Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• pudel i łyżwy

Jaaaj, kilka osób to czyta! Dziękuję! Jakieś opinie, komentarze? Nie pogardzę ^^ 

Viktor i Yuuri jako dzieci to życie, szkoda, że w następnym rozdziale będą z nich duże gówniaki :v  tak, zmieniłam wiek i daty urodzenia. Nie bijcie :c


*osiem lat później*

Kilka osób stało i klaskało w dłonie z szerokimi uśmiechami, kiedy Japończyk obchodzący pierwszego grudnia ważny dzień (a mianowicie swoje urodziny) z nieśmiałym uśmiechem otwierał prezenty, jakie otrzymał. Katsuki Yuuri był skromnym, cichym chłopcem. Był także określany przez innych jako dziwak. Mimo młodego wieku postrzegano go jako nad wyraz poważnego i dojrzałego. Do tego łagodnego, pozbawionego "konfliktowej strony". Sprawiało to, że większość dzieci zwyczajnie nie chciała się z nim bawić. Nie miał przyjaciół. Prawie. Jedną z dwóch osób spoza rodziny, która była mu bliska, stała się starsza o dwa lata Yuuko. Broniła go przed innymi, w tym gburowatym Takeshim Nishigorim. Stała się jego obrończynią i powierniczką wszystkich tajemnic. Była lepszą siostrą niż prawdziwa, rodzona Mari, licząca sobie lat piętnaście i totalnie olewająca istnienie młodszego brata. Jednak stała razem z rodzicami oraz bliską Yuuriemu nauczycielką baletu, Minako i klaskała. Przez chwilę. Kiedy brat zaczął otwierać pierwszy prezent, tajemniczo zniknęła.

— A to prezent od pani Minako! — powiedział ojciec Yuuriego. Chłopiec otworzył niedużą paczkę i wyciągnął z niej czarno-niebieski strój. 

— To strój do ćwiczeń? — upewnił się.

— Tak! — zapiszczała Minako. — W sam raz na balet, łyżwy, co tylko się da!

— Dziękuję!

— I masz do kompletu coś od Yuuko. 

Yuuri z ciekawością sięgnął po paczkę od przyjaciółki. Ostrożnie ją otworzył i sięgnął do środka. Poczuł coś dziwnego pod palcami. Chłodny przedmiot. I ostry. Złapał za to niepewnie i wyciągnął.

Były to czarne łyżwy. W jego rozmiarze. Yuuri rozpromienił się na ich widok i delikatnie pogładził gładki, nieco migoczący materiał. Były zachwycające. Jak stworzone dla niego. Od razu je ubrał, ale nie wstawał, by nie zniszczyć drewnianej podłogi. Idealnie dopasowane. Jak część ciała.

— Będziesz miał wygodne i przestaniesz się wywracać w tych z wypożyczalni — powiedziała wesoło Yuuko. 

— Są cudowne — westchnął. Był wdzięczny przyjaciółce za prezent. Łyżwy z wypożyczalni, choć w dobrym stanie, dziwnie nie pasowały do Yuuriego. Jeździł w nich, jednak... to nie było to.

— Później je wypróbujesz, Yuuri — zaśmiała się jego matka. Chłopiec kiwnął głową i ściągnął łyżwy ze stóp. Odłożył je na papier, który został z paczki. — Teraz czas na prezent od nas. Chodź. 

Yuuri wstał i poszedł ze wszystkimi w stronę drzwi. Matka uśmiechnęła się do niego ciepło i otworzyła prędko drzwi. Mari weszła do środka i otrząsnęła się ze śniegu. W rękach trzymała coś ciemnego. Odłożyła to na podłogę. Kształt poruszył się i podniósł głowę. Yuuri wpatrywał się oczarowany w ciemnego pudelka, który rozglądał się po wnętrzu.

— Jakiś czas temu wyłowiłeś pewną suczkę z wody niedaleko naszego domu. Ktoś ją tam wtedy wrzucił, pamiętasz? — odezwała się Mari. Yuuri skinął głową, nie odrywając wzroku od czekoladowego pudelka, bijącego ogonem o podłogę i wpatrującego się w niego. — To jeden z jej szczeniaków, urodziły się stosunkowo niedawno. Właściciel przywiózł go nam w podzięce za uratowanie jego suni. Jest twój.

Yuuri jak na zawołanie upadł na kolana. Piesek podskoczył nieco przestraszony, ale nie uciekł. Wpatrywał się w chłopca z zainteresowaniem, przekrzywiając głowę. Zaczął powoli się zbliżać do wyciąganej w jego stronę małej ręki. Niepewnie ją obwąchał. Nie minęła sekunda, a Yuuri leżał na ziemi, przylegany przez szczeniaka radośnie wylizującego mu twarz. 

— Spokojnie — chichotał, próbując go nieco od siebie odsunąć. Piesek szczeknął radośnie i usiadł na jego klatce piersiowej. Reszta domowników śmiała się, obserwując zmagania chłopca i psa.

— Zaraz go zmiażdży — odezwała się rozbawiona Minako. Piesek, jakby rozumiejąc jej słowa, zszedł z Yuuriego. Kiedy chłopiec usiadł, położył pysk na jego udach.

— Jak go nazwiesz? — zapytała Yuuko, wpatrując się z zachwytem w pieska. Yuuri zastanowił się przez chwilę. Jak miał nazwać tego psiaka? Może po kolorze sierści? Kakao? Nie. Chłopiec miał totalną pustkę w głowie.

Nagle w głowie cichy głosik szepnął "Vicchan". Wiktoria to przecież zwycięstwo, a mama pieska wygrała walkę o życie.

— Vicchan — powiedział powoli chłopiec, a pies podskoczył radośnie. Zareagował na imię natychmiastowo. — Vicchan! — Przytulił pieska, który polizał go po szyi i szczeknął zadowolony.

***

— Viktorze! — zawołał Iwan Aristow, lekarz, który przyjmował młodego Nikiforova na ten świat osiem lat wcześniej. — Mógłbyś w końcu zejść na dół?

Patrzył przez chwilę na jasne schody. Po chwili usłyszał ciężkie kroki i jasnowłosy, poważny Viktor Nikiforov zszedł na dół do wielkiego, białego salonu. Stanął w progu i oparł się o framugę, krzywiąc się lekko. Kiedy był dziś na lodowisku, starszy łyżwiarz złośliwie go popchnął, a przez niewygodne łyżwy przewrócił się i boleśnie uderzył w udo. Zamiast cieszyć się, że nie zrobił nic poważnego z nogą, wolał w domu pomstować na draba, dopóki przybrany ojciec nie kazał mu się uciszyć. Wtedy poszedł do pokoju i siedział tam trzy godziny. 

— Rozchmurz się, chłopcze — powiedział Iwan. — Masz dziś urodziny, powinieneś być w dobrym humorze.

— Urodziny, dzień jak co dzień — burknął Viktor. Jego niebieskie oczy były pełne złości.

— Mam dla ciebie kilka upominków. 

To w pewnym stopniu przykuło uwagę Viktora. Skierował oczy na Iwana i uniósł brwi. Odgarnął z twarzy białe włosy.

— Jakich? — zapytał powoli.

Ojciec sięgnął po nieduże pudełko leżące obok niego na skórzanej kanapie i skinął na Viktora. Chłopiec podszedł, nieco kulejąc i zabrał prezent, mrucząc jakieś podziękowanie. Kiedy ściągał kolorową folię, Iwan obserwował go uważnie. Był coraz bardziej zaskoczony osobą, którą przyjął pod swój dach.

Viktor nie był zwyczajnym chłopcem. To wiedział już od dnia jego narodzin. Iwan znał go bardzo dobrze, w końcu go wychowywał. Z rozmów z nauczycielami wiedział, że jego przybrany syn był prawdziwym przywódcą. Jako ośmiolatek miał wokół siebie nieduże grono wielbicieli. Był charyzmatyczny, zawsze wesoły, inteligentny i pomocny. Świetnie jeździł na łyżwach. Jakby się w nich urodził. Po prostu dziecko idealne. Jednak w domu taki nie był. Im bardziej rósł, tym chętniej wychodził z domu do kolegów lub zamykał się w pokoju. Iwan miał wrażenie, że to w rodzinnym gnieździe Viktor pokazuje swoją prawdziwą twarz. Był wręcz obojętny dla przybranego ojca. Czasem opryskliwy. Zimny. Jak lód. 

Viktor wyciągnął z pudełka łyżwy porządnej marki. W kolorze czarnym, z małą flagą Rosji naszytą z tyłu i płozami inkrustowanymi srebrem. Chłopiec przejechał po nich palcem i uśmiechnął się lekko. Chyba był zadowolony z prezentu.

— Drugi prezent czeka na ciebie za tamtymi drzwiami — powiedział do niego Iwan.

— W łazience? Mam się wykąpać? — zapytał podejrzliwie Viktor. — Nie cuchnę.

— Po prostu je otwórz.

Viktor wstał i podszedł do drzwi. Położył dłoń na klamce, a po chwili wahania ostrożnie ją nacisnął. Zza drzwi wyskoczył mały pies. Pudelek. Chłopiec obserwował wielkimi oczami, jak czekoladowa kuleczka krąży po salonie i obwąchuje wszystko. W końcu podeszła do niego. Czarne oczy utkwione były w jasnej twarzy.

— Doszedłem do wniosku, że to będzie dobry prezent — odezwał się Iwan. Viktor uklęknął i wyciągnął rękę do pieska. Ten podszedł do niego i polizał jego palce. Chłopiec uśmiechnął się szeroko i pogłaskał pudla po szyi, a ten usiadł tuż przy nim i oparł głowę o jego udo. 

— Dziękuję — powiedział Viktor. — Bardzo.

— Proszę — odparł Iwan. Ukrył radość, jaką poczuł, kiedy zobaczył na twarzy syna szczery uśmiech. — Akcesoria dla niego są w garderobie pod płaszczami. 

Chłopiec zabrał łyżwy i już miał odejść na górę, kiedy zatrzymało go pytanie ojca.

— Jak go nazwiesz?

— Nie wiem — rzucił Viktor. — Zastanowię się nad tym. 

— Tylko szybko, bo poczuje się dziwnie, jeśli będziesz wołać na niego "psie" — zażartował Iwan. 

— Tak, tak — mruknął chłopiec i pobiegł na górę. Pies, potykając się o stopnie, pognał za nim. Kiedy weszli razem do dużego pokoju Viktora, pudel wskoczył na łóżko i ułożył się na nim. — Nie za dobrze ci, cwaniaczku?

Pies szczeknął.

— Jak ja mam cię nazwać, hmm? — Viktor usiadł na łóżku obok psa, a ten położył głowę na jego udzie. Chłopiec zamknął oczy i zastanowił się. — M... m...

Makkachin. To imię nieoczekiwanie pojawiło mu się w głowie. 

— Makkachin — wyszeptał. Uszy pudla podniosły się w aprobacie. — Podoba ci się? Chyba tak. W takim razie zostajesz Makkachinem. Chodź, leniu, przygotujemy ci legowisko. 

Wstał z łóżka i poszedł do garderoby. Tak, jak powiedział Iwan, akcesoria były pod płaszczami. Duży koszyk, materacyk, koc, miski i zabawki. Wszystko umyte. Viktor przeciągnął to do pokoju i zostawił obok swojego łóżka. Miski zaniósł szybko na dół. Potem wrócił i zastał Makkachina radośnie gryzącego materac. Koc był już w strzępach. Widząc taką destrukcję na wargach chłopca zagościł uśmieszek. Zniszczenie. 

Coś, co lubił.

Podszedł do okna i wyjrzał przez nie. Była godzina trzynasta. Petersburg był pełen słonecznego, popołudniowego światła. I śniegu. Jego niebieskie oczy automatycznie skierowały się na wschód. 

Mój nemezis również obchodzi urodziny. 

***

Yuuri Katsuki w tym samym momencie stał na zewnątrz razem z Vicchanem i patrzył na pogrążony w ciemności zachód. Był już wieczór. W głowie chłopca była myśl, że inna, obca mu osoba, na której wspomnienie czuł smutek, również obchodziła urodziny. Pies dotknął noskiem jego dłoni, a Japończyk pogłaskał go po puchatej głowie.

— Yuuri! Jest chłodno, wracaj! Musisz iść spać! — dobiegło go wołanie matki. — Jutro pójdziesz na łyżwy!

— Dobrze! — rzucił szybko. Podarował ciemnemu niebu na zachodzie ostatnie spojrzenie i wrócił do domu. Jeszcze nie nadszedł czas.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro