Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

• kontrola

Spoko, spoko, Yuuri nie jest słabą kluską, poradzi sobie! Wielbię Was i Wasze komentarze oraz dyskusje, ok? Ok! Miłego czytania ^^

I ważne pytanie - wolicie dłuższe rozdziały (ponad 2k słów, jak te napisane), czy takie mające po około 1600? Mogę w razie czego dodawać krótsze? XD


No oczywiście. Nie bez powodu.

Wściekły do granic możliwości Viktor wyrwał się ze snu zdominowanego przez anioła i wcisnął się w ten należący do nemezis. Musiał jakoś się zemścić za utraconą duszyczkę. Ledwo się pojawił tam, w głowie Katsukiego, syknął i zasłonił oczy. W końcu czego się spodziewać po aniele? Wyłącznie światła. Było wszędzie.

Rozejrzał się przez zmrużone powieki wokół siebie. Jasne otoczenie, którego nie rozpoznał. Wyglądało jak miejsce nie z tej ziemi. Jasność otaczała go z każdej strony. Już zaczynały go boleć oczy. Widział niewyraźnie w oddali ciemną postać sunącą... na łyżwach? Wyczuł, kim jest. Z jednej strony ta postać go odpychała. A z drugiej przyciągała. Jak magnes.

— Yuuri! — zawołał. Postać zatrzymała się bez pośpiechu. Viktor poczuł na sobie spojrzenie. Wiedział, że Yuuri w tym momencie prześwietla go wzrokiem. I poczuł się dziwnie słaby.

Nigdy nie miał tego odczucia. Zawsze odczuwał wyższość nad innymi — piękniejszy od przyjaciół, bardziej utalentowany, lepszy, z większymi osiągnięciami, bardziej kochany. To wszystko sprawiło, że Viktor Nikiforov miał niezachwianą wiarę w siebie. Kiedy spotkał swojego nemezis, był pewny swojego zwycięstwa. Jednak w momencie, w którym sen, nad którym panował, został mu wydarty z rąk... ta pewność straciła swoją gładką fasadę. Pojawiły się rysy i pęknięcia, którym wystarczy kilka uderzeń. Kilka ciosów, takich jak ten sen. 

Viktor źle się czuł w wizji Yuuriego. Nie podobało mu się to, że nie miał nad niczym kontroli. Dotychczas każdy sen kierował się jego wolą, a tutaj był zdany na łaskę swojego przeciwnika. Widział, jak Yuuri sunie do przodu w jego kierunku. Viktorowi wydawało się, że chłopak jest dość daleko do niego, jednak ten zatrzymał się przy nim błyskawicznie. Zmarszczył brwi.

Katsuki wyglądał inaczej. Niby był tym samym Japończykiem o dość okrągłych policzkach, wąskich oczach i smukłej figurze, jednak było w nim coś, co różniło go — Yuuriego ze snu — od Yuuriego z prawdziwego życia. Być może była to zasługa mocy. Lub czegoś innego. Jednak Viktor zobaczył dobry wpływ tego czegoś na chłopaka. W oczach Japończyka zawsze były obecne dobro i ciepło. A sen jedynie to uwypuklił.

Viktor poczuł się przy nim słabo. Yuuri był od niego niższy, ale nagle zaczął patrzeć na niego z góry, niezaskoczony tym, co się działo z Nikiforovem. Nogi Rosjanina uginały się pod nim. 

— Moje sny źle na ciebie wpływają — powiedział spokojnie Yuuri. Nie był zaskoczony stanem wroga. Złapał Viktora za łokcie i pomógł mu podnieść się z klęczek. Nikiforov patrzył przez kilka chwil na chłopaka. Blada cera, oczy niezasłonięte okularami, włosy niedbale zaczesane do tyłu. I śnieżnobiały strój czyniący z osoby noszącej go księcia. Światło padające na nich było wręcz stworzone po to, by oświetlać i uwydatniać doskonałości Katsukiego. Był piękny. Idealny anioł o ciepłych oczach, w których można było odnaleźć sens i dobroć tego świata.

 Yuuri uniósł dłoń, a światło lekko przygasło i Rosjanin mógł poznać miejsce, gdzie byli. Obiekt, w którym spędził większość swojego życia. Słowa wypisane cyrylicą i trójkolorowe flagi na ścianach były w jego wspomnieniach, a także życiu, od zawsze.

— Lodowisko w Moskwie — mruknął. — Właśnie tu?

— Niedługo wszyscy się tam spotkamy — odparł Yuuri. — Złote płozy?

— Nie podoba mi się to, że kontrolujesz ten sen.

— Paskudne uczucie, kiedy nie masz przewagi, co? — Japończyk uśmiechnął się lekko, ale bez złośliwości. To do niego zwyczajnie nie pasowało. Viktor zerknął na siebie. Katsuki wzorowo kontrolował swój sen. Rosjanin miał na sobie kopię ubrania Yuuriego, jednak w kolorze czarnym. I swoje łyżwy ze złotymi płozami. Poruszył lekko stopą. Doskonale zawiązane. 

— Nie jestem przyzwyczajony, nemezis. — Viktor ruszył do przodu. Nie grała żadna muzyka, jednak jej nie potrzebował. Kątem oka zobaczył, jak Yuuri rozkłada ręce i unosi głowę do góry, jadąc gładko przed siebie. Na ścianie zobaczył jego cień. Majestatyczny anioł z wielkimi, rozłożonymi skrzydłami. Cienie zawsze pokazywały ich prawdziwe postacie. Widział, że jego własny także ma skrzydła. A obaj mieli je ukryte. 

Yuuri spiął się przez chwilę i wyskoczył w powietrze. Skoczył idealnego poczwórnego salchowa. Poza tym snem nigdy mu to dobrze nie wychodziło. Upadał. Tu tego nie robił. Viktor zaklaskał kpiąco, a Katsuki ukłonił się przed nim.

— Dobrze skakać go chociaż tu — rzucił chłopak. — W życiu nie mam tak łatwo.

— Potrenuj tu, a na ziemi także ci się uda. 

— Wątpię. — Na twarzy Yuuriego pojawił się smutek. Mimowolnie zwolnił na łyżwach.

— Przeszkodom i niepowodzeniom trzeba stawiać czoło.

— I mówisz mi to ty? Demon, który jest ponad ograniczeniami?

Viktor podjechał do Yuuriego. Ledwo powstrzymał się od uśmiechu, kiedy zobaczył cień zdenerwowania w brązowych oczach. Katsuki miał absolutną władzę nad tym snem i był pewny siebie, jednak bliskość Viktora go dezorientowała. Mógł wydawać się wiecznie twardy i obojętny, jednak to nie była jego prawdziwa natura. Był łagodny. A jeśli Viktor się postara... stanie się również uległy. 

— Boisz się? — zapytał Viktor. Yuuri pokręcił głową.

— Nie boję. To, co odczuwam przy tobie, jest inne. To nie jest strach.

— Odczuwasz coś przy mnie... Yuuri. — Podobało mu się to. 

— Odsuń się, Viktorze. — Yuuri wyciągnął dłoń i z łatwością odepchnął od siebie Viktora. Jednak ten złapał go szybko. Mierzyli się przez chwilę ostrym wzrokiem.

— Nie wiesz, czym jest to, co czujesz, prawda? — W oczach Viktora pojawiło się rozbawienie. — Nigdy tego nie odczuwałeś. Nie umiesz tego określić. Ja nie mam z tym problemu. Widzę wszystko wyraźnie. I wiesz co? Nic ci nie powiem. 

— Nie potrzebuję twojej pomocy. — Yuuri poczerwieniał z rosnącej irytacji.

— Jak sobie życzysz. — Viktor puścił dłoń Yuuriego i odsunął się. Zmierzył uważnym wzrokiem smukłą postać. 

Yuuri odjechał od niego i pędził przed siebie na łyżwach. Wyhamował na samym środku. Viktor w ciszy obserwował, jak chłopak opiera dłonie na udach i pochyla głowę w dół, oddychając ciężko. Po chwili się podniósł.

— Jurij próbuje kogoś obudzić — odezwał się. Jego głos poniósł się echem przez wysoką halę.

— Czuję — odparł Viktor. — Szarpał mnie za rękę.

— A teraz szarpie mnie. Koniec tego miłego spotkania, Viktorze. Czas znikać.

— Do zobaczenia tam — mruknął Viktor. Widział, jak Japończyk kiwa głową. Wizja rozpłynęła się przed jego oczami.

Yuuri podniósł powieki. Był z powrotem w samolocie, na swoim fotelu. Usłyszał ciche prychnięcie.

— Nawet przy ludziach? — spytał go Jurij. Siedział wciąż obok niego, ale jego drobna twarz nie była tak blisko jak przedtem. Nagle Yuuri zauważył, dlaczego. Bo... leżał na Viktorze. Rosjanin położył się na jego kolanach, a Yuuri ułożył się wygodnie na jego twardych plecach.

Podniósł się gwałtownie do siadu prostego.

— Nie wiem, jak to się stało — powiedział szybko, różowy na twarzy. Viktor mruknął coś i ułożył się wygodniej. Yuuri wiedział, że Rosjanin nie śpi, dlatego poruszył udem w górę, by go zrzucić. Srebrnowłosy podniósł się powoli i obrzucił go naburmuszonym spojrzeniem, po czym ziewnął. Jurij parsknął i zapiął pasy.

— Zaraz lądujemy, a jako, że jesteście moimi opiekunami, byłoby nieciekawie, gdyby coś wam się stało. Mi tam osobiście nie byłoby żal. — Wzruszył niewinnie ramionami.

— Otworzyłbyś sobie szampana bezalkoholowego — zaśmiał się Viktor.

— Zaraz bezalkoholowego.

— Przypominam ci, że do osiemnastki jeszcze ci brakuje.

— Pół roku!

Yuuri westchnął bezgłośnie i zapiął swój pas. Zaraz mieli lądować. Potem przesiadka. Potem jeszcze jedna.

Wytrzymał z Viktorem cały tydzień w Hasetsu, wytrzyma te jedenaście godzin lotu. A nawet mniej. Może sześć.

***

— Makkachin, uspokój się! — zawołał Viktor, kiedy pies, który cały lot przebywał w małym pomieszczeniu albo sam, albo ze swoim panem, w końcu poczuł wolność. Oparł się całym ciężarem ciała na Rosjaninie, który ledwo mógł go utrzymać. Obie ręce miał zajęte, dlatego szorstki, psi jęzor bez przeszkód lizał go po twarzy. — Już, dobry pies. Siad. Siad, mówię.

Yuuri roześmiał się, widząc to, po czym wziął swoją walizkę. Złapał za rączkę i rozejrzał się. Tu miała się skończyć przygoda wspólnego mieszkania z Viktorem i Jurijem. Plisetsky miał jechać razem z czekającym na zewnątrz Yakovem do internatu, gdzie mieszkał, a Nikiforov jechał do mieszkania, które tu kupił. Było niedaleko lotniska. I hotelu, w którym miał zatrzymać się Yuuri, a także inni łyżwiarze. Katsuki wyciągnął szyję, szukając trenera Celestino, który miał po niego podjechać. Nie widział nigdzie wysokiej postaci z grubym kucykiem. A niech to. Zerknął na telefon, żeby sprawdzić, czy nie dostał od niego wiadomości. 

— Jakieś kłopoty, Yuuri? — usłyszał. Viktor trzymał na ramieniu torbę, obok niego stały dwie duże walizki, a Makkachin biegał między nimi i próbował je przewrócić. Rozczulające. Ten pies nie był szczeniakiem, a często się tak zachowywał.

— Nie nie, czekam na Celestino. Miał tu być. — Yuuri jeszcze raz sprawdził telefon. Nic.

— Znajomy podstawił mi tu moje auto, mogę cię podrzucić do hotelu. — Taka propozycja z ust Viktora była czymś podejrzanym. — Oczywiście mógłbyś się zatrzymać u mnie w mieszkaniu, byłoby nam... przyjemnie. — Rosjanin puścił oczko Yuuriemu, który pokręcił szybko głową. 

— Spadam — dobiegł ich chrapliwy głos Jurija. Chłopak ubrał kaptur kurtki na głowę. Jasne włosy opadały na twarz, jednak gniewna mina była widoczna. — Yakov już jest.

— Yuuurio, pomóż mi z rzeczami — jęknął Viktor. — Odwiozę cię najwyżej, Yakov nie będzie protestować. 

— Nie będę twoim tragarzem, tydzień biegania z twoimi łyżwami w plecaku mi wystarczył — burknął Jurij. — I mówiłem, że masz mnie tak nie nazywać, idioto. Narka. — Kiwnął głową Yuuriemu, obrażonego Viktora obrzucił drwiącym spojrzeniem i poszedł ze swoimi rzeczami w stronę wyjścia.

— Co za gnojek — fuknął Viktor, próbując manewrowania z walizkami. 

— Bardzo go polubiłem. — Yuuri starannie ukrył kpiący uśmiech. — Daj mi torbę. Pomogę ci. I zadzwonię przy okazji do Celestino, może już dotarł.

Viktor uniósł brew. Wiedział doskonale, że Yuuri, jako wysłannik Niebios ma wyjątkowo dobrą naturę, jednak nie spodziewał się z jego strony pomocy. Szybko podał mu torbę i złapał za walizki. Szło mu się znacznie lepiej bez balastu na ramieniu.

— I tak cię pokonam — zwrócił się do Yuuriego. — Wiesz o tym.

— Wiem — odparł chłopak. — Wiem, że spróbujesz to zrobić. Będę trzymać kciuki, żebyś nie udławił się goryczą, jak już przegrasz.

Viktor uśmiechnął się rozbawiony. Podobała mu się zadziorna strona Yuuriego, tak starannie skrywana przed światem. Tylko on był w stanie wydobyć ją z Japończyka. Jedynie on potrafił doprowadzić Yuuriego do gwałtowniejszych uczuć. I był z tego bardzo zadowolony.

— Jesteś uroczy — powiedział nieoczekiwanie. Yuuri, tak jak oczekiwał, zalał się rumieńcem, po czym odkaszlnął.

— Do czego zmierzasz?

— Do samochodu. O, jesteśmy!

Yuuri spojrzał ze źle ukrytym podziwem na srebrne auto stojące przed nimi. Nie miał zielonego pojęcia, jaka to była marka, ale wyglądało na naprawdę drogie. Viktor otworzył bagażnik i wrzucił do środka walizki, a na to torbę, którą odebrał od Yuuriego. Jakim cudem, tego nikt nie wiedział. Japończyk wyczuł dziwne wibracje, przez co był pewien, że użył nieco swojej mocy, by się z tym nie męczyć. Drażniło go to. Przy obcych i znajomych zgrywał wesołego, utalentowanego łyżwiarza, a w towarzystwie Yuuriego nawalał mocą i złą aurą, ile tylko mógł.

— Wrzucaj walizkę, podwiozę cię! — zawołał. Yuuri, który już zdążył odejść na kilkanaście kroków, nawet się nie odwrócił.

— Nie, dzięki!  

Viktor spokojnie obserwował, jak Katsuki wyciąga telefon i wybiera numer. Słyszał, jak rozmawia ze swoim trenerem. Był pewien tego, że Celestino się nie pojawi. W każdym razie nie od razu. Korki. O tej porze Moskwa była ledwo przejezdna.

Uśmiechnął się, kiedy usłyszał nieco głośniejszego Yuuriego. Oho, chyba miał rację. Obserwował chłopaka, który ponownie ściszył głos. Kiwał głową, mówiąc coś do telefonu, po czym się rozłączył i jęknął. Wplótł palce w ciemne włosy i pociągnął za nie, wyraźnie zdołowany.

— Szybko, zanim mam otwarty bagażnik, Yuuri! — zawołał. Chłopak podskoczył i spojrzał na niego. Viktor skierował kroki w jego stronę i stanął naprzeciwko. Widział wyraźne wahanie w czekoladowych oczach. Spokojnie zabrał walizkę Yuuriego i poszedł do samochodu. Usłyszał za sobą kroki. Katsuki nie protestował, kiedy Nikiforov wkładał jego rzeczy do bagażnika i zamykał klapę. Viktor wyśpiewał w duchu modlitwę dziękczynną do swojego pana.

— Hotel — powiedział szybko Yuuri. — Tylko tam.

— Nie planowałem cię wywieźć — rzucił beztrosko Viktor, wskakując na siedzenie kierowcy. Katsuki usiadł na miejscu pasażera. — Wiesz, przynajmniej teraz. Potem się zobaczy.

Włączył radio, z którego popłynął potok rosyjskich słów. Jako że obaj byli istotami nadnaturalnymi, rozumieli każdy język i żaden nie musiał tłumaczyć drugiemu niczego ze swojej mowy. 

— Zadzwonię do Celestino i przekażę mu, żeby nie przyjeżdżał — mruknął Yuuri po kilku minutach. Viktor jedynie kiwnął głową. Katsuki wybrał numer i poczekał, aż trener odbierze telefon. Kiedy w końcu tak się stało, zaczął mu szybko mówić o zaistniałej sytuacji. Potem się rozłączył. Oparł głowę o szybę i wyjrzał przez nią. Westchnął cicho, obserwując widoki.

— Piękne, co? — zapytał lekko Viktor. Yuuri przytaknął. — Opowiedzieć ci historię, jak zamordowałem tam strażnika?

Yuuri wzdrygnął się, słysząc te słowa. Pokręcił szybko głową.

— Podziękuję.

— Jak chcesz.

— Viktor, gdzie my jedziemy? Hotel jest tam. — Pokazał kciukiem za siebie.

— To nie jest tak, że zamierzam cię uwieść i pokonać — zaczął spokojnie Viktor — po prostu wyluzuj. 

Zaczął nucić pod nosem jakąś wesołą piosenkę, ignorując gniewny słowotok Yuuriego, który był wściekły i na "porywacza", i na samego siebie. Za głupotę. Mógłby wyskoczyć z auta, ale nie chciał robić widowiska. I raczej nic mu nie groziło ze strony Nikiforova. Nie mogli sobie zrobić nic zbyt złego. Jednak perspektywa jazdy w nieznane nie podobała się chłopakowi ani trochę.

Niech to szlag, pomyślał Yuuri. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro