• prawa skrzydeł
Umm, dużo dialogów? Wybaczcie. Rozdział sprawdzony, nie powinno być żadnych przypałów. Dziękuję za ponad 3 tysiące wyświetleń, każdy głos i aktywność, jeśli chodzi o komentowanie! Inni ludzie z watt mogliby się od Was uczyć <3
A czarne skrzydła z impetem wysunęły się z jego pleców.
Były wielkie, dokładnie takie jak białe skrzydła Yuuriego. Majestatyczne i groźne. Ich czubki ostrzegawczo ustawiły się naprzeciwko Japończyka.
— Nie — powiedział spokojnie Yuuri. — Nie podglądałem.
— A moim zdaniem właśnie to robiłeś. — Viktor zszedł z tafli i podszedł do niego. Yuuri nawet nie drgnął, choć niebezpieczny błysk w niebieskim oku jego nemezis nie sugerował nic dobrego.
— Po co miałbym to robić? Mam swoją choreografię. Twoja jest mi zbędna.
— Tu masz rację — przyznał Viktor, stając nos w nos z Yuurim. — Jesteś tak cholernie uczciwy, że mógłbyś biec za kimś, by dać zgubione przez niego grosiki. Nigdy nie ukradłbyś ani kawałka mojego układu.
— Właśnie.
— W takim razie, po co tu jesteś?
Yuuri zacisnął wargi. Na to pytanie nie miał odpowiedzi. Bo co, miał powiedzieć "No więc to było tak, że poczułem przyciąganie"? Nie ma mowy. Zastanawiał się usilnie nad odpowiedzią.
Viktor widział wysiłki Yuuriego i uśmiechnął się krzywo. Zakłopotanie Japończyka poprawiło mu humor.
— Skąd wiedziałeś, że tu będę?
— ... Instynkt?
— Nie pomyślałbym, że będziemy tu stać w środku nocy i gadać o instynkcie. — Viktor wzruszył ramionami i spojrzał w górę. — Dziwne.
— Co?— Zaskoczony Yuuri uniósł głowę do góry. Zdążył zauważyć krawędzie swoich skrzydeł, kiedy poczuł ciepło na szyi. — Viktor?
Nikiforov objął go w pasie, przyciągając do siebie. Jego usta spoczywały na gładkiej, jasnej skórze pod brodą Yuuriego. Japończyk napiął się nerwowo.
— Zauważyłeś zachowanie naszych skrzydeł? — wyszeptał Viktor, przenosząc usta na ucho Yuuriego. — Przyciągają się.
Pocałował delikatnie drżącą grdykę Japończyka. Ten przełknął ślinę i uniósł głowę do góry. Dał Viktorowi pełen dostęp do swojej szyi, ale widział skrzydła, a w każdym razie ich górne części. Nikiforov miał rację. Dziwnie lgnęły ku sobie.
— Wiesz, mogą być jak magnesy — zaczął powoli. — Dodatnia i ujemna część się przyciągają. Gdybyśmy byli po jednej stronie, pewnie by się odpychały.
Plótł bzdury i obaj dobrze o tym wiedzieli. Takie coś nie było normalne. Żadne skrzydła nie oddziaływały na drugie. Nigdy.
— Nie udawaj idioty. I nie zaprzeczaj temu, że nie tylko skrzydła ciągną ku sobie.
Yuuri powoli opuścił głowę i spojrzał zaskoczony w morskie tęczówki. Viktor patrzył spokojnie na twarz Japończyka. Studiował każdy detal. Jego dłonie w międzyczasie splotły się na plecach chłopaka.
— Ktoś ci kiedyś mówił, że dobrze wyglądasz bez okularów? — zapytał cicho Rosjanin. Yuuri pokręcił głową. — Powinieneś wiedzieć, że ja tak sądzę.
Po tych słowach nachylił się, muskając nosem nos Japończyka, który lekko drżał przez taką bliskość. A potem delikatnie go pocałował. Nie zamierzał być nachalny. Łagodnie ruszał ustami, pozwalając zdezorientowanemu Yuuriemu na oswojenie się z sytuacją. Nie trwało to zbyt długo, bo po chwili Japończyk odwzajemnił nieśmiało pocałunek. Viktor uśmiechnął się lekko, całując coraz mocniej swojego nemezis.
Hipokryta, pomyśleli obaj. Byli wrogami, powinni się nawzajem zwalczać, a robili coś zupełnie odwrotnego. I wbrew ich naturze. Viktor powinien zadawać Yuuriemu cierpienie, jednak jego palce, które zacisnęły się na szczupłych biodrach, były od tego dalekie. Nie działał agresywnie, lecz czule, co oddziaływało na Japończyka.
Dłonie Yuuriego powędrowały na szyję Viktora. Jego oczy już dawno były zamknięte. Odwzajemniał każdy pocałunek Rosjanina, dodatkowo je pogłębiając. Nawet nie wiedział, kiedy jego skrzydła ustawiły się tak, by podtrzymywać jego ciało, odchylane do tyłu. Pocałunki, wciąż czułe, zaczęły napełniać się pasją. Język Viktora muskał wargi Yuuriego, coraz bardziej opuchnięte, lecz nie wślizgiwał się między nie. Po chwili się cofnął. Japończyk westchnął cicho, na co Rosjanin przygryzł jego dolną wargę i zsunął się niżej. Zakończył ten pocałunek. Oparł czoło w miejscu, gdzie szyja łączyła się z ramieniem.
Obaj szybciej oddychali. Palce Yuuriego były splecione na karku Viktora, który obejmował chłopaka w pasie swoimi ramionami. Japończyk nie otwierał oczu. Nic poza ich oddechami nie zakłócało ciszy, jaka panowała na hali.
— Dlaczego to zrobiłeś? — zapytał szeptem Yuuri. — Dlaczego mieszasz mi w głowie?
— A dlaczego nie?
Czarne skrzydła Viktora "nachyliły" się, otulając obu mężczyzn. Dotknęły skrzydeł Yuuriego, które zadrżały. Tak samo, jak ich właściciel, kiedy dotykał go Nikiforov.
— Nie chcę tego — powiedział Yuuri. — Nie chcę tej bliskości.
— Posłuchałeś kiedykolwiek swojego ciała? Czy tylko rozumu?
— Po pewnym incydencie wiem, że rozum jest lepszy od ciała.
Viktor podniósł głowę i spojrzał poważnie na Yuuriego. Obaj przypomnieli sobie jedno wydarzenie. "Incydent", jak stwierdził Yuuri. Łaźnia, gdzie Japończyk dał się ponieść niemal całkowicie. Niebieskie oczy patrzyły w brązowe. W żadnych nie było fałszu. W tamtym momencie obaj wysłannicy mogli wyraźnie zobaczyć wszystkie intencje, cele, głębie swoich dusz.
Viktor powoli odsunął się od Yuuriego. Jego skrzydła złożyły się na jego plecach. Uśmiechnął się szyderczo.
— Jesteś hipokrytą, Yuuri — przemówił. — Tak bardzo sobie zaprzeczasz, że niedługo pogrążysz się w swoich kłamstwach.
Po tych słowach wzbił się w powietrze i przeniknął przez dach. Yuuri zmarszczył brwi. Nie wiedział, co oznaczają słowa Viktora. Postanowił go dogonić. Albo chociaż śledzić, żeby odnaleźć jego mieszkanie.
Jasno i wyraźnie uświadomił sobie, że to będzie trudnym zadaniem. Zamiast przeniknąć przez sufit, tak jak to zrobił wcześniej Viktor, zderzył się z nim bardzo boleśnie. Nieco otumaniony spadł kilka metrów w dół i wylądował z cichym hukiem na lodzie. Upadek wyrwał urywane sapnięcie z jego piersi. Yuuri zmrużył gniewnie oczy i zmierzył uważnym spojrzeniem sufit. Tuż nad sobą widział delikatnie światełko. Viktor musiał rzucić jakąś chwilową barierą.
Zatłukę go w końcu, obiecał sobie. Ale po tym, jak stąd wyjdę.
Usłyszał kroki dobiegające z korytarza. Prędko otulił się skrzydłami i pozwolił, aby zlały się z otoczeniem. Strażnik lodowiska wszedł na halę i zaklął, widząc lód. Nie mógł zobaczyć niewidzialnego Yuuriego, ale siatka pęknięć wciąż była widoczna. Katsuki miał nadzieję, że Viktor przed treningiem wyłączył kamery.
Kiedy strażnik wybiegł, anioł szybko wstał i poszedł do drzwi. Przemknął niewidzialny korytarzami i wyszedł z budynku. Nie dał rady już śledzić Viktora, nad czym ubolewał. Będzie musiał zrobić coś następnego wieczora. A może poranka? Może znajdzie się okazja? Kto to wie?
Rozpostarł skrzydła i wyleciał w powietrze. Skierował się w stronę hotelu i leciał tam leniwie. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. Co, jeśli Viktor w tym momencie był u Jurija i starał się na niego jeszcze bardziej wpłynąć? Zaniepokojony zmienił kierunek i popędził tam, gdzie znajdował się internat.
Duży, ciemny budynek nie sprawiał przyjemnego wrażenia. Był tak przygnębiającym miejscem, że Yuuri po części zrozumiał agresję i oschłość Plisetsky'ego. Katsuki cicho wszedł do środka. Stróż nie zauważył niczego, skupiony na jakimś programie w maleńkiej telewizji. Yuuri cicho pokierował się na ostatnie piętro. Kierował się jedynie instynktem, który mówił mu, że Jurij, jako miłośnik kotów, z pewnością potrzebował miejsca, gdzie mógłby jakiegoś futrzaka mieć. A co jest dla tego lepsze od okienka prowadzącego na dach?
Na poddaszu były tylko jedne drzwi. Yuuri z wahaniem je uchylił. Nie czuł tam obecności Viktora. Jednak czuł intensywny zapach kwiatów. Róż. Powoli wszedł do środka i rozejrzał się po pogrążonym w półmroku pokoju. Jedyne źródło światła dobiegało spod zamkniętych drzwi prowadzących do innego pomieszczenia, najprawdopodobniej łazienki. Mimo słabego oświetlenia Yuuri wyraźnie widział niepościelone łóżko, z którego ktoś pewnie wyszedł chwilę wcześniej. Biurko pod oknem, które wychodziło na dach. Otwarta szafa, w której ubrania były niedbale ułożone. Medale zawieszone na ścianie wyłożonej ciemną boazerią. Kilka zdjęć. Obok łóżka stał duży koszyk, w którym była kocia zabawka. A więc Jurij rzeczywiście miał kota. Nigdy o nim nie mówił.
Yuuri widział wszystkie szczegóły umeblowania, jednak nie były one dla niego istotne. Przeraziły go róże, które były w pokoju. Kilka z nich leżało na łóżku. Dwie na podłodze. Jedna tuż przy drzwiach łazienki. Żółte róże, na których płatkach była krew.
W drugim pomieszczeniu rozległ się odgłos duszenia i wymiotowania. Yuuri popędził w tamtą stronę i szarpnął za drzwi. Były otwarte. W niedużej, jasnej łazience Jurij Plisetsky, Rosyjski Punk, niezwyciężony i niewzruszony na wszystko, siedział na podłodze i kaszlał, a z jego ust uciekały kwiaty. Dużo już leżało na kafelkach, sprawiając dość straszne wrażenie.
Yuuri podszedł do chłopaka, który zbladł na jego widok. Twarz była pokryta cieniutką warstwą potu. Na zapadłych, jasnych policzkach widział ślady łez, a w kąciku ust odrobinę krwi. Jasne włosy, których część kleiła się do skroni i karku, spiął niedbale w kucyka.
— Ciebie bym się tu w życiu nie spodziewał — wychrypiał Jurij.
— A jednak — mruknął Japończyk. Podtrzymał blondyna, kiedy tego zgięło w pół. Nowa fala róż poleciała na ziemię.
— Cholera... — jęknął słabo Jurij. — Tak dużo do sprzątania... jeszcze Mila pomyśli, że się w niej... zakochałem, bo tyle kwiatów jej...
— Nie mów — powiedział łagodnie Yuuri. — I nie powstrzymuj tego. Wyrzuć z siebie wszystko.
— Nie mogę tego wyrzucić. To jest niemożliwe. — Jurij odkaszlnął. — To jest najpiękniejsza rzecz, jaka mogła mnie spotkać. I mnie zabija od długiego czasu. Jak ja ci zazdroszczę.
— Czego?
— Tego, że nie zakochałeś się w niewłaściwej osobie. Nie czujesz tego bólu, kiedy wiesz, że może w tym momencie spotyka się z inną... dotyka jej...
Z gardła Jurija wydarł się szloch. Chłopak w tamtym momencie nie przejmował się, że Yuuri zobaczy objaw słabości. I tak już wiedział, że jest żałośnie chory. Nic więcej nie pogorszy jego sytuacji.
Japończyk mocno objął Rosjanina. Młodszy oparł policzek o klatkę piersiową starszego, szlochając cicho. Niemal wbijał chudziutkie palce w ramię Yuuriego. Do siedzących na podłodze łazienki łyżwiarzy podeszła nieduża kotka rasy Ragdoll. Zwinnie wcisnęła się na kolana Jurija, który delikatnie pogładził ją za uchem. Kotka zaczęła mruczeć i wtulać się we właściciela.
— Spokojnie, Potya — mruknął cicho Jurij. — Idź spać.
— Ty też — przemówił do niego Yuuri. — Chodź. Umyjesz się.
Pomógł wstać chłopakowi. Potya, zostawiona sama sobie, wyszła z łazienki i ułożyła się na łóżku. W tym czasie, kiedy Jurij brał prysznic, Yuuri zbierał kwiaty z pokoju i wrzucał je do kartonowego pudełka umieszczonego w rogu pokoju. Były w nim suche liście, co dowodziło, że było używane w tym samym celu już przedtem.
Kiedy Jurij skończył się myć i ubrał czystą piżamę, podszedł do łóżka. Usiadł na nim i patrzył, jak Yuuri wkłada ostrożnie kwiaty z łazienki do pudełka.
— I tak większość wyrzucę, nie musisz być tak ostrożny — powiedział w końcu. Blond włosy, mokre po kąpieli opadały na jego smutną twarz, przez co Jurij sprawiał wrażenie bezbronnego.
— Wyrzucasz? Możesz je komuś dać — zauważył zdziwiony Yuuri.
Plisetsky uśmiechnął się z goryczą.
— Nie znasz znaczenia żółtej róży, co? — Kiedy Yuuri uniósł pytająco brwi, chłopak zamknął oczy. — To jest... ona jest jak wołanie. Prośba o to, by druga osoba zauważyła uczucie i je odwzajemniła.
Kiedy znajdujesz tysiące różnych informacji o znaczeniach kwiatów i w końcu masz dość, dlatego bierzesz infoska potwierdzonego przez dwie strony. </3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro