Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Wyjątkowo piękni ludzie

Nessa obrzuciła swoją towarzyszkę zaskoczonym spojrzeniem, podszytym nawet pewną dozą współczucia. Miała jej jako matce wiele do zarzucenia, włącznie z rozbijaniem cudzych rodzin, no ale taka sytuacja?

Była żona i matka dzieci tego jakiegoś Alexa Cole'a tutaj? Czekająca na nie?

Może jednak powinny od razu zawrócić na lotnisko? Gdyby natychmiast zaczęła podskakiwać i wrzeszczeć, może jeszcze udałoby jej się zwrócić na siebie uwagę odjeżdżającego właśnie spod rezydencji taksówkarza.

Już prawie nabrała w płuca oddechu, żeby zacząć to robić (i to by było na tyle jeśli chodzi o jej wymarzoną pozę Ice Queen), gdy z zaskoczeniem zauważyła, że Yolanda stale się uśmiecha.

– Mamo, słyszałaś go? – Postanowiła się upewnić. – Najwyraźniej twój nowy ukochany ma towarzystwo. I wciąż żywe zobowiązania rodzinne.

– Co? A tak – mruknęła pisarka nieuważnie, robiąc pierwszy krok brukowanym jakimś czarnym (no oczywiście!) kamieniem podjazdem.

– Mamo? Ale była żona Alexa, matka jego dzieci, włącznie z tym dupkiem, co właśnie odjechał, strasznie się tu ciągle rządzą... Nie widzisz tego?!

– Nie nazywaj go tak, to nie dupek, to River – automatycznie poprawiła ją wyraźnie zaaferowana rodzicielka, na co dzień bardziej wymagająca w kwestiach dobrego wychowania jedynaczki, ale dziś najwyraźniej mająca ważniejsze rzeczy na głowie.

Nessa tylko prychnęła, zaciskając uchwyt na rączce od transportera. Lola solidarnie odpowiedziała jej bardzo podobnym dźwiękiem. Na szczęście psy chwilowo przynajmniej wyniosły się z Czarnego Zamczyska, chociaż tyle dobrego...

– Szkoda, że akurat gdzieś sobie pojechał, mogłabym was sobie przedstawić. No ale mówiłam ci, że on jest trochę dziwny. I chyba za mną nie przepada? – Zrobiła nieoczekiwane odkrycie Ms. Howard, wyglądając przy tym na autentycznie zaskoczoną.

– Jakoś mu się w sumie nie dziwię... – mruknęła jej córka pod nosem, ruszając w ślad za matką ku wyposażonemu w kilka schodków upiornemu gankowi, prowadzącemu do szerokich i stylowo skrzypiących odrzwi.

W środku było niemal równie ciemno i przestronnie jak kiedy się spojrzało na ponurą elewację domiszcza Cole'ów. Poza tym kosztownie, bardzo kosztownie. Całe to lśniące nawet w półmroku, wypolerowane przez dwieście lat użytkowania drewno, stare dywany i złocone ramy jakichś pociemniałych obrazów.

O dziwo, w sumie nawet przyjemnie tu pachniało. Jakąś taką niepowtarzalną mieszanką zapachu starych desek, wosku, intensywnej woni suszonych ziół, dobrego tytoniu oraz... truskawkowej gumy do żucia.

Yolanda przemierzyła rozległy hall, sprawnie odszukała właściwą szafę ścienną i zaczęła się od razu rozbierać po podróży, ale Nessa, wciąż przytulając do brzucha transporter z Lolą rozejrzała się dookoła i z zaskoczeniem ujrzała siedzącą ramię w ramię na ciemnych (no oczywiście), prowadzących łagodnymi zakosami gdzieś w mroczne czeluście pierwszego piętra (albo i pozostałych) schodach, dość oryginalną parkę około dziesięcioletnich dzieci.

A ona dzieci nie lubiła.

Niechcący właściwie zrobiła kilka kroków w ich stronę i od razu zorientowała się, że antypatia była jak najbardziej wzajemna, jeszcze zanim zdążyła się choćby odezwać, przywitać, przedstawić. Cokolwiek.

Spora dawka niechęci i lekceważenia, żeby nie powiedzieć iż pogardy, podszyta wyraźną nutą złośliwości, malowała się na pociągłych buziach rodzeństwa, kiedy wpatrywali się w nią nieruchomo i jakoś dziwnie nieludzko, ciągle jednocześnie rytmicznie ciamkając w dziobach różową balonówkę.

Apetyczny i wesoły kolor gumy do żucia odrobinę tylko przełamywał ich generalną gamę kolorystyczną, czyli uwaga: wszechobecną czerń. Jedyne, co w tych dzieciach nie było czarne, oprócz balonówki i białek smolistych oczu, to może dość jasna, wręcz blada cera.

Jak się egzystuje w takich ciemnych kazamatach, jak ich historyczna posiadłość, do której chyba nigdy nie docierał żaden promień słońca, to w sumie nic dziwnego!

Poza tym oboje mieli ciemne włosy (zapewne ciemnobrązowe, jak ich starszy brat, ale w półmroku klatki schodowej trudno to było stwierdzić), a na sobie czarne grubo dziergane sweterki i równie czarne spodnie bojówki, takie z mnóstwem jakże użytecznych kieszeni!

Nawet ugly sneakers mieli czarne, u dziewczynki sypnięte co prawda odrobiną srebrzystego brokatu, który jednakowoż ginął w ogólnej masie smolistej czerni, w którą się przyodziali od stóp do głów. Aha, kłujące oczka też mieli czarne, jakże by inaczej!

Jakie dziecko się tak dobrowolnie ubiera?!

Rudowłosa w sumie nie wiedziała sama na jakiej podstawie uznała iż dziecko z brokatem na bamboszkach (powiedzmy) jest dziewczynką, bo urodziwe twarze młodych Cole'ów były nad wyraz podobne i raczej androgyniczne, jeśli można tak powiedzieć w odniesieniu do tak młodych przedstawicieli homo sapiens.

Więc brokat mógł być zmyłkowy. Gdyby matka nie uprzedziła jej, że któreś z nich nazywa się Nelly, a któreś Bobby, i że w ogóle jedno jest dziewczynką, równie dobrze wzięłaby ich za dwóch chłopaków w przeddzień wejścia w wiek nastoletni.

Oboje mieli też identycznie krótko ostrzyżone włosy, z wysoko podgolonymi bokami. Nawet krótsze niż ich starszy brat dupek, który właśnie zabrał ich trzy czarne (ha!) rottweilery na spacer (z którego oby nieprędko wrócił).

– Kota ma, nie? – odezwało się wreszcie jedno z dzieci, spoglądając porozumiewawczo na towarzysza (towarzyszkę?). – Tak się wgapia.

I to odezwało się raczej dziwnie, bo jego cichy raczej głos jakby wydobył się skądinąd, wcale nie z zajętych robieniem różowych balonów ust.

– No. A w transporterku chyba też! – zgodziło się drugie, w identycznie trudny do zdefiniowania sposób, budząc niezrozumiały dreszcz grozy w nastolatce.

Obawiała się, że zaczęła mieć omamy, zwłaszcza słuchowe.

Ale wzrokowe też.

Zajęta obserwowaniem tego oryginalnego raczej sposobu mówienia Nessa dopiero po chwili ogarnęła, że właśnie została obrażona przez nieletnich kandydatów na tak jakby przyrodnie rodzeństwo.

Bez wątpienia, młodzi Cole'owie nie przewidywali dla niej żadnej taryfy ulgowej. A i tak mogła się tylko cieszyć, że kiedy na nią patrzą w ich czarnych ślepiach błyszczy raczej więcej lekceważenia i pogardy, niż kiedy przenoszą uważny wzrok na jej matkę.

Wtedy od razu świeciła im w twarzach mrocznym blaskiem wyraźna niechęć i antypatia, albo może i gorzej. Dużo, o wiele gorzej.

Coś, jakby nienawiść??

Matka chyba znów przesadziła, reklamując tę parkę jako „urocze dzieciaki", jeśli pamięć Nessy nie myliła. Różne rzeczy można było o nich powiedzieć, ale uroku trudno się było w którymkolwiek dopatrzeć.

No chyba, że kiedy zabierały się do wbijania szpilek w laleczki voodoo z Podręcznego Zestawu Małego Dręczyciela.

Dziewczynę przeszedł kolejny dreszcz. Jak bardzo zasadny przekonała się za chwilę, kiedy Dziecko Z Brokatem poinformowało Dziecko Bez Brokatu:

– Rocky, Rambo i Lucyfer się ucieszą, jak ona otworzy ten transporterek, co nie?

Albo odwrotnie, bo nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, które właśnie zabrało głos.

Trafne zapewne spostrzeżenie wywołało u obojga atak zgodnego rechociku. Nessa zaczęła się z miejsca bać nie tylko o spokój oraz komfort, ale nawet o życie ukochanej pupilki.

I słusznie, po odzyskaniu oddechu po ataku szaleńczego śmiechu któreś z dzieci rzuciło, wciąż nie poruszając ustami inaczej niż dla żucia gumy:

– Nom, a w końcu otworzy.

– I my przy tym będziemy.

O nie, tak to się nie będziemy bawić – uznała natychmiast dziewczyna, czując jak budzi się w niej mama lwica.

Dlatego postąpiła kolejny krok w ich stronę, nabrała powietrza i oświadczyła zimno, nieco sycząco oraz ze świadomym naciskiem:

– Ja też przy tym będę, jakby co. Więc mała zmiana planów, sadyści, nie cieszcie się za bardzo.

Odpowiedziały jej pełne lekceważenia prychnięcia z dwóch pełnych balonówki paszczy. Na chwilę rodzeństwo z piekła rodem porzuciło swoje brzuchomówcze wprawki.

W związku z czym nastolatka postanowiła dość dobitnie zaostrzyć komunikat:

– A jeśli Loli kiedykolwiek stanie się w tym domu cokolwiek złego, z winy waszej albo waszych psów, to wszyscy wylądujecie na psim cmentarzu, uprzedzam.

Spoglądały na nią pełne powątpiewania, chmurne i czarne jak bezgwiezdna noc spojrzenia.

– WSZYSCY, cała piątka. Wasze psy i wy. Rozumiemy się?

Jeszcze jedna seria wyniosłych prychnięć.

– A na wasze groby rzucę także ciało waszego brata dupka, bo to chyba on jest u was odpowiedzialny za pilnowanie tych czarnych dzikusów? – pozwoliła sobie rudowłosa, mocno już rozsierdzona. Mimo iż od lat tamowany lodem, jej ognisty jak włosy temperament brał oto górę w najlepsze. Ktoś właśnie zagroził jej bezbronnemu futrzastemu dziecku! – Wy przecież nie sięgacie waszym rottweilerom do brzucha, co, maluchy?

Dobra, to było mocne i usłyszała za plecami, że nawet poprawiającą makijaż matkę trochę przytkało, ale przynajmniej udało jej się na dłuższą chwilę przyciągnąć uwagę rodzeństwa. A w ich smolistych ślepiach zamigotało niechętne uznanie, choć pomieszane ze słuszną w sumie złością.

Wcale nie byli już tacy mali. Może nie mieli jeszcze dziesięciu lat, ale generalnie zapowiadali się na dość wysokich osobników, podobnie jak ich starszy brat, River, mający co najmniej sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu.

Ale Nessa nie zamierzała brać w tej potyczce jeńców, interesowało ją jednoznaczne zwycięstwo.

A poza tym Rocky, Rambo i Lucyfer naprawdę były olbrzymimi psami! Niestety.

Zanim zdołała coś dodać, niczym sterowane jakimś niewidzialnym mechanizmem, dzieciaki podniosły się ze stopnia, na którym siedziały, a potem nadal w pełni zsynchronizowane, pognały na górę, zapewne do swoich pokojów. Uff!

Co do Nessy to żałowała, że młodzi Cole'owie nie pobiegli raczej do piwnicy, bo najchętniej zamknęłaby ich tam o chlebie i wodzie. Dopóki Yolanda nie zrozumie, że i tym razem pomyliła się co do najnowszego kandydata na mężczyznę jej życia.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o nawiązywanie przyjacielskich kontaktów z gospodarzami tej Czarnej Oberży.

☆☆☆

– Nessa, co ty wyprawiasz?! – Zduszonym szeptem napadła na nią matka, która tymczasem zdążyła już zdjąć płaszczyk, poprawić makeup i właśnie muśnięciami palców nadawała ostateczny kształt puszystym lokom, przeglądając się sobie w tym celu z sympatią w podłużnym, najwyraźniej antycznym zwierciadle, wiszącym nad równie zabytkową, drewnianą komodą. – Uspokój się! To przecież tylko małe dzieci!

– To mali socjopaci, mamo. Właśnie zagrozili, że Lola zostanie pożarta przez ich wredne rottweilery. Czy to też ci umknęło?

– Też? Jak to? A co jeszcze? – Rodzicielka z łatwością zmieniła temat.

– Umm, na przykład to, że z tą rodziną, jak i z całym ich domem coś jest grubo nie tak!

– Jesteś uprzedzona – uznała kobieta, znów niefrasobliwie. – Są w porządku, zapewniam cię.

– Nie sądzę. – Nastolatka jedną ręką odpinała kurtkę, drugą na wszelki wypadek nie wypuszczając wciąż z uchwytu klatki z Lolą. – I w ogóle jakieś dziwne tu panują zwyczaje, nie uważasz? Najstarszy syn wyjeżdża dokładnie na nasze przybycie, no hallo?

– Hmm, raczej nie bierz tego do siebie, skarbie. River po prostu taki jest.

– Dwójka młodszych dzieci usiłuje sterroryzować mnie i moją kotkę – ciągnęła tymczasem nieugięcie Nessa. – A gdzieś w tym domu czeka na nas była żona twojego nowego faceta, nie wiem po co. Lepiej by się zajęła wychowywaniem tych piekielnych gówniaków. Gdzie w ogóle jest ten cały Alex?

Matka spojrzała na nią z nagłą niepewnością.

– Nie martw się tą byłą żoną, to nie będzie problem – bąknęła wymijająco, kierując się wreszcie w głąb korytarza, lekko tylko rozświetlony stylowymi karniszami. – Chodźmy, Alex już na nas czeka, a ja wiem, gdzie jest ich kuchnia.

Doprawdy, właśnie jej przyszło zamieszkać za życia w katakumbach, uznała rudowłosa, ale podążyła posłusznie za podlatującą z radości kilka centymetrów nad ziemią rodzicielką. Wyraźnie kierowały się w stronę coraz intensywniejszego i całkiem smakowitego zapachu.

Jakaś pieczeń? Sos grzybowy? Szarlotka?

Najwyraźniej Alex nieźle gotował.

Albo zawezwał z kuchenną odsieczą byłą żonę.

Co przyznacie, było cholernie dziwne. Przecież Yolanda Howard właśnie zniszczyła im trwające zapewne wiele lat małżeństwo, w którym dorobili się trójki (nieudanych co prawda) dzieci.

Podkręcona scysją z koszmarnymi Cole'ami, Nessa chwilowo zapomniała o zdenerwowaniu i tremie przed poznaniem Alexa, za to poczuła się głodna. Złość zawsze jej dobrze robiła na poziom energii, podnosiła go.

Niestety wcześniej czy później zostawiała ją również wyczerpaną, a tego nie znosiła.

Dlatego robiła co mogła, żeby jej egzystencja przebiegała bez większych wstrząsów (tych wystarczająco wiele dostarczała córce szalona rodzicielka) i uniesień. Nauka, treningi, trochę czytania, nieliczne kontakty towarzyskie z nieustannie zmieniającymi się znajomymi. A od prawie trzech lat także zabawy z ukochaną kotką Lolą.

To jej wystarczało, nie chciała żadnych więcej emocji czy przygód, co dopiero kryzysów. Ms. Howard uważała, że życie jest za krótkie, żeby przeżywać je bez miłości. Natomiast jej piękna córka zdążyła się już nauczyć, że życie jest za krótkie, żeby marnować je na miłość.

No to gdzie wreszcie jest ten nieszczęsny Alex Cole?

☆☆☆

Nessa uznała, że prawdopodobnie też w kuchni, inaczej matka nie gnałaby tam z takim zadowoleniem, no raczej? Widać byli państwo Cole wciąż bardzo chętnie spędzali ze sobą czas, a Yolanda nie miała nic przeciwko temu.

Czy tu się zanosi na jakiś chory trójkąt?

W co tym razem wplątała się jej matka?

Ale gdy wreszcie przekroczyły kolejne wypolerowane czasem i pełnym dbałości wysiłkiem kilku pokoleń służących drzwi do pomieszczenia kuchennego, zastały tam najwyraźniej tylko tę byłą żonę właściciela upiornego zamczyska.

Bo chyba to nią była wysoka kobieta w ciemnych (jasne!) spodniach i dla odmiany wreszcie w niebieskiej koszuli na guziki, nieskazitelnie wyprasowanej, choć z podwiniętymi rękawami.

Przepasana śnieżnobiałym fartuszkiem kuchennym, zamykała właśnie drzwiczki jednego z dwóch profesjonalnych piekarników, w które wyposażone zostało to tak zwane serce każdego domu. I przykręcała gaz pod palnikiem, na którym mieszała wcześniej upojnie pachnący grzybami sos.

Zdaje się, że mieszkańcy Czarnej Oberży lubili dobrze zjeść.

Co akurat nie było najgorsze.

– Ach, witajcie wreszcie! Przepraszam, że nie pojawiłam się wcześniej by was powitać, ale syn Palomy złamał dzisiaj nogę i to w kostce. Musiała wziąć kilka dni wolnego, żeby się nim zająć, a tutaj wszystko nagle spadło na moją głowę. Chciałam was godnie podjąć gorącym posiłkiem, musicie być głodne i wykończone po tej koszmarnej podróży! – powiedziała pogodnie.

A kiedy się uśmiechnęła w jej pociągłej twarzy, zbyt podobnej do ponurego (choć nieprzyzwoicie urodziwego) syna Rivera, ukazały się czarujące dołeczki.

Mrs. Cole była już z pewnością dobrze po czterdziestce, ale krótko ostrzyżone (ha, co za niespodzianka!) ciemne włosy odejmowały jej lat, a szeroki śnieżnobiały uśmiech oraz nieco bardziej szare niż u najstarszego potomka oczy – dla odmiany dodawały urody i wręcz interesującego uroku.

Hm, no fajnie, kobieta sprawiała naprawdę miłe wrażenie i to dobrze o niej świadczyło, że zgodziła się pomóc byłemu mężowi w kryzysowej sytuacji, kiedy jego gospodyni Paloma, jak zgadywała Nessa, miała rodzinne emergency.

Ale gdzie do cholery chował się coraz bardziej mityczny Alex Cole?

I wtedy zarumieniona z przejęcia Yolanda Howard spojrzała na córkę z podejrzanie szczęśliwym uśmiechem, po czym z jej karminowych warg zaczęły wychodzić słowa tyleż zaskakujące, co oryginalne, wręcz oscylujące na granicy absurdu:

– Kochanie, pozwól, że cię przedstawię.

Po czym zwracając się do ciemnowłosej gospodyni powiedziała:

– To moja jedynaczka, Nessa.

Tak, i co z tego?

– Nesso, a to jest właśnie Alex Cole – dodała matka, rozjarzona i promienna jak dwustuwatowa żarówka.

Szatynka podeszła do osłupiałej dziewczyny ze szczerym uśmiechem oraz wyciągniętą dłonią o krótko spiłowanych paznokciach.

Z jakiegoś powodu zszokowana nastolatka widziała teraz tylko te paznokcie, jej mózg odmawiał zajęcia się innymi informacjami. PAZNOKCIE!

– Witaj Nesso, miło mi cię poznać, tak dużo o tobie słyszałam. Mów mi Alex.

Umm, serio?

Bo Nessa właśnie zwątpiła we wszystko, co do tej pory słyszała o nowej miłości życia swojej matki. Być może nie słuchała rodzicielki zbyt uważnie, ale raczej nie dlatego najwyraźniej nie usłyszała jeszcze najważniejszego.

Alex Cole bez wątpienia był kobietą.

*Jeszcze jedno skojarzenie z Czarnym Domem Grantów:




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro