, prychnął i zatrzymał się.
— Zostaw wieprza, staruchu, miał jeździć z nami i odpowiedzieć na kilka pytań, to się do niego ciągle kleisz — warknął.
Yuuri zachował kamienną twarz, choć wewnątrz wiwatował dziko z radości. Po pierwsze, Viktor w końcu się od niego odczepił. Rosjanin potrafił być naprawdę ciężki. Dodatkowo ciężar jego grzechów powodował bóle w końcach skrzydeł Yuuriego. Po drugie, Jurij sam z siebie (najprawdopodobniej) podjechał, aby mu pomóc. Iskierka dobra wciąż się tli i chyba była dość silna.
Pomachał Chrisowi, Viktorowi posłał triumfalne spojrzenie, po czym dołączył do Otabka i Jurija. Kazach jechał trochę za nimi.
— Dzięki — mruknął Yuuri. — Ratujesz mnie od niego.
— Od obu — poprawił go Jurij. — Gdybyś siedział z nimi dłużej, Giacometti prawdopodobnie próbowałby cię namówić na trójkąt z nim i Viktorem.
Yuuri uniósł brwi, słysząc bezpośredni ton Jurija. Chłopak jechał z naburmuszoną miną. Wiedział o tym i...
— Proponowali ci kiedyś... wiesz...— zaczął niepewnie Yuuri.
Jurij prychnął, ale wykrzywił usta w coś imitującego uśmiech.
— Cholera, nie. Na szczęście nie. Nie mi. Komuś innemu. A ja słyszałem, bo byłem w ubikacji. Publicznej. Nigdy więcej sikania wtedy, kiedy jest tam Viktor.
Yuuri parsknął. Otabek z tyłu także wydał z siebie dźwięk przypominający śmiech. Jurij obejrzał się na niego. Rzucił okiem przez sekundę, po czym odwrócił się pośpiesznie do Katsukiego. Ten zauważył lekkie rumieńce na twarzy siedemnastolatka.
Niezauważalnie zmarszczył brwi. Miał nadzieję, że to tylko przyjaźń. Oby to nie zboczyło w kierunku, który będzie pomocny dla Viktora.
***
Światło księżyca wiszącego nad Moskwą oświetlało niektóre zakątki. Wdzierało się przez szczeliny w żaluzjach, przemykało przez przerwy w zasłonach i rozjaśniało ciemności pomieszczeń w domach. Delikatnie świeciło w pokojach hotelowych, nie przeszkadzając nikomu. Wszyscy lokatorzy hotelu byli pogrążeni w głębokim śnie — w końcu była trzecia w nocy.
Była jednak jedna osoba, której sen nieoczekiwanie się rozpłynął. Yuuri Katsuki podniósł się z cichym sapnięciem na swoim łóżku i rozejrzał nerwowo. Był w pokoju jedynie z Phichitem, który cicho pochrapywał, owinięty kołdrą. Z rulonu wystawały jedynie końcówki krótkich, czarnych włosów. Byli sami.
Yuuri powoli podniósł się z łóżka. Ochota na sen odeszła mu całkowicie. Miał ochotę na coś innego. I nie chodziło tu o problemy z cielesnością. A w każdym razie nie tą. Japończyk zmienił spodnie od piżamy na czyste, treningowe dresy, a na koszulkę narzucił luźną bluzę. Wsunął jeszcze na stopy trampki i podszedł bezszelestnie do drzwi prowadzących na balkon. Wyszedł na zewnątrz i starannie zamknął za sobą, aby przeciąg nie obudził Phichita. Skupił się przez moment i odbił od posadzki. Poleciał w górę jak wyrzucony z procy, a kiedy znalazł się na sporej wysokości, z impetem wysunął skrzydła. Wielkie, śnieżnobiałe, złożone z piór. Pod nimi były czyste, silne mięśnie poprzecinane srebrnymi żyłami, które delikatnie prześwitywały spod warstwy "opierzenia". Trzepotały jak szalone. Dość długo były ukryte i pozbawione możliwości uniesienia Yuuriego. Katsuki zataczał kręgi w powietrzu, ciesząc się wolnością. Rozłożył ramiona i ułożył się na plecach. W powietrzu.
W ten sposób czuł się trochę bliżej Nieba. Patrzył na jasne punkciki na ciemnym materiale. Wyciągnął rękę w ich stronę. Tęsknił za swoim prawdziwym domem. Jego ludzka natura kochała Ziemię, ale anielska chciała jak najszybciej wykonać zadanie i wrócić do domu. To miałoby duże konsekwencje dla Yuuriego — pozbawienie go tej drugiej "osoby" wewnątrz zmieniłoby go. Wysłannik pomknąłby do Nieba, a człowiek zostałby na Ziemi, lecz bez mocy i tego określonego celu w życiu. Jego marzenia, które były zepchnięte głęboko w cień, mogłyby się nareszcie ziścić.
Kiedy zamknął oczy, pozwalając skrzydłom na to, by unosiły go łagodnie w powietrzu, poczuł delikatne wibracje. Coś... ciągnęło go na północ. Otworzył oczy i powoli poleciał w tamtym kierunku. Uważnym spojrzeniem przeczesywał miasto. Uczucie przyciągania jedynie się potęgowało i chyba dobiegało z... lodowiska.
Przyspieszył, kierując się w stronę dużego budynku, ciemnego i pustego o tej porze. Teoretycznie pustego. Bo kiedy przeniknął przez dach i bezszelestnie wylądował obok bandy, w miejscu, gdzie zazwyczaj stali trenerzy, zobaczył kogoś na lodzie.
Nawet gdyby Yuuri głośno obwieścił swoje przybycie, postać sunąca po tafli i tak by tego nie zauważyła. Muzyka rozbrzmiewająca na całą halę, stukot łyżew na lodzie i zamyślenie tancerza zwyczajnie by na to nie pozwoliło. Yuuri widział Viktora Nikiforova, który w czarnych spodniach i bluzce wykonywał swój układ. Każdy krok, każdy najmniejszy gest był idealnie połączony z cichymi skrzypcami, pianinem i innymi instrumentami. Yuuri nie rozpoznawał tego utworu, ale mógłby dać rękę za to, że to wersja instrumentalna.
— I live for the applause, applause, applause... — usłyszał nagle Yuuri. Wersja częściowo instrumentalna. Podwójny głos śpiewał delikatnie te słowa. I wokalista, i Viktor czysto trafiali w każdy dźwięk. Jednak Nikiforov po chwili ucichł, a głos z głośników nie przerywał.
Yuuri w niemym zachwycie obserwował spektakl, który rozgrywał się przed jego oczami. Od małego wiedział, że jeśli chodzi o choreografie w łyżwiarstwie, Viktor Nikiforov był niekwestionowanym mistrzem. To, co widział w tamtym momencie na lodzie, utwierdzało go w tej pewności. Smukłe ciało Rosjanina było poświęcone muzyce i tańcu w całości. Yuuri widział spokój malujący się na bladej twarzy. Niebieskie oczy były przysłonięte powiekami.
Viktor przy ostatnim takcie upadł na kolana, wsuwając palce we włosy. W hali zapanowała cisza, przerywana dyszeniem Nikiforova. I cichymi, nieśmiałymi oklaskami Yuuriego. Dłonie Japończyka same zaczęły o siebie bić. Viktor poderwał nerwowo głowę, ale odetchnął cicho na widok osoby, która go obserwowała. Yuuri przestał klaskać i schował ręce w kieszeniach bluzy. Nikiforov podniósł się powoli i podjechał do Japończyka. Jego oczy mierzyły go uważnym spojrzeniem.
— Podglądasz mój układ? — spytał chłodno.
A czarne skrzydła z impetem wysunęły się z jego pleców.
[*] dla nas wszystkich, którzy muszą jutro wrócić do szkoły. Ja nie chcę, nie idę! *przykleja się do biurka*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro