38. Gdy chłopak spotyka dziewczynę
Gwiazdka + komentarz
= motywacja
– Jeszcze? – zapytał spokojnie Massimo, skończywszy śpiewać dla rudowłosej "Parla piu piano".
Doskonale widział, co jej zrobił tą piosenką.
– Tak, poproszę – szepnęła oczarowana, ściągając wreszcie z ramion kurtkę i odwieszając ją na oparcie krzesła.
Porzuciła je zresztą, by podejść bliżej do pianina, przy którym siedział muzykalny Włoch, ułożyć łokcie na górnej nakrywie instrumentu oraz oprzeć krągły podbródek na dłoniach.
Nagle zaczęło ją ciągnąć w pobliże śpiewaka.
Bo takich artystów chyba należało nazywać śpiewakami, prawda? Byli przecież czymś więcej niż tylko piosenkarzami.
W każdym razie, jak go zwał, tak zwał, Sycylijczyk był znakomity w tym, co właśnie robił, a Nessa poczuła, że potrzebuje tych ciepłych, pięknych dźwięków dużo więcej.
To było zupełnie, jakby chłopak posiadał umiejętność karmienia jej swoją sztuką, przez co oferował jej doświadczenie szalenie w istocie zmysłowe.
Głęboko zadowalające ją nie tylko estetycznie i mentalnie, ale także fizycznie. Prawie jak... no, prawie jak pocałunki Rivera.
I powodujące jakby głód dalszych takich wrażeń.
Ostatnio coraz częściej jej się coś takiego zdarzało, niestety. Takie silne, wręcz nadmiarowe reakcje. Kilka tygodni temu Cole potrafił przyprawić ją prawie o migotanie przedsionków, jedynie puszczając jej High For This.
O inne sensacje w dole brzucha też.
Ten tutaj to w ogóle nie musiał odpalać żadnej playlisty. Sam miał owo magiczne urządzenie w gardle, zdolne roztopić coraz cieńszą warstwę lodu, pod którą rudowłosa usiłowała chronić się przed światem i niepotrzebnymi jej, a wręcz niszczącymi emocjami.
No to pięknie.
I dlatego, naturalnie, zamiast natychmiast wyjść z pracowni muzycznej, ona właśnie przykleiła się do pianina i wpatrywała się w Sycylijczyka błękitnymi, promiennymi oczami na pół twarzy. Sarkazm.
Do licha, naprawdę była żenująco prosta w obsłudze!
Brunet oczywiście tylko na to czekał. Najpierw zaśpiewał jej jeszcze kilka piosenek po włosku, sprawiając bez większego wysiłku, że zaczynała zakochiwać się w tym języku.
Albo może w jego głosie.
A może w obu.
Wreszcie jednak on również spojrzał na zegar nad drzwiami i oświadczył:
– Zacząłem od piosenki, która ma dla mnie szczególne znaczenie, gdy o tobie myślę, Nesso. Więc na zakończenie zaśpiewam ci kolejną, również bardzo dla mnie specjalną.
– Hmm, co? – mruknęła, niezbyt przytomnie.
Tak jej było dobrze, miękko i słonecznie w świecie niezrozumiałych w przeważającej większości włoskich słów i bez wątpienia włoskiej muzyki. Żadna inna nacja na świecie nie była w stanie stworzyć takich melodii, prawda?
A przez to, że właściwie nie miała pojęcia, o czym śpiewał Massimo, mogła się poczuć niemalże jak na wakacjach gdzieś nad Adriatykiem. Jakby wygrzewała się w popołudniowym słońcu, zajadając się tiramisu oraz popijając zimną cafe frappe z lodem.
I słuchała koncertu znakomitego miejscowego pieśniarza. Tylko że on właśnie zapragnął do niej przemówić po angielsku, zupełnie niepotrzebnie, jeśli by ją ktoś pytał o zdanie.
Jedynie ją wybudził z jej błogostanu.
No, ale już trudno, więc dziewczyna westchnęła i odparła:
– Aha, okej, jeśli musisz...
Włoch spojrzał na nią, nie ukrywając rozbawienia. Zaskakiwała go, prowokowała, lecz nie zniechęcała, jak na razie.
– Nie muszę, bella. Ale chcę.
– Oh. – Trochę jej się głupio zrobiło, że on się tak dla niej starał, a ona odpłacała się tylko bezsensownym marudzeniem. – To znaczy tak, oczywiście.
– Posłuchaj proszę uważnie, bo czasem jedna piosenka znaczy więcej niż tysiąc słów, prawda?
– Hmm, myślałam, że obraz?
– Si, obraz też. Ale to Dante jest wśród nas malarzem. Ja jestem muzykiem i potrafię tylko malować obrazy dźwiękiem i słowem.
– No tak, cool.
– A zatem, oto mój obraz dla ciebie, cara. Mam nadzieję, że nie ostatni.
Howard poczuła pewne zdenerwowanie. Czy on naprawdę musiał tyle gadać? Psuć to wszystko, czego dzięki niemu doświadczała, gdy obdarowywał ją muzyką?
Skinęła jednak tylko głową, no bo co mu miała powiedzieć?
A wtedy Massimo przebiegł kilka razy palcami po klawiaturze, sprawiając, że wyprostowała się z zaskoczeniem.
Właściwie to była gotowa... tańczyć?
I wreszcie Sycylijczyk zaczął wyśpiewywać swoją historię:
W Neapolu, gdzie króluje miłość
Gdy chłopak spotyka dziewczynę, mówią:
Gdy księżyc widzisz, jako wielki placek pizzy
To miłość
Gdy cały świat lśni, jakbyś wypił za dużo wina
To miłość
Dzwonki zadzwonią
I zaśpiewasz 'życie jest piękne'
A serce zacznie pukać
Niczym w wesołej tarantelli*
Hahah, totalnie ją zaskoczył. Po wstępie, który zrobił, spodziewała się czegoś na równie wysokich emocjach jak "Parla piu piano". Co choć niesamowicie do niej przemawiało, to jednocześnie stawiało ją w alercie, szczerze mówiąc.
A ona i bez tego miała w życiu dość stresów.
Ale ta wesoła serenada oraz rzeczywistość, którą niebieskooki kreował pięknym głosem i słowami były takie... takie radosne, lekkie i zachęcajce.
Takie miłe i smaczne! Doprawdy, tylko Włosi byli w stanie przyrównać księżyc oraz zakochanie się do pizzy albo spaghetti!
Gdy gwiazdy powodują, że pleciesz głupstwa długie jak makaron
To miłość
Gdy tańczysz na ulicy, mając skrzydła u ramion
To miłość
Gdy śnisz na jawie, ale wiesz
że to nie sen, mój panie
Wybacz, ale sam to widzisz, w starym Neapolu
To miłość
Szczęśliwy chłopcze
To miłość
To amore!
Ohh, nigdy chyba nie myślała o miłości w taki sposób! Że mogłaby być równie przyjemna oraz dodająca życiu urody, jak taniec, śpiew czy jedzenie.
Zwłaszcza po tym, co od dziecka obserwowała u matki. To przez Yolandę miłość kojarzyła jej się przede wszystkim z byciem pochłoniętą przez przemożny wir, nad którym człowiek nie miał żadnej kontroli.
Który jak trąba powietrzna zasysał człowieka i całe jego życie, by po kilku tygodniach czy miesiącach wypluć to, co z nich pozostało, zgruchotane i potargane, gdzieś nad zupełnie przypadkowym miejscem na świecie.
Tak się zamyśliła, że aż nie od razu usłyszała, że Grasso znów coś do niej mówił:
– I jak, zobaczyłaś go? Mój obraz dla ciebie?
– Hmm... – zawahała się uczciwie, ale musiała przyznać: – Tak, chyba tak.
– Spodobał ci się?
– Tak, bardzo.
– Cieszę się. Więc widzisz, nie musisz się bać miłości, bella.
Spojrzała na niego zaskoczona, a chłopak również wpatrywał się w nią swoimi chabrowymi oczyma, w których powaga mieszała się z wesołymi błyskami.
Nessa aż się trochę przestraszyła tej jego wszechwiedzy. Czy on miał jakiś mentalny rentgen?
– Możemy się razem dobrze bawić, jeśli pozwolisz mi się poprowadzić – ciągnął zachęcająco.
– Poprowadzić?
– Tak, chciałbym pokazać ci mój świat, cara mia.
Hmm, czy naprawdę tego potrzebowała? Zaglądać do czyjegoś świata i jeszcze do tego przyjmować jego przewodnictwo?
Albo, co nie daj Boże, pokazywać mu swój własny?!
– Spodoba ci się, Nessa. A nawet jeśli nie, to...
– To co?
– To w każdej chwili możemy zmienić lokal i poszukać takiego, w którym akurat serwują to, na co będziemy mieli ochotę! – Uśmiechnął się do niej szeroko i zachęcająco, najwyraźniej traktując ich rozmowę jako swoistą mieszankę perswazji oraz żartu.
Dlatego odpowiedziała mu swoim delikatnym uśmiechem, który tym razem sięgnął błękitnych tęczówek. Może naprawdę powinna przyjąć jego dość w sumie kuszące zaproszenie?!
Na razie jednak spojrzała na godzinę na telefonie, by przekonać się, że było już po szóstej. O rany, dawno powinna już być w domu, a jeszcze musiała zamówić sobie ubera.
Czym też od razu się zajęła, nie zauważając, że Grasso wpatrywał się w nią oczekująco. Kiedy wreszcie oderwała wzrok od ekranu, przypomniała sobie jego ostatnie słowa i zaskakując samą siebie odparła:
– Właściwie, czemu nie? Możemy spróbować.
Wyraźnie się ucieszył. Zerwał się od pianina i choć najprawdopodobniej miał większą ochotę porwać ją w ramiona, to tylko poszedł po jej pozostawioną ma krześle kurtkę, a potem otworzył dla nich oboje drzwi na korytarz.
– Co robisz w piątek? – zapytał, gdy ramię w ramię schodzili z drugiego piętra.
– Masz na myśli Czarny Piątek*? – zaśmiała się.
– Co? Ach tak – zrozumiał. – Czyli wybierasz się na zakupy? Sama? Z koleżankami?
Pokręciła lśniącą, pomarańczową głową i leciutko się skrzywiła.
– Nie, z mamą – poinformowała go. – Dramatycznie potrzebuję ciepłych ubrań, przyjechałam tutaj z garderobą prosto z Alabamy i muszę chodzić w pożyczonej kurtce!
Spojrzał na nią z zaskakującym zrozumieniem i stwierdził:
– Heh, no tak, na Sycylii też mamy dużo cieplej niż tutaj. Może też powinienem skorzystać z okazji i kupić sobie co nieco?
– Pewnie! – przytaknęła z przekonaniem, no bo w końcu taki dzień zdarzał się raz w roku i nawet wyprzedaże w Boxing Day, drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia nie mogły się z nim równać.
– A jak już zrobimy każde swoje zakupy w piątek, to może spotkamy się na pizzy? Znalazłem całkiem niezłą pizzerię w Culfort, a w Hartford jeszcze kilka fajnych włoskich knajpek.
Aha, najwyraźniej chłopak nie należał do domatorów!
– No, skoro ty, Włoch, twierdzisz, że są naprawdę dobre... – podjęła temat po krótkiej chwili zawahania.
Najwidoczniej Grasso nie zamierzał poprzestać na dzisiejszym ich spotkaniu ani też pozostawiać kolejnych w gestii przypadku. I nie obawiał się zaprosić ją na randkę, wow.
– Twierdzę.
– Więc dobrze – zgodziła się. – Napiszę do ciebie na messengerze. Będziemy w kontakcie.
– Okey, wysłałem ci zaproszenie na Facebooku. Napisałem na Instagramie i podałem mojego Snapchata oraz TikToka. Ale chętnie dostałbym również twój numer telefonu.
Doprawdy, wysłał jej coś? Kiedy?
Nessa musiała wszystko przeoczyć. Albo może, co jeszcze bardziej prawdopodobne, nie chciała nic zauważyć, by nie zawracać sobie wiadomościami ani Sycylijczykiem niepotrzebnie głowy.
No cóż, jej życie było przecież za krótkie na miłość, prawda?
Gdy stanęli na schodach przed wejściem do szkoły, na niebie świecił całkiem jasny księżyc. Zrobiło się naprawdę zimno, a niebo było czyste i granatowe, dużo ciemniejsze nawet od oczu Massimo.
Na szczęście wciąż wyglądał jak księżyc, nie jak kawałek pizzy! Albo ten widok zmieniał się tylko w Neapolu, albo daleko jej jeszcze było do stanu zakochania!
I oby jak najdłużej tak pozostało.
Najlepiej do końca świata.
Na podjeździe już czekał na nastolatkę zamówiony samochód, więc zgrabnie pomijając jego prośbę o telefon, popatrzyła na bruneta z ciepłym zastanowieniem i powiedziała:
– Bardzo ci dziękuję za to popołudnie. Naprawdę było... pięknie. Masz wielki talent!
– Cieszę się, że ci się spodobał mój mały koncert. Gdybyś chciała posłuchać jeszcze czegoś, z łatwością możemy to zorganizować! – obiecał.
Wiedziała, że mówił prawdę. Przynajmniej do pewnego stopnia. Wyglądało na to, że Massimo chyba miał jakiś dar.
Z nim wiele rzeczy stawało się łatwych, prostych, a wręcz przyjemnych. Jak dzisiejsza ucieczka przed Lavender oraz jej dobrymi chęciami.
Zaś Nessa miała coraz większą ochotę zacząć się wreszcie dobrze bawić!
☆☆☆
Jeszcze z samochodu Howard napisała do Fioletowej, przepraszając za ucieczkę i życząc jej miłego wieczoru z ukochanym. Obiecała też odezwać się później.
Od kiedy dostała od przyjaciółki zastrzeżony dla reszty świata numer telefonu, często tak właśnie się kontaktowały, nie będąc już skazane wyłącznie na korzystanie z kosmicznego laptopa.
Ku jej zaskoczeniu, jeszcze nie zdążyła zablokować smartfona, gdy otrzymała odpowiedź: "Zupełnie niepotrzebnie zniknęłaś, chciałam ci przedstawić Huntera i moglibyśmy miło razem spędzić czas!"
"Jestem pewna, że i beze mnie miło go spędzacie" – odpisała z pełnym przekonaniem, uśmiechając się lekko sama do swoich myśli.
"Dajemy radę, ale to nie znaczy, że z tobą też nie byłoby fajnie."
"Kochana jesteś, ale to może jednak kiedy indziej. Zresztą nie martw się, ja także dobrze się bawiłam. Ktoś zabrał mnie na wycieczkę do Neapolu!"
"Niemożliwe! Massimo ma prywatny odrzutowiec?"
"Nawet lepiej, naprawdę. Ma wielki talent!"
"Aww, koniecznie musisz mi wszystko opowiedzieć!"
"Opowiem, ale teraz pewnie masz co innego do roboty?"
"Powiedzmy! Ten mój niby taki stęskniony, ale wygłodzony idiota zaciągnął mnie do kuchni..."
Ach, zatem nie tylko za ukochaną kobietą tęsknił na Yale!
"Pochłonął całą foremkę ciasta truskawkowego i właśnie ustalają z Doñą Reginą menu na jutrzejszą kolację."
"Jakbym sama już z nią o tym nie rozmawiała milion razy!" – poskarżyła się Lavender.
Aha, czyli nawet miłość tak dramatyczna w wyrazie jak ta między Storm i Snowem nie pozostawała obojętna na potrzeby ciała, a już zwłaszcza na dobre jedzenie.
Może naprawdę zakochanie mogło przypominać kosztowanie smacznej pizzy i dobrego wina?
Ale najwyraźniej po jakimś czasie nawet najbardziej zakochanym wracał apetyt na indyka z żurawiną oraz domowy placek dyniowy!
A jeśli o Nessę chodziło, to zjadłaby teraz konia z kopytami!
Na szczęście już prawie dojeżdżała do domu, gdzie Paloma stanowiła godną rywalkę dla Doñi Reginy.
I dlatego również pyszna kolacja z okazji Święta Dziękczynienia, do której zasiedli w czwartek, niewątpliwie stanowiła prawdziwą rozkosz dla podniebienia dla wszystkich mieszkańców Nawiedzonego Domiszcza.
Jaka szkoda, że człowiek nie mógł się najeść na zapas, prawda?
Bo Paloma Diaz absolutnie stanęła na wysokości zadania, a nawet przeszła samą siebie. Jej pieczony indyk był tak złocisty i rumiany z zewnątrz, jak bielutki i soczysty w środku.
Po prostu rozpływał się w ustach, podobnie jak wszystkie inne potrawy. Nawet River wraz z wybrzydzającym zazwyczaj przy stole rodzeństwem oddali im zasłużoną sprawiedliwość.
Yolanda, która tydzień temu wróciła z tournee po Zachodnim Wybrzeżu i za kilka dni wybierała się do Nowego Yorku na nagrania specjalnego programu gwiazdkowego w telewizji ogólnokrajowej, wprost promieniała przy stole oraz snuła ambitne plany na Czarny Piątek.
O dziwo, jej jedynaczce także dopisywał świetny nastrój. Ponieważ Thanksgiving było dniem ustawowo wolnym od pracy, a w domostwie Grantów/Cole'ów nikt szczęśliwie nie oczekiwał od niej osobistego zaangażowania się w przygotowania do odświętnej kolacji, więc spędziła dzień na nauce, na przemian z miłym leniuchowaniem oraz wymienianiem się wiadomościami ze znajomymi.
Najwyraźniej ustaliwiszy świąteczny jadłospis z gospodynią, słynny Hunter Snow skupił się wreszcie w pełni na swojej ukochanej, bo Lavender nie odzywała się dziś ani słowem. A pomimo posiadania aż trzech starszych sióstr także Melody wydawała się dzisiaj być dość zabiegana i przez to mniej obecna online.
Natomiast Owen oraz Massimo wydawali się mieć w Święto Dziękczynienia mnóstwo czasu, żeby spędzać go na wymianie żartów i świątecznych memów z piękną koleżanką z Czarnej Oberży.
Która gdyby już dawno temu nie wyrobiła sobie dużej odporności na prace domowe, mogłaby się być może poczuć nieco niewygodnie, ewidentnie dołączywszy do grona męskich trutniów.
Ale że ją sobie wypracowała i to w stopniu mistrzowskim, więc ani jej przez myśl nie przeszło, żeby coś z nią mogło być obecnie nie tak. W końcu River też nie biegał dzisiaj po swej rodowej chałupie ze zmiotką ani nie miksował słodkich ziemniaków na jedwabiste puree, prawda?
Więc ona również nie musiała.
Trochę się przez chwilę stresowała, czy aby dziedzic Grantów nie postanowił zaprosić na kolację z okazji Święta Dziękczynienia swojej nowej włoskiej dziewczyny, bo chyba by wtedy była zmuszona zasymulować atak nagłego bólu głowy. Na szczęście nic takiego się nie stało, a przy stole w Niesamowitym Dworze zasiedli tylko Cole'owie oraz obie panie Howard.
Czyli sami domownicy.
I o dziwo, Nessa naprawdę się tutaj dzisiaj czuła jako pełnoprawna domowniczka. Czyli miała przynajmniej jedną rzecz, za którą mogła z czystym sumieniem podziękować.
A nie, wróć, miała ich nawet więcej! Na pewno powinna również podziękować za nowych cudownych przyjaciół. Za Butler i Selwyna, którzy przygarnęli ją od razu pierwszego dnia w szkole.
I naturalnie za Lavender Storm, która z dnia na dzień stawała się ważniejszą osobą w życiu rudowłosej. Przyjaciółką z prawdziwego zdarzenia, jakiej jeszcze nigdy nie miała.
Może prawie siostrą.
Po zastanowieniu dziewczyna stwierdziła jeszcze, iż należało być wdzięczną po prostu za przeżycie. Wypadku na boisku, ale zwłaszcza ataku upiora Grantów.
I w ogóle kontaktów z najmłodszym pokoleniem domowników.
Choć to wszytko nie wyszło jednak głośno z jej malinowych ust i może dlatego po posiłku cała ich wielka, szczęśliwa rodzina patchworkowa przeniosła się nawet razem do pokoju telewizyjnego. By z miskami popcornu i innych świątecznych przekąsek zapaść się w miękkie kanapy.
Bo przecież choć uroczysta kolacja to oczywiście był obowiązkowy punkt programu w Thanksgiving, ale na tym nie mogło się jeszcze skończyć świętowanie tego dnia! Teraz należało ją nie tylko strawić, ale także oddać sprawiedliwość krajowej telewizji.
Z tym szczególnym dniem były bowiem skojarzone jeszcze dwie rzeczy, które wszyscy Amerykanie po prostu musieli zobaczyć na ekranie telewizora. Mowa oczywiście o meczu futbolu amerykańskiego oraz o najsłynniejszej paradzie tego dnia – Macy’s Thanksgiving Parade.
O ile mecz zainteresował szczególnie Rivera oraz, o dziwo, jego siostrę i brata, to Nessa oczywiście czekała głównie na paradę. Już od wielu lat było to wielkie wydarzenie, polegające na przemarszu ulicami Manhattanu najlepszych grup tanecznych, cheerleaderek, orkiestr marszowych, a nawet klaunów.
Nieodłącznym element przemarszu były również kolorowe platformy oraz ogromne balony z postaciami z kreskówek oraz filmów, które znów przyciągnęły uwagę małych Omenów.
Dziewczyna wiedziała, że paradę, przyciągającą przed telewizory kilkadziesiąt milionów widzów, uznawano także za oficjalne rozpoczęcie sezonu świątecznego oraz zakupowego.
Dlatego żegnając się z domownikami na zakończenie zaskakująco sympatycznego wieczoru, potwierdziła z matką zamiar wyjazdu na zakupy w Black Friday. I to od razu po śniadaniu następnego dnia.
Musiała je zjeść bardzo solidne, bo takie porządne zakupy potrafiły być męczące. No i, biorąc pod uwagę planowane spotkanie (randkę?) z Massimo, zapowiadał się kolejny naprawdę długi dzień.
Idąc na górę do swojej sypialni rudowłosa starała się ze wszystkich sił nie myśleć o tym, że znów, przez całe to wspólne, niemalże rodzinne biesiadowanie, nie zamienili ze sobą z Cole'em ani słowa.
Cóż, może on teraz rozmawiał z dziewczynami tylko po włosku?!
☆☆☆
Ale nawet jeśli tak, to ona sama także miała teraz z kim porozmawiać w melodyjnym języku Dantego i Petrarki.
Oraz mafii, kaszl kaszl.
Chociaż szczerze wolała jednak nie myśleć teraz o liczącej setki lat organizacji przestępczej, która w dziewiętnastym wieku rozszerzyła swe wpływy na całe Włochy, a stamtąd i na resztę świata. W końcu Grasso powiedział, że wywodził się z rodziny muzyków, nie gangsterów, prawda?
Dlatego kiedy skończywszy zakupy z Yolandą, odstawiona przez matkę do centrum Culford, weszła do lokalu, do którego chłopak zaprosił ją na popołudnie, już z daleka posłała mu czarujący uśmiech.
Zresztą on, w intensywnie niebieskiej koszuli, roześmiany i pełen zachwytu dla rudowłosej, w pełni na to zasługiwał. A jeszcze trzymał w ręce malutki bukiecik szklarniowych najprawdopodobniej niezapominajek!
A więc domyślił się, że je kochała!
– Proszę, cara mia, to dla ciebie! Nie są tak piękne, jak twoje oczy, ale to przecież nie ich wina. Możesz im wybaczyć?
Zrobił przy tym w imieniu kwiatów tak zabawnie proszącą minę, że Nessa wprost nie mogła się nie roześmiać
– Są przecudne i nie mam im czego wybaczać – zapewniła go szczerze. – A nawet gdybym miała, to oczywiście, że bym wybaczyła. Nie mogłabym złamałać serca takim słodkim maleństwom.
– Zatem serca łamiesz tylko mężczyznom? – zapytał domyślnie Grasso, odsuwając dla niej krzesło.
Czy pochmurne spojrzenie Rivera, którym wpatrywał się w nią czasami ponad ramieniem Carli, oznaczało złamane serce, czy tylko jego zły charakter, ehem?
Uznawszy, że to drugie, a nie zamierzając bynajmniej przyznawać się do swojej jedynej jak dotąd miłosnej porażki z udziałem Marka Allarda, nastolatka przywołała tylko na twarz tajemniczą minę i odparła:
– Nawet jeśli, to zawsze tylko niechcący...
– Ach, niechcący, bellissima?
W odpowiedzi dziewczyna jedynie zamrugała kokieteryjnie wytuszowanymi dzisiaj rzęsami. Naprawdę się postarała, przygotowując się do tej pierwszej oficjalnej randki w Culford.
To znaczy może tamta z Roystonem miała być pierwsza, ale jak wiadomo dzięki Cole'owi oraz przeszłości samego blondyna nie doszła ona do skutku, więc się nie liczyła prawda?
Za to dziś, w ulubionych, obcisłych czarnych spodniach z ekoskóry, eleganckich botkach na wysokich obcasach, gorącopomarańczowym, kaszmirowym golfie i w o kilka od niego tonów ciemniejszej puchowej, wreszcie własnej kurtce, Howard wyglądała jak żarzący się płomień.
Albo jak wcielenie płonącej kolorami jesieni w Connecticut.
Może to dlatego Massimo spoglądał na nią z takim ogniem w oczach? Albo może dlatego, że była najpiękniejszym, co jak dotąd zobaczył w Stanach, a to nawet nie była jego pierwsza wizyta tutaj?
Uznał, iż miał szczęście, iż jego i Carli liceum z Palermo nawiązało współpracę akurat ze szkołą w Connecticut. Ta wymiana oraz związane z nią zadania z tygodnia na tydzień jawiły mu się jako bardziej interesujące oraz pełne ciekawych wyzwań i smakowitych możliwości.
– To jaką pizzę lubisz najbardziej, bella?
– Może tę z nieba nad Neapolem? – zażartowała, nawiązując do serenady, którą ją ostatnio uraczył. – Ogromną, pełną pysznej mozarelli, pachnącego sosu pomidorowego z czosnkiem i bazylią?
– Aż taka jesteś głodna?
A kiedy przytaknęła, wezwał uśmiechniętą kelnerkę, by z miłą pewnością siebie złożyć zamówienie dla nich obojga. Tylko wino musiał zamienić na sok winogronowy, bo zgodnie z amerykańskim prawem żadne z nich nie mogło jeszcze zakupić alkoholu.
Co za idiotyzm!
Mimo tej przykrej okoliczności brunet uśmiechał się przy tym do siebie w duchu. Miał rację co do tej dziewczyny, wcale nie była taka sztywna, zamrożona i bez życia, jak przekonywała go Mancini.
Raczej wręcz przeciwnie, choć może istotnie nieco chłodna z zewnątrz, to miała bogate i gorące wnętrze oraz ogromny apetyt. I to nie tylko na włoskie jedzenie, ale i na życie; wyczuł to w niej od pierwszego wejrzenia, już kilka tygodni temu, wtedy w kafeterii.
A on zapragnął rozbudzić w niej teraz także apetyt na włoskiego mężczyznę. Może ich wspólna przygoda nie miała trwać zbyt długo, ale zamierzał zrobić co w jego mocy, żeby pozostała dla niej niezapomniana.
I przyjemna dla nich obojga.
Rudowłosa księżniczka o kremowej skórze i oczach jak niebo nad Sycylią była tak piękna, że zasługiwała na wszystko, co najlepsze.
Czyli zasługiwała nawet na niego.
*Black Friday – czyli po polsku: Czarny Piątek – to po prostu najlepszy dzień na zakupy, przypada w pierwszy dzień po Święcie Dziękczynienia. Właśnie wtedy małe i duże sklepy organizują najciekawsze promocje i największe wyprzedaże. To obok Cyber Monday dzień, w którym można się obłowić, wydając zdecydowanie mniej pieniędzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro