Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. Mężczyźni kochają oczami, a kobiety uszami

SOBOTA WIECZOREM:

Od Mój Tlen: Masz dla mnie jakieś wieści? Wreszcie?

Od Srebrnooki: Witaj, moja piękna. Tak i to niezłe.

Od Mój Tlen: To znaczy?

Od Srebrnooki: Dostałem już kilka raportów.

Od Mój Tlen: I co, i co??

Od Srebrnooki: Moi ludzie pracują ciągle nad rodzinami Grantów i Cole'ów. Ale wygląda na to, że raczej wszystko w porządku, żadnych niepożądanych powiązań.

Od Mój Tlen: Pff, tyle to i ja Ci mogłam powiedzieć, Snow. Te rodziny są tutaj od zawsze. Każdy zna ich historię, nawet ja.

Od Srebrnooki: Zdziwiłabyś się, Storm.

Od Mój Tlen: Zaskocz mnie.

Od Srebrnooki: Wiesz, ile Rupert Cole przegrał w ostatni weekend w Las Vegas?

Od Mój Tlen: W sumie to nie. Dużo?

Od Srebrnooki: Bardzo dużo. Na szczęście przegrywa tylko własne pieniądze. To jest, swojej rodziny.

Od Srebrnooki: Ale przynajmniej nie zaciąga pożyczek w żadnych niepokojących miejscach. Jak na razie.

Od Mój Tlen: Skoro tak mówisz...

Od Srebrnooki: Owszem. Jednak hazard na taką skalę to nie jest bezpieczna rozrywka. Będziemy go monitorować.

Od Mój Tlen: Naprawdę musicie? Przecież to szaleństwo. Niech typ żyje jak chce!

Od Srebrnooki: Musimy. Jego najnowsza dziewczyna jest modelką, pochodzi z Ukrainy. Na razie nie wykryliśmy żadnych mafijnych powiązań.

Od Mój Tlen: No to sam widzisz!

Od Srebrnooki: Ale następna może być Rosjanką i je mieć. Często je zmienia, te dziewczyny.

Od Mój Tlen: Maël, błagam Cię, na pewno przesadzasz... Widzisz zagrożenie tam, gdzie go nie ma!

Od Srebrnooki: Na pewno nie, kochanie.

Od Mój Tlen: Nie cały świat tkwi w szponach mafii!

Od Srebrnooki: Cały może nie, ale duża jego część niestety tak. I zamierzam trzymać ją z daleka od Ciebie, Lav.

Od Mój Tlen: Uhm, no dobrze.

Od Mój Tlen: Ale ciągle nie wiem, co z Nessą i jej matką. Są w porządku Twoim zdaniem?

Od Srebrnooki: Abstrahując od pisarstwa Yolandy Howard? To tak.

Od Mój Tlen: Yay!

Od Srebrnooki: Dziadkowie Howard to cenieni artyści cyrkowi, ciągle mają własną trupę. Obecnie są na tournee w Japonii.

Od Mój Tlen: Oooo, serio?

Od Srebrnooki: Japonia to oczywiście Yakuza*, ehem.

Od Mój Tlen: Geez, Snow, masz obsesję?

Od Srebrnooki: Bynajmniej. A nawet jeśli, to z korzyścią dla Ciebie, kochanie.

Od Mój Tlen: Dyskutowałabym!

Od Srebrnooki: Ale z tego co wiemy, Twoja koleżanka ani nawet jej matka nigdy nie utrzymywały z dziadkami zbyt ożywionych kontaktów, a oni nie mają żadnych problemów finansowych.

Od Mój Tlen: Coś jeszcze powinnam wiedzieć?

Od Srebrnooki: Brat pierwszego męża Yolandy jest uzależniony od narkotyków, mnóstwo na nie wydaje. Więcej niż sobie na to może pozwolić.

Od Mój Tlen: Jednak to dość dalekie powiązanie na ten moment, przyznaję.

Od Mój Tlen: Chryste, no raczej!

Od Srebrnooki: Dlatego jak na razie twierdzę, że ewentualne kontakty z Nessą wydają się być dla Ciebie w miarę bezpieczne. Ale pamiętaj...

Od Mój Tlen: Pamiętam, nie martw się, będę na siebie uważać.

Od Srebrnooki: To dobrze.

Od Mój Tlen: Więc mogę się z nią spotykać?

Od Srebrnooki: Tak.

Od Mój Tlen: A mogę ją zaprosić nad Bantam Lake? Mel i Owie bardzo ją polubili.

Od Srebrnooki: Wiesz, że wolałbym, żebyś ograniczyła...

Od Mój Tlen: I ograniczam.

Od Mój Tlen: Maël, proszę Cię. Kiedy ja mam żyć?

Od Mój Tlen: Czy to zawsze ma tak wyglądać, nawet teraz, kiedy najprawdopodobniej NIKT o mnie i o Tobie nie wie?

Od Srebrnooki: Bardzo bym się zdziwił, gdyby nie wiedzieli. Mój ojciec wie na pewno.

Od Mój Tlen: Hmm, no fakt. Ale nawet nie pozwalasz mi iść na szkolną imprezę halloweenową...!

Od Srebrnooki: Rozmawialiśmy o tym. Pamiętasz, co się wydarzyło na ostatniej imprezie w szkole, na którą poszłaś?

Od Srebrnooki: Na którą oboje poszliśmy, niestety.

Od Mój Tlen: Ciągle się tym zadręczasz?

Od Srebrnooki: Nie zadręczam się. Ja po prostu...

Od Mój Tlen: Po prostu się zadręczasz, ja Ci to mówię, Snow.

Od Srebrnooki: Zwyczajnie nie chcę, żeby Ci się coś stało.

Od Mój Tlen: Najgorsze co by mi się mogło zdarzyć, to podpieranie ściany przez cały wieczór!

Od Mój Tlen: Kto miałby odwagę ze mną zatańczyć, skoro wszędzie ciągnę za sobą ogon złożony z armii ochroniarzy?

Od Mój Tlen: I pamiętasz, prosiłam Cię tylko o dwóch. A jakoś ciągle mam sześciu!

Od Srebrnooki: Ja bym natychmiast zatańczył. Nawet jakby ich było dwudziestu.

Od Mój Tlen: A dwudziestu jeden?

Od Srebrnooki: No, wtedy bym się może lekko zawahał 😉

Od Mój Tlen: To i tak byłbyś odważniejszy niż wszyscy faceci z naszej szkoły razem wzięci.

Od Srebrnooki: Co mnie bardzo cieszy.

Od Mój Tlen: Mnie dużo mniej.

Od Mój Tlen: Dlatego zamierzam urządzić własną imprezę, mowilam Ci. I pomyślałam, że może Nessa dałaby się zaprosić...

Od Srebrnooki: Ona jeszcze nie wróciła do szkoły. Ma badanie kontrolne w szpitalu, za tydzień w piątek.

Od Mój Tlen: Aha, no tak. Ale to jak wszystko będzie dobrze i jakby mogła. I chciała?

Od Mój Tlen: Proszę, mogę ją zaprosić? Proszę...

Od Mój Tlen:

Od Mój Tlen: 🥺🥺🥺

Od Srebrnooki: Sprytnie, Lavender, bardzo sprytnie.

Od Mój Tlen: Oj tam! 😜

Od Mój Tlen: To mogę?

Od Srebrnooki: Możesz.

Od Mój Tlen: Dziękuję. Kocham Cię 😘

Od Srebrnooki: Ja Ciebie też. Bardzo.

Od Mój Tlen: I strasznie tęsknię.

Od Srebrnooki: Ja też, kochanie. Ale widzimy się na Święto Dziękczynienia*. To już niedługo.

Od Mój Tlen: Nie mogę się doczekać!

Od Srebrnooki: Wiem.

Od Mój Tlen: Pfff.

Od Srebrnooki: Ale ja na pewno bardziej.

Od Mój Tlen: I dobrze Ci tak! Naprawdę powinniśmy się częściej widywać.

Od Srebrnooki: Zgadzam się.  Włącz kamerę.

Od Mój Tlen: Ja miałam na myśli, że na żywo...!!

Od Srebrnooki: Tak, wiem. Ale naprawdę chcę Cię teraz zobaczyć.

Od Srebrnooki: No już, włączaj, nie daj się prosić, Lav!

Od Srebrnooki: Lavender, gdzie jesteś?

Od Srebrnooki: Storm, natychmiast tu wracaj!

(Lav chyba zdążyła poprawić włosy i włączyła kamerkę, bo powyższa wymiana wiadomości się skończyła.)

☆☆☆

– Mmm – mruknęła mało jeszcze przytomnie Nessa, przeciągając się z przyjemnością w miękkim łóżku, pod swoją ciepłą kołdrą.

Zaraz, wróć, jaką kołdrą?

Czy na pewno swoją?!

Spłoszona dziewczyna nie była pewna co dokładnie, ale wiedziała, że coś na pewno było nie w porządku. Dlatego zaczęła uchylać ostrożnie powieki, skanując niezapominajkowymi oczami pomieszczenie.

Hmm, no tak, długo nie musiała tego robić. To na pewno nie była jej kołdra, jej łóżko ani tym bardziej jej pokój.

I miała w nim towarzystwo.

Rivera Cole'a we własnej, zapierającej dech w piersiach osobie.

Co, jak?!

Znów leżał na boku i podpierając się na przedramieniu, patrzył na nią pojaśniałymi w świetle jesiennego poranka oczami. Kiedy zblokowali spojrzenia, poczuła się zupełnie jak kiedyś, na początku.

Jakby trzymał ją wzrokiem na jakiejś uwięzi.

A przecież on tylko jej się przyglądał. Hiper uważnie, z jakimś dziwnym namysłem i... Zupełnie jakby próbował się jej nauczyć na pamięć czy coś?!

Kiedy chłopak zauważył, że rudowłosa się obudziła, wypogodził szlachetną twarz i nawet ocieplił nieco stalowe spojrzenie. A wtedy ona nie tylko przypomniała sobie, co tutaj teraz robiła, ale także WSZYSTKIE wydarzenia ostatniej nocy.

Pocałunek.

Milion pocałunków.

Głęboką, totalnie ją zaskakującą przyjemność, którą jej dał.

I... jak ją bezwzględnie zostawił z niczym, śmiejąc się z niej!

Dlatego na jej początkowo rozmarzonej buzi momentalnie odmalowały się zażenowanie oraz uraza. I aż wydęła różowe usta oraz zmarszczyła uroczo nos.

Cole oczywiście czytał w niej jak w otwartej księdze. Nie zawsze mu się to z nią udawało, ale tym razem całkiem trafnie odgadywał jej procesy myślowe i emocjonalne.

Wstydziła się i była na niego trochę zła.

A trochę nie.

Dlatego pozwolił zakraść się uśmiechowi do swoich przejrzystych oczu, a odzywając się, świadomie obniżył głos oraz uczynił go tak ciepłym, jak tylko potrafił.

Podobno mężczyźni kochają oczami, a kobiety uszami, gdzieś to słyszał.

Zwykle mu się to sprawdzało, choć zdawał sobie sprawę, że dziewczyny ceniły także jego wygląd. Dlatego kiedy parę minut temu, wziąwszy szybki prysznic oraz umywszy zęby wrócił do łóżka, w którym wciąż jeszcze spała Nessa, nie tylko nastroszył sobie włosy nad czołem, ale także strategicznie dalej nie zakładał podkoszulka. Na szczęście jemu nigdy nie było zimno.

Jak to na wojnie, wszystkie chwyty dozwolone, sama tak powiedziała.

– Dzień dobry, śpiochu. Wyspałaś się?

Łypnęła na niego podejrzliwie, po swojemu usiłując podciągnąć rozkopany quilt aż pod brodę. Nawet pod nos tym razem.

No nie czuła się tutaj na razie zbyt komfortowo, niestety. Ale zamierzał to zmienić, więc ciągnął, w drodze wyjątku nie ukrywając swojego szczerego zachwytu:

– Jesteś taka śliczna, kiedy śpisz, wiesz?

Nie nawykł szafować komplementami.

A już na pewno nie takimi.

Wciąż milcząc, pokręciła potarganą głową. Ale serio, w ogóle nie odbierało jej to urody. Mówił prawdę: wyglądała ślicznie śpiąc i jeszcze piękniej tuż po przebudzeniu.

Więc i to jej teraz powiedział, po czym z przyjemnością obserwował, jak na bladych policzkach dziewczyny występowały urocze, brzoskwiniowe rumieńce. Aż jej oczy pociemniały i nabrały koloru chabrów, już nie tylko niezapominajek.

Wyciągnął spontanicznie dłoń i delikatnie odgarnął kilka splątanych, pomarańczowych pasm włosów z jej twarzy. Po prostu chciał ją widzieć jak najlepiej.

Czuł jakiś przymus by na nią patrzeć.

Potrzebował tego.

Dlatego nie zastanawiając się wiele, powiedział miękko, łamiąc kolejną swoją zasadę programowego unikania zbytniego spoufalania się z dziewczynami:

– Cieszę się, że tu przyszłaś dziś w nocy.

Hmm, no to było ryzykowne i to dla nich obojga, fakt. Jej rumieniec gwałtownie się pogłębił, nabrał ceglastych tonów.

Lecz najwyraźniej wciąż nie zamierzała się odezwać ani słowem. Dziwne, nawet jak na nią!

– Wiesz, chciałbym z tobą spędzać więcej czasu... – wyznał, nadal na pełnym spontanie, niemalże czując zwarcie w mózgu.

Zupełnie jakby jakiś alien przez niego przemawiał i za żadne skarby nie pozwalał się uciszyć!

I jeszcze to alienowi tak waliło teraz serce, nie jemu, wiadomo.

Ale widząc narastającą panikę w oczach nastolatki, River dodał pospiesznie:

– Nie tylko w moim łóżku, oczywiście. Nie mogę się doczekać, żeby zaprosić cię na prawdziwą randkę, Nessa.

Cóż, jeśli spodziewał się, że ona się tym ucieszy, to znów się przeliczył. Zacisnęła usta i zanim się zorientował, już stała obok łóżka, na wszelki wypadek obciągając nieco zrolowaną podczas snu bluzę.

Do licha, umiała się szybko poruszać!

Albo on przy niej dziwnie... sztywniał.

– To ja już sobie pójdę, ekhm. I... tego, no, dzięki – wymamrotała wreszcie, głosem jeszcze uroczo zachrypniętym od snu. I to też mu się u niej szalenie spodobało.

Zasadniczo coraz więcej mu się w niej zaczynało podobać.

To na pewno przez tę ich feromonową chemię.

Odezwawszy się pierwszy i jedyny raz, rudowłosa pomknęła do drzwi, nie oglądając się więcej na chłopaka. Nie miał nawet szans wstać z łóżka zanim wyszła, zwłaszcza jeśli chciał uniknąć wyraźnego obopólnego skrępowania.

A chciał.

Ale nie przeszkadzało mu to jakoś za bardzo. Wiedział, że niedługo spotkają się w jadalni, przy śniadaniu.

Dlatego teraz opadł plecami na zmięte białe poduszki, szczerząc się do siebie samego jak głupek. Zresztą wciąż odczuwał coś w rodzaju lekkich, przyjemnych zawrotów głowy.

I zupełnie nie miał pojęcia, dlaczego właściwie czuł się tego poranka taki szczęśliwy?

Bo choć wciąż był nieco przestraszony tym, co się z nim działo, to także podekscytowany.

Zupełnie jak nie on.

☆☆☆

Nessa tymczasem wpadła do swojej sypialni na ostatnich nogach, z trudem łapiąc oddech. Raczej jakby pokonała półmaraton, a nie dystans zaledwie kilkunastu metrów.

Ledwo zatrzasnęła za sobą drzwi, a już musiała oprzeć rozpalone czoło o chłodne drewno. I stała tak, sama nie wiedząc jak długo, starając się oddychać jak najgłębiej, by uspokoić rozszalałe serce.

Co to, do licha, było?

Nie tylko Cole jej nie dokuczał, kiedy się wreszcie obudziła (w ogóle nie miała pojęcia, która była godzina?), ale, no... Był MIŁY!

Powiedział, że jest śliczna?

Zaproponował jej randkę?

Z prawdziwego zdarzenia?

To on TAK zamierzał wygrać swój zakład z nią? Będąc miły, uwodzicielski i szarmancki?

Danger, DANGER!

Dang*, potrzebowała natychmiast wziąć się w garść i zacząć myśleć, planować oraz zachowywać się jak dorosła kobieta, którą w końcu podobno była.

Bo jak na razie bardziej przypominała spanikowaną sarnę, zatrzymaną w biegu przez autostradę reflektorami szaro-niebieskich oczu Rivera. Który najwyraźniej całkiem się dobrze ostatnio bawił i nabierał nadziei oraz szans na wygranie z nią obu zakładów.

Not gonna happen*!

I jeszcze, over her dead body*!

W tej chwili jednak potrzebowała koniecznie umyć zęby (dobrze chociaż, że pamiętała, by nie otwierać ust w bezpośredniej bliskości nosa Rivera, bo po prawdzie to zapomniała umyć zęby także wczoraj wieczorem, przez te "Wichrowe Wzgórza"), wykąpać się i zjeść solidne śniadanie.

Nie jadła nic od wczorajszego lunchu i w brzuchu jej hałasowało nie gorzej niż w nocy za oknem. Aż podbiegła do szyby, żeby rzucić okiem na rozmiary efektów tej nocnej katastrofy naturalnej i zamarła w głębokim, totalnym zachwycie.

Światło poranka było jasne i promienne, a niebo błękitne oraz czyste. Zaś otulony grubą kołderką śnieżnego puchu świat wyglądał po prostu bajkowo.

Wszystko aż się iskrzyło, a gałęzie drzew i krzewów dosłownie uginały się pod ciężkimi, białymi czapami.

I było tak magicznie cicho...

Ciekawe, czy tutaj zawsze jest tyle śniegu już w październiku? – zastanawiała się nastolatka, szykując się do pójścia do łazienki.

Może jednak Connecticut miało parę zalet?

Niestety, szkoda że głównie za dnia.

☆☆☆

– Co zamierzasz dzisiaj robić, Nesso? – zapytała z życzliwym zainteresowaniem Alex, królująca przy uginającym się od śniadaniowych smakołyków stole.

Czego tam nie było! Chrupiący bekon, puszyste naleśniki z syropem klonowym, żółciutka jajecznica, wybór miodów, dżemów oraz powideł. I świeżutkie, jeszcze ciepłe bułeczki.

Poprzestająca zwykle na miseczce jogurtu z owocami i muesli, dzisiaj dziewczyna zabrała się do jedzenia tych zabójczych dla zdrowia i figury smakołyków, jakby to miał być jej ostatni posiłek przed egzekucją.

Tyle, że była w stanowczo lepszym nastroju niż potencjalny skazaniec.

Zajadała się teraz ze smakiem pieczonymi kiełbaskami z indyka, aż jej się uszy trzęsły. Nic nie mówiąc, ale popatrując spod oka po zgromadzonych wraz z nią przy stole domownikach.

Gospodyni jak zwykle miała na sobie wyprasowaną bezbłędnie błękitną koszulę na guziczki, w której było jej bardzo do twarzy. Yolanda wręcz promieniała w ciepłej, koralowo-czerwonej wełnianej sukience, falowane rude loki upiąwszy w nieco roztrzepany, ale bardzo twarzowy kok.

Nelly i Bobby, no cóż... Oni także oddali sprawiedliwość niedzieli, oboje ubrani w śnieżnobiałe koszule, czarne atłasowe kamizelki oraz... czarne pelerynki do kostek. Z krwistoczerwoną, lśniącą podszewką i wysokimi prawie do uszu kołnierzami.

Zdaje się, że przygotowania do zbliżającego się wielkimi krokami Halloween rozpoczęły się w Czarnej Oberży pełną parą. I trwała właśnie próba generalna kostiumów.

Nastolatka zaciekawiła się przez chwilę, czy młodym krwiopijcom wyrosły już śmiertelnie zabójcze wampirze kły, ale wolała im się za bardzo nie przyglądać. Jeszcze i to by jej się przyśniło.

Wystarczyło, że na swoje nieszczęście rzuciła okiem na ich talerze, na których pracowicie wycinali nożem oraz widelcem z naleśników trudne do zidentyfikowania, wielkogłowe zwierzątka i ptaki. Tylko po to, żeby następnie jednym precyzyjnym cięciem odkrawać im łebki.

I wyłącznie te główki jedli przez całe śniadanie, maczając je dla lepszego efektu w ketchupie.

Wampiry nie wampiry, ale na pewno psychopaci!

Wydawałoby się, że nic nie przebije dziwności tej dwójki, lecz przy stole siedział przecież jeszcze jeden członek rodziny, a mianowicie Jego Wspaniałość Pierworodny.

Ubrany w granatowy sweter z przyjemnej, lekko melanżowej przędzy chłopak wyróżniał się z kolei nieobecnym wyrazem bladej twarzy oraz, paradoksalnie, skupionym spojrzeniem.

Wbitym bez pardonu w rudowłosą.

Czuła je stale na sobie, aż się czasem musiała poprawić na krześle lub dotykała buzi palcami, bo nabierała nieprzyjemnego wrażenia, że z którymś z nich coś było nie w porządku. Przede wszystkim oczywiście z Cole'em, ale może i z nią też?

Za dużo jadła?

Za bardzo się garbiła?

Miała marmoladę na brodzie?!

Doprawdy, zaczynała tęsknić za czasami, kiedy zdawała się dla dumnego dziedzica Grantów przy tym stole (i w tym domu) nie istnieć. Bo coś się z nim teraz działo niepokojącego.

Jakby doświadczał jakiegoś poważnego kryzysu egzystencjalnego. Tylko dlaczego sprawiał jednocześnie wrażenie wyczerpanego i jakby... szczęśliwego?

I prawie nic nie jadł.

Na pewno dużo mniej niż zazwyczaj.

Cóż, to odwrotnie niż ona sama. Jej się apetyt gwałtownie poprawił, dosłownie jakby rósł wraz z poziomem adrenaliny, buzującej jej w odznaczających się błękitem na białej skórze żyłach.

Czyżby jej organizm gromadził zapasy na nadchodzące trudne czasy walki z Riverem Cole'em?!

– Hmm, nie wiem jeszcze, szczerze mówiąc – odparła uprzejmie, posyłając Alex lekki uśmiech. – Może trochę odpocznę, bo nie spałam dużo ostatniej nocy...

Tutaj musiała przerwać, zaś czujny starszy brat odkleił od niej sokole spojrzenie i rzucił się na pomoc któremuś z młodszego rodzeństwa. Większe z dzieci chyba się właśnie zakrztusiło topornym krowim (a może szatańskim?) łbem.

Zdaje się, że słysząc słowa Nessy, usiłowało chrząknąć znacząco albo coś w tym rodzaju. Niestety, z pełną buzią, co nie skończyło się dla niego dobrze.

Przynajmniej ma za swoje, uznała mściwie nastolatka, bo w powietrzu zawisł nagle woal subtelnej insynuacji. A raczej zawisłby, gdyby szatyn nie walił przytomnie i dyscyplinująco gówniaka po plecach, swoją płasko otwartą, wielką dłonią.

Aż małemu Drakuli pelerynka furkotała na drobnych ramionkach!

– No, więc tego – wróciła do przerwanego wątku – postaram się przespać, jak pojedziecie do kościoła, a potem to nie wiem. Kusi mnie, żeby wyjść na dwór, bo widziałam, że wszystko wygląda magicznie. Nie wiem, jak długo taki pierwszy śnieg się utrzyma?

– Dlatego od razu po lunchu zabieram cię do lasu na spacer, Nessa – wszedł jej w słowo River, z dziwnym zadowoleniem i nie bacząc na zaskoczone spojrzenia obu matek.

Był to bowiem pierwszy raz, kiedy dobrowolnie i z własnej woli zaproponował, że zrobi cokolwiek dla dziewczyny.

Jego diabelskie rodzeństwo bynajmniej nie wyglądało na zdziwione tą zapowiedzią, raczej wręcz przeciwnie. Wymieniało się właśnie pełnymi satysfakcji i lekkiej jakby pogardy spojrzeniami.

Co tym bębnom znowu chodziło po podgolonych łbach?!

– Jaki nagle uprzejmy, nie? Jak nie on! – plunęło jadem któreś, ledwo odzyskawszy swobodę oddychania.

– Ciekawe, co ona mu zrobiła, że taki miły, co? – zawtórował mu brzuchomówczo drugi początkujący wampir.

– Czarownica! – podsumowały unisono, zanim, oszołomiona nieoczekiwanym rozwojem wielowątkowej konwersacji przy stole, matka zaczęła je przywoływać do porządku.

Niezbyt skutecznie niestety, jak zwykle.

Cole tymczasem nie okazał po sobie najmniejszego zmieszania i tylko znów nie odrywając od dziewczyny błyszczących tęczówek, oświadczył:

– Chcę cię zabrać w pewne bardzo piękne miejsce i coś niesamowitego ci pokazać. Może będziemy mieli szczęście, kto wie?

– Ale... – usiłowała protestować dziewczyna, z nerwów nieświadomie zgarniając na talerz kolejną porcję jajecznicy.

Co tu się działo, do diabła?

Czyżby jej rywal w zakładzie postanowił wystąpić przed rodziną jako przodujący kandydat w konkursie na jej najlepszego kumpla w Connecticut?

– Nie martw się, to nie będzie zbyt męczące, o wszystko zadbam. I o ciebie też, Nesso, obiecuję.

– Hmm, no nie wiem sama – bąknęła tylko niezobowiązująco, nabierając na widelec solidny kopczyk żółtego puchu.

Znów tylko wpatrywał się w nią stalowym, hipnotyzującym spojrzeniem, ewidentnie usiłując wywierać na rudowłosej presję psychologiczną.

Na szczęście była zaprawiona w takich bojach.

– Zobaczę, jak się będę czuła później. Na razie na przykład ciągle jestem głodna – próbowała zmienić temat dziewczyna i taktownie uniknąć jednoznacznej odmowy, zresztą głównie ze względu na Alex, która dość już miała przykrości przy tym stole.

– Tak, oczywiście, Nasturcjo, rozumiem. Ale jeśli się zdecydujesz, to naprawdę ci się tam spodoba, uwierz mi.

Nasturcjo? Znowu?

Publicznie?!

I tiaaa, jasne, już leciała mu wierzyć! Drań jak nic miał jakiś niecny plan i gdyby nie to, że ogłosił wycieczkę przy wszystkich, to na serio by go podejrzewała o chęć wywiezienia jej do lasu, walnięcia w łeb i porzucenia pod drzewem wilkom na pożarcie.

Ostateczne zwycięstwo by to było.

Szach i mat. Game over.

River tymczasem, wyraźnie niczym nie zrażony, posłał jej przez stół najbardziej olśniewający uśmiech, jaki u niego kiedykolwiek widziała.

I w ogóle jeden z bardziej olśniewających, jakie dane jej było widzieć przez prawie osiemnaście lat życia, u kogokolwiek.

Jakby w krystalicznie czysty, mroźny dzień arktyczne słońce wzeszło nad lodowcem i zalało wszystko swoim promiennym blaskiem. Aż oczy mogły rozboleć od tej lodowatej jasności!

Czy ona może już zasnęła ze zmęczenia przy stole i właśnie śniła najdziwniejszy sen w swoim życiu?

Albo Cole jednak był bipolarny.


*Yakuza, gangster, hazardzista, członek tradycyjnych japońskich grup przestępczych. Zajmują się oni interesami budowlanymi, operacjami finansowymi, handlem gruntami i usługami. Działalności tej towarzyszą poważne przestępstwa: wymuszenia, fałszerstwa, oszustwa, przemyt i handel bronią. Międzynarodowa działalność yakuzy jest w zasadzie ograniczona do japońskich obywateli.

*Dang (ang.) – cholera, psiakrew. "Dang" to mniej obraźliwa wersja "damn".

*Not gonna happen! (ang.) – to się nie ma prawa wydarzyć

*Over her dead body! (ang.) – po jej trupie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro