Rozdział 3
Niechętnie otworzyłam oczy, słysząc dźwięk budzika, który informował mnie, że właśnie rozpoczął się nowy tydzień. Poniedziałek, pierwszy dzień w nowej szkole, a także w nowym klubie łyżwiarskim. Byłam podekscytowana, ale i jednocześnie nieco zestresowana. Tym bardziej, że minął już dobry miesiąc od rozpoczęcia roku szkolnego.
Był jakiś kwadrans po szóstej, kiedy wygramoliłam się z łóżka, narzucając na swoją piżamę w biało-czarne paski, mój ukochany szlafrok z niebieskiej tkaniny frotte. Ciemne brązowe włosy związałam w luźnego koczka, żeby mi nie przeszkadzały, po czym skierowałam się na parter, skąd dochodził nieziemski zapach świeżo mielonej kawy. Moja rodzina, podobnie jak gorącą czekoladę, uwielbiała również i ten napój, dlatego już od dłuższego czasu, był on nieodłącznym elementem naszego porannego posiłku.
– Cześć kochanie. – Mama przywitała mnie wesołym uśmiechem, kiedy weszłam do jej królestwa, zwanego także kuchnią.
Ku mojemu zdziwieniu, mimo że nie było jeszcze siódmej, rodzicielka była prawie gotowa do wyjścia. Ubrana w elegancką białą koszulę ze zwiewnego materiału i czarną ołówkową spódnicę z włosami zaczesanymi w jakże banalnego, lecz efektownego wysokiego koka, wyglądała naprawdę zjawisko. Nie wspominając już o jej głębokich zielonych oczach, które podkreśliła połyskliwym bordowym cieniem, przez co stały się jeszcze bardziej wyraziste.
– Hej – odpowiedziałam, całując mamę, która stała przy kuchence, przygotowując nam na śniadanie jajecznicę ze szczypiorkiem i tosty. – Pomóc ci w czymś?
– Jakbyś mogła, nakryj proszę do stołu. – Posłała mi szeroki uśmiech wdzięczności, którego nie mogłam nie odwzajemnić.
Wyciągnęłam z szafki talerze, sztućce oraz filiżanki do kawy, po czym zaniosłam wszystko do jadalni, przez której okna można było zobaczyć wspinające się do góry słońce. Jego złote promienie przedzierały się przez korony drzewek w naszym ogródku, wpadając wprost do pokoju. Widok był naprawdę nieziemski i aż żałowałam, że nie mam wystarczająco czasu dzisiaj, aby się nim nacieszyć. W końcu czekał mnie pierwszy dzień w nowej szkole, a raczej nie planowałam wyrobić sobie złej opinii u nauczycieli już na stracie, przychodząc spóźniona.
Dokończyłam nakrywać do stołu w chwili, kiedy do pomieszczenie wszedł tata, przecierając zaspane oczy. Ubrany był tak samo jak ja w szlafrok. Dodatkowo jego kasztanowe włosy, które zazwyczaj były schludnie zaczesane, teraz były rozczochrane, co oznaczało, że również musiał niedawno wstać.
– Cześć słoneczko – przywitał się, zajmując jedno z miejsc przy stole.
Również się z nim przywitałam, po czym wróciłam do kuchni, gdzie mama przekładała już jedzenie na półmiski, zanosząc je następnie do jadalni. Usiedliśmy, nakładając sobie na talerze przygotowaną wcześniej jajecznicę, kiedy rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
– Ja pójdę – oznajmiłam, przerywając posiłek i kierując się w stronę drzwi, aby je otworzyć.
Przed domem stał nie kto inny jak Leo. Ubrany w podarte jeansy oraz czerwoną bluzę z vansa i czarne trampki, przywitał mnie szerokim uśmiechem oraz czule obejmując.
– Wybierasz się w tym do szkoły? – spytał, śmiejąc się.
Pacnęłam go w ramie, wystawiając mu jednocześnie język i dosadnie informując, że po porostu nie zdążyłam się jeszcze przebrać, przez co wybuchnął jeszcze większym śmiechem, a ja razem z nim. Następnie oboje skierowaliśmy się do jadalni, gdzie moi rodzice byli już w połowie posiłku. Przywitali się z chłopakiem, który zajął miejsce obok mnie, nakładając sobie na wcześniej przygotowany dla niego talerz dwa tosty.
– To jak Leo, dzisiaj też wpadasz do nas wieczorem? Będziemy grać w karty, a ja chętnie przyjąłbym cię do swojej drużyny – oznajmił tata, biorąc łyk kawy. Chłopak przytaknął uradowany, zapewniając, że na pewno wpadnie na partyjkę.
Przewróciłam oczami, wiedząc, że w takim duecie będą nie do pokonania. Zarówno mój tata jak i brunet byli zapalonymi graczami w karty i oboje nie lubili przegrywać. Dlatego zazwyczaj lądowałam w drużynie z mamą, która może nie była w tym najlepsza, choć bardzo się starała. Ostatecznie jednak i tak zawsze wygrywała grupa facetów z dosyć sporą przewagą, choć wcale nie miałyśmy im tego za złe.
– Hope, zbieraj się lepiej, bo musisz się jeszcze przebrać – stwierdziła mama, spoglądając na swój zegarek, który miała na ręce.
– Nie musi, niech idzie tak. Będzie o wiele zabawniej – wyrwał się Leo, na którego uwagę wszyscy wybuchli głośnym śmiechem.
Po chwili jednak oznajmiłam rodzince, że idę do siebie, żeby doprowadzić się do porządku. Oczywiście nie mogłam się powstrzymać, żeby przed wyjściem z jadalni nie zmierzwić czupryny bruneta, który w odpowiedzi jęknął z niezadowoleniem, że rozwaliłam mu fryzurę. Jakby już wcześniej nie miał na głowie bałaganu. Puściłam mu oczko, po czym zniknęłam za rogiem, wbiegając po schodach na górę do swojego pokoju.
Ze względu, iż nie miałam jeszcze czasu, żeby przełożyć ciuchy do szafy, musiałam przegrzebać parę kartonów, aby znaleźć coś odpowiedniego do szkoły. Tym bardziej, że większość tych pudeł i tak wypełniały stroje na treningi i konkursy, które na pewno nie zaliczały się według statutu jako odpowiedni strój do szkoły. Nie mając większego wyboru i dostatecznej ilości czasu, żeby znaleźć coś lepszego, zdecydowałam się na białe rurki i czarną koszulkę na ramiączkach, na którą narzuciłam długi szary kardigan, żeby nie było mi zimno.
Jeśli chodzi natomiast o makijaż, to wiedziałam, że i tak nie warto bawić się różnego rodzaju podkładami, czy korektorami, które i tak nie wytrzymają mojego popołudniowego treningu, więc nie było sensu się z tym męczyć. Przypudrowałam jedynie twarz i nałożyłam na rzęsy wodoodporną maskarę, żeby nieco je wydłużyć. Z włosami też nie zrobiłam nic nadzwyczajnego. Rozczesałam je i zostawiłam rozpuszczone, pozwalając falowanym kosmykom swobodnie opadać na plecy.
– Hope pospiesz się, bo spóźnicie się do szkoły! – Usłyszałam głos mamy, która prawdopodobnie składała już naczynia po śniadaniu.
Chwyciłam szybko plecak i torbę na trening, sprawdzając czy na pewno wszystko zabrałam, po czym udałam się na dół, gdzie czekał już na mnie Leo oraz tata, który miał nas podwieźć. Pożegnałam się jeszcze z mamą, biorąc od niej drugie śniadanie. Następnie ubrałam swoje białe adidasy i cała nasza trójka ruszyła do garażu, gdzie czekał na nas samochód.
***
Chwilę przed dzwonkiem, wjechaliśmy na szkolny parking, a ja poczułam jak żołądek podchodzi mi do gardła. Starałam się jednak uspokoić wiedząc, że mam przy sobie Leo, który mimo, iż chodził do innej klasy, obiecał mi wszystko pokazać. Oczywiście toaleta była pierwszym punktem na tej liście, bo jakże by inaczej. W końcu nigdy nie wiadomo, gdzie następnym razem pojawi się śmieciowy potwór.
Wysiedliśmy z samochodu, machając mojemu tacie, który chwilę później odjechał białym bmw, znikając za rogiem szkolnego muru. Następnie ruszyliśmy razem z przyjacielem w stronę szkoły, będącej ogromnym budynkiem, zbudowanym z czerwonej cegły. Mogłabym się założyć, że był już świadkiem edukacji wielu roczników, o czym świadczyły liczne pęknięcia i parę podpisów na ścianach złożonych pewnie przez byłych już uczniów.
Przez wielkie okna w białych ramach, można było dostrzec spore grupki młodzieży przeciskającej się korytarzami w poszukiwaniu swoich klas. Spojrzałam na duży biały zegar, znajdujący się na wieży, na dachu. Zdałam sobie sprawę, że zostało raptem pięć minut do rozpoczęcia pierwszej lekcji, dlatego popędziliśmy kamiennymi schodami w stronę wielkich drzwi z ciemnego drewna, które zaprowadziły nas na jeden z zatłoczonych korytarzy. Przepychając się między innymi uczniami, nie miałam nawet czasu przyjrzeć się wnętrzu budynku.
– Przepraszam – odezwał się jakiś chłopak, który przez przypadek szturchnął mnie ramieniem. Zanim jednak zdążyłam się odwrócić i powiedzieć, że nic się nie stało, ten zniknął w tłumie.
Na szczęście udało nam się bez większych przeszkód, dostać pod gabinet dyrektorki, gdzie miałam się zameldować, aby otrzymać wszystkie wytyczne.
– Dobra, tutaj muszę cię zostawić, bo inaczej spóźnię się na matematykę. Poradzisz sobie? – Kiwnęłam w odpowiedzi, że tak, na co Leo pokazał kciuka w górę i oddalił się w przeciwną stronę w chwili, kiedy rozbrzmiał donośny dźwięk dzwonka, oznajmując tym samym, początek pierwszej lekcji.
Wzięłam głęboki oddech, po czym zapukałam do gabinetu. Kiedy usłyszałam damski głos oznajmiający, abym weszła, otworzyłam drzwi.
Moim oczom ukazało się niewielkie pomieszczenie o ścianach w kolorze butelkowej zieleni. Po przeciwnych stronach stały ogromne mahoniowe regały zapełnione segregatorami. Natomiast na wprost, pod oknem, stało biurko, wykonane z tego samego materiału co reszta mebli. Siedziała za nim dyrektora, która widząc mnie, podniosła się z fotela, aby się ze mną przywitać.
– Witam w naszej szkole, ty pewnie musisz być Hope Williams – powiedziała kobieta o siwych już włosach, ubrana w dopasowaną kobaltową sukienkę, sięgającą do kolan. – Jestem Elizabeth Jones, dyrektora tej placówki.
– Dzień dobry, miło mi panią poznać – odezwałam się, zajmując wskazane przez kobietę miejscę na krześle przed jej biurkiem, za którym z powrotem usiadła.
Spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczami, spod okularów, uśmiechając się przyjaźnie. Chwilę później przeniosła spojrzenie na teczkę, która leżała na blacie jej biurka. Nie chciałam być wścibska i zaglądać w jej dokumenty, ale mimowolnie, kiedy natrafiłam na swoje imię i nazwisko, starałam się ukradkiem przeczytać parę zdań.
– Z tego co widzę, w poprzedniej szkole miałaś dobre oceny, zważywszy na to, iż ćwiczysz zawodowo łyżwiarstwo z tego co słyszałam.
– To prawda – potwierdziłam, spoglądając na kobietę, która uśmiechnęła się, poprawiając jednocześnie okulary, które zsunęły się z jej nosa.
– W takim razie mam nadzieję, że nie będziesz miała problemów z nadrobieniem materiału z ostatniego miesiąca.
Prawdę mówiąc nie byłam wzorową uczennicą, bo zdarzały mi się gorsze dni w szkole. Z resztą jak chyba każdemu. Starałam się dobrze uczyć, choć nigdy nie ukrywałam tego, że na pierwszym miejscu zawszy było, jest i będzie dla mnie łyżwiarstwo, dlatego nie przykładałam, aż tak wielkiej wagi do ocen. Choć zależało mi, żeby nie mieć dużych braków w nauce przez liczne wyjazdy i konkursy sportowe.
– Oczywiście, postaram się jak najszybciej nadrobić zaległości – odpowiedziałam, na co kobieta przytaknęła, zamykając moją teczkę.
– Żebyś mogła się szybciej u nas zaklimatyzować, poprosiłam jedną z uczennic z twojej klasy, aby oprowadziła cię po szkolę, oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko.
Prawdę mówiąc, chciałam żeby to Leo pokazał mi budynek, ale nie zamierzałam sprzeciwiać się dyrektorce, której grzecznie podziękowałam, kierując się do wyjścia, gdzie za drzwiami miała czekać na mnie moja przewodniczka. Pożegnałam kobietę, która odpowiedziała mi skinieniem głowy, po czym wyszłam na korytarz, rozglądając się dookoła. Z początku wydawało mi się, że nikogo nie ma, lecz chwilę później, na schodach pojawiła się blondynka, która z radosnym uśmiechem szła w moim kierunku.
– No nie wierzę – powiedziałam zaskoczona, kiedy rozpoznałam osobę.
*****
Hej!
Przepraszam, że rozdział pojawia się tak późno, ale w ogóle nie miałam czasu w tym tygodniu. Jeśli chodzi o rozdział, to wiem, że nie jest zbyt ciekawy i za dużo się w nim nie dzieje, ale kogo interesowałby temat szkoły, kiedy rozpoczęły się wakacje. 😂 Mimo wszystko mam nadzieję, że znośnie się to czytało i dotrwaliście do końca. ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro