35. (Nie)porządek na rykowisku
– To jakiś żart? – wybuchnęła rudowłosa. – Błagam, powiedz, że żartujesz?!
Flutie wpatrywała się w nią z nieskrywanym zaintrygowaniem i lekką troską. Pokręciła głową, aż jej się wysoko zawiązany koński ogon z prostowanych, czarnych jak smoła włosów zakołysał energicznie.
– Niestety nie. Cole osobiście skontaktował się ze mną wczoraj wieczorem, żeby nadać temat. Zdaje się, że między nim a Hailey Bennet doszło ostatnio do jakichś niesnasek i drań postanowił zrezygnować z jej usług, mimo że jest świetną, doświadczoną cheerleaderką. Rozmawiałam już z nią i przyjęła to do wiadomości.
Spanikowana Nessa rzuciła w desperacji:
– Ale... Skoro on jest kapitanem koszykarzy, to nie ty powinnaś być jego osobistą zawodniczką, jako nasza kapitanka?
Washington tylko popatrzyła na nią nieruchomo bardzo pięknymi oczami, w których jednakowoż czaiło się sporo mroku.
– N-nie – odezwała się wreszcie po dłuższej chwili ciężkiego jak chmura gradowa milczenia. – Owszem, kiedyś tak właśnie i u nas było. Ale po tym, co tutaj wyprawiał Radamer moja siostra i ja zostałyśmy dożywotnio zwolnione z pełnienia obowiązku bycia czyjąkolwiek osobistą cheerleaderką.
O rany, no rzeczywiście! Ta głośna sprawa o molestowanie seksualne w Culford High. Howard miała ochotę przybić sobie solidnego facepalma. Co za egoistyczna kretynka z niej!
– Ja... ja... bardzo cię przepraszam – wyjąkała, ale tamta tylko machnęła smukłą dłonią.
– W porządku, nie pomyślałaś, rozumiem. Niestety reguła, że to zawodnik ma prawo wybrać sobie którąś z dziewczyn jako osobistą cheerleaderkę nadal tu obowiązuje i Cole poprosił o ciebie.
Howard ujrzała światełko w tunelu i wykrzyknęła uradowana:
– Skoro tylko poprosił, to ja się mogę nie zgodzić, tak?!
– No niezupełnie. Poinformował mnie dzisiaj, że już to ustalił z trenerem Holmesem i trenerką Watson.
Rudowłosa zgrzytnęła zębami, wciąż kombinując jakiś wykręt, ale to nawet nie był koniec ponurych rewelacji na temat jej przyszłości w drużynie cheerleaderek CH.
– Z tego co wiem, to klepnął to także u pryncypała Hemingwaya – dobiła ją kapitanka.
Oesu, nie miała pojęcia, że aż tak strasznie mu zależało, żeby móc się nad nią znęcać także w szkole. Ale w sumie nie powinno jej to dziwić, przecież od początku wiedziała, że to psychopata!
Podobnie jak ten cholerny pryncypał!
Nie przypuszczała natomiast, że o jej obecnej sytuacji przesądził fakt, iż River Cole również się wczoraj mocno spóźnił na trening koszykarzy. I pędząc na zajęcia oczom swoim nie mógł uwierzyć, gdy nagle zobaczył ich zagadaną oraz roześmianą parę, gdy tak sobie beztrosko wędrowali z Kaiem po korytarzu.
Aż przystanął za filarem i wpatrywał się w nich z lodowatą furią, od której temperatura otoczenia obniżyła się o dobrych dziesięć stopni.
Jakim sposobem kolega z drużyny śmiał włazić na jego terytorium łowieckie?
I jakim cudem jego własna łania rozglądała się za innym samcem?
O nie, to się nie mogło tak skończyć, nie na jego rykowisku!
Musiał z tym zrobić porządek i to natychmiast!
Więc zrobił.
☆☆☆
Albo raczej tak mu się wydawało, bo w rudowłosą bardzo złe wstąpiło na wiadomość o jego najnowszych poczynaniach.
O których notabene dupek nie miał nawet odwagi poinformować ją osobiście. Co za cholerny tchórz i manipulant!
Tylko knuł i to za jej plecami!
W głowie jej się nie mieściło, że ten drań mógł być tak podły. Nie dość, że wyciągał po nią swoje obleśne, choć bardzo rasowe łapy, to jeszcze robił co mógł, żeby zapaskudzić jej bardzo jeszcze świeże relacje z koleżankami z drużyny.
To znaczy niby tylko z jedną, czyli z tą rudą Hailey Bennet, ale Howard nie urodziła się wczoraj. Ona była tu nowa, a tamta miała mocną pozycję i od lat przyjaźniła się z innymi cheerleaderkami.
Widzicie? Jak zwykle nic nie musiała robić, a i tak okazywało się, że znów znalazła się w złym czasie i w niewłaściwym miejscu.
Na dobrą sprawę mogło wystarczyć jedno słowo tej Bennet, by Nessa nie miała tutaj życia. I znowu nikt jej nie będzie lubił, jak wszędzie.
No, może poza Melody, Owenem i Lavender, oni ją dosyć lubili. Ale przecież ich znajomości też jeszcze dopiero raczkowały i przez to były strasznie kruche, no bądźmy poważni!
Czy mogła teraz ten swój nagły "awans" w hierarchii jakoś wyjaśnić, załatwić to z dziewczynami, uratować swoją sytuację? Ale JAK? W jaki sposób?!
Na razie więc tylko zapytała kapitankę:
– Czy Hailey wie, że to ja mam wejść na jej miejsce jako osobista cheerleaderka tego idioty?
Washington skinęła czarną głową i potwierdziła:
– Tak, musiałam jej to powiedzieć. Wolałam nie ściemniać niepotrzebnie. W końcu i tak by się szybko dowiedziała.
– I... i jak to przyjęła? – drążyła ostrożnie rudowłosa.
– Zastanawiasz się, czy tobie się teraz oberwie, za to poniekąd wygryzienie jej z tej "prestiżowej" pozycji?
– Umm, no... Tak?
Ku jej ogromnej uldze Washington tylko się roześmiała i rzekła:
– Spokojnie, nie wiem jak było w twoich poprzednich drużynach, ale my tutaj mamy zasadę, że wszystkie za jedną, a jedna za wszystkie.
– Ooo, serio? – Nessę trochę zatkało.
Drużyny cheerleaderek z reguły nie cieszyły się aż taką dobrą sławą, a one same – jeszcze gorszą.
– Serio. Mamy jeden wspólny cel: zdobycie Mistrzostwa Kraju. W zeszłym roku byłyśmy naprawdę blisko, może w tym wreszcie nam się uda. Musi się udać. I na tym się przede wszystkim skupiamy, nie na wzajemnym podstawianiu sobie nogi.
– No ale...
– Jak chcesz to sama z nią porozmawiaj, ale z tego co wiem, Cole ją ostatnio wystawił prywatnie kilka razy i była na niego wściekła.
Hmm, Howard miała już pewność, że to Hailey była tą dziewczyną od sceny w szkolnej kafeterii. Widać nie tolerowała takich krzywych akcji ze strony żadnego chłopaka, nawet tak dekoracyjnego, jak spadkobierca Grantów.
Swoją drogą to tamta awantura miała miejsce od razu w poniedziałek, czyli po ich z konieczności wspólnym weekendzie nad Bantam Lake. A River coś wspominał, że miał plany na tamten wieczór Halloween.
Czego dobitnie dowodziły liczne krążki prezerwatyw w jego kieszeni.
– On coś za bardzo kręcił, umawiał się z nią, a potem w ogóle się nie pojawiał – ciągnęła tymczasem Flutie, niechcący potwierdzając przypuszczenia zaskoczonej i coraz bardziej zmieszanej Nessy. Wyglądało na to, że naprawdę popsuła Bennet szyki, nawet jeśli zupełnie niechcący. Choć może najbardziej to je pomieszał Selwyn i jego połykanie guzika, ehem! – Więc może nawet przyjęła jego decyzję z pewną ulgą... Co z oczu, to z serca, jak to mówią!
– Hmm, no to... chyba dobrze?
– Szczerze to wszystkie ci trochę współczujemy. River nie jest oczywiście taki okropny jak Russ Radamer, ale jego stosunek do dziewczyn... no cóż, pozostawia wiele do życzenia.
Jakby Nessa sama tego jeszcze nie wiedziała!
– Jest taki... czysto użytkowy, jeśli wiesz, co mam na myśli. Nie mamy wielkiego szczęścia do kapitanów koszykarzy.
Tak, to również już zauważyła i zewsząd dostawała zmasowane tego potwierdzenia. Czy tego chciała, czy nie chciała.
Dupek dorobił się reputacji i nie była ona dobra.
– Chyba mu się mocno w głowie poprzestawiało od tej urody i rodzinnej kasy – zastanawiała się głośno Flutie, wstając z ławeczki. – Oczywiście wciąż nie brakuje naiwnych dziewczyn, gotowych na jedno jego skinienie, ale musi wyrywać już coraz młodsze roczniki.
Aha. Oraz ją. Nową w szkole.
– Więc nie martw się aż tak bardzo, mamy tutaj ważniejsze rzeczy do ogarnięcia niż zazdrościć ci twojej pozycji, ehem. Raczej gotowe jesteśmy cię wspierać, gdyby ten dupek za bardzo dawał ci popalić. Myślę, że mogę to powiedzieć w imieniu wszystkich dziewczyn.
Jezu, czy ona umarła i trafiła do cheerleaderskiego raju?!
– Tak że nie przejmuj się niepotrzebnie i skup się raczej na wstążce i powrocie do zdrowia, Nessa. Jesteś nam naprawdę potrzebna w dobrej formie i to jak najszybciej.
Rudowłosa poczuła nagle, jak jej motywacja wystrzeliła prosto w niebo. Teraz pragnęła być w tej drużynie nie tylko żeby pokazać Hemingwayowi i Cole'owi. Ani nie wyłącznie dla punktów na studia i dla prestiżu.
Chciała tutaj być dla tych zżytych ze sobą i połączonych jednym wspólnym celem młodych kobiet. Bardzo zapragnęła pomóc im wywalczyć to mistrzostwo kraju.
Nikt, nawet River nie mógł jej tego odebrać.
Wstążko, oto przybywała nowa mistrzyni!
☆☆☆
Na razie jednak musiała przeżyć środowe spotkanie z Kaiem i to bardzo na oczach jego kapitana drużyny. Już wcześniej spodziewała się jakiegoś wybuchu wulkanu, a teraz musiała być gotowa na wszystko w konsekwencji, włącznie z tsunami.
Tym bardziej zatem zadbała o super wygląd w środę, bo wiadomo, że są rzeczy ważne i ważniejsze, heh. Dlatego rano wyciągnęła z szafy bardzo krótką spódniczkę w niebiesko-zieloną kratkę, a do tego jasnozieloną skórzaną bomberkę, stanowiącą idealne tło dla jej pomarańczowych włosów.
Nadal nie miała jeszcze własnych porządnych ciepłych ubrań, więc ubierała się na cebulkę. Zamierzała na ten zestaw zarzucić granatową kurtkę, którą wciąż wypożyczała od Alex, ale przecież w szkole się jej pozbędzie, upchnie do szafki.
Pociągnęła usta karminową szminką, przepakowała swoje rzeczy do czerwonego, oldskulowego plecaka Vans i tak uzbrojona wyruszyła na podbój dnia. Miała dziwną pewność, że nie dawało się jej dziś przeoczyć.
I faktycznie, a pierwszą ofiarą jej szkolnego look of the day stał się River, którego nawet nie zauważyła, kiedy wybiegła przed dom do jeepa z Juanem za kierownicą. Stojąc w oknie swojego pokoju wprost oczu nie mógł oderwać od jej idealnych nóg, chyba o długości autostrady.
Lisica wyglądała coraz lepiej i coraz skuteczniej odbierała mu nie tylko spokojny sen, ale i jasność myślenia. Co ona tym razem kombinowała, wyglądając lepiej niż wszystkie jej koleżanki z drużyny cheerleaderek razem wzięte?
I to o siódmej rano?!
Z racji na małpią złośliwość Mrs. Munchkin miał ją potem przez cały dzień na wyciągnięcie ręki i jak rzadko, spędzał kolejne godziny lekcyjne wgapiony spod oka przede wszystkim w jej kremowe uda oraz krągłe kolana, niemal nieosłonięte króciutką plisowaną spódniczką.
Nie móc choć położyć na nich dłoni to były jakieś chińskie tortury!
Czy ta dziewczyna nie mogła mieć czegoś mniej udanego? Krzywego może? Bezkształtnego? Koślawego?
Ale nie, oczywiście że cała musiała być idealna i gotowa robić ze swojego bezbłędnego wyglądu skuteczny użytek, na udręczenie jemu i zapewne wszystkim chłopakom w szkole!
W dodatku od rana totalnie go ignorowała!
Jeszcze bardziej, niż on ją od niedzieli!
Gdyby miała równie cudowny charakter jak nogi, sam od razu by się oświadczył i gotów byłby jej nawet zadeklarować daleko idącą wyłączność co jego osoby.
No ale niestety, była straszną zołzą!
Jak wielką miał się dopiero przekonać. Gdy ku swojemu bardzo niemiłemu zaskoczeniu mniej więcej w połowie popołudniowego treningu zobaczył ją i to wchodzącą na trybuny nad boiskiem.
Kto ją do diabła w ogóle tam wpuścił?
By następnie usiąść na najlepiej wyeksponowanym miejscu, założyć piękną nogę na nogę i zawijając pasmo lśniących, marchewkowych włosów na palec, zacząć mu rozwalać trening.
Jemu i reszcie zawodników, bo ich głowy dziwnym trafem zaczęły odwracać się w jej stronę zdecydowanie częściej niż w stronę kosza. A jak raz nie było z nimi dzisiaj trenera Holmesa, więc morale drużyny leciało na łeb, na szyję.
Gdy już zaczął mieć nadzieję, że po paru minutach obecność Nessy przestanie być aż taką sensacją, dziewczyna postanowiła zdjąć zieloną kurteczkę. Odrzuciwszy ją na sąsiednie siedzenie, odchyliła się wdzięcznie do tyłu na oparciu krzesła, dość chyba świadomie eksponując swoje idealne piersi w obcisłej, błękitnej koszulce.
Aż tak jej było gorąco, serio?
W sumie może nic dziwnego, bo pewnie ogrzewali ją samą energią palących spojrzeń dwudziestu młodych mężczyzn w szczycie testosteronowej burzy hormonalnej. Lepiej niż lampami w solarium.
Nie no, to się jakaś kpina robiła, nie trening!
Chłopaki zaczynali tracić wszelką koncentrację na ćwiczeniach, niczym falą odpływu zmywani w stronę trybuny, na której siedziała rudowłosa. Gdzie następnie tłoczyli się dosyć bezładnie i wpadali na siebie, niczym oszołomione wiosennym słońcem muchy.
Oczywiście najbardziej zajęty machaniem do niej był ten głupek, Kai. Cały dumny i szczęśliwy, zadzierał do góry jasną głowę oraz nadymał i bez tego rozłożystą klatę.
No kretyn!
Było więcej niż oczywiste, że to na jego zaproszenie dziewczyna pojawiła się na treningu, by go kompletnie zakłócić i rozwalić. River czuł, że ciśnienie mu się niebezpiecznie podnosiło na widok tego zamieszania, zwłaszcza iż jakimś niepojętym sposobem momentalnie zaczął tracić posłuch w drużynie.
Nawet ci z zawodników, którzy widzieli Nessę półtora miesiąca temu, zaatakowaną i walczącą z ochroniarzem Storm, nie byli teraz w stanie rozpoznać w tej wystylizowanej ze smakiem, pewnej siebie piękności tamtej potarganej, wymiotującej łamagi.
A ponieważ nie potrafili jej zidentyfikować, to w końcu zaczęli się pytać siebie wzajemnie, kim była ta urocza rudowłosa dziewczyna o najdłuższych nogach, jakie kiedykolwiek ozdobiły trybuny Culford High?!
Co do samej Howard to obserwowała to, co się zaczęło dziać na boisku, od kiedy się pojawiła na widowni, z większym niż wielkie zaskoczeniem.
Owszem, zależało jej na zrobieniu dobrego wrażenia na Kaiu, ale nie liczyła, że uda jej się zawrócić w głowach hurtem wszystkim chyba zawodnikom, naturalnie poza kapitanem! A chyba do tego właśnie doszło, przynajmniej w jakimś stopniu.
Czy to się działo naprawdę?
I jeśli tak, to jakim cudem?!
Przyglądała się ich niezbornym ruchom spod oka, nie mogąc nie zauważyć pobladłej, coraz wyraźniej wściekłej twarzy Cole'a. Ten widok akurat robił jej bardzo dobrze na samopoczucie, heheh.
Dlatego pozwoliła sobie na nieco szerszy uśmiech i powoli zmieniła ułożenie nóg. By po chwili dodatkowo pochylić się nieco do przodu oraz przesunąć miękkim ruchem dłoni wzdłuż łydki, aż do samej kostki.
Tak jakby miała coś do poprawienia przy czerwonym jak jej plecak botku na słupku, który także założyła na cześć pierwszej randki z Kaiem. Naprawdę się dzisiaj postarała!
Chyba następowało w niej przebudzenie tych jakichś kobiecych mocy, które do tej pory mogła tylko bezradnie lub z zawiścią obserwować, jak z łatwością dochodziły do głosu w jej matce.
To Yolanda była dotąd w ich malutkiej rodzinie specjalistką od powodowania karamboli na jezdni samym swoim pojawieniem się na chodniku. To jej długi, kołyszący się krok zatrzymywał auta skuteczniej, niż wszelkie czerwone światła i policjanci z gwizdkami.
Wow, czyli tak to się robiło?
I tak się wtedy czuło. Jak... jak królowa! Jeśli nie świata, to na pewno tego tutaj, brzęczącego oraz coraz bardziej w nią zapatrzonego ula.
Na tym polegało bycie... kobietą?
A pomyśleć, że tak się stresowała koniecznością przyjścia tu dzisiaj. I że jeszcze pół godziny temu głowę by sobie dała uciąć, że nienawidziła występowania.
To znaczy... występować w sumie nadal nie cierpiała, ale to tutaj, teraz, było jednak czymś innym. Właściwie nic nie musiała robić szczególnego, tylko pozwolić sobie... no, po prostu BYĆ.
Być w pełni sobą. Śliczną, promienną prawie osiemnastolatką, gotową na pierwszą randkę z zachwyconym nią, złotowłosym chłopakiem.
I to chyba właśnie to zadowolenie z bycia sobą, z tego, czego teraz doświadczała, sprawiało iż czuła się w tej chwili tak znakomicie. Silna i tak pewna siebie, jak jeszcze chyba nigdy w życiu.
Może to właśnie ta szeroko dyskutowana "iskra Boża", o której brak oskarżali ją smętnie kolejni nauczyciele tańca i baletu? Wszyscy jak jeden mąż przyznawali, że miała znakomite warunki fizyczne, ale jednak nawet kiedy stała przy drążku wyprostowana jak struna, wyglądała jakby się garbiła.
I niestety mieli rację. Bo też rzeczywiście cały czas się kuliła, tyle że wewnętrznie. Gdy wiedziała, że była obserwowana, przede wszystkim chciała uciec spod obstrzału cudzych oczu.
I ocen.
No cóż, najwyraźniej aż do dzisiaj. Teraz bowiem wcale nie czuła się oceniania. Raczej... podziwiana? Adorowana? Nawet jeśli oprócz Kaia i Rivera nie rozpoznawała tam żadnej chłopięcej twarzy.
Ale ta adoracja jednak robiła jej ogromną różnicę.
Zdecydowanie na plus.
☆☆☆
Z radości zakołysała stopą, obutą w zgrabny botek, na co Pat Connolly wpadł na Grega Travisa i obaj wylądowali z hukiem na barierkach.
Cole poczuł, że ma dość tej przedłużającej się szopki. To wyglądało raczej jak występ Marylin Monroe przed amerykańskimi żołnierzami w Korei*, a nie jak zajęcia z koszykówki!
Przecież w takich warunkach nie dawało się prowadzić treningu! Dlatego przepchnął się przez tłumek oczarowanych kolegów, popychając przy tym stanowczo silnym barkiem tego kretyna, Kaia i zaczął wchodzić po schodach w stronę rzędu, w którym siedziała rudowłosa.
Oczywiście zauważyła, że River się do niej zbliżał i patrzyła na niego wrogo, nagle sporo tracąc na migotliwym wdzięku i kwitnącej kobiecości, którymi promieniowała jeszcze przed chwilą.
No nie lubiła go, naprawdę go nie lubiła. Miał to teraz czarno na białym, czy raczej biało na pomarańczowym, bo aż jej buzia pobladła i cała się nieco w siebie zapadła.
Wręcz mu się trochę przykro zrobiło, bo im bardziej on się zbliżał, tym mocniej ona zaczynała wyglądać zupełnie jak zmrożony niespodziewanym powrotem zimy pąk kwiatu jabłoni.
A stanowczo nie o to mu, do cholery, chodziło!
Mógł jej czasem nie lubić i wkurzać się na nią, ale nie chciał przecież, żeby się go bała ani tym bardziej traciła przy nim ochotę i radość do życia. Nie, aż takim oprawcą nie był, nawet jeśli wiedział, że ona by mu w to nie uwierzyła.
Dlatego choć wolałby chyba bardziej toczyć teraz pod górę ważący tonę głaz, i to obdartymi do krwi dłońmi, niż musieć przełamać swoją słuszną wściekłość na Howard, to zmusił się do rozluźnienia napiętych mięśni twarzy i nawet wyprodukował słaby uśmiech.
Wszystko po to, by chociaż nieznacznie odtajała. Jakby to nagle było dla niego najważniejsze na świecie zadanie, serio!
Chyba się trochę udało, bo zamiast dalej się zacinać, rudowłosa spojrzała na niego z mniejszym nieco niepokojem, a bardziej pytająco.
– Już skończyliście? – wyrwało jej się.
– Niezupełnie – odparł, siłą woli powstrzymując się od zgrzytnięcia zębami.
Bo skoro tu się pojawiła i zakłóciła im trening, mógł chociaż spróbować przekuć jej obecność w coś dobrego dla morale całej drużyny.
Oraz dla własnego prestiżu.
Dlatego wyciągnął w jej stronę rękę, wyraźnie oczekując, iż nastolatka wstanie z bordowego siedzenia. Co też nieco niechętnie oraz zaskoczona, ale jednak posłusznie zrobiła.
No nareszcie jakiś przejaw współpracy z jej strony!
– Jeszcze nie skończyliśmy, ale twoja osoba najwyraźniej wzbudziła tak wielkie zainteresowanie chłopaków z drużyny, iż pomyślałem, że cię im przedstawię.
– Oh, ale ja... może nie trzeba? – zaczęła się plątać ona. – Wszystkim naraz?
– Kaia już znasz, więc tylko pozostałym – nie zdołał sobie darować nuty sarkazmu.
Który w istocie bardziej niż sarkazmem był starą, dobrą zazdrością.
Choć dziewczyna nie mogła nie zauważyć, że River naprawdę się starał, to jednak gdy tylko zbliżył się do niej na mniej niż pięć metrów, jej pewność siebie i kobiece samozadowolenie zaczęły gwałtownie przechodzić w niebyt.
Dupek, zawsze jej musiał wszystko zepsuć i odebrać, no!
Nawet jej małą chwilę triumfu, pierwszą taką w całym życiu.
Zacisnęła zatem usta oraz uniosła jeszcze wyżej podbródek. Trudno, nie potrafiła być więcej urocza i pewna siebie, ale mogła przywołać na pomoc swoją pozę Ice Queen.
Wyprostowana i dumna podążała teraz śladami Rivera na płytę boiska, gdzie czekali na nią bardzo nagle przycichli koszykarze.
Gdyby schodziła do nich w odsłonie a la Marylin Monroe, pewnie przywitałyby ją teraz śmiechy, a może i gwizdy tych osłów. Ponieważ jednak zdążyła schronić się w lodową zbroję i obsypać chłodną powagą niczym srebrnym szronem, to rozstępowali się przed nią w ciszy, niczym przed królową.
River nieoczekiwanie poczuł, że chyba wolał, kiedy tak się zachowywała wobec innych mężczyzn. Nie podobałoby mu się, gdyby była teraz z nimi zbyt swobodna i zachęcająca.
A tak nawet zaskoczony rozwojem sytuacji Kai do nich nie podszedł. I BARDZO dobrze!
Cole wciąż aż za dobrze pamiętał przypływ lodowatej wściekłości, który go ogarnął na widok rozbawionej rudowłosej w towarzystwie blondyna, wczoraj na korytarzu. Nie zamierzał znowu jej doświadczać.
Tymczasem jednak podniósł w górę prawą dłoń, by jeszcze bardziej skupić na sobie uwagę wszystkich kolegów z drużyny i oświadczył:
– Zauważyłem, że wszyscy byliście ciekawi, kim jest ta niewiarygodna piękność na naszych trybunach. Nie mówcie mi, że nie, bo i tak wam nie uwierzę! Dlatego postanowiłem ją tutaj przyprowadzić i przedstawić jej was.
Wow, niewiarygodna piękność?
Czy Cole właśnie przeżywał załamanie nerwowe?!
Ten i ów nieco się na to otwarcie zaśmieli i choć nastolatka nadal stała nieruchomo, wyprostowana niczym świeca, to atmosfera zaczęła się znów robić nieco bardziej swobodna oraz wypełniona zaciekawionym oczekiwaniem.
– A zatem, barany, poznajcie Nessę Howard, nową uczennicę naszej szkoły i zarazem od wczoraj moją... – tu na moment zawiesił głos dla lepszego efektu – osobistą cheerleaderkę!
Wokół rozległy się okrzyki zaciekawienia i uznania, a nawet gratulacje kolegów. Zupełnie jakby im właśnie ogłosił swoje z lisicą zaręczyny, ha!
Zaczęli z miejsca podchodzić do niej i podając rękę, dokonywać prezentacji. Ona nie miała oczywiście szansy zapamiętać wszystkich twarzy ani imion, ale rozpoznała przynajmniej jednego z nich.
Dlatego na widok Kaia jej uśmiech się poszerzył a oczy zabłysły, czego oczywiście nie mógł nie zauważyć Cole, twardo utrzymujący pozę właściciela rudowłosej.
– Caydena Roystona już znasz, oczywiście – rzucił jednak, nieco głucho.
Nastolatka spojrzała zaskoczona na nich obu. Przecież ona nie znała żadnego Caydena, tylko Kaia!
Jej uroczego, bezproblemowego blondyna z dołeczkami. Z całą pewnością, więc co się tu działo?!
Cayden Royston był jej znany skądinąd i kojarzył się jak najgorzej. A mianowicie z powodujących otwieranie się noża w kieszeni opowieści Lavender Storm o tym, jak została w zeszłym roku oszukana, wykorzystana oraz publicznie upokorzona przez swojego pierwszego chłopaka, który ośmielił się nawet ogłosić, że była kiepska w łóżku!
Naprawdę, to był ten tutaj... labrador?!
Jakoś zupełnie nie była go sobie w stanie wyobrazić w roli bezwzględnego geniusza zła, podstępu, a co więcej seksualnego agresora. Jak to się jednak łatwo było pomylić co do ludzi, do licha!
Bezbłędnie odczytując jej plastyczną w chwilach utraty lodowatej kontroli mimikę, River zaproponował chytrze:
– Jeśli zaczekasz na mnie z dziesięć minut, to chętnie zabiorę cię do domu, Nessa.
Royston patrzył na nich oboje pochmurnie oraz z niekłamanym rozczarowaniem, najprawdopodobniej podszytym złością i coraz większą frustracją. Nie mógł mieć wątpliwości, że oto wizja kawy ze śliczną Dziewczyną Niespodzianką odchodziła w niebyt.
Już się o to Cole i Storm postarali.
Choć nowa w Culford High Howard najwidoczniej zdążyła całkiem nieźle poznać historię jego błędów i wypaczeń z ubiegłego roku, za które przyjdzie mu zapewne płacić aż do ukończenia tego przeklętego liceum.
Ale musiał to wziąć na klatę, kolejny raz, co mógł zrobić innego, zwłaszcza jeśli chciał pozostać w drużynie koszykarzy, a chciał bardzo i już mnóstwo z tego względu poświęcił. Dlatego powiedział tylko smętnie:
– Miło cię było poznać, Nessa. Powodzenia w drużynie cheerleaderek. Gdybyś czegoś potrzebowała, to wiesz, gdzie mnie znaleźć, prawda?
Zatoczył krąg prawą dłonią, obejmujący boisko i nieszczęsne trybuny, po czym pożegnany tylko skinieniem głowy rudowłosej powlókł się do szatni. Nie tak miało wyglądać to środowe popołudnie, ale cóż, raz na wozie, raz pod wozem.
Nastolatka tymczasem wspinała się z powrotem na swoje miejsce na trybunach, gdzie zostawiła plecak oraz kurtkę i gdzie postanowiła zaczekać na kąpiącego się Rivera. Po jego występie na boisku przed chwilą nie śmiał jej towarzyszyć żaden z innych zawodników, oczywiście.
Chcący bądź niechcący, być może powodowany głównie potrzebą męskiej rywalizacji, ale uchronił ją właśnie przed prawdziwą towarzyską katastrofą. Naprawdę trudno by jej to było odkręcić, gdyby zaczęła się spotykać z Kaiem... to jest, z Caydenem.
Miała doprawdy cholernego pecha do eksów swoich przyjaciółek!
A co jeden z nich to większy drań i dupek, grrr!
I jak, było dostatecznie dużo flaków, lady_in_black74? 😜🤭
*Występ Marylin Monroe przed amerykańskimi żołnierzami w Korei poniżej:
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro