Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31. Nie Romeo i nie Julia

Rozdział dedykowany muchlinamucha za wyróżniającą się kreatywnością rzekę eksperymentów językowych, płynącą wartkim strumieniem w komentarzach do Ice, czyli dupkowego universum Rivera (gra słów zamierzona). Mucha jest nowa na WP, zajrzyjcie do niej się pośmiać i udzielić jej moralnego wsparcia. Dziękuję kochana, że jesteś u nas i nie odpuszczasz Riverowi! 💙🧡

☆☆☆

– Hej, ale on naprawdę nie jest moim chłopakiem! – pośpieszyła z zapewnieniem rudowłosa, gdy już opuściły wraz z Lavender kuchnię, w której gospodarzył teraz ten irytujący dupek.

– Hmm, dziwna sprawa – rozważała głośno Fioletowa. – Niby o tym wiem, ale... Gdy na was patrzę, to jest w was razem coś takiego, że niemal z automatu nasuwa mi się taka myśl. Albo gdy was słucham... Serio.

– A daj spokój, przecież to kretyn!

– Oni wszyscy nimi bywają, zapewniam cię – oświadczyła z przekonaniem Storm. – Bardzo kocham mojego chłopaka, ale czasami mam go ochotę zamordować. Często.

– Cóż, ja mam ochotę Cole'a wyłącznie zamordować. BARDZO często.

– Daj spokój, hahah! Ma chyba jakieś zalety?

– Oprócz wyglądu? Żadnych!

– Ej, no... – Śmiała się otwarcie gospodyni, wspinając się po schodach. – Jakieś musi mieć!

– Żadnych! Jest zarozumiały, chamski, próżny, narcystyczny, denerwujący, rozpuszczony, zepsuty i OBLEŚNY! – Nakręcała się Howard, podążając za nią, dużo cięższym krokiem, niestety.

A przecież w Czarnym Domu Grantów tyle było klatek schodowych!

– No tak, dał nam niezłą tego próbkę dziś wieczorem. Nie znałam go takiego. Może mu się przy tobie pogarsza, co? Głupieje jakoś?

– Wątpię. Moim zdaniem zawsze był głupi! Już go takim poznałam!

– Ale jednocześnie... – Dziewczyna zatrzymała się z dłonią na porcelanowej gałce od drzwi, prowadzących najwyraźniej do pokoju, który przeznaczyła na tę noc dla rudowłosej.

– No co? – niemal burknął jej gość, wciąż słusznie poirytowany zachowaniem obiektu tych jałowych rozważań.

– Z jakiegoś powodu mam wrażenie, że ten idiota by za tobą w ogień skoczył.

– Phew!

– A ja się w takich sprawach nie mylę, wiesz? Melody i Owena rozpracowałam jeszcze zanim oni sami się dogadali!

– No cóż, teraz się najwyraźniej pomyliłaś – zapewniła ją z przekonaniem Nessa.

W dodatku bijąc się z myślami, ale i z pokusą, żeby z kimś wreszcie podzielić się brzemieniem tych kretyńskich zakładów, jakże nierozważnie zawartych z Cole'em.

Czy była w stanie opowiedzieć Fioletowej o nich tak, żeby pominąć kwestię duchów i upiorów?

A może, i to dopiero było nęcące, mogłaby jej opowiedzieć także o nich?!

Na razie nie potrafiła się na to zdecydować, za bardzo się bała zostać uznaną za cierpiącą na omamy wzrokowe albo wręcz za psychicznie chorą.

A w ogóle to dopiero zaczynały się poznawać!

– Sprawa z Riverem jest jeszcze głupsza i bardziej skomplikowana, niż się może  wydawać – powiedziała więc tylko. – I pewnie ci kiedyś wszystko opowiem, ale jeszcze nie dziś, dobrze?

– W porządku, nie ma pośpiechu. Ale zaciekawiłaś mnie jeszcze bardziej – nie ukrywała Lav.

– Za wiele się nie spodziewaj. W końcu to tylko Cole i tylko ja, a nie żaden Romeo ani Julia!

– Hahah, okey. No to zapraszam cię do twojego pokoju, ty nie Julio.

– Ooo, jaki fajny! – zachwyciła się nastolatka, z przyjemnością rozglądając się po pokoju, będącym idealnym połączeniem białych ścian, miodowego drewna podłogi oraz stylowych mebli*.

– Lubię go bardzo – wyznała Fioletowa. – Kiedyś to był mój pokój, gdy pierwszy raz wprowadziłam się do tego domu. Za drugim razem zresztą też. Ten jest trzeci, że tak powiem, ale już tu nie mieszkam.

– Serio?

– Serio. I może też ci kiedyś to wszystko opowiem, ale jeszcze nie dziś. Lecę po zieloną kredkę, Bluszczu!

Kurcze, Storm także była dobra w te klocki. Miała wiele tajemnic i głowę na karku, najwyraźniej.

Tylko co do jednego się haniebnie pomyliła: że Cole wskoczyłby dla Nessy w ogień.

On już raczej by ją do niego wepchnął!

☆☆☆

Zresztą o owo wepchnięcie jej do ogniska nie musiało być trudno, bo okazało się, że na plaży płonęło nie jedno, ale od razu trzy. Na bogato, proszę państwa!

Z drugiej strony, jeśli już by się zapaliła, to łatwo by ją było ugasić, jako że do jeziora było naprawdę niedaleko.

A w dodatku chętni do tańca najłatwiej i najwygodniej mogli to zrobić na molo, skąd do wody było siłą rzeczy jeszcze bliżej.

Nessa oczywiście chciała.

Z jednej strony jakby zapomniała, że jeszcze niedawno wolno jej było słuchać wyłącznie muzyki relaksacyjnej.

Z drugiej właśnie pamiętała aż za dobrze, że ma sporo do nadrobienia i dlatego cała dała się porwać gorączce tej sobotniej, Halloweenowej nocy. Zaczęła się nawet całkiem dobrze bawić w ową z założenia upiorną noc.

Ta dziewczyna tańczyła od drugiego czy trzeciego roku życia! Muzyka płynęła w jej żyłach szybciej niż krew, czuła ją wszędzie, pulsującą w każdej komórce.

I cała była teraz głodem ruchu!

W dodatku znowu dużo puszczali The Weekend, ktoś nad Bantam Lake najwidoczniej też go bardzo lubił. Zresztą powiedzmy sobie szczerze, koleś od kilku lat tworzył najlepszą muzykę taneczną na świecie!

Na początku Howard sporo szalała z Lavender, ale szybko zaczęła mieć innych chętnych do tańca i wspólnej zabawy. Wręcz nie mogła się opędzić od propozycji!

Pewnie nie bez znaczenia był tutaj i fakt, iż wraz z przyborami do makijażu gospodyni podrzuciła jej do pokoju bieliznę termiczną nie z tej ziemi. Lekką jak piórko, cienką, bardzo elastyczną i mega ciepłą.

W efekcie nie musiała nawet korzystać z bardzo rozsądnego pomysłu Rivera, na zostanie w dżinsach pod długą na szczęście szmaragdową suknią. Narzuciła tylko na ramiona odpiętą kurtkę, a czapkę to szczerze mówiąc gdzieś zgubiła w ferworze zabawy.

Oby się odnalazła, bo przecież również należała do Alex.

Wiele teraz wskazywało na to, że albo będzie to impreza jej życia, albo ostatnie z nim pożegnanie, jeśli złapie śmiertelne w skutkach zapalenie płuc.

Jednak Nessa nie chciała teraz o tym myśleć, zwłaszcza iż raz czy dwa nie odmówiła sobie kubeczka lekko alkoholizowanego koktajlu dyniowego.

A był przepyszny!

Wbrew ponurej zapowiedzi Storm jej pracownicy bynajmniej nie stali wszyscy nad grobem. Na plaży nie brakowało wielu zaledwie dwudziestokilkuletnich, wysportowanych, często po prostu wielkich mężczyzn.

Niektórzy zapewne pracowali w rezydencji nad Bantam Lake jako ochroniarze, ale pewnie nie wszyscy. Przelotnie zaciekawiła się, czym jeszcze się tu zajmowano, ale w sumie to wolała teraz poddać się muzyce.

Zwłaszcza iż każdy z tubylców chciał tańczyć.

Najchętniej z nią.

Zatem nie wnikała w ich stanowiska, wystarczało jej, że większość była wyższa od niej i nieźle się ruszała. Może dlatego, że chyba przeważali tu Latynosi, przynajmniej z pochodzenia, więc mieli taniec we krwi.

Zdecydowanie, ruszali się świetnie!

Mimo zderzenia i nawet rzekomego pogryzienia z jednym z tych tutaj najemników, czuła się wśród nich całkiem bezpiecznie. Zwłaszcza że i tak by go nie była teraz w stanie rozpoznać, więc wolała tego wątku nie rozpamiętywać.

Owszem, od razu kiedy tylko wraz z gospodynią wyszły z domu, nie mogła nie zauważyć, iż nie wszystkim tutaj dane było dziś bawić się na Halloween. Przeciwnie niż im dwóm.

Wielu ochroniarzy stale pozostawało na warcie. Cały brzeg, plaża, a zapewne i jezioro były monitorowane przez zlewających się z czernią nocy, ale po zęby uzbrojonych oraz świetnie zapewne przygotowanych do walki mężczyzn.

Odniosła nawet wrażenie, że i nad głowami latały imprezowiczom drony.

Dziewczyna miała więc do wyboru: albo zacząć świrować, że gdzie ona do diabła trafiła?! Albo wręcz przeciwnie: uznać, że jeszcze w życiu nie była tak dobrze chroniona i poddać się imprezowemu szaleństwu reszty.

Wybrała to drugie. Oraz bardzo chętne, pełne atencji męskie towarzystwo, zwłaszcza iż to płeć brzydka znajdowała się nad jeziorem w przewadze.

Choć spokojnie, bynajmniej nie były ze Storm jedynymi młodymi kobietami na plaży. Z czego skwapliwie korzystał ten drań Cole, tiaaa.

Być może miał jednak rację, że jego prezerwatywy nie miały się tej nocy zmarnować, grrrr!

I oto, ile były warte jego obietnice, że nie spuści jej z oka ani nie pozwoli, żeby jej się coś stało, prawda? Że to dla niej tutaj został i natychmiast ją stąd zabierze, gdyby tylko zaczęło jej się źle dziać!

Dobrze, że od początku nie przywiązywała do jego słów zbyt wielkiego znaczenia, ha!

Chłopak kilka razy mignął jej w kolorowym tłumie, ale generalnie raczej go nie widziała niż widziała i zdążyła się już pogodzić z myślą, że pewnie ze sobą na tej imprezie nie zatańczą.

Wreszcie, mocno już zmęczona, na chwilę wymknęła się z rozbawionego towarzystwa i odeszła brzegiem kilkadziesiąt kroków na bok, żeby jednak uspokoić rozszalałe tętno i odzyskać oddech.

A także po prostu by ponapawać się pięknem tej nocy Halloween nad jeziorem, podczas której wysokie ogniska odbijały się w czarnym lustrze wody i skutecznie odstraszały upiory.

Choć jeszcze przed chwilą rudowłosa szalała, skakała, śmiała się i z wdziękiem kołysała biodrami, cała rozbawiona, to teraz poczuła przypływ jakiejś dziwnej, posępnej emocji.

Jakby smutku, ściśle splecionego z osamotnieniem. Paskudnej, dojmującej melancholii.

A przecież właśnie dobrowolnie uciekła od ludzi!

No tak, ale... nikt jej tutaj tak naprawdę nie znał. Ani nigdzie zresztą.

Nikomu na niej nie zależało. Nikt jej nie potrzebował. Nawet jej własna matka.

I to bolało.

Gdyby zrobiła teraz kilka kroków przed siebie, w odmęty ciemnego jeziora, jedynie ochroniarze Lavender by może zareagowali. A i to nie z osobistej sympatii, lecz wyłącznie z zawodowego obowiązku.

Przez chwilę nastolatka miała się za najbardziej samotną i porzuconą istotę na świecie. Z pewnością słusznie.

Ale na szczęście nie na długo jednak. Oto bowiem oplotły ją od tyłu czyjeś silne ramiona i jakiś wysoki, mocno zbudowany mężczyzna przytulił ją do swej szerokiej oraz twardej piersi.

Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyła się nawet przestraszyć, bo jej mózg sam trafnie rozpoznał smugę znajomego, leśnego zapachu, która natychmiast wypełniła jej nieco zaczerwienione od zimna nozdrza.

– Co tutaj robisz całkiem sama, Bluszczu? – wyszeptał River wprost do jej równie czerwonego zapewne ucha. – Chowasz się przed kimś?

Hmm, dziewczyna kompletnie nie wiedziała, co by mu miała na to odpowiedzieć. Nie chciała mu kłamać ani się kłócić, ani wdawać się z nim teraz w żadne przepychanki.

Nie była w nastroju.

Ba, nie miała ochoty nawet zgłaszać mu żadnych pretensji. Jak to właśnie złamał własne obietnice, porzucił ją na imprezie i to pewnie dla innej.

Bądź dla innych.

Bo najwyraźniej wcale jej jednak nie porzucił. Może w swoim czarnym stroju Batmana tylko skuteczniej wtopił się w noc, ale gdzieś tam, z daleka, chyba stale miał na nią baczenie.

Tak, jak obiecał. Wow.

Ale nie chciała się także przed nim za bardzo rozpadać ani dzielić się swoją samotnością czy melancholią. Trudno, musiała sobie z nimi sama poradzić, jak zwykle.

A jednak bardzo doceniała jego obecność teraz, tuż za swoimi plecami, właściwie to wręcz wokół niej całej. Bo jakby ją właśnie otoczył ciepłym kokonem swej energii, uwagi, może nawet... troski?

Ponieważ nic się nie odzywała, chłopak zapytał ponownie i to wyraźnie mniej żartobliwie:

– Wszystko okey? Dobrze się czujesz, Nessa?

Skinęła głową, czując jak jego wtulone w jej włosy wargi muskają przy tym ruchu wrażliwy płatek jej ucha. Niby nic, a nagle przeszył ją bardzo przyjemny dreszcz.

I to dosłownie od stóp do głów, a zwłaszcza w dole brzucha.

– Tak – zdobyła się wreszcie na szept, ale on go chyba jednak usłyszał, bo tylko mocniej zakołysał nią w swoich silnych ramionach.

– Nie znikaj mi tak więcej, proszę – powiedział po prostu, a w niej jakby się coś nagle zacisnęło.

I to bardzo głęboko, gdzieś w sercu czy właśnie w brzuchu. Wręcz boleśnie, ale także dziwnie satysfakcjonująco.

Zupełnie jakby jakimś cudem on położył tam, w środku niej, swoją chłodną, lecz dającą poczucie bezpieczeństwa dłoń.

I zdała sobie sprawę, że bardzo nie chce, by ją kiedykolwiek stamtąd zabrał.

Bo właśnie przestała się czuć tak strasznie sama i zdana tylko na siebie w tym przerażająco wielkim świecie.

Co za ulga!

☆☆☆

I wtedy po wodzie poniosły się dźwięki muzyki oraz słowa, które River chyba znał bardzo dobrze, a Nessa jakby słyszała po raz pierwszy.

– Jeszcze ze mną w ogóle dziś nie zatańczyłaś – zgłosił pretensję od czapy, jakby błagał ją o to nie wiadomo ile razy, a ona mu stale odmawiała.

No nie, rudowłosa nie tak to zapamiętała.

Ale znów, daleka była od przepychanek z nim, więc tylko szepnęła łagodnie:

– Zatańczę z tobą teraz, chcesz?

Najwyraźniej przyjął to do wiadomości, bo przemieścił zmysłowym ruchem obie dłonie z ramion na jej biodra i tak jakoś nią zgrabnie pokierował, że oto już nie stała tyłem do niego, ale twarzą w twarz, a wręcz przytulała się do jego klatki piersiowej.

A jednak naprawdę potrafił tańczyć!

I to całkiem nieźle!

Jedną rękę wsunął pod kurtkę dziewczyny i ułożył płasko jej na plecach, między łopatkami. Palce drugiej rozpostarł nieco poniżej jej talii, prawie zahaczając o pośladek.

Ale tylko prawie, na szczęście.

Właściwie to nie miała innego wyjścia, jak zarzucić ramiona na jego barki i zapleść je ciasno wokół silnej szyi chłopaka. Co z przyjemnością zrobiła.

Poczuła wówczas, jak River przygarnął ją do siebie jeszcze mocniej, choć wciąż z wyczuciem. Nie miażdżył jej smukłego ciała, ale na pewno zadbał o to, by przylegali do siebie każdym milimetrem.

Nie była pewna, czy on czuł przez piankowy kombinezon Batmana jej piersi i brzuch, ale ona na pewno czuła teraz jego całego.

Ale to naprawdę CAŁEGO. Najwyraźniej żadna jego, hmm... część nie pozostała obojętna na tę ich bliskość.

Tym bardziej, iż stojąc na mokrym piasku mogli tak naprawdę bardziej się razem kołysać i cieszyć harmonijnym dopasowaniem ruchu swoich ciasno stykających się bioder, niż oddawać szalonym pląsom i piruetom.

A zresztą, szczerze mówiąc, to tańczyliby zapewne identycznie, nawet gdyby znajdowali się obecnie na środku oświetlonej kandelabrami sali balowej.

Tak im było ze sobą najlepiej i najbliżej, i najbardziej... Hmm, no tak, jak o tym właśnie śpiewał Tesfaye:

Chcę cię pieprzyć powoli, z włączonymi światłami 
Jesteś jedyną osobą, która teraz dla mnie istnieje
I byłby to taki rodzaj seksu, którego nigdy nie można dostać za pieniądze
Zdejmę z niego każdą metkę z ceną, bo jesteś tą, na którą postawię wszystko

Straciliśmy tak wiele rzeczy w tym płomieniu
I zajęło mi aż rok, aby zdać sobię sprawę z tego, że
Nie mogę cię stracić, kochanie

Jestem zmęczony przebywaniem samemu w domu
Miałem kiedyś codziennie inną laskę 
Ale teraz chcę, żebyś ty została (chcę, żebyś ty została, hej)
Nie mogę cię stracić, kochanie

Hmm, gdyby to tylko było takie proste, prawda? Gdyby to River zaśpiewał jej coś takiego i gdyby naprawdę miał to na myśli.

Oraz gdyby ona potrafiła mu uwierzyć.

A nie potrafiła, niestety.

Ale cóż, to i tak była bardzo piękna, poruszająca piosenka. I jeszcze piękniejszy, szczerze mówiąc aż roztapiający jej serce oraz zmysły taniec.

A ponieważ nie mogła mu tego okazać, to gdy tylko się skończył, wysunęła się z ramion chłopaka i wręcz zbudowała między nimi dystans, opierając wyciągnięte przed siebie dłonie na jego piersi.

– Jestem zmęczona, przepraszam. Pomożesz mi znaleźć Lavender? Chcę już wrócić do domu... – oświadczyła.

– Nie zaczekasz na fajerwerki?

Pokręciła tylko rudą głową. Naprawdę czuła w niej szum i jakieś nieprzyjemne pulsowanie. Nawet bardziej niż kiedy schodziła z molo by tu odpocząć w samotności.

– N-nie, lepiej położę się spać. Na szczęście moja sypialnia wychodzi na dziedziniec po drugiej stronie domu, nie będę ich za bardzo słyszeć.

– Na pewno się dobrze czujesz, Nesso?

– Tak, czuję się świetnie. Po prostu jestem zmęczona. Ale ty zostań na fajerwerki i baw się dobrze.

– Jesteś pewna?

Uśmiechnęła się z wysiłkiem, nie podnosząc jednak na niego oczu i tylko kręcąc piętą dołek w piasku.

– Zupełnie pewna – odparła z uporem. I nagle tknięta diabelskim podszeptem palnęła: – I postaraj się dobrze zużyć swoje prezerwatywy, Cole!

Gdyby akurat na niego patrzyła, pewnie nie mogłaby przeoczyć błyskawicy gniewu, która przebiegła po twarzy młodego mężczyzny.

Zapewne niejedno miałby jej teraz do powiedzenia, ale może wciąż mając na uwadze ich umowę na ten wieczór albo jej zmęczenie, stwierdził tylko oschle:

– Spoko, tak właśnie zrobię. Chodźmy poszukać Lav.

Czemu znowu poczuła się tak okropnie?

Okropniej nawet, niż zanim River odszukał ją na tej cholernej plaży.

Nie powinna była z nim w ogóle rozmawiać!

☆☆☆

W niedzielę rano dziewczyna obudziła się zaskakująco późno. Chyba dużo później, niż by to normalnie miało miejsce w Domu Grantów.

Cóż, widocznie musiała hurtem odespać wszystkie stresy ostatniego tygodnia, tak? I nawet z wczoraj.

Kiedy po prysznicu zeszła na dół, do znanej jej już jadalni nieopodal kuchni, zastała tam podpierającą głowę na dłoni Lavender, grzebiącą niemrawo w jajecznicy. Oraz, dla odmiany zaskakująco zdrowo i świeżo wyglądających Melody i Owena.

Ale nikogo więcej.

– Oo, hej, przyjechaliście jednak? – Szczerze się ucieszyła na ich widok. – Super!

– Tak, przyjechaliśmy już godzinę temu, śpiochu! – potwierdzilli oboje radośnie.

A zwłaszcza Selwyn. Widać że wieczór na pogotowiu okazał się ostatecznie mniej wyczerpujący, niż wieczór na imprezie.

No bardzo ciekawe, uhm.

– To jak się czujesz, Owie? Miałeś to płukanie żołądka? – zapytała dziewczyna, siadając przy gospodyni, vis a vis tamtych.

– Znakomicie, hahah. Czuję się znakomicie jak zawsze, tyle że jestem nadziewany guzikami!

– Czyli obeszło się bez płukania?

– No bez. Podobno nic mi nie będzie, choć mam obserwować swoje... No, w każdym razie samo przyszło, samo pójdzie – odparł chłopak, sięgając po kolejną chrupiącą bułeczkę.

– Owen, błagam cię, nie przy jedzeniu! – zamarudziła Mel. – Wystarczy, że zepsułeś nam kolację, nie psuj też śniadania!

– Przepraszam, kwiatuszku, ale Nessa zapytała, to grzecznie odpowiedziałem. Pomijając szczegóły. A mógłbym przecież opowiedzieć o tym, jak...

– NIE, nie mógłbyś, jeśli nie chcesz wrócić na Izbę Przyjęć. I to tym razem BEZE MNIE!

Widać w kolorowym stadle po ostatnich wydarzeniach atmosfera panowała nieco napięta, więc rudowłosa tylko uśmiechnęła się półgębkiem i powiedziała:

– To cieszę się, że wszystko się dobrze skończyło. Naprawdę.

– No, tego to jeszcze nie wiadomo tak do końca, bo jednak muszę jeszcze...

– OWEN!

Hmm, no tak, należało w trybie pilnym zmienić temat, dlatego tym razem Howard zwróciła się do Fioletowej:

– A ty jak się dzisiaj masz, Lav?

– Biorąc pod uwagę, ile koktajlu dyniowego wyżłopałam, to mam się znośnie, heh. Ja się chyba nigdy nie nauczę...*

– Hmm, gdybym dłużej została, to kto wie, może byśmy razem tak teraz cierpiały. Naprawdę był pyszny.

– No nie?

Nessa raz jeszcze rozejrzała się po jadalni i nadstawiła nawet ucha, czy gdzieś z tła nie usłyszy głosu Cole'a. Ale nie. Czyżby jeszcze odsypiał nocne atrakcje?

Aż tak mu się udała ta impreza?

– Jeśli zastanawiasz się, jak minęła noc twojemu nie Romeo, to zawinął się z ogniska chwilę po tobie, też nie czekał na fajerwerki – znów się krzywiąc boleśnie, poinformowała ją gospodyni.

– Jak to?

– Normalnie, poszedł złapać parę godzin snu. Zresztą uparł się, że koniecznie w pokoju obok twojego. Z czym na szczęście nie było problemu, skoro ten tutaj głupek nie dojechał. – Wystawiła język Owenowi.

Yyy, ale że serio? Znowu obok?!

– A kiedy wstałam, powiedziałam mu, że Melody i Owie jednak do nas dojadą. Chwilę pogadaliśmy i zdecydował się wrócić do Culford. Podobno miał jakieś ważne zobowiązania rodzinne.

Hmm, czyżby znów wybierał się do kościoła z małymi wampirami?

– Czemu tak dziwnie go nazywasz, że "nie jej Romeo"? – zapragnęła wiedzieć czujna Wróżkowata.

Storm z westchnieniem pomasowała sobie skronie i odparła:

– Gosh, no nie wiem sama. To chyba przez naszą wczorajszą rozmowę, prawda Nesso?

–  Tiaaa, miałaś totalnie chybiony pomysł, że temu dupkowi na mnie zależy – potwierdziła wywołana do odpowiedzi nastolatka. –  A teraz sama widzisz, zawinął się zupełnie bez słowa...

Mimo iż z założenia nie spodziewała się po tym idiocie zbyt wiele, to jednak jakoś jej było dziwnie przez to przykro.

Wręcz czuła jakby lodowatą wyrwę w tym tajemnym miejscu, na którym drań położył jej wtedy w nocy rękę. Gdzieś bardzo głęboko w jej wnętrzu.

A raczej, WYDAWAŁO jej się, że tam dosięgnął.

– A widzisz! I tutaj się jednak mylisz! – zaprotestowała gospodyni. – Przepraszam cię, gdzie ja mam dzisiaj głowę... No, to znaczy wiem, gdzie, ale lepiej się nie będę wyrażać...

– Jak to?

– No tak, że River jednak zostawił dla ciebie liścik. – Tutaj Lav sięgnęła do kieszeni dość steranego szlafroka w świnki i podała jej złożoną na cztery, lekko pogniecioną karteczkę. Widać będąc na wyjeździe dziedzic Grantów nie dysponował kopertami z czerpanego papieru. – Proszę.

– Oh, no... dziękuję – wymamrotała bardzo zaskoczona Howard.

– Nie ma sprawy. Szczerze to on nie wyglądał za dobrze, ani w nocy, ani dzisiaj rano. Pokłóciliście się?

– Ummm, właściwie to nie... Chyba.

– Ja to jestem pod wrażeniem, że on się w ogóle pofatygował cokolwiek do ciebie napisać, wow! – nie ukrywała Mel. – Czyżby jednak trochę dorósł?

Nie wnikając chwilowo w dziwne nuty, które zabrzmiały w głosie przyjaciółki, Nessa rozprostowała notatkę.

Znanym jej już bardzo dobrze charakterem pisma, Cole donosił w niej, co następuje:

"Rozmawiałem z Lavender i wszystko przemyślałem.

Wygląda na to, że jeśli zamierzasz utrzymywać tę znajomość, to musisz się zgodzić na to, jak to jest u niej urządzone. Te akcje z ochroną i te de. A widać, że zamierzasz, prawda?

Więc, skoro to w porządku dla ciebie, to tym bardziej dla mnie. Jesteś dorosła. Dlatego uznałem, że nie będę Ci już dłużej narzucał swojego irytującego towarzystwa.

Baw się dobrze z nowymi znajomymi. R.

PS. Lav twierdzi, że zapewni Ci transport do domu, ale gdybyś czegoś potrzebowała, to oczywiście dzwoń".

W istocie wiadomość zawierała jeszcze jedno Post Scriptum: "Naprawdę pięknie wczoraj wyglądałaś w tej zielonej sukni, Bluszczu".

Tyle, że zostało przekreślone zamaszystym zygzakiem.

Aha.

☆☆☆

Do stu diabłów, znowu jej to zrobił! W kilku zaledwie zdaniach, a zdołał zafundować jej bierną agresję, wymieszaną z troską i (skreślonym) uznaniem.

Powstał z tego trujący zaiste mentalny koktajl Mołotowa!

Niby uznał jej dorosłość oraz prawo do samostanowienia o sobie, ale jednocześnie wszystko subtelnie podważył. "Jesteś dorosła", to nigdy nie brzmiało naprawdę dobrze, prawda?

Co do jednego tylko miał z pewnością rację: jego towarzystwo było dla niej okropnie irytujące, więc bardzo dobrze, że się zawinął już o świcie!

Jak to mówią: śmieci wyniosły się same!

Tylko dlaczego czuła się teraz tak jakoś... niewyraźnie? Jakby znów wróciła jej ta przepełniona tęsknotą i samotnością melancholia z ostatniej nocy na plaży?

Nie miała pojęcia. Ale na pewno nie było to nic związanego z osobą tego zadufanego w sobie aroganta. Wykluczone.

Po prostu miała genetycznego pecha i widocznie odziedziczyła po nieznanym ojcu skłonność do depresji. Która pod dachem Grantów i przez życie z rodziną Cole'ów wyraźnie jej się zaczęła nasilać.

Niech już Yolanda znajdzie kolejną Jedyną Prawdziwą Miłość Swego Życia. Chociażby znów lesbijską, whatever.

Czas się stąd wynosić.

Niechby i na Hawaje!

*Pierwszy pokój Lav w domu Snowa jest do obejrzenia w galerii zdjęć pod rozdziałem 37. Hero in You. Jak i cała rezydencja nad Bantam Lake, zapraszamy, bo naprawdę jest na co popatrzeć!

*Ja się chyba nigdy nie nauczę... – Storm nawiązuje do swoich wysoce ryzykownych przygód z piciem egg nog, które również miały miejsce w Hero in You, w rozdziale 32.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro