42. Duch Świąt Bożego Narodzenia
UWAGA: Przede wszystkim kocham dzisiejszy rozdział i myślę, że Wy go też pokochacie! Bawcie się dobrze! 🥰😘
Niestety widzę też, że wielu z Was wyjechało na wakacje i dużo mniej osób jest obecnie aktywnych czytając Ice, a z drugiej strony następne rozdziały są bardzo ważne i po prostu fajne. Oraz walczymy z algorytmem WP.
Dlatego, choć opowiadanie jest napisane do końca, to rozważam wysłanie Nessy i Rivera na urlop, czyli powrót do publikowania jednego rozdziału w tygodniu. Dopóki sytuacja się nie zmieni i żeby nieobecni mogli sobie łatwiej nadrobić. Co Wy na to? 🤔🤷🏻♀️
Z góry przepraszam wszystkich aktywnie czytających, komentujących oraz GWIAZDKUJĄCYCH i proszę Was o zrozumienie. Bardzo mi przykro, sama już strasznie chciałabym móc podzielić się z Wami wszystkimi rozdziałami i to jak najszybciej. 💔
Z dobrych wieści to pracuję nad romansem Unforgettable, czyli kontynuacją Hero i Ice oraz nad zupełnie nowym opowiadaniem fantasy, pt. "Żywiołaczka", o akademii magii. Jeśli uda mi się utrzymać tempo, to niedługo będę w stanie zacząć je publikować. Cieszycie się?
Jeśli ktoś z czytających jeszcze mnie nie zaobserwował (🥲), a chciałby dostawać powiadomienia o moich nowych pracach, to zapraszam do śledzenia! Od 05.08.22 jest Was już ponad 500 osób, dziękuję! 🥰😍🤩
⭐️⭐️⭐️
Podobnie wyglądało kilka następnych dni oraz nocy Nessy i Rivera. On jej niemal nie zauważał, kiedy przychodziła, ona wymykała się z jego sypialni przed świtem. Na wszelki wypadek nigdy nie dziękując mu za nocleg, zresztą chłopak chyba jeszcze spał, gdy wychodziła.
Potem on ją ignorował przez cały dzień i promieniował arktycznym chłodem, aż piekła ją od tego skóra, gdy siedziała obok we wspólnej ławce. A jednak, wciąż w milczeniu, wpuszczał ją do swego pokoju, kiedy pukała koło północy.
Nawet przestała przynosić ze sobą własną kołdrę i poduszkę, tak było prościej i mniej ostentacyjnie, a zresztą mogła korzystać z jego pościeli. Zwłaszcza iż sypiali niemal na krawędziach łóżka, jedno po lewej, drugie po prawej stronie, nijak się nie dotykając.
I bardzo dobrze, nastolatka nie potrzebowała od niego niczego więcej jak możliwości złapania kilku godzin snu każdej nocy. Aczkolwiek rano i tak wyglądała, jak z krzyża zdjęta, niestety.
Cóż, pocieszała się, że gdyby sypiała w jednym pomieszczeniu z duchem, gnącym się jej nad głową, z pewnością wyglądałaby jeszcze gorzej. Oraz czuła się jeszcze bardziej beznadziejnie.
A tak musiało jej wystarczyć, że właśnie rozstała się na prawie dwa tygodnie z Massimo, który w przerwie świątecznej został, wraz z resztą uczniów z wymiany, zaproszony przez jej organizatorów na wycieczkę objazdową po Wschodnim Wybrzeżu, połączoną z jakąś straszliwą masą świątecznych i noworocznych atrakcji.
Cóż, chłop z wozu, babie lżej.
Być może właśnie ten wyjazd Grasso i Mancini wpłynął podświadomie na dużą zmianę w jej stosunkach z Cole'em, która nastąpiła w noc z Wigilii na Boże Narodzenie.
A może to sam Duch Świąt się o to postarał?
W każdym razie jakimś cudem w Gwiazdkę Nessa obudziła się w porannych ciemnościach nie po swojej stronie łóżka, lecz na jego środku, z głową na szerokiej, unoszonej spokojnym oddechem piersi gospodarza.
Cole mówił, że zawsze tak sypiał, więc może po kilku dniach koczowania na krawędzi szerokiego łoża stary nawyk wygrał z nowym i nie bardzo lubianym. Ale co, do licha, ona sama tu robiła?!
Zszokowana tym przez-sennym naruszeniem ich wzajemnych granic, chciała się natychmiast poderwać i uciec od tej kuszącej, lecz wrogiej bliskości. Ale nie zdążyła, bo nie pozwolił jej na to uścisk silnego ramienia gospodarza.
Najwyraźniej on także już nie spał.
– Zostań – mruknął River, nieco jeszcze niewyraźnie i na granicy snu. – Są święta, nie musisz się nigdzie dzisiaj spieszyć, Nessie.
Zamarła, niepewna, co dalej robić. Czym innym było bowiem wymykać się z jego sypialni cichaczem, a czym innym byłoby teraz zlekceważyć jasno sformułowane życzenie gospodarza.
Oczywiście mogłaby to zrobić, ale dotarło do niej, że gdyby znów miała tu do niego wrócić na noc, to na jego miejscu sama by się wyrzuciła za drzwi.
I chyba miałaby rację.
A w dodatku, czy naprawdę aż tak bardzo chciała się stąd teraz ewakuować? No więc właśnie.
Dlatego westchnęła, lecz opuściła głowę i znów przylgnęła policzkiem do jego nagiego barku. Rzadko teraz fatygował się z zakładaniem podkoszulka.
W końcu był u siebie.
– Okey – szepnęła i nawet przemogła się, by dodać: – Dziękuję.
W końcu naprawdę mieli Boże Narodzenie!
– Śpijmy, jeszcze wcześnie – wymruczał, przygarniając ją nieco ciaśniej i chyba naprawdę sam wkrótce ponownie zasnął.
Jednak rudowłosa długo jeszcze nie zmrużyła oka. Przytulona do jego wielkiego ciała obserwowała, jak za oknem nastaje blady, zimowy świt.
Wsłuchiwała się w równy oddech swego towarzysza, a przede wszystkim napawała się samą jego obecnością tuż obok niej. Czy też własną obok niego.
Pewnie to było tylko złudzenie, lecz przez chwilę znów poczuła się jak wtedy na przystani nad Bantam Lake, gdy wydawało jej się, że River sięgnął wprost w głąb jej ciała i otulił dłonią jakieś sekretne, głęboko w niej skryte, bardzo samotne miejsce.
Poczuła się, jak zapewne człowiek powinien się zawsze czuć w domu. Jakby komuś na niej zależało i jakby on jej też potrzebował.
TEŻ?!
Oj tam, tak jej się głupio pomyślało. Jednak zasypiając i tak uznała, że to Boże Narodzenie rozpoczęło się dla niej od zaskakująco miłej niespodzianki.
Pytanie, kiedy i ile jej za nią przyjdzie zapłacić?
☆☆☆
Musiała zasnąć co najmniej na godzinę czy dwie, bo kiedy otworzyła znowu oczy, za oknem było całkiem jasno, a dziwnie zadowolony z siebie River buszował właśnie w szafie, prawdopodobnie wyciągając jakiś odświętny outfit.
No tak, przecież ze chwilę musieli zejść na świąteczne śniadanie! Dlaczego jej wcześniej nie obudził?!
Teraz nie zdąży się nawet umalować, a co dopiero wziąć prysznic! Dobrze chociaż, że już wczoraj wieczorem zapakowała i położyła swoje prezenty pod gigantyczną choinką, przystrojoną tonami jakichś zabytkowych, ręcznie malowanych bombek, ozdób i świecidełek.
Zresztą bynajmniej nie jedyną w Czarnym Domu Grantów, ale ta wydawała się najlepiej rokować jako miejsce dla składania prezentów. Wyglądało na to, że kolejne pokolenia Grantów przykładały wielką wagę do obchodów Bożego Narodzenia i Alex robiła co mogła, żeby podtrzymać bardzo rozbudowane rodzinne tradycje.
– Jak wy się tutaj ubieracie w Boże Narodzenie rano? – zapytała dziewczyna, już z ręką na porcelanowej gałce od drzwi.
Chłopak spojrzał na nią z lekkim zaskoczeniem, przekładając coś kolorowego z ręki do ręki. Nie przyglądała się jednak za bardzo, co to właściwie było, bo stał boso i prawie nago, tylko biodra miał owinięte białym ręcznikiem kąpielowym.
No więc właśnie.
Musiała się natychmiast ewakuować, prawda?
– Normalnie? – błysnął inteligentną odpowiedzią, więc tylko przewróciła oczami na taką pomoc i pognała do swojego pokoju.
Za dnia na szczęście mniej się obawiała w nim przebywać.
Ponieważ ten idiota jej nie pomógł ani nie pokierował, to kiedy spotkali się pod choinką, okazało się, że najwidoczniej klany Grant-Cole i Howard inaczej jednak rozumiały pojęcie świątecznej normalności, no cóż.
Yolanda wystąpiła w miękkiej i wygodnej, ale wciąż dość eleganckiej kaszmirowej sukience do kolan, w kolorze sosnowej zieleni. Jej córka wybrała obcisłe czarne spodnie z ekoskóry, a do nich piękny, ciemnoczerwony golf.
Były zatem gotowe i na gwiazdkowe śniadanie, i na brunch, kolację, whatever. Tymczasem ludność tubylcza skupiła się wyłącznie na świętowaniu poranka, przez co ich czworo przywdziało dedykowane tej okazji piżamy.
A raczej, dwoje z nich. Alex nosiła bowiem czerwoną atłasową piżamę z białymi lamówkami, zaś jej najstarszy syn zieloną bluzę i flanelowe spodnie w czerwono-zielono-białą kratę.
Cóż, kiedy byli jeszcze Bobby i Nelly. W ciepłych, również flanelowych piżamkach. Niestety, obie były czarne, przyozdobione nieugięcie deseniem z... trupich czaszek.
Nessa przez chwilę odczuwała silną pokusę, żeby pobiec na górę po ICD-11 dla nich, albo chociaż do kuchni, po kilka wieńców czosnku, ale niestety, było już na to za późno. Najwyraźniej w Czarnej Oberży świętowanie Bożego Narodzenia rozpoczynało się od zgromadzenia pod największą z choinek oraz od wspólnego obdarowywania się i rozpakowywania prezentów.
Co z jednej strony było miłe, z drugiej nieco krępujące. Dostała bowiem zaskakująco wiele, czasem dość kosztownych jak jej się zdawało drobiazgów.
Na tym tle i tak najbardziej wyróżniały się ręcznie malowane kartki świąteczne, najwyraźniej dzieło młodocianych kandydatów na seryjnych morderców. Utrzymane w przewidywalnie ciemnych kolorach mogły się przyśnić, a bałwan na jednej z nich za samo spojrzenie powinien dostać wyrok dożywocia.
Z kolei River podszedł do rudowłosej z niewielką paczuszką, zapakowaną w złocisty papier.
– Wszystkiego najlepszego, Nessie – powiedział, uśmiechając się zaskakująco sympatycznie. – To dla ciebie.
Czy był w tym jakiś podstęp?!
– Oh, no dziękuję, wzajemnie – odparła zaskoczona, zwłaszcza jego przyjemnym wyrazem twarzy. Naprawdę od rana działy się tutaj jakieś swiąteczne cuda! – I wzajemnie.
Pochyliła się i wyszukała w malejącym stosie prezentów te, które sama dla niego przygotowała. Zaczęła nagle mieć second thoughts*, ale nic już nie mogła zrobić, nawarzyła piwa, więc musiała je wypić.
Tak była zestresowana jego ewentualną reakcją, że aż zapomniała odpakować swój prezent od niego i tylko wpatrywała się w piękne dłonie chłopaka, wyłuskujące z papieru w gwiazdki brzydki jumper, który dla niego zakupiła.
Naprawdę się postarała, wybierając go. Nie dość, że był w wyjatkowo paskudnym zgniłozielonym kolorze, to jeszcze miał na brzuchu absurdalnie pokracznego renifera.
Wyglądającego, jakby był pijany.
Ale za to był biały.
O dziwo, Cole musiał być tego ranka w tak dobrym humorze, jak nigdy przez resztę roku, bo spojrzał na nią z rozbawionym błyskiem w oku i nie komentując walorów estetycznych prezentu, powiedział:
– Jak miło, że pomyślałaś. – Po czym sięgnął po drugą paczuszkę od niej, mniejszą, ale za to cięższą. – A tu zobaczmy, co mamy?
No i zobaczył. Półkilogramową puszkę wazeliny o zapachu truskawkowym. Z odręcznym dopiskiem od Howard: "Nawilżanie skóry to podstawa".
Nie mogła sobie teraz przypomnieć, czemu w niedzielę uważała ten zakup za dobry pomysł, ale chłopak najwyraźniej nie poczuł się obrażony. Wręcz przeciwnie, zaśmiał się głośno, aż przyciągnął ku ich parze spojrzenia reszty domowników.
Widząc je, szatyn nachylił się nieco ku rudowłosej i szepnął:
– Przyda się, to mój rozmiar, dziękuję. – Po czym uśmiechnął się z cwaniackim zadowoleniem i wytknął jej: – I kto tutaj ma obleśne myśli, Nessie?
Pfff, no przecież, że nie ona!
– Nie chcesz zobaczyć, co to? – Wskazał wzrokiem na złocisty sześcian w jej dłoniach i dodał zachęcająco: – Kto wie, może też ci się spodoba?
Cóż więc mogła zrobić innego, jak rozerwać papier i wyłuskać gustowną szkatułkę z jakiegoś egzotycznego drewna. Wyglądała na dość starą i nadzwyczaj kunsztownie wykonaną.
– Otworzysz? – Najwyraźniej nie mógł się doczekać chłopak.
Podważyła więc paznokciem inkrustowane lśniącym srebrem wieczko, by jej oczarowanym oczom ukazała się perfekcyjnie wyrzeźbiona w jasnym, mlecznożółtym bursztynie baletnica. Z ażurową spódniczką, przyzdobioną również bursztynowymi, wypolerowanymi na błysk okruchami, w różnych odcieniach tego szlachetnego surowca. Od zielonego, przez żółty i pomarańczowy, po ciemny brąz i niemal wiśniową czerwień.
Już samo to było niewiarygodnie piękne, ale River pokazał jej jeszcze maleńką szufladkę z kluczykiem, który przekręcony sprawiał, że tancerka zaczynała się obracać do delikatnej muzyki, dobiegającej z wnętrza zabawki, roztaczając dookoła ciepłe blaski.
Zabrakło jej słów. Nie dość, że zawsze chciała mieć pozytywkę, to jeszcze ta tutaj była prawdziwym dziełem sztuki. Także jubilerskiej.
Chyba nawet... zbyt prawdziwym?
Dlatego obdarowana podniosła oczy na uśmiechniętego darczyńcę i powiedziała niepewnie:
– To najpiękniejsza pozytywka, jaką w życiu widziałam, ale nie mogę jej przyjąć. Na pewno musi być wiele warta. Naprawdę nie mogę, przepraszam...
Ale on tylko pokręcił głową i odparł:
– Nie myśl o tym teraz. Jest w naszej rodzinie od dawna, pochodzi z Europy. Któraś prababka kolekcjonowała pozytywki, a ta najbardziej kojarzy mi się z tobą.
– Ale... – Jego słowa bynajmniej jej nie uspokoiły, wręcz przeciwnie.
Teraz tym bardziej nie mogła przyjąć tego kolekcjonerskiego skarbu za jakieś setki czy tysiące dolarów, no ludzie! I to jeszcze pamiątki rodzinnej Grantów!
– Wszystko ustaliłem z mamą, zgodziła się, więc nie możesz odmówić – przekonywał ją tymczasem River. – Potraktuj to jak prezent od nas obojga. Na powitanie w naszej rodzinie...
O Jezu. Aż musiała usiąść na chwilę, kompletnie wyprowadzona z równowagi jego słowami.
Pierwszy raz w życiu pomyślała, że może nie zasługiwała na Rivera Cole'a?
Na wszystkich Cole'ów?
To znaczy, wróć, może bez przesady. Małe cudaki właśnie szarpały papier na prezentach od niej, podpisanych raczej na czuja. Dlatego Bobby właśnie wyjmował zgrabny jumperek, ozdobiony wizerunkiem ponurego, ale obficie obsypanego srebrnymi oraz czerwonymi cekinami Mikołaja, a Nelly – załamanej życiem, lecz błyszczącej jaskrawą zielenią elfki.
O dziwo, mimo iż dzieciaki zrazu obrzuciły Nessę pełnymi politowania spojrzeniami, to po chwili telepatycznej wymiany myśli wymieniły się także prezentami.
Rudowłosa nie była pewna, co się właśnie zadziało, ale usłyszała nad głową śmiech ich starszego brata oraz jego wyjaśnienie tej pantomimy:
– Ludzie często się mylą, nie przejmuj się. Roberta "Bobby" to dziewczynka, o rok starsza, a Neville "Nelly" to chłopak. Ale niewiele się różnią wzrostem, więc swetry i tak będą im pasować. Masz dobre oko, Nessie.
Spojrzała na niego, skołowana i bąknęła:
– Co? Oh tak, dziękuję, dobrze wiedzieć!
– Nie ma sprawy. Te jumpery są tak paskudne, że może niechcący, ale spodziewam się, iż trafiłaś w ich gust, heheh.
Rozpracował bez pudła jej intencje, więc mogła tylko mruknąć wymijająco:
– Hmm, no to cool.
Humory małych potworów mogły się jeszcze bardziej poprawić, bo pod choinką wciąż czekały na nie słoje z obrzydliwymi żelkami, we wszystkich wstrętnych jeśli nie smakach, to kształtach. Rudowłosa wciąż miała problem z od-zobaczeniem robali, odrąbanych kciuków oraz sprawiających wrażenie wyłupanych żywcem gałek ocznych.
Jednak wiadomo, co kto lubi, o czym właśnie perrorował tutejszy następca tronu:
– Zresztą wszystkie te swetry zawierają gigantyczny ładunek absurdalnego komizmu, mój także, a my tutaj zawsze ceniliśmy takie klimaty. Wystarczy spojrzeć na nasz dom, co nie?
No jak raz nie sposób było się z nim w tej kwestii nie zgodzić!
Mimo tych miłych w sumie zapewnień dziewczynie wciąż było głupio, biorąc pod uwagę zauważalną dysproporcję finansową między ich prezentami, dlatego znów spojrzała na Cole'a i szepnęła:
– Wynagrodzę ci to, obiecuję.
– Co powiedziałaś? – Najwyraźniej nie dosłyszał albo zapragnął się upewnić, czy aby dobrze ją zrozumiał.
W sumie trudno mu się dziwić, zwłaszcza iż Nessa sama od razu zaczęła się wycofywać:
– Że... nie, nic, nieważne.
– W porządku, no to chodźmy wreszcie coś zjeść! – zarządził dziarsko, nieustająco w znakomitym humorze.
Aha, czyli naprawdę nie dotarła do niego jej wcześniejsza, bezsensowna deklaracja, bo chyba by jej aż tak łatwo nie odpuścił, prawda?
– Tak, chodźmy – zawtórowała mu zatem nastolatka.
Jednak ze sporą ulgą.
Choć jakoś właśnie straciła apetyt.
☆☆☆
Jeszcze wiele razy tej świątecznej soboty przyszło jej zamrugać powiekami z zaskoczenia. Przede wszystkim przez fakt, jaki to był naprawdę miły, ale to przemiły dzień.
Nieco podobnie jak w wieczór po Święcie Dziękczynienia, tak po bożonarodzeniowym śniadaniu Cole'owie bynajmniej nie rozbiegli się do swoich pokojów, lecz całą czwórką zapadli się się w przepastne kanapy w saloniku telewizyjnym. A nawet szóstką, bo panie Howard również postanowiły dołączyć.
I to z przyjemnością, nawet Nessa.
Aby z kubkami kakao z pianką w dłoniach zacząć przerzucać kanały w telewizorze, oglądać świąteczne komedie, dłubać przy prezentach, opowiadać sobie rodzinne anegdoty, wykonywać i odbierać telefony z życzeniami oraz grać w nowe i stare gry planszowe.
Choć to ostatnie to zwłaszcza Nelly i Bobby, z okazjonalnym współudziałem dorosłych.
Z urywków rozmów dziewczyna wywnioskowała, że ponieważ ojciec dzieci przebywał aktualnie na wakacjach w Meksyku (jakby ten człowiek robił kiedykolwiek coś innego), to rodzina miała dziś cały dzień dla siebie. Alex wybierała się z dziećmi do ich dziadków, państwa Cole, dopiero na obiad w drugi dzień świąt, bardziej znany jako Boxing Day.
Do obiadu w Boże Narodzenie gospodyni wraz z potomstwem zasiedli już przebrani w dedykowane temu świętu stroje dzienne, rezygnując z piżam. To znaczy Alex na pewno wyglądała pięknie, bo jak raz zamieniła nawet spodnie na elegancką granatową sukienkę z czerwonymi koralami, bardzo rzadki u niej widok.
Natomiast wszystkie, co do jednego, jej dzieci radośnie przyodziały okropne jumpery od Nessy i tym sposobem dziewczyna doświadczyła na własnej skórze, jak działała karma. Chcąc nie chcąc musiała przez resztę dnia oglądać pokraczne wizerunki, które sama pieczołowicie dla nich wybrała.
Chwilami aż musiała mrużyć powieki od tego... braku piękna!
Takiej nauczki się nie zapomina!
Zanosiło się nawet, że Cole'owie zamierzali w nich jechać do kościoła na wieczorną mszę, połączoną z koncertem kolęd. A ponieważ dziewczyna miała do wyboru: albo wybrać się z nimi, albo zostać w ponurej, nawiedzonej chałupie sama jak palec, nie licząc wirtualnej obecności ochroniarzy i coraz bardziej realnej obecności duchów, to pierwszy raz zgodziła się również wybrać do domu Bożego.
Co oczywiście także okazało się pięknym przeżyciem. A już na pewno nigdy nie widziała w jednym miejscu tak wielu szczęśliwych, albo przynajmniej sprawiających wrażenie szczęśliwych, ludzi. Najwidoczniej ich wszystkich rozgrzewał duch Świąt Bożego Narodzenia.
I być może słodkie koktajle na mleku z rumem, czyli eggnog.
Parafialny koncert kolęd oraz pastorałek również udał się nadspodziewanie i to pomimo tego, iż w którymś zatrważającym momencie na małej scenie pojawili się Bobby i Nelly. Oczywiście w swoich "pięknych" kostiumach świątecznych, które zawdzięczali złośliwości rudowłosej.
Dziewczyna miała wrażenie, że sam ich widok wywołał kilka śmiechów i żartów ze strony widowni, ale z jednej strony młodzi Cole'owie z pewnością byli tutaj dobrze znani ze swej kontrowersyjnej przeważnie inwencji w kwestii ubiorów, z drugiej wcale się nie przejęli komentarzami i niezwłocznie rozpoczęli występ.
Oto godna podziwu pewność siebie!
Oczywiście wybrali najbardziej ponurą pastorałkę, którą w dodatku usiłowali śpiewać dwa razy wolniej niż powinni, z uczuciem nadając jej pogrzebowych akcentów. Ale przynajmniej mieli czyste, mocne głosy i na pewno umieli ich używać.
W czym zapewne pomogły im, wytrenowane od lat przez brzuchomówcze eksperymenty, silne mięśnie przepony brzusznej. Nie ma tego złego i tak dalej.
W każdym razie Howard dobrowolnie nagrodziła oryginalny show Omenów oklaskami, a jeszcze wczoraj raczej by sobie dała rękę uciąć, że taka sytuacja nigdy nie nastąpi.
Takie rzeczy tylko w Boże Narodzenie!
☆☆☆
Cała ekipa wróciła do domu późnym wieczorem, choć zmęczona to w znakomitych humorach. Początkowo dziewczyna rozważała danie swej sypialni kolejnej szansy w tę magiczną gwiazdkową noc, licząc na to, że nawet duchy Grantów zajęły się świętowaniem.
A jednak dziwnym trafem po wyjściu z łazienki, po wieczornym prysznicu, nogi znów same zaprowadziły ją pod drzwi Rivera. Najwidoczniej zaledwie tydzień jej wystarczył, by wyrobić sobie ten wysoce niebezpieczny nawyk!
Co w nim było takiego, co ciągnęło ją jak magnes?!
Jeśli jednak spodziewała się, że będzie to noc jak siedem poprzednich, kiedy w oczach Cole'a cieszyła się częściową przynajmniej niewidzialnością, to czekało ją rozczarowanie.
Albo miła niespodzianka, zależy jak patrzeć.
Owszem, wpuścił ją bez słowa protestu i wskazał na wciąż niepokalanie zaścielone łoże, ale także zapowiedział, identycznie jak już raz to kiedyś uczynił:
– Zaraz do ciebie przyjdę, Nessie. – Czyli jednak niemiłe zaskoczenie.
– Słucham? – wyrwało jej się.
– A co do tego, to się dopiero przekonamy, chociaż raczej wątpię... – mruknął pod nosem, na poły sarkastycznie, na poły z rozbawieniem.
– O czym ty do mnie mówisz, Cole? – Dziewczyna niechcący, lecz zaczęła podnosić głos.
– Zobaczymy, skarbie, ale mam kilka pomysłów.
Jezu, najwyraźniej chłopak znów wrócił na stare tory. Albo może nieco zmienił nutę, z bezczelnego, erotomańskiego przechwalania się i zaczepek przeszedł do robienia jeszcze bardziej niepokojących i prawdopodobnie równie obleśnych aluzji.
BDSM mu się zamarzył czy co?
Obsadził ją w roli Posłusznej?!
Nastolatka odczuła szaloną pokusę natychmiastowego powrotu do własnej, choćby i nawiedzonej sypialni, co on chyba wyczuł, bo uśmiechnął się dość prowokująco i rzucił:
– Drzwi są otwarte Nessie, ale nie sądzisz, że jesteś mi coś winna?
Spojrzała na niego, niepewna, co dokładnie miał na myśli. Raczej chodziło mu o te nieszczęsne zaległe pocałunki za ostatni tydzień. Ale może jednak o skarb, który od niego dostała na Gwiazdkę, ten w postaci pozytywki?
W sumie obie opcje były słabe, więc po chwili namysłu postanowiła zapuścić na nie zasłonę milczenia. A w odpowiedzi na jego prowokację odparła:
– Sądzę, że mieliśmy bardzo miły dzień, chyba najmilszy, odkąd tu jestem, w twoim domu. Czy nie mogłoby ich być więcej, River?
Możliwe, iż pierwszy raz ever zwróciła się do chłopaka jego imieniem i nie pozostało to bez echa. Albo może przemówiła do niego logika jej rozumowania, bo powiedział, zaskakująco szczerze:
– Po pierwsze to teraz także twój dom i przepraszam za to, co ci wtedy powiedziałem pierwszej nocy, w kuchni. Wygłupiłem się.
Nastolatka z zaskoczenia straciła zdolność mówienia i tylko mrugała bezradnie jasnymi powiekami. Dziedzic Grantów tymczasem ciągnął jakby nigdy nic:
– A co do miłego spędzania czasu razem to nie wiem już, jak mam cię przekonać, że też mi na tym zależy, Nessa. Żeby nam ze sobą wreszcie zaczęło być dobrze...
Usiadła wreszcie na brzegu łóżka, skoro ich konwersacja miała się przedłużyć i dostarczać jej dalszych niespodzianek. Machając bosymi stopami, zaproponowała odkrywczo:
– To może mnie nie przekonuj więcej, co?
– Ale...
– Po prostu bądź taki, jak dzisiaj? Możesz?
Widziała, że już niemal coś zaczął na to mówić, ale w końcu żaden dźwięk nie wyszedł z jego idealnie wykrojonych ust. I chyba wręcz powstrzymał się od wzruszenia ramionami, wow.
Zamiast tego przysiadł się do niej na kołdrze i delikatnym ruchem założył jej za ucho kilka niesfornych, pomarańczowych kosmyków. Nawet miała wrażenie, że jakby uśmiechnął się do niej, ale wyłącznie samymi oczami, bo na twarzy malowała mu się powaga.
Przez co zupełnie straciła rachubę, jak długo tak siedzieli, pośród odmierzanej biciem ich serc ciszy w jego sypialni. Co do niej to nigdzie jej się już nie spieszyło!
Wreszcie jednak wyraz jego twarzy zmienił się na iście szelmowski, a chłopak stwierdził:
– No, ale sama chciałaś mi coś dzisiaj wynagrodzić, pamiętasz?
A więc jednak usłyszał?!
– Więc jakże mógłbym ci odmówić, skarbie? – drążył wątek z wyraźnym zadowoleniem.
– Ależ mógłbyś – fuknęła, znów bliska przewrócenia niezapominajkowymi oczami. – Gdybyś był dżentelmenem!
– Powiedzmy, że wolę nim tylko bywać. Czasami.
– Może za rzadko?
– Na pewno w sam raz, zapewniam cię!
– Pfff...
– Na przykład, gdybym teraz był dżentelmenem, to zgodnie z twoją logiką nie wspomniałbym nawet o hojnej ofercie...
– I o to właśnie chodzi. Że nie powinieneś wspominać!
– ... którą mi złożyłaś. Ani nie mógłbym jej przyjąć, prawda?
– Nareszcie się zrozumieliśmy, Cole!
– Więc również nie miałbym okazji się zgodzić, żebyś spędziła ze mną przyszły tydzień.
– Sssłucham? – Nie da się ukryć, że zupełnie nie spodziewała się ani takiego rozwoju ich rozmowy, ani w ogóle całej sytuacji między nimi.
To on z nich dwojga miał się tutaj ZGODZIĆ na wspólne spędzanie czasu z nią?!
– No wiesz Nessie, właśnie zaczęliśmy ferie zimowe. Masz jakieś plany?
Naturalnie, zdawała sobie sprawę, iż mieli teraz bardzo wytęsknioną przerwę zimową. Przecież udało jej się chwalebnie zaliczyć pierwszy trymestr, niemalże ku zgryzocie wciąż bardzo na nią ciętego Hemingwaya, głodnego jakiejś chorej i zupełnie niepedagogicznej satysfakcji, gdyby jej się nie powiodło.
Ale się rozczarował, biedaczek, a wszystko to dzięki ciężkiej pracy nastolatki i ogromnej pomocy jej nowej przyjaciółki, Lavender Storm. Oraz malutkiej Rivera, ale tego mu nie musiała mówić.
I bez tego był zarozumiały!
Dlatego przez następne półtora tygodnia nastolatka zamierzała głównie leniuchować, odrobić zaległości na Wattpadzie i Netflixie, a przy dobrych wiatrach może także spróbować odzyskać wyłączność na uczucia Loli.
Niestety albo i stety, jej nowi przyjaciele rozjechali się po kraju i zagranicy. Mel poleciała z rodzinną wizytą do Kalifornii, Owen z rodzicami na narty, chyba do Kolorado.
A o planach Lav to w ogóle udało jej się dowiedzieć tylko tyle, że srebrnooki zorganizował dla ukochanej jakiś egzotyczny i pełen słońca wypad na półkulę południową.
Która, jak łatwo się było doliczyć, obejmowała zarówno Amerykę Południową, sporą część Afryki, Australię, jak i jeszcze kilka innych interesujących destynacji. I wszystkie stały przed Snowem, a przez to i przed Storm, otworem.
Czasem klatka Fioletowej wydawała się całkiem spora, to prawda.
Albo przynajmniej piękne z niej bywały widoki.
A zatem reasumując: nie, rudowłosa nie planowała niczego specjalnego na ferie. Ale wolała się do tego nie przyznawać, więc tylko spróbowała odbić piłeczkę i rzuciła:
– A ty, masz jakieś?
Cole powoli zbliżył usta do jej odsłoniętego obecnie ucha i muskając je tak lekko, że nie potrafiła zdecydować, czy to już był pocałunek, czy jeszcze nie, oświadczył z zadowoleniem:
– Teraz już tak.
– Jakie? – Oczywiście, że nie zdołała powściągnąć ciekawości, no ameba!
– Z tobą, Nesso.
I weź tu gadaj z takim!
*Second thoughts (ang.) – wątpliwości
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro