• posłani
heloł, heloł, nie umiem w powitania :v mam nadzieję, że to coś przypadnie komuś do gustu. Mój pierwszy fanfik z yoi. Miłego czytania i do zobaczyska w następnej części! Opiniami nie pogardzę xd
Niech Ireth23 będzie błogosławiona za cudowną okładkę ^^
-----------------------------------------------------------
Podstawową rzeczą, jaka jest oczywista i na górze, i na dole, jest to, że dusza człowieka jest klejnotem. Szlifującym się w miarę życia i zdobywającym własny, unikalny blask, własną siłę i wartość. Dusza jest cennym skarbem, o który dbają zarówno człowiek, który ją posiada, jak i jego stróż.
Klejnoty jednak bywają różne. Mniejsze, większe, bardziej lub mniej wartościowe. I tak samo jest z duszami. Jedne są potężniejsze od drugich. Lecz jest rodzaj dusz, który jest wart tyle, co tysiące innych. Zwane są arcyduszami i pojawiają się niezwykle rzadko, a ich pojawienie się jest przedwcześnie - czasem nawet o dziesiątki lat - ogłaszane przez utworzenie się nowej gwiazdy.
Arcydusza jest przedmiotem rozgrywek między jedną stroną a drugą nie tylko ze względu na jej wartość, ale i to, że jej posiadacz jest obdarzony niebywałym talentem. Żadna z nich nie zamierza ustąpić. Obie chcą mieć potężną duszę, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. I są w stanie zrobić wszystko, na co pozwalają im zasady. O ile je mają.
***
— Nowa gwiazda — rozległ się miękki głos. — Już wkrótce się rozpocznie.
Bezbarwne oczy zalśniły.
— Kogo mam wezwać?— zapytała zjawa. — Kto podejmie się zadania przekonania arcyduszy do czynienia dobra?
— Wezwać... hmm... — Głos zaczął coś mamrotać. — Niewielu jest w stanie poradzić sobie z czymś takim. Jednak jest ktoś, kto mógłby... Czy będziesz w stanie to wykonać?
— Ja, Panie? — Zjawa zająknęła się.
— Wierzę w twoje możliwości.
— Nie zawiodę Cię! — W głosie wybranego pojawił się zapał. — Zrobię wszystko, co w mojej mocy!
— Druga strona na pewno już wie o arcyduszy i szykuje się do przejęcia jej. Nie wiem, kiedy się narodzi. Ruszaj. Postaram się wysłać cię jak najbliżej miejsca, gdzie pojawi się arcydusza.
Jasny punkcik spadł z Nieba i popędził w stronę Ziemi, trzymając w środku schowaną esencję anioła. Atmosfera była mu niestraszna. Przeszedł przez nią jak dłoń przez czyste powietrze. Szukał ciała. I odnalazł je.
W japońskim miasteczku, w niedużym domu właśnie rodziło się dziecko. Kobieta była osłabiona porodem. Oddychała z trudem, ledwo się poruszała przez ból. Zamknęła oczy, nie kontaktując się z ludźmi, którzy krążyli wokół niej, zaniepokojeni jej stanem. Przez długi czas nosiła pod sercem dziecko, chociaż dowiedziała się, że zagraża jej życiu.
Źle ułożone.
Nieprawidłowo się rozwija.
Może lepiej...?
Kobieta ostro zaprotestowała. Nie mogłaby poświęcić życia dziecka, by ocalić własne. Chroniła je przez dziewięć miesięcy, było jej częścią. Dzień i noc trzymała dłonie na coraz większym brzuchu, byleby tylko nikt nie dotknął jej maluszka ze złymi zamiarami.
Jednak kiedy dziecko, wychodząc na świat, niemalże ją rozrywało, przez ułamek sekundy pomyślała "A może powinnam była jednak usunąć malucha?".
I wtedy poczuła wstrząs. Oszołomiona bólem i nagłym zaskoczeniem nie potrafiła nic zrobić. Coś musnęło jej brzuch... a dziecko bez problemu wyszło z jej ciała.
Przeżyła, choć nie było to możliwe. A dziecko, diagnozowane w czasie ciąży jako niepełnosprawne i niemające szans na normalne życie, okazało się być zdrowym chłopczykiem. Kiedy kobieta odzyskała siły, mogła wziąć synka w ramiona. Odsunęła ostrożnie kocyk, który nieco zasłaniał buzię malucha. Noworodki zazwyczaj mają niebieskie oczy, które zmieniają kolor po jakimś czasie. Ale jej dziecko... miało piękne, brązowe tęczówki. Lśniły dziwnym ciepłem. Kiedy te oczy skierowały się na twarz matki, kobieta poczuła dziwne, łaskoczące uczucie. Po urodzeniu swojej córki nie czuła tego samego.
— Malutki - wyszeptała. Spojrzała w brązowe oczy. Uświadomiła sobie jedną rzecz. — Tak bardzo mój... a jednak nie należysz do nas, prawda? Jesteś inny... Yuuri.
***
Ponad siedem tysięcy kilometrów na zachód sytuacja wyglądała zupełnie inaczej.
— Nie udało się.
Lekarz, doktor Iwan Aristow, wyszedł z sali. Podszedł do szczupłego, jasnowłosego mężczyzny, czekającego ze stresem na korytarzu.
— Jak to... — Blondyn był bliski płaczu.
— Byliśmy na dobrej drodze do zatamowania krwotoku. Baliśmy się o życie dziecka, ale pana żona była względnie bezpieczna. Ale coś się stało. To dziwne trzęsienie... i jego efekty, zupełnie jakby sprawiło, że pana żona odeszła. Na początku walczyła o życie. A po tej anomalii nagle znieruchomiała. Szepnęła "To bez sensu", dotknęła brzucha i...
— Stop — warknął mężczyzna. — Nie chcę więcej słyszeć. Co z dzieckiem?
— Całe i zdrowe. To...
— Nie chcę znać jego płci — splunął wdowiec, rozgoryczony i załamany stratą, jaką właśnie poniósł. — Nie chcę go znać. Zabrało mi moją Sonię. Nie chcę go.
Bez pożegnania odwrócił się na pięcie i odszedł korytarzem. Zignorował nawoływania lekarza. Po prostu wyszedł, furkocząc szarym płaszczem sięgającym kolan.
Zostawił w szpitalu żonę — piękną, białowłosą Sonię, której ciało było przykrywane czystym, białym prześcieradłem i małego synka. Dziecko leżało w szpitalnym łóżeczku, już umyte, ubrane i zbadane. Nie spało. Rozglądało się. Aristow nachylił się nad nim. Chłopiec skierował na niego intensywnie niebieskie oczy, które migotały dziwnym światłem. Mężczyzną wzdrygnęło. Wiedział, że taki sam kolor miała zmarła matka chłopca. Jednak w jej oczach przez większość czasu było ciepło i miłość, a także wola walki. Te należące do dziecka patrzyły chłodno. Nieufnie. Kiedy lekarz wyciągnął palca i dotknął małej piąstki, ta zacisnęła się na nim jak stalowe kleszcze. Maleńkie oczka zmrużyły się groźnie. Lekarz cudem wyciągnął miażdżoną część ciała z bolesnego uścisku. Pomasował siny, pulsujący palec.
— Czym ty jesteś, biedaku?
— Doktorze, co z nim? — spytała pielęgniarka.
— Jest... sierotą. — Przed oczami stanął mu widok pleców "ojca" chłopca. Zawiódł dziecko, porzucił je. A matka nie żyła. Jej piękne ciało, bez życia, leżało na łóżku. Mógł powiedzieć, że chłopiec został półsierotą, ale po co? Żeby dać dziecku nadzieję na to, że w jego życiu będzie jakiś rodzic?
— Musze uzupełnić jego dane — powiedziała kobieta w białym kitlu.
— Nazwisko jego matki to Nikiforov.
— A imię? Mam wpisać dowolne?
Lekarz zamyślił się na moment i patrzył na małego Nikiforova. Oczy malca przewiercały jego sylwetkę. Przypomniał sobie ciężki poród, w trakcie którego chłopiec prawie stracił życie. Kilka razy puls płodu był niewyczuwalny. Dopiero dziwny wstrząs, tak rzadki w Petersburgu, odmienił wiele. Maszyny na moment przestały działać. Jednak po chwili wznowiły pracę, odwracając wszystko o sto osiemdziesiąt stopni. Sonia Nikiforov poddała się. Zwyczajnie poddała się losowi. A dziecko pojawiło się na świecie, całe i zdrowe. Zwyciężyło. Wygrało walkę ze śmiercią.
— Wiktoria to zwycięstwo — mruknął. — Wpisz w rubryce "Viktor".
I tak dwaj wysłannicy rozpoczęli swoją misję. Rozgrywkę o arcyduszę, która miała się pojawić już za kilka lat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro