Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

47. Dłoń na policzku

Nie wiem, jak Wy, ale ja kocham, kiedy udaje mi się przenieść znajomość z Wattpada na grunt prywatny. Czasem nawet zamienić ją na relację, w której jest realne zainteresowanie sobą nawzajem, wsparcie oraz przyjaźń.

Pierwszą taką osobą stała się tutaj dla mnie as_like_me, której dedykuję ten rozdział. Z podziękowaniem za dwa lata znajomości, za długie rozmowy i milion głosówek, a dzisiaj szczególnie także za "dłoń na policzku".

Mam nadzieję kochana, że uda nam się wreszcie sfinalizować nasze wspólne pomysły wattpadowe, a nawet jeśli nie, to i tak bardzo się cieszę, że jesteś w moim życiu! 😍

Aleksa jest tzw. "uznaną autorką Wattpada", ale jeśli ktoś z moich Czytelników jakimś cudem nie zna jej prac, to KONIECZNIE do niej zajrzyjcie i to jak najszybciej, chodzą bowiem słuchy, że ubiegają się o nie wydawnictwa papierowe. Dobrej zabawy!

Gwiazdka + komentarz = motywacja

Od tej chwili wieczór upływał im obojgu jak jakieś urocze senne marzenie. Zanosiło się na najlepszego Sylwestra w już osiemnastoletnim życiu dziewczyny.

O północy gospodarz zaskoczył ją kolejną niespodzianką, bo przydźwigał z dołu schłodzony przemyślnie kubełek z szampanem oraz wyciągnął z kredensu, najwyraźniej przygotowane na tę okazję, wysokie kieliszki.

- Mmm, chcesz mnie upić, Cole? - Zaśmiała się, na widok oszronionej butelki Moëta.

Ice Imperial, BTW.

- Od ciebie zależy, ile wypijesz, aniele. Ja tylko chcę, żebyśmy mieli tak miłe przejście w nowy rok, jak to tylko możliwe!

- Aww, no wiem, dziękuję.

- A zatem szczęśliwego nowego roku, Nesso!

- Szczęśliwego nowego roku, River. - Uniosła przepiękny, krysztalowy zapewne kieliszek, by delikatnie stuknąć o ten, który on trzymał w dłoni.

- Nie możemy tutaj odpalać sztucznych ogni, ale mam coś dużo lepszego - oświadczył.

- Naprawdę? Co takiego?

- Ubierz się, zejdziemy na dół, to zobaczysz. W ciemnościach będzie lepszy efekt!

Kiedy wyszli przed chatę, okazało się, że chłopak przygotował dla nich kilka wiązek zimnych ogni, które nie tylko iskrzyły się i tryskały gwiazdkami światła, ale wyglądały w, rozjaśnionej jedynie śniegiem pod ich stopami, ciemności po prostu magiczne.

- Aww, ale fajnie, suuuper! A zobacz to! - Cieszyła się nastolatka, spontanicznie ruszając w tan ze snopami iskier, sypiącymi się jej z dłoni.

Wyglądała niczym jakaś starożytna kapłanka bądź tancerka, oddająca cześć bóstwu ognia, a może właśnie ciemności. Magicznie po prostu.

W końcu gospodarz przestał zapalać kolejne pałeczki zimnych ogni dla siebie, przeznaczając wszystkie dla niej i napawając się jej radością oraz tym, jak potrafiła się cieszyć i bawić, mając do dyspozycji coś tak drobnego.

I jak piękna w tym była.

- Aww, to już ostatni, nie ma więcej? - zapytała, zatrzymując się wreszcie, z wypalonym drucikiem w ręce.

- Tak, ten był ostatni. - Musiał przyznać, z prawdziwym żalem.

- Okey, no trudno. Świetnie się bawiłam, zimne ognie są cudne!

- I ciche oraz w miarę bezpieczne - zauważył nie bez racji. - Nie wystraszą na śmierć żadnego zwierzęcia ani nie urwą nikomu ręki.

No fakt.

- Brr, zmarzłam! - przyznała się dziewczyna i nawet zadrżała. Oczywiście zostawiła czapkę na poddaszu.

- To wróćmy na górę się napić gorącej herbaty z cytryną. - Znalazł rozwiązanie Cole.

Tak też zrobili, siedząc ramię w ramię z dłońmi zaciśniętymi na gorących glinianych kubkach. W rozświetlonej płomykami dogasających świec oraz czerwonawym blaskiem ognia w piecyku, pachnącej drewnem oraz sianem izbie na poddaszu było im razem dobrze, ciepło i zaskakująco romantycznie.

Oraz jakby zdołali się cofnąć w czasie całe wieki.

Albo jakby to miejsce było gdzieś poza czasem.

- Czy powinniśmy już wracać do domu? - odezwała się wreszcie Nessa, z wyczuwalnym w głosie brakiem entuzjazmu.

- W sumie to zależy tylko od ciebie - odparł chłopak.

- Jak to?

- Jeśli chcesz, to wygaszę ogień, zamkniemy wszystko i za dziesięć minut będziemy w samochodzie. Najwyżej jutro tu wrócę, żeby posprzątać.

- Albo...?

- Albo możemy tutaj zostać aż do rana. Tutejsze łóżko jest co prawda jednoosobowe, ale za to przywiozłem dodatkowy ciepły śpiwór. I mamy dużo drewna do kozy.

- Zaplanowałeś to?

- Nie wiem. Raczej dopuszczałem taką możliwość. Od kilku miesięcy tu nie nocowałem, pomyślałem więc, że byłoby miło.

- W taką szczególną noc... - dodała marzycielsko rudowłosa, którą oczywiście ta przygoda zaczęła szalenie pociągać.

- Tak, dokładnie - zgodził się z nią River i oświadczył tajemniczo: - Nawet nie wiesz, jak bardzo szczególną!

- Ooh? Jak to?

- Właśnie zaczęły się moje dziewiętnaste urodziny, serio.

Dziewczyna straciła na chwilę głos, a potem zdołała jedynie wydukać słabo:

- O rany, oh, dlaczego nic nie powiedziałeś, nie uprzedziłeś mnie? Nic dla ciebie nie przygotowałam, nie miałam pojęcia...!

Szatyn tylko się uśmiechnął na te rozterki i stwierdził:

- Najważniejsze, że teraz jesteś tutaj ze mną, Nessa, naprawdę. Dziękuję.

- Ohhh, no, bardzo cię proszę - zdołała wyjąkać.

Przemknęło jej przez myśl, że jego zasoby i umiejętności, żeby wygrać ich zakład z nią, biją na łeb jej własne. Co nie znaczy, że mimo wszystko nie zrobiło jej się całkiem miło, kiedy usłyszała jego słowa.

Naprawdę był dobry!

A więc jak mogła mu odmówić?

☆☆☆

Nie mogła. Dlatego umywszy zęby palcem, bo Cole nie pomyślał jakoś o zabraniu wraz ze śpiworem szczoteczek do zębów, zamierzali zapakować się razem na leżankę.

Która rzeczywiście okazała się być łóżkiem wyraźnie jednoosobowym. Aż Nessa uznała, że w sumie to raczej dramat, spać w dwie osoby w takiej ciasnocie.

Ale za to ograniczona przestrzeń automatycznie wymuszała bliskość. A ta, jak się już wiele razy przekonała, bywała z Riverem bardzo przyjemna i ekscytująca.

Tym niemniej przesunęła się w stronę ściany najbardziej, jak mogła i zrobiła mu miejsca ile tylko zdołała, kiedy się rozbierał, zostając boso, w samych tylko bokserkach. Serio, zimą, w środku lasu, w prymitywnej drewnianej chacie, koleś uznał za stosowne wyskoczyć do spania ze wszystkiego oprócz gatków!

Dziewczyna przyglądała mu się nieco podejrzliwie, ale z drugiej strony już go widziała półnagiego, choć zawsze w spodniach od dresu lub piżamy. No chyba, że na boisku, to wtedy w spodenkach, owszem.

Co on kombinował?!

Ona sama została na wszelki wypadek w getrach termicznych oraz ciepłej bluzie, w które ubrała się na ten zimowy wieczór, zgodnie zresztą z poradą Rivera. I mimo iż izba była nagrzana ciepłem, promieniującym z piecyka, a może i z ich ciał, nie zamierzała tej nocy nic więcej oprócz dżinsów z siebie zdejmować.

Położyli się twarzami do siebie, oczywiście przy zgaszonym świecach. Ponieważ jednak izbę rozjaśniała ciepła poświata ognia, płonącego za szybką w piecyku, dlatego ostatecznie było na tyle jasno, że i tak się nieźle widzieli.

Lekko spięta nową sytuacją Nessa leżała z zamkniętymi oczami, starając się chociaż udawać, że już zasypiała. Jednak przez cały czas czuła się obserwowana, już nie pierwszy raz w obecności Rivera.

Uchyliła więc powieki i przekonała się, że naturalnie miała rację: znowu się w nią wpatrywał. W sumie identycznie jak tamtej nocy w święta Bożego Narodzenia, kiedy straszyła go uduszeniem, heh.

Jakby... jakby z jednej strony nie mógł się napatrzeć, a z drugiej - czegoś ważnego zrozumieć. I podobnie jak wtedy, wyraźnie się speszył, gdy go na tym przyłapała.

Jednak tym razem nie odwrócił wzroku, lecz powiedział wprost:

- Przepraszam za to gapienie się na ciebie. Pewnie myślisz, że jestem jakiś creepy!

No szok!

Że też mu to w ogóle przeszło przez gardło!

Może i trochę był z tym dziwaczny, ale to nie jego wzrok ją zadziwił. Na pewno bardziej już ostatnio przywykła do tego, że się w nią wpatrywał, niż że mówił jej otwarcie takie rzeczy, jak obecnie.

Urodzinowy Cole przechodził samego siebie!

Oby mu nie zaszkodziło, prawda?

Najwyraźniej również nieco zażenowany swoim wyznaniem, teraz to szatyn zamknął oczy i aż częściowo schował twarz w poduszce.

No, jednak mu zaszkodziło!

Przewidziała to.

Mimo wszystko jej samej też trochę od tego wszystkiego wirowało pod czaszką i coraz bardziej topiła się lodowa otoczka wokół serca. Takiego Rivera nie znała ani nigdy nie spodziewała się poznać.

Aż nie wytrzymała i zapewniła go, wyjątkowo jak na nią empatycznie:

- Nie, spokojnie, nic nie pomyślałam, nie przejmuj się.

Podziękował jej skinieniem pięknej głowy i znów wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę, w rozświetlonych tylko ogniem z piecyka ciemnościach. W końcu to znowu on przerwał ciszę i powiedział:

- Wiem, że nie chcesz, żebym ja całował ciebie, ale...

- Tak?

- Ty możesz pocałować mnie, księżniczko, nie będę miał nic przeciwko temu.

Aż się musiała uśmiechnąć.

A więc tak to sobie wymyślił?

Kuszące, lecz pokręciła głową, że jednak nie, lepiej nie. Aż za dobrze pamiętała, co River potrafił z nią uczynić, całując jej uszy, szyję czy piersi.

Była więcej niż pewna, że zgoda na ich świadome i dobrowolne pocałunki w usta mogłaby ją zaprowadzić do miejsca bez odwrotu. O którym i bez tego myślała ostatnio coraz częściej.

Oraz długo za długo.

Do punktu, w którym ona sama mogłaby go zacząć błagać o zrobienie następnego kroku. Dokładnie tak, jak chłopak to przewidział.

A wtedy przegrałaby z nim zakład.

Więc nie.

Cole zdaje się, że westchnął, ale przyjął jej decyzję do wiadomości. Więcej nawet, sięgnął po dłoń rudowłosej, leżącą na poduszce pomiędzy nimi, po czym po prostu położył ją sobie na policzku.

Awwww...!

I znowu leżeli w ciszy, wypełnionej tylko ich oddechami oraz trzaskaniem drewna w piecu, wpatrując się w siebie.

Wreszcie, coraz bardziej senna, Nessa pogłaskała chłopaka na dobranoc i zamknęła oczy, żeby próbować zasnąć. Na co on pochylił się i pocałował jej czoło.

A potem jeszcze policzki, brodę i nawet nos.

Zupełnie, jakby nie miał siły przestać ją całować...

Znała już różne jego pocałunki, ale tak słodko i delikatnie nie całował jej jeszcze nigdy. W końcu jednak splótł razem ich stopy oraz oparł swoje czoło o czoło dziewczyny i tak zasnęli.

Nie na długo jednak, bo czasami rudowłosej zdarzały się noce, kiedy przekręcała się z boku na bok częściej niż zwykle. I to właśnie okazała się być jedna z nich, być może nie tylko ze względu na ciasnotę, ale i gorąco, które razem wygenerowali.

Jak było do przewidzenia, ze względu na małą powierzchnię łóżka, budziła się za każdym razem, gdy zmieniała pozycję podczas spania, a River wraz z nią. Ale z wielką cierpliwością oraz po to głównie, by znów pocałować ją a to w czoło, a to w nos i zaraz iść spać dalej.

Za którymś razem Nessa zniecierpliwiła się na tyle by usiąść i ostatecznie ściągnąć z siebie ciepłą bluzę, bo okazało się, że naprawdę jej nie potrzebowała, ufff. W samej tylko koszulce obróciła się do szatyna plecami, a wtedy on wtulił ją w siebie na łyżeczkę i raz jeszcze, już ostatni, pocałował jej ramię oraz kark.

Wreszcie oboje zasnęli na dobre.

Spędziła z Cole'em zaskakująco wiele nocy, z których niejedna przyniosła jej rozkosz, zmuszającą dziewczynę do krzyku, jęku i westchnień. I wiedziała, że będzie je jeszcze długo pamiętać.

Ale miała też świadomość, że tej jednej, sylwestrowej, w drewnianej chacie, na ciasnej pryczy, pod śpiworem i w ramionach Rivera nie zapomni aż do końca życia. Nie chciała i nie mogła jej zapomnieć.

Była na to zbyt doskonała.

☆☆☆

Może przez to ciągłe wybudzanie się w nocy, a może przez nadmiar wrażeń, rankiem dziewczyna zaspała. Kiedy wreszcie się obudziła, usiadła na pryczy i oprzytomniała na tyle, żeby znów wiedzieć, gdzie była i dlaczego, zobaczyła głowę Cole'a w otwierającej się klapie w podłodze.

Najwidoczniej gospodarz wracał z wyprawy poza izbę, która swoją drogą wyglądała dużo lepiej, niż ją wczoraj zostawili, idąc spać. Zdaje się, że mimo posiadania ekipy sprzątającej w jego domu, dziedzic Grantów umiał całkiem dobrze ogarniać swoje zabałaganione otoczenie.

- O, dzień dobry, już wstałaś? - zagadnąć ją wesoło.

- Dzień dobry - odparła, trąc oczy. - Bardzo zaspałam?

- W sam raz! - Zaśmiał się, najwyraźniej w dobrym humorze. - Jeśli masz ochotę napić się czegoś ciepłego, to na piecyku stoi czajnik z gorącą wodą.

- Oo, super.

- Jesteś głodna? Mamy jeszcze trochę sałatki z wczoraj... Albo możemy jechać do domu, na śniadanie.

- T-to może wróćmy, pewnie już na nas czekają, co?

- Raczej są akurat w drodze do kościoła, ale tak, jeśli chcemy zdążyć na obiad, to niedługo musimy się zbierać, okej?

- Jasne, daj mi tej herbaty, proszę, zaraz wracam - poprosiła, wyłażąc z łóżka, jako że zdecydowanie przyszedł dla niej czas na skorzystanie z turystycznej toalety.

Wypad do chaty oceniała jako szalenie udany i oryginalny, niezapomniany nawet, ale zdecydowanie była dziewczyną z miasta. Po prostu umierała teraz z tęsknoty za prysznicem!

Już w samochodzie, w drodze powrotnej, zapytała:

- To jakie właściwie masz plany na swoje urodziny?

- Hmm - zastanowił się River. - Żadnych szczególnych.

- Jak to, nie masz przyjaciół, z którymi chciałbyś się spotkać?

- Właściwie to nie za bardzo - musiał przyznać. - Może jak skończą się ferie, skoczymy z chłopakami z drużyny gdzieś do klubu, ale nie mam żadnego ciśnienia na to.

Niezbyt fajnie to zabrzmiało, więc trafnie odczytując wyraz jej twarzy, dodał:

- Nigdy mi szczególnie nie zależało na zdobyciu przyjaciół, może to i był błąd. Ale zawsze czułem się bardziej związany z rodziną oraz odpowiedzialny za mamę i maluchy.

- Nie zależało ci?

- Jakoś tak wyszło. To pewnie też kwestia wychowania i tego ograniczenia, które na nas nałożył ojciec, że nie wolno nam było nikogo zapraszać do domu, wiesz.

- No fakt, to nie pomogło zapewne.

- Bobby i Nelly od początku mieli siebie nawzajem, ale ja jestem starszy i zawsze byłem zdany głównie na siebie samego. A już zwłaszcza od kiedy dziadek Leon umarł.

- Ale jacyś kuzyni, coś? Pochodzisz ze sporej rodziny...

- Kilkoro już poznałaś, są dużo młodsi. Dzieci wujka Raymonda, tego ze Szwajcarii w ogóle są jeszcze małe i, z racji na jego liczne podróże po świecie, pewnie nigdy nie nawiążemy szczególnie bliskich więzi.

- No tak, ciągłe podróże nie pomagają w tym - szepnęła Nessa, wspominając rozliczne własne zmiany adresów.

- Coś o tym wiesz, prawda? - Znów trafnie odczytał jej minę.

- Całkiem sporo, matka się o to postarała. I dlatego tym bardziej... - zacięła się nagle, niepewna, czy Cole był najlepszym powiernikiem takich refleksji.

Ale chłopak podchwycił temat i zapytał:

- Tak, co tym bardziej?

- Hmm, no, tym bardziej doceniam, że tak od razu udało mi się tutaj zdobyć przyjaciół. Albo chociaż kandydatów na przyjaciół, bo wiadomo, że jeszcze różnie może być. - Jej nabyty przez lata pesymizm zdołał się jednak dopchać do głosu.

W końcu w Mobile też się nieźle zapowiadało. Nawet po, a może właśnie dzięki rozstaniu z Allardem, zaczęła mieć w drugiej klasie całkiem sensownych znajomych, o których też z wolna uczyła się myśleć jako o przyjaciołach.

I co?

I nic, jak zwykle...

Ale, skoro temat przyjaciół się pojawił, postanowiła w niego brnąć. Za bardzo ją to już gryzło i to od miesięcy. Wiedziała, że ryzykowała, ale po prostu musiała choć spróbować coś z tym zrobić.

Nie mogła zawsze myśleć tylko o sobie samej.

- A propos przyjaciół... - zaczęła więc mówić.

- Tak?

- Wiesz zapewne, że zaprzyjaźniłam się z Melody Butler.

- Zauważyłem - potwierdził, nieco głucho.

- I... i... - O Jezu, czy to na pewno był dobry pomysł, poruszać z nim to teraz? Ale jeśli nie dziś, to kiedy? - Rozmawiałyśmy kiedyś i...

Cole niestety milczał głucho, nie kwapiąc się, żeby podrzucić jej jakieś koło ratunkowe.

- Zdajesz sobie sprawę, że ona ciągle...

- Jest na mnie wściekła za to, co się stało? Jak się chujowo wobec niej zachowałem? - A jednak się złamał.

I naprawdę wiedział, co jej chodziło po głowie.

- No właśnie już nie.

- Nie? - Widać było, że go to zaskoczyło.

- Chyba uznała, że to bez sensu i że miała już dość. To bardzo mądra i silna osóbka.

- Aha. Fakt.

- Ale...

- Co takiego?

- Moim zdaniem ona wciąż... cierpi.

Kątem oka zauważyła, jak River zacisnął dłonie na kierownicy, wyskoczyły mu też supły mięśni na szczękach. Mimo tego ciągnęła:

- I co najgorsze, nie wie, co tak naprawdę się stało... Ani dlaczego?

- Chcesz wiedzieć, co się stało?

- N-nie, nie muszę wiedzieć, to wasze sprawy - zaprzeczyła od razu. - Ja tylko pomyślałam, że...

- Że co?

- O rany, no sama nie wiem. Chciałam ci... Przepraszam, że się wtrąciłam.

Cole wziął głęboki oddech i wydusił z siebie:

- Doskonale wiem, że z nią zjebałem, Nessa. Mie zamierzam się usprawiedliwiać, ale mieliśmy wtedy piekło w domu. Dziadek niedawno zmarł i ojciec wyjątkowo dawał czadu. Więc czasem do niej uciekałem od tego wszystkiego... Często uciekałem.

- Ohh.

- Ale potem zacząłem widzieć, że jej coraz bardziej zależy. Co gorsza, mnie też chyba zaczynało zależeć, na niej, na nas. I... no, przestraszyłem się tego. Jak ostatni szczeniak, którym zresztą byłem.

- Co gorsza? - zapytała ze ściśniętym gardłem.

Ale w końcu sama zaczęła ten temat.

Należało jej się.

- Tak, widziałem przecież, jak to jest być do kogoś przywiązanym i kogoś potrzebować. Że to najgorsze, co się może człowiekowi zdarzyć. Co się mogło mnie zdarzyć.

Oboje milczeli przez dłuższą chwilę, aż wreszcie rudowłosa szepnęła:

- To... przez rodziców?

- Chyba tak. Widziałem na co dzień, jak mama szarpała się z ojcem. I wydawało mi się wtedy, że zawsze tak musi być w związku. W dodatku...

- Tak?

- Tak strasznie bałem się, że stanę się taki, jak tata, aż... spieprzyłem wszystko. Dokładnie tak, jak on by to zrobił. Samosprawdzająca się przepowiednia naprawdę zadziała w tym przypadku.

- O rany...

- Właśnie. Okazałem się być tak samo beznadziejny jak Rupert. Od tej pory uciekałem od tej paskudnej prawdy o sobie.

- Jak...?

- Do innych dziewczyn, w seks, bo odkryłem, że byłem w nim dobry. Ale wyłącznie bez zobowiązań. Pewnie dokładnie tak, jak on to zawsze robił. I nadal to robi.

Nie miała pojęcia, co mogłaby na to rzec, dlatego bąknęła tylko:

- To musi być strasznie trudne. Dla... wszystkich.

Dla tych wykorzystywanych do seksu oraz poprawy samopoczucia kobiet, ale może także, o dziwo, dla tego tutaj uciekiniera od bliskości i zaangażowania także? Nigdy wcześniej nie pomyślała o tym, jak wiele mogło być pozaseksualnych powodów, dla których ludzie uprawiali seks.

River wyraźnie bił się z myślami, aż wreszcie wykrztusił:

- Porozmawiam z nią. Z Melody. Już dawno powinienem był to zrobić. Wyjaśnić i przeprosić.

Czy ona dobrze usłyszała? Arogancki i dumny potomek Grantów obiecał, że przeprosi dziewczynę, którą skrzywdził trzy lata temu?

- Dziękuję - szepnęła, szczerze zaskoczona.

Nic na to nie odpowiedział, wciąż zaciskając szczęki. Niestety, nie mogąc znieść przedłużającej się ciszy, a nie mając pomysłu na sensowną rozmowę lżejszego kalibru, dziewczyna włączyła radio w samochodzie.

Pech chciał, że rozległa się piosenka dziwnie przypominająca te, do których ostatnio przyzwyczaił ją Massimo. Ale tego tekstu jeszcze nigdy nie słyszała, choć może i dobrze, bo okazał się niepokojąco a propos:

Kiedy cię przytuliłem po raz pierwszy
Niewiele to dla mnie znaczyło
Poddałem się nastrojowi chwili
Po prostu chciałem, żeby ktoś mnie dotknął
Ale nie chciałem się zakochiwać

Więc dlaczego musiałaś być taka piękna
Taka doskonała dla mnie
Kiedy wszytko na czym mi zależało
To ktoś do przytulenia na chwilę

Dlaczego musiałem ujrzeć twój uśmiech
I to taki, który już na zawsze pozostał we wszystkich moich snach
Kiedy nie potrzebowałem niczego więcej
Niż ktoś, kogo mógłbym pocałować i przytulić w nocy

Dlaczego musiałaś być tą właściwą
Kiedy mnie dotknęłaś, to znaczyło dużo więcej
Nie znałem dotyku takiego, jak twój
Poczułem, jakbyś dotknęła mojej duszy

A przecież nie chciałem się zakochiwać
Dlaczego musiałaś wypowiedzieć słowa,
które odebrały mi oddech
Tak sobie dobrze radziłem
Radziłem sobie świetnie

Byłem wolny*.

☆☆☆

Cole też chyba nie był zachwycony utworem, bo dość gwałtownie wyłączył radio, nie czekając nawet, aż piosenka dobiegła końca. Ciekawe, co go ugryzło?

Niestety, widać wcześniejsza rozmowa wyczerpała go do tego stopnia, że milczał już do końca podróży, dopóki nie dojechali do Czarnej Oberży. Gdzie dziewczyna raz jeszcze podziękowała mu za niezapomnianego Sylwestra, ale wysiadła skwapliwie i pobiegła do domu, jakby goniły ją miejscowe rottweilery.

Przede wszystkim śpieszyła się pod prysznic, ale także aby w spokoju przemyśleć i jego słowa z dzisiaj, i ostatnie wydarzenia. Żałowała tylko jednej rzeczy: że nie zapytała go, czy nadal tak się strasznie bał przywiązania i zaangażowania?

Ona bała się na pewno.

I dało się to odczuć w ciągu kilku najbliższych dni. Niby nic się nie wydarzyło, a jednak coś bardzo ważnego się dla nich obojga zmieniło.

Wydawało się, że zachowywali się normalnie, ale można było wyczuć między nimi rosnące powoli, lecz nieubłaganie napięcie. Zrazu bardziej po stronie rudowłosej, ale chłopak nie mógł tego nie zauważyć ani na nie nie zareagować.

Dlatego ostatecznie oboje stracili tę jeszcze niedawną łatwość przebywania w swoim towarzystwie. Niestety.

Zresztą sam River nie był w szczytowej formie i Nessa zastanawiała się niechętnie, z czym miał aktualnie problem? Czy może uświadomił sobie, iż zaczął powtarzać z nią znany sobie z przeszłości schemat?

A może przestraszył się utraty wolności?!

Co do niej to na pewno była tym przerażona. Dotarło do niej, i tylko żałowała, że tak późno, iż znalazła się na najlepszej drodze, by potrzebować Rivera!

Żeby zacząć od niego ZALEŻEĆ.

Czyli, jak on sam słusznie zauważył, znaleźć się na przegranej pozycji. I to nie tylko w ich zakładzie, ale co gorsza, w życiu.

Więc uznała, że to było dla niej nie do przejścia.

Niby szatyn mówił coś o tym, że "wtedy" tak uważał, no ale skąd miała wiedzieć, czy cokolwiek się dla niego zmieniło? A co, jeśli nie?

I... w końcu był synem Ruperta Cole'a. Tak, jak ona była córką Yolandy Howard. Może sporo ją z matką różniło, ale najwyraźniej to jedno miały wspólne: brak umiejętności radzenia sobie z kryzysem w relacji.

Dlatego choć owszem, wciąż zmuszona była wracać do jego sypialni na noc, co wieczór ogłaszała teraz ból głowy i prosiła tylko, żeby mogła się przespać na "swojej" połowie łóżka.

A on przecież nie był taki całkiem nieprzytomny ani w swoim, żeby tego nie zarejestrować. Raczej przeciwnie, poczuł się totalnie niechciany i odrzucony, oczywiście.

I to bolało.

Cóż, kiedy Howard jakoś straciła ochotę na uściski z nim. To znaczy, oczywiście tęskniła za nimi koszmarnie, ale nie miała na nie teraz odwagi.

Stały się dla niej zbyt niebezpieczne, uznała. Jak sam River. Za chwilę by się całkiem do niego PRZYWIĄZAŁA.

I ubolewała tylko, że tak późno to do niej dotarło.

Grantowie w ogóle nie byli dla niej bezpieczni, czy to za życia, czy po śmierci. Musiała mieć jakieś hormonalne zaćmienie, że tak się w tę bliskość z jednym z nich władowała. Włożyła rękę w ogień i zostały jej oparzenia oraz paskudne bąble.

Przyszłe blizny.

W istocie straszna szkoda, iż żadne z nich nie zdecydowało się wypowiedzieć swoich obaw głośno. Może zwłaszcza Cole, który widząc rosnącą z dnia na dzień rezerwę dziewczyny uznał, że widocznie swoim wyznaniem, a przede wszystkim tym, jak potraktował Mel, stracił w oczach Howard wszystko.

I że właśnie przegrał.

Tyle, że przez tamtą rozmowę w drodze powrotnej z chaty, po prawdzie to i jemu samemu stanęły w oczach jak żywe wydarzenia sprzed kilku lat, których był niechcianym, lecz codziennym świadkiem w swoim domu rodzinnym.

Nie powinien był wtedy tak wykorzystywać Melody Butler, ale może mimo całej swej ówczesnej głupoty jakoś tam miał rację? To znaczy, kiedy zrezygnował z jej obecności w swoim życiu?

Przynajmniej ustrzegł ich oboje przed niepotrzebnym oraz wysoce ryzykownym zaangażowaniem, a potem również nieuniknionym cierpieniem. I teraz najwyraźniej był o krok od popełnienia tego samego błędu po raz drugi, z Nessą.

Być może już go popełnił.

I to prawdopodobnie z dziewczyną, stanowiącą dla niego jeszcze większe ryzyko niż Mel kiedykolwiek. Której decyzje i zachowania były nie do przewidzenia albo raczej stanowiły przewidywalny problem.

A on już zaczął sobie pozwalać, żeby mu na niej zaczęło... zależeć. Jak jeszcze nigdy na nikim!

Zaczął dla niej tracić swoją wolność.

Przerażające. I prowadzące donikąd. Dlatego kiedy w ostatni piątek ferii powiedziała mu, że weekend przed powrotem do szkoły miała już zajęty, więc żeby nie robił żadnych wspólnych planów, nie zdziwił się specjalnie.

Od dawna wiedział, że wcześniej czy później będzie przez nią cierpiał.

- Spotykasz się z twoimi przyjaciółmi? - zapytał tylko.

- Tak. I z Massimo, właśnie dziś wrócili z tej objazdówki po Wschodnim Wybrzeżu - odparła szczerze.

No tak, przecież podobno miała chłopaka, choć wyglądało, jakby każde z nich na te dwa tygodnie o tym skwapliwie zapomniało. Podobnie jak o jego "dziewczynie".

On sam sobie o nich obojgu wreszcie przypomniał, dlatego rzucił przez zaciśnięte zęby:

- Super, w takim razie ja mogę się umowić z Carlą. Mam w końcu te zaległe urodziny do świętowania. Baw się dobrze, Nessie.

Zabolało. Tak ją, jak i jego. Ale oboje wybrali wolność. Od miłości i siebie nawzajem.

Lecz nie od swoich lęków.

☆☆☆

Choć sama w podłym nastroju, to nastolatka bardzo cieszyła się na sobotę nad Bantam Lake i z radością wsiadała do przysłanego po nią przez Lavender samochodu. Czekała też na spotkanie z nią oraz Kolorowymi, którzy również byli zaproszeni.

Nie przewidziała tylko, że w rezydencji ciągle jeszcze będzie przebywał Jego Srebrzysta Wysokość Hunter Snow, który wciąż ją onieśmielał, niestety. I może już na zawsze tak miało pozostać, szczerze mówiąc.

Prywatne przezwisko jej przyjaciół dla Snowa, z którym kiedyś zdradziła się Melody, nie przypadkiem brzmiało Radioaktywny, tak? Nessa nigdy nie zdecydowała się zapytać Lav, kim tak naprawdę był jej ukochany, ale i bez tego czuła, że kimś więcej niż tylko zwykłym, choć bardzo majętnym studentem.

Nie, tacy jak on wcześniej czy później rządzili całym światem.

Jakby tego było mało, i co gorsza, to patrzenie na te dwie szczęśliwie zakochane pary, było dla niej jak posypywanie solą świeżej rany.

Zachwyceni ponownym spotkaniem po przerwie świątecznej, Mel i Owen w ogóle nie mogli oderwać od siebie oczu i rąk. Jakimś cudem także Lav nie obawiała się przytulać do śmiercionośnego boku Snowa, gdy usiedli sobie wszyscy na kanapach w jednym z salonów na parterze budynku.

By popijając świeżo wyciśnięty przez Doñę Reginę sok warzywno-owocowy opowiedzieć sobie o tym, jak spędzili ferie. Okazało się, że owiany tajemnicą wyjazd przyjaciółki obrał za cel Kraj Długiej Białej Chmury, czyli Nową Zelandię. A Storm aż brakowało teraz słów, żeby wyrazić swój entuzjazm i uwielbienie dla tego kraju.

- Koniecznie musimy tam kiedyś wszyscy razem się wybrać, mówię wam! - przekonywała zebranych. - Jest tam tak pięknie, że po prostu czułam się, jak w bajce! WSZYSTKO mi się tam podobało!

Jasne, na pewno, Nessa już się nie mogła doczekać podobnego wyjazdu: Lavender z Hunterem, Melody z Owiem, a ona sama i nikomu niepotrzebna, buuu.

Żywe wcielenie piątego koła u wozu.

No, bo przecież nie zamierzała zabierać w tego typu podróż kogoś takiego jak Grasso! Dwa tygodnie niewidzenia się w ferie zupełnie ją z niego wyleczyły, jak się przekonała podczas wspólnego spaceru po Culford w niedzielne popołudnie.

Sytuacji nie poprawił seans kinowy, na którym zresztą wpadli na inną, niemal równie sztywną i niedobraną parę, czyli na Cole'a z uwieszoną u jego boku Carlą. No super po prostu!

Rudowłosa ledwo powstrzymała się od zgrzytania zębami. Część jej wiedziała aż za dobrze, że to ona powinna być na miejscu tamtej.

Szkoda, że to było zupełnie niemożliwe.

Spotkanie w kinie zaskutkowało i tym, że Nessa odświeżyła zapas melisy, a gdy to nie pomogło, poprosiła Alex o przepisanie jej tabletek nasennych, zgodnie z prawdą zgłaszając lekarce permanentne problemy z zasypianiem. Do tego zakupiła opaskę na oczy i wybór różnych zatyczek do uszu.

Tak uzbrojona, starała się chodzić do własnego łóżka codziennie grubo przed północą, udając, że duchy nie istniały, a jednocześnie z ponurą myślą, że mogła się któregoś poranka przez nie nie obudzić.

Ale trudno, po co właściwie miałaby żyć, skoro bez Rivera jej życie właśnie straciło sens? Niestety, miała przecież swój honor, nie mogła mu się stale narzucać w sypialni i uciekać przed nim za dnia.

Dość już się wygłupiła w ferie!

☆☆☆

Dlatego nie pozostawało jej nic innego, jak w nowym semestrze ze zdwojoną energią rzucić się w wir nauki oraz treningów cheerleaderek. No i, o czym nie pozwalała zapomnieć im wszystkim Storm, przygotowań do Balu Zimowego w Walentynki.

Jeśli nastolatka kiedykolwiek się na niego cieszyła, to było to dawno temu i nieprawda. Teraz czuła się jak ostatnia ofiara losu, tak bardzo nie na miejscu, że prawie jej się sukienki nie chciało kupić na to wyczekiwane przez innych wydarzenie towarzyskie.

Niestety, Yolanda jak raz zakonotowała sobie konieczność zabrania jedynaczki na luksusowe zakupy, po zaległy prezent urodzinowy. Po namyśle oświadczyła Nessie, że z zakupem samochodu jednak poczekają (co w sumie było do przewodzenia, no jasne), ale kreację na bal mogła jej kupić.

I nawet postanowiła zabrać ją w tym celu do Hartford. Na spędzenie rzekomego quality time matka-córka.

Dziewczynie było tak bardzo wszystko jedno, że znów, jak przed imprezą w Mobile Renaissance Plaza Hotel, właściwie pozwoliła rodzicielce samej wybrać dla siebie suknię. Nic więc dziwnego, że skończyło się równie ryzykownym wyborem, co wtedy.

A może nawet bardziej, bo o ile poprzednia kreacja przypominała dość luźną brzoskwiniową halkę lub koszulę nocną, to tym razem wręcz odwrotnie, dopasowany jak rękawiczka gorset opinał ciasno jej kształty. W dodatku nie posiadał pleców ani nawet ramiączek. A jednak jakimś cudem się trzymał na miejscu i sprawiał, że rudowłosa wyglądała jak jedna z bohaterek erotyków pióra swojej matki.

No trudno, przynajmniej kolor jej się podobał, bo był intensywnie fuksjowy. Bladozłote sandałki na bardzo wysokiej szpilce, od Jimmy'ego Choo, też uznała za genialne.

Ponieważ Lavender jechała na bal tylko z Hunterem, kolejny raz przysłała po Nessę niezawodnego Julio. Który po prawdzie wyglądał w smokingu i lakierkach tak rewelacyjnie, że sam nie przyniósłby jej wstydu jako ewentualny plus one.

Cóż, kiedy w westybule ratusza czekał na nią Massimo, cały wyelegantowany, z malutkim bukiecikiem zbliżonych w kolorze do jej sukienki orchidei. Przyjęła je z bladym uśmiechem, podobnie jak jego prawdziwie włoski komplement na przywitanie.

On sam również wyglądał szalenie przystojnie, więc choć bez ekscytacji, to i bez zażenowania wsunęła dłoń pod jego ramię i pozwoliła poprowadzić się na salę balową. Wprost nie mogła się doczekać widoku Rivera z Carlą, ehem.

Teraz tylko pozostawało jej przeżyć tę noc.


Jak myślicie, co się wydarzy na balu? 😁 Dla autora najbliższej prawdy odpowiedzi dedykacja w następnym, ostatnim już rozdziale. 📝

*Piosenka Patrizio Buanne z radia, słuchana przez Nessę i Rivera w drodze powrotnej z Sylwestra w chacie.

https://youtu.be/seLiGweleFU

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro