• arcydusza
Ten gif jest cudowny. Taka wróżka ^^
Nie wiem, o co chodzi, ale w jeden dzień przybyło mi dziesięciu obserwatorów, w każdym razie bardzo Wam dziękuję ♥ no i są tu nowi czytelnicy, witam serdecznie i dziękuję za każdy komentarz oraz głos ^-^
Jurij Plisetsky stał obok rodziców Yuuriego w czarnych dżinsach z dziurami na kolanach, swetrze z nadrukiem głowy tygrysa i skórzanej kurtce, wrzeszcząc jak opętany. Pani Hiroko posłała synowi błagalne spojrzenie. Yuuri podszedł i niepewnie klepnął nastolatka w ramię.
— Huh? — Jurij odwrócił się i spojrzał na Katsukiego ze złością widoczną w zielonych oczach. Szczupła twarz była czerwona ze złości. — Nie dotykaj mnie, jeśli nie masz mojego pozwolenia, prosiaku!
Auć, zabolało. Yuuri jednak ukrył przykrość, jaką odczuł przy słowach Plisetsky'ego i uśmiechnął się uprzejmie.
— Jeśli szukasz Viktora, jest tu i śpi.
— Wiem, że śpi! Zawsze to robi, kiedy czegoś mi potrzeba. Jeśli ten kretyn nie śpi w takich momentach, to coś się musi dziać. Podać adres i olać, typowy Nikiforov — burknął. — Gdzie jego pokój? I potrzebuję ciężkiego wazonu. Tę pustą głowę trzeba rozwalić i chętnie się za to zabiorę.
Rozejrzał się. Blond włosy opadały mu na twarz, przysłaniając nieco pole widzenia, ale nie przeszkadzało mu to. Drobny nos był zmarszczony, podobnie jak czoło i brwi. Mimo drobnej postury Yuuri nie chciał się z nim droczyć. Chłopak wyglądał, jakby był zdolny do wszystkiego. A miał zaledwie siedemnaście lat.
— Jurij, jesteś! — W przejściu pojawił się Viktor. Szare włosy były nieco rozczochrane od drzemki, ale on sam po kąpieli, posiłku i odpoczynku wyglądał wręcz kwitnąco. Wyszczerzył zęby. — Nie było problemów z dotarciem? — Przeciągnął się i poprawił opadający z ramienia zielony szlafrok.
Jurij miał minę, jakby coś rozsadzało go od środka. Z wściekłości aż dygotał. Podszedł do Nikiforova, tupiąc ciężkimi butami i wycelował w niego chudy palec. Zafascynowany Yuuri obserwował "starcie" dwóch Rosjan, stojąc bezpiecznie obok rodziców.
— Obiecuję ci powolną i bolesną śmierć — zawarczał Jurij. — Łaziłem po mieście, sprawdziłem centrum handlowe, gdzie zrobiłeś zdjęcie z samego rana, dopiero teraz tu trafiłem.
— Niemożliwe — powiedział zdziwiony Viktor. — Przecież do tego miejsca łatwo można trafić. A ludzie są tu bardzo mili. Wystarczyło ich spytać o drogę. Tak przy okazji tego centrum handlowego... ładny sweter, widziałem go w jednym ze sklepów. — Uśmiechnął się zawadiacko, a Jurij poczerwieniał jeszcze bardziej, ale już nie ze złości.
— Nie twój interes, kretynie.
— Oczywiście — zaśmiał się Nikiforov. — Mimo to dobrze, że pojawiłeś się przed zachodem słońca. Pani Katsuki, Jurij ma pokój obok mnie?
— Tak, tak! — przytaknęła mama Yuuriego. — Wszystko jest gotowe.
Jurij, cały czas naburmuszony, poszedł po walizkę z wzorem tygrysiego futra i poszedł razem z Viktorem na górę. Yuuri poszedł za nimi, popchnięty lekko przez matkę, która razem z mężem skierowała się potem do kuchni.
— Mały — burknął Jurij z pokoju. — Nie chcę mieszkać w norze.
— To przyjemny pokój, w sam raz dla ciebie — dobiegła Yuuriego odpowiedź Viktora. — Jeśli wolisz składzik, to w porządku, zaraz...
— PRECZ! CHCĘ SPAĆ!
Yuuri aż podskoczył, słysząc ten ryk. Viktor ze śmiechem wyszedł z pokoju i zamknął spokojnie drzwi. Stanął obok Japończyka. Nie był zaskoczony jego obecnością na korytarzu. Z pomieszczenia przez chwilę dobiegały ich jakieś chroboty. Jakby Jurij otwierał i zamykał na przemian walizkę. Albo czymś rzucał.
— Trzy, dwa, jeden... — mruknął Viktor, uśmiechając się krzywo. Yuuri zmarszczył nos, nie rozumiejąc, do czego Rosjanin odlicza.
Drzwi otworzyły się z łoskotem. Pojawił się w nich wciąż zdenerwowany Jurij.
— Chcę jeść! I się umyć!
Yuuri szybko zaprowadził nastolatka do gorących źródeł, wyjątkowo dziś zamkniętych. Plisetsky posiedział tam kilkanaście minut, odpoczywając w gorącej wodzie z błogim wyrazem twarzy, a potem poszedł do sali, gdzie Viktor samotnie popijał herbatę. Z mocniejszym dodatkiem. Chłopak usiadł naprzeciwko niego, wciąż mierząc go morderczym spojrzeniem, nieco zakrytym przez mokre włosy. Yuuri przyszedł szybko z tacką, na której miał miskę potrawki wieprzowej. Podał to Jurijowi. Blondyn patrzył podejrzliwie na jedzenie, ale kiedy Viktor pokazał mu uniesionego w górę kciuka, szybko się za to zabrał.
Yuuri patrzył ze słabo ukrywanym żalem na znikającą potrawkę. On sam nie jadł jej już kilka miesięcy. Obiecał sobie, że nie weźmie do ust ani kęsa, dopóki nie zdobędzie jakichś osiągnięć. Viktor zauważył to spojrzenie, ale nie dał nic po sobie poznać. Jedynie ukrył złośliwy uśmiech.
— Uważaj, Jurij — rzucił beztrosko. — Od dużych ilości można przytyć. A przecież nie chcesz być baleronem.
— Żebyś ty nie został baleronem — fuknął Jurij, starannie wygrzebując resztki z miski.
— Coś trzeba zabrać? — W sali pojawiła się Mari. Utkwiła zaskoczone spojrzenie w nowym gościu. Jurij spojrzał na nią obojętnie i odłożył hałaśliwie miskę na niski stół. — O kurczę. Czy to jest... czy to... Takao? — Siostra Yuuriego prawie się zapowietrzyła. Wyglądała, jakby miała zaraz umrzeć ze szczęścia.
— Jurij Plisetsky, łyżwiarz — przedstawił go wesoło Viktor. Mina Mari zrzedła.
— Drugi Yuri? — zapytała ze znacznie mniejszą radością. Spojrzała na swojego brata, potem na gościa i znowu na brata. Skrzywiła się. — Będziecie się wszystkim mylić.
— Mnie nie można pomylić z byle kim — prychnął pogardliwie blondyn. Sięgnął po kubek z naparem.
— O, dzięki — wymamrotał Yuuri.
— Będziesz Yurio! — zawołała Mari. Viktor uśmiechnął się szeroko, a nowo ochrzczony Yurio zakrztusił się napojem. — Zabiorę to. — Wzięła puste naczynia i wyszła. — Yuuri, chodź mi pomóc!
— Biegnę. — Chłopak wstał i poszedł za siostrą. Po drodze obejrzał się. Widział, jak Viktor szczerzył swoje zęby do Jurija, opierając brodę o rękę.
— Yurio — powiedział powoli. — Jakie kocie imię. Miauu.
— Zatkaj tę mordę! — huknął wściekły Jurij. — Nie waż się tak do mnie mówić!
Nikiforov jedynie roześmiał się głośno w odpowiedzi, pokazując idealnie równe, białe zęby. Często śmiał się w towarzystwie Jurija. I Yuuri musiał powiedzieć sobie jedno: Viktor mógł być kanciarzem i wcielonym diabłem (dosłownie), ale jego aparycja i melodyjny śmiech, bardzo miły dla ucha czyniły z niego anioła dla ludzkich oczu. Nikt nie widział fałszu w jego głosie ani gestach, bo często go zwyczajnie...
Nie było, uświadomił sobie Yuuri. Nie zawsze musiał kłamać. Viktor taki był. Charyzmatyczny. Dusza towarzystwa. Z łatwością zjednywał sobie ludzi. Bez diabła wewnątrz siebie po prostu nie ciągnęłoby go tak do złego. Nie musiałby szukać arcyduszy, lecz mógłby skupić się wyłącznie na karierze. Nie miałby w sobie okrucieństwa. Starannie skrywał je przed światem, jednak oczy Yuuriego dostrzegały więcej niż inni. Wiedział, do czego mógłby być zdolny Viktor. I nie miał najmniejszej ochoty sprawiać, by Nikiforov pokazał swoje zdolności.
***
Yuuri cicho zszedł na dół w dresach oraz czarnej kurtce i skierował się do kuchni. Miał zamiar pobiegać — jak co dzień — jednak nie chciał budzić gości. Wyciągnął swój bidon z szafki i nalał do niego wody. Napił się odrobinę i wyszedł z kuchni. Tam przeżył mini zawał serca.
— Hi! — Viktor stał w przedpokoju i uśmiechał się do Yuuriego. Ubrany był niemal tak samo, jak Japończyk, w dresy i kurtkę z nadrukiem rosyjskiej flagi. — Masz może zapasowy bidon? Zapominalski jestem, nie spakowałem swojego. Yurio ma dwa, ale nie chce pożyczyć.
— Morda! — Yuuri podskoczył, słysząc za sobą głos siedemnastolatka. Szedł w ich stronę w stroju treningowym. Jasne włosy opadały mu na twarz. Chyba nigdy nie słyszał o czymś takim jak gumki albo spinki. Ewentualnie opaska. — Gdybyś był milszy, zastanowiłbym się.
Kto tu jest tym milszym?
— Przecież ja jestem zawsze miły! — oburzył się Viktor. — Prawda, Yuuri?
Katsuki uniósł ręce do góry.
— Nie wtrącam się. Chyba mam drugi bidon. — Zwrócił się do Viktora.
— Nalej mi wody. — Yurio rzucił w niego swoim bidonem, trafiając w brzuch. Yuuri podniósł własność Rosjanina. Panterka. No oczywiście.
Poszedł szybko do kuchni i wyciągnął potrzebny przedmiot. Opłukał go i nalał do niego wody, podobnie zrobił z tym należącym do Plisetsky'ego. Potem wrócił do przedpokoju. Viktor i Jurij, już zgodni, czekali na niego. Podał im wodę i ubrał buty.
— Dziękujemy, Yuuri! — powiedział radośnie Viktor.
— Mhm — burknął Yurio.
— Jesteś jak dar z niebios — szepnął białowłosy Rosjanin do ucha Yuuriego. Ten poczuł dreszcze na całym ciele. Bliskość Viktora i ton, który nie zwiastował nic dobrego, dziwnie działały na chłopaka. — Prawdziwy anioł... Prowadź, Yuuri — odezwał się normalnym głosem. — Znasz trasę. Pobiegniemy na lodowisko i pojeździmy, co wy na to?
— Niech będzie. — Jurij wzruszył obojętnie ramionami. Yuuri, otrząsnąwszy się z dziwnych uczuć, kiwnął głową i ruszył biegiem. Słyszał kroki za sobą.
Niech mnie nie dogania, niech mnie nie dogania, modlił się w duchu. Nieco przyśpieszył i z ulgą zarejestrował, że Viktor nie zamierzał z nim rozmawiać. Zajął się swoim młodszym "kolegą".
— Szybciej, Yurio! — mówił Viktor do Plisetsky'ego, który klął pod nosem. — Normalny bieg. Nie mów, że się tak szybko męczysz.
— Nie męczę, kretynie! — ryknął Yurio. — Mam niewygodne buty. I plecak z łyżwami na plecach. Są tam też twoje łyżwy, zasrany królewiczu!
— Nie ma tragedii, to tylko dwie pary łyżew!
— A do tego bidony. I twoje łyżwy mają złote płozy!
— Są cienkie!
— I tak ważą tonę!
Yuuri pokręcił głową, słysząc tę kłótnię. Nie lubił konfliktów. A patrząc na to, jak zachowywali się Yurio i Viktor, takowe będą wybuchać często. I to nie będą zwykłe przepychanki. Cieszył się, że nie zostało zbyt dużo do lodowiska.
W końcu wbiegł po schodach do Ice Castle i otworzył drzwi. Yuuko poderwała się zza lady na jego widok. Wyglądała, jakby nie spała tej nocy zbyt dużo.
— I co? — zapytała podekscytowana. Prawie położyła się na blacie, byleby być jak najbliżej Yuuriego. — Są?
Prawie zemdlała, kiedy Yuuri odsunął się, pokazując wchodzących do środka sławnych łyżwiarzy.
— Hello! — zawołał Viktor, machając jej dłonią. Yuuko ledwo była w stanie coś z siebie wydusić. Solidny szok. — Przywitaj się, Yurio!
— Miałeś mnie tak nie nazywać, ośle!
— Możemy skorzystać z lodowiska? — zapytał prędko Yuuri, zanim rozpętała się kolejna mała wojna.
— Zapraszam! — Yuuko prędko pokazała na drzwi prowadzące do szatni. — Łyżwy?
— Mamy swoje, dziękujemy — powiedział uprzejmie Viktor, puszczając przyjaciółce Katsukiego oczko i poszedł razem z Yurio przebrać obuwie. Yuuri podszedł do lady, a oszołomiona Yuuko wyciągnęła jego łyżwy spod lady. Uśmiechnął się i położył dłonie na jej własnych, trzęsących się jak liście na silnym wietrze.
— Yuuri, zaraz umrę — wyszeptała przyjaciółka. W jej oczach widział łzy szczęścia. — Wynocha, dziewczynki.
— Nie, mamo! — Spod lady wyłoniły się trzy różne fryzury. Yuuri roześmiał się, kiedy Yuuko zaczęła walczyć z córkami o kamery, które już były gotowe w rękach dziewczynek, po czym skierował się szybko do szatni. Ubrał łyżwy i poszedł na halę. Jurij, w dresach i dopasowanej do ciała czarnej bluzce sunął po lodowisku. Viktor stał przy bandzie i obserwował go. Yuuri podszedł i stanął obok niego. Stali tak przez parę minut, obserwując Yurio.
— Powiedzieć ci coś, Yuuri? — zagadnął Viktor. Ten człowiek nie był w stanie znieść ciszy.
— Zamieniam się w słuch — mruknął Katsuki. Nie wiedział, czego ma się spodziewać.
— Możemy wyczuć siebie nawzajem.
— Wiem. Zauważyłem to pierwszego dnia.
— Jednak z arcyduszą jest problem. Nie można tak po prostu spojrzeć na człowieka i stwierdzić "Och, to jest mój cel". Trzeba go obserwować. Znać jego przeszłość. Poznać jego samego. — Westchnął i oparł się łokciami o bandę. — Między miastami, gdzie się urodziliśmy, jest ponad siedem tysięcy kilometrów. Idealnie między nimi jest mała, rosyjska wioska, na granicy z Kazachstanem. Z tej wioski pochodzi młody chłopak. Poznałem go prawie dziesięć lat temu. I nie podejrzewałem go o to, że mógłby być osobą, której szukam.
Yuuri podążył za wzrokiem Viktora. Prosto na kruchą postać śmigającą po lodzie. Poczuł zimno przechodzące przez jego ciało. Zrozumiał, o co chodziło wrogowi.
— Czyli to Jurij — mruknął. — To on jest arcyduszą.
— Sprawdziłem dokładnie. Owszem.
— Jaki ma talent?
— Nie widzisz? Spójrz na jego ruchy. — Obaj obserwowali uważnie jasnowłosego chłopaka. Przypominał sunącą po gładkiej tafli wróżkę. — Ta gracja. Wprawa. Idealny taniec. Podobne do moich. U niego nie jest to tylko efekt ćwiczeń. Wychodzi z jego wnętrza. Jest niedopracowane przez jego gwałtowną i buntowniczą naturę, jednak... Jest cholernie cenny.
Niebieskie oczy migotały, kiedy Viktor śledził każdy ruch siedemnastolatka. Yuuri obserwował jego piękną twarz, na której nie malowały się żadne emocje.
— Powiedziałeś mi ostatnio, żebym walczył mimo porażki. O co ci chodziło?
Viktor uśmiechnął się zimno. Iskierki ciepła, jakie widzieli zwykli ludzie, zniknęły z jego oczu, które utkwił w Yuurim.
— O to chodziło, że właściwie już przegrałeś, Katsuki. Kilka lat pracowałem, by przekabacić go na naszą stronę. Dorastał przy mnie. Miałem naprawdę ułatwione zadanie. Ludzie sądzą, że jest taki złośliwy, bo chce robić na złość Yakovowi i mnie... a tak naprawdę tańczy tak, jak mu zagram. Popatrz na Jurija. — Yuuri automatycznie wykonał jego polecenie. Blondyn zatrzymał się i patrzył w ich kierunku z oddali. — Ten chłopak jest już nasz. Naprawdę chcesz się męczyć z walką?
Ktoś zna jakieś fanfiki z "Love Stage" albo "Super Lovers"? XD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro