Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

– Na serio? Brokuły i marchewka? Kobieto czy w twoim świecie istnieją słodycze? – Leo biegał z wózkiem sklepowym między regałami, wrzucając do niego wszystkie rodzaje cukierków, żelków i ciastek.

    Spojrzałam na niego, lekko unosząc brwi w geście zdziwienia. My naprawdę nie przejemy tego przez najbliższe tygodnie, jeżeli nie miesiące. Jeśli myślał inaczej, to najprawdopodobniej przeceniał nasze możliwości, a przynajmniej moje. Brunet jednak tylko uśmiechnął się, pchając już coraz cięższy wózek, do którego i tak co chwilę wkładał kolejne łakocie.

– Przypominam ci, że przyszliśmy tu po coś na obiad – powiedziałam, próbując go dogonić, kiedy pędził przez kolejne alejki w supermarkecie.

– Ale nie zaszkodzi wziąć też coś na deser. – Puścił do mnie oczko, kierując nas w stronę stoiska z czekoladą.

    Niechętnie poszłam za nim, ale wiedziałam, że jeśli puściłabym go samego, to wróciłby z połową sklepowego asortymentu. Typowy Leo, brał wszystko co tylko wpadło mu w ręce. Dlatego wolałam nie ryzykować.

    Na moje nieszczęście, spędziliśmy na tym dziale prawie piętnaście minut, gdyż brunet nie mógł się zdecydować czy woli czekoladę z orzechami, czy z karmelem. Miał hopla na punkcie czekoladowych łakoci, z resztą ta samo jak ja, kiedy byłam młodsza. Ostatecznie i tak wziął obie, kończąc tym samym swoje słodkie zakupy, dzięki czemu w końcu mogliśmy poszukać czegoś na obiad.

– Stań w kolejce po kurczaka, a ja rozejrzę się za czymś z nabiału. – Wskazałam przyjacielowi grupkę ludzi stojącą przy ladzie, zza której starsza pani wydawała produkty mięsne.

    Leo skrzywił się, ale i tak poszedł we wskazanym kierunku. Ja natomiast, wzięłam metalowy wózek z zakupami i żeby nie marnować czasu, skierowałam się w przeciwną część sklepu w poszukiwaniu jakiś przypraw do mięsa, a także jajek i chleba, aby mieć z czego zrobić jutro śniadanie. Dodatkowo wrzuciłam do wózka jeszcze opakowanie wafli ryżowych i dużą butelkę wody, która zdecydowanie przyda mi się na jutrzejszym trening po południu.

    Ostatnią rzeczą jaką potrzebowałam było mleko, dlatego szybko odnalazłam lodówki i wzięłam dwie szklane butelki, które po chwili leżały potłuczone na podłodze, pośród wielkiej kałuży białego płynu.

– Leo! – krzyknęłam w momencie, kiedy chłopak zaczął się śmiać, zawracając jednocześnie na małej zielonej hulajnodze, którą podwędził ze stoiska z zabawkami dla dzieci.

    Mimo moich próśb, brunet nie miał zamiaru przerwać swojego sklepowego rajdu, który zdecydowanie przyciągnął uwagę innych klientów. Zaczęli się oni zbierać w małych grupkach obok naszej alejki, komentując całą sytuację. Mogę się założyć, że nie obyło się też bez kilku zdjęć z ukrycia, zrobionych przez świadków zdarzenia, którzy nie mogli powstrzymać śmiechu, widząc osiemnastolatka jeżdżącego na hulajnodze. Oczywiście sama też nie kryłam rozbawienia, tym bardziej, gdy przyjaciela zaczął gonić sklepowy ochroniarz, nakazując mu jednocześnie, aby się zatrzymał.

    Chłopak wykonał polecenie, lecz nie od razu. Najpierw przejechał rundkę dookoła najbliższych alejek z siedzącym mu na ogonie mężczyzną, któremu zaczynało brakować tchu. Dopiero wtedy rozstał się ze swoim pojazdem, oddając go ochroniarzowi, który sam zaczął się śmiać z tego zajścia. Cała ta zabawna sytuacja została nagrodzona gromkimi brawami przez gapiów, którzy chwilę później, jak gdyby nigdy nic, rozeszli się, wracając do robienia dalszych zakupów.

– Mam nadzieję, że więcej cię tu nie spotkam koleżko – wysapał z rozbawieniem wysoki mężczyzna, poklepując mojego przyjaciela po ramieniu.

    Leo uśmiechnął się wesoło, oznajmiając pracownikowi, że niebawem wróci tutaj na kolejny wyścig, na co ochroniarz pokręcił głową, śmiejąc się jeszcze głośniej. Następnie oddalił się, zabierając ze sobą hulajnogę, a my ruszyliśmy z naszymi zakupami do jednej z kas.

– Jesteś niemożliwy – skwitowałam, nadal nie mogąc przestać się śmiać. – I to niby ty miałeś mnie niańczyć, dobry żart.

    Przyjaciel w odpowiedzi wystawił mi język, poprawiając jednocześnie pod czapką niesforne kosmyki włosów, które wpadły mu do oczu. Leo należał do tych osób, które raczej nie przepadały za odwiedzinami u fryzjera. Mając dziesięć lat, chodził tam tylko wtedy, kiedy jego mama siłą zaciągnęła go do jednego z pobliskich salonów. Jak widać, niewiele się od tego czasu zmieniło, patrząc na jego artystyczny nieład, który krył pod baseballówką.

– Pomogłabyś mi z tymi siatkami, zamiast się tak na mnie gapić – zażartował, podając mi część zakupów, po czym wyciągnął portfel, żeby zapłacić.

– W takim razie, ja liczę na pomoc przy rozpakowywaniu pudeł z rzeczami, przed którym tak się wzbraniałeś.

    Brunet powiedział bezgłośnie ,,nie'', szczerząc się jak głupi. Szybko jednak przybrał normalną postawę, gdy kasjerka poprosiła go o podanie pinu do karty. Następnie zabrał drugą część zakupów, po czym oboje skierowaliśmy się w stronę wyjścia.

***

– Przypilnuj kurczaka, zaraz powinien być gotowy – powiedziałam, wyciągając z szafki kuchennej talerze i sztućce, żeby rozłożyć je w jadalni na stole.

– Spokojnie, przecież daleko nie ucieknie – prychnął, nie odrywając wzroku od ekranu swojej komórki. Stanęłam w progu prawie upuszczając zastawę. – No co? Nie dość, że matka natura dała mu małe krótkie nóżki, to jeszcze go upiekłaś, więc szanse są znikome.

    Spojrzeliśmy po siebie, oboje wybuchając przy tym śmiechem, na myśl o upieczonym kurczaku, który ucieka z brytfanki z piekarnika.

– Kupilibyśmy mu smycz i wyprowadzali na spacery – ciągnął dalej swoją zabawną historyjkę, pomagając mi z naczyniami, które o mały włos nie skończyły tak jak mleko w supermarkecie.

    Oboje poszliśmy rozkładać talerze, stwierdzając, że kurczak jednak nie potrzebuje opieki, choć na wszelki wypadek ustawiliśmy budzik w telefonie, gdybyśmy nie usłyszeli pikania piekarnika.

    Jadalnia w porównaniu do reszty pomieszczeń była już prawie skończona. Jeszcze przed naszą przeprowadzką, rodzice przywieźli tu wcześniej zamówione meble. Czarny duży stół, otoczony z każdej strony białymi krzesłami z wysokimi oparciami, idealnie kontrastował z szarą ceglaną ścianą. Domyślałam się, że w przeciągu paru tygodni, mama zapełni ją zdjęciami naszej rodziny. Ponadto pomieszczenie posiadało, także wielkie drzwi prowadzące na taras, które dodatkowo oświetlały pokój, dając równocześnie doskonały widok na rozciągający się za naszym domem ogród. Co prawda, na razie było w nim tylko kilka zapuszczonych drzewek i krzaków, więc nie zapierał tchu, ale byłam pewna, że w wolnej chwili tata się tym zajmie. Zawsze lubił bawić się w ogrodnika i po trochu, mnie również zaraził tym hobby, dlatego już od najmłodszych lat pomagałam mu w pracach w ogródku.

– Kolacja! – krzyknęłam, dając znak reszcie rodzinki, która w oka mgnieniu pojawiła się w jadalni. Rodzice zajęli miejsca w chwili, kiedy brunet postawił na stole naczynie z kurczakiem w otoczeniu pieczonej marchewki i kalafiora.

– Wygląda pysznie – stwierdził tata, zabierając się za krojenie mięsa.

– To zasługa Leo – przyznałam, wskazując na przyjaciela, który ukłonił się w teatralny sposób, siadając po chwili obok mnie.

    Odkąd pamiętam, chłopak przejawiał talent kulinarny. Już w wieku siedmiu lat smażył naszej dwójce przepyszne czekoladowe naleśniki, kiedy wracaliśmy ze szkoły. Oczywiście robił to na nielegalu, gdy rodzice byli w pracy, ponieważ jego mama w życiu nie dopuściłaby go do kuchenki. W późniejszym czasie natomiast, wyspecjalizował się w cukiernictwie, piekąc pyszne ciasta i ciasteczka, którymi opychaliśmy się do momentu, aż nie rozbolały nas brzuchy. Dlatego po cichu miałam nadzieję, że teraz też będzie często wpadał do naszej kuchni zwłaszcza, iż przez te wszystkie lata, strasznie brakowało mi jego wypieków.

– I jak kochanie, stresujesz się jutrzejszym dniem? – spytał tata, biorąc dokładkę warzyw.

– Może troszkę. Chciałabym dobrze wypaść przed nową trenerką, zwłaszcza, że za parę tygodni rusza nabór do reprezentacji krajowej, a z tego co słyszałam, panna Madison chcę wysłać tylko najlepszych na eliminacje.

    To prawda, strasznie mi zależało, żeby dostać się do pierwszego składu na olimpiadę. Marzyłam o tym od dziecka, kiedy jeszcze rozwieszałam w pokoju plakaty z najlepszymi łyżwiarkami figurowymi z całego świata. Dlatego niecierpliwie czekałam na ten dzień, który miał nadejść już niedługo, kiedy w końcu miałam szansę dołączyć do reprezentacji.

– Miałem na myśli szkołę, ale widzę, że tobie tylko jedno w głowie – uśmiechnął się.

– Obiecuję, że będę ją pilnował – wyrwał się Leo, oznajmiając wszem i wobec, że będzie najlepszą nianią jaką ten świat widział.

    Wszyscy zaczęliśmy się śmiać, wiedząc jak fatalnym opiekunem potrafił być brunet. Kiedy byliśmy mali, zgubił żółwia sąsiadów. Zwierzak ukrył się sprytnie pod jednym z krzaków, przez co szukaliśmy go całe popołudnie. Do dzisiaj nie zapomnę, tego jak Leo biegał po ogrodzie z sałatą, starając się jakoś wywabić żółwia z jego kryjówki.

– Zostawmy to bez komentarza – skwitowała mama, zakrywając usta dłonią.

    W tak wesołej atmosferze skończyliśmy jeść kolację. Następnie razem z mamą zaniosłyśmy wszystkie naczynia do kuchni, po czym zabrałyśmy się za przygotowanie gorącej czekolady dla wszystkich. W ten czas, tata razem z Leo wyszli na taras, żeby rozstawić meble ogrodowe.

    Śmiało mogłam powiedzieć, że brunet od dawna był członkiem naszej rodziny. Zwłaszcza, iż był z nami od zawsze. Na dobre i na złe. Dlatego moi rodzice traktowali go jak swojego własnego syna, a ja jak brata bliźniaka, który czasem potrafił nieźle zaleźć za skórę, jakbyśmy naprawdę byli rodzeństwem. Ponadto łączyło nas wiele wspólnych wspomnień, przeżyć z różnego rodzaju wyjazdów, czy nawet zwykłych spotkań w zaciszu domowego ogródka, których żadne z nas nie potrafiłoby od tak wymazać z pamięci.

– Hope podałabyś mi pianki z szuflady? – spytała mama, wyrywając mnie tym samym z rozmyślań. Szybko podałam jej opakowanie z kolorowymi słodkościami. – Wszystko w porządku córeczko? – Zmartwiona spojrzała na mnie.

– Chyba tak – odpowiedziałam nie do końca pewna. Mama słysząc zawahanie w moim głosie, podeszła i czule mnie przytuliła.

– Wiem jak bardzo zależy ci na dostaniu się do kadry. Dlatego chcę, abyś wiedziała, że bez względu na wszystko, co by się nie wydarzyło, zawsze będziemy przy tobie i zawsze będziemy cię wspierać. Jesteś naszą kochaną córeczką, z której jesteśmy bardzo dumni. – Po tych słowach poczułam jak po moich policzkach mimowolnie spływają łzy.

    Byłam ogromną szczęściarą, mając taką rodzinę. Zawsze mogłam na nich liczyć, w każdej sytuacji. Byli dla mnie prawdziwym oparciem i jestem pewna, że gdyby nie oni, nie byłabym w tym miejscu, w którym byłam teraz.

– Kocham cię mamo. – Wtuliłam się w rodzicielkę, która pogłaskała mnie po głowie, również wyznając jak bardzo mnie kocha.

    Dopiero głośne okrzyki z ogródka spowodowały, że oderwałyśmy się od siebie. W oka mgnieniu skończyłyśmy robić gorącą czekoladę, którą przelałyśmy do czterech kubków, przyozdabiając bitą śmietaną, piankami i czekoladowymi rurkami. Następnie ruszyłyśmy w stronę tarasu, gdzie czekali na nas tata i Leo.

    Jak się okazało, w jednym z kartonów znaleźli piłkę do nogi, dlatego teraz biegali po podwórku, krzycząc, kiedy któryś trafił między drzewa będące prowizoryczną bramką.

– Chodźcie chłopaki! – zawołałyśmy naszych piłkarzy, stawiając na stoliku kubki z gorącym napojem.

    Musiałam przyznać, że jeśli chodzi o przygotowanie ogródka, to spisali się naprawdę dobrze. Rozłożyli cztery krzesła, a na każdym z nich położyli poduszkę i koc, ponieważ był już późny wieczór i zaczynało się robić trochę zimno. Natomiast stolik przyozdobili świeczkami, które tworzyły niesamowity, może nawet nieco romantyczny klimat.

    Wszyscy rozsiedliśmy się wygodnie, okrywając przygotowanymi wcześniej kocami oraz rozkoszując się wyśmienitą czekoladą. Rozmawialiśmy i żartowaliśmy, spoglądając co jakiś czas w niebo w poszukiwaniu różnych gwiazdozbiorów. Cieszyłam się, że mogliśmy być tu teraz razem, jak za starych dobrych czasów, kiedy siadaliśmy w dawnym ogrodzie, rozmawiając o naszych marzeniach i planach na przyszłość.

– Za nas! – powiedział tata, unosząc swój kubek, tak jak się to robi w trakcie wznoszenia toastu. Wstaliśmy, dołączając do niego.

– Za nas!

    Wiedziałam, że ta noc nie była taka zwyczajna. Była ona na swój sposób magiczna i wyjątkowa. Zapowiadała początek czegoś wspaniałego, co miało wkrótce nadejść.

*************

Hej!

Przepraszam, że w tym tygodniu pojawia się tylko jeden rozdział, ale patrząc na jego długość, mam nadzieję, że mi to wybaczycie xd Cieszę się, że tak wielu osobom podoba się to opowiadanie. Nie macie pojęcia ile sprawia mi to radości i jak bardzo motywuje mnie to do dalszego pisania. Dziękuję wam za gwiazdki, komentarze, czy rady, których mi udzielacie. To wszystko jest dla mnie naprawdę bardzo ważne, choć najbardziej chciałabym wam podziękować za to, że po prostu jesteście ❤️❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro