17. Wrogowie nie tylko z zaświatów
Kto się lubi bać, niech czyta w nocy. Kto nie lubi, niech czyta za dnia, Ijs... Bawcie się dobrze bez względu na porę. 👻🐈⬛🦇
I bardzo proszę, nie zabijajcie Rivera, przyda nam się jeszcze parę razy! Do Ciebie mówię, jula_5050! 😂
– To jak się teraz czujesz, Nesso? Wciąż miewasz te opasujące bóle głowy? Zauważyłaś może jakieś inne niepokojące objawy? – zapytał doktor Boyd, po wykonaniu serii zwyczajowych badań neurologicznych, między innymi przy użyciu malutkiego młoteczka oraz, no cóż, własnego palca.
Trwała właśnie cotygodniowa prywatna wizyta, którą lekarz zgodził się składać pacjentce z Czarnej Oberży, chyba głównie dzięki wieloletniej znajomości z koleżanką po fachu, czyli Alex Cole, oczywiście. Boyd był bowiem renomowanym neurologiem, ordynatorem oddziału w miejscowym szpitalu, a stan Nessy nie wydawał się nie wiadomo jak ciężki, na szczęście.
Jednak w takich sytuacjach znajomości robią swoje, to prawda stara jak świat. Plus pieniądze, powiedzmy to sobie szczerze. A słone rachunki za te prywatne wizyty płacił tajemniczy, ale najwyraźniej nienarzekający na brak kasy i powiązany z Lavender Storm, Hunter Snow.
Lekarz zwykle odwiedzał dziewczynę w piątek wczesnym wieczorem, ale tym razem, z sobie tylko znanych przyczyn, dotarł do domu Grantów w sobotę po południu. Nastolatka miała zatem dość czasu, żeby wielokrotnie przemyśleć wydarzenia ostatniej nocy oraz, niestety, jeszcze bardziej zwątpić w swoje zdrowe zmysły.
W bladym, ale jednak świetle dnia wszystko zaczęło wyglądać inaczej. Oraz na – co tu dużo kryć – koszmarny sen. Lub wręcz na przywidzenie. Nic więcej.
Na jej szczęście albo nieszczęście.
Kiedy tylko obudziła się w południe, po tragicznie zarwanej nocy, Nessa specjalnie obejrzała dokładnie całe "duchowe" okno od środka sypialni. Przekonała się, że wszystko pozostawało w normie. Żadnej nadpalonej piekielnym ogniem ramy okiennej, żadnych zadrapań na malowanym czarną farbą drewnie ani tym bardziej na szybie.
Później wyszła również przed dom, żeby sprawdzić, czy tajemniczy gość/upiór/zagrobowiec/intruz nie pozostawił jakichś niepokojących śladów na uporządkowanej przed zimą rabacie albo na samej ścianie, prowadzącej do jej pokoju. Lecz i tam zupełnie nic nie zauważyła. Czysto.
Niby to wszystko pocieszające, no ale...
Czyżby jednak oszalała?
Z duszą na ramieniu, lecz z tym bardziej imponującą determinacją dziewczyna zaciągnęła nawet Mrs. Cole na kolejny spacer po familijnym cmentarzu tubylców. By na miejscu, nie bacząc na zdumione spojrzenie przewodniczki, niemalże z nosem przy ziemi przeprowadzić inspekcję nagrobków okropnej Elisabeth Grant oraz jej męża, straszliwego Josiaha.
Nie, zdecydowanie, i tam nie rzucały się w oczy żadne dziwne ślady. Ziemia się nie rozstąpiła, płyty nagrobne nie popękały, żadnych śladów świeżych wykopków.
Ani tym bardziej częściowego chociażby zmartwychstania żadnego ze strarożytnych Grantów.
Bardzo się starając robić dobrą minę do złej gry oraz korzystając ze skojarzeń, jakie mogła przywodzić na myśl cmentarna scenografia ich wycieczki, Nessa przedstawiła się gospodyni jako pełna entuzjazmu miłośniczka horrorów i zjawisk paranormaonych.
A wszystko to oczywiście po to, by mieć pretekst do rozpoczęcia z Alex, sprawiającej wrażenie luźnej i niezobowiązującej, rozmowy na temat rodowych tajemnic Grantów. Czyli zwłaszcza klątw i ewentualnych duchów pokutujących.
Udało jej się zrobić wprowadzenie w temat na tyle przekonująco, że choć wpierw lekarka zamilkła na dłuższą chwilę, to ostatecznie upewniła się tylko, czy w obecnej sytuacji nastolatka na pewno czuła się na siłach do słuchania tego rodzaju historii.
Cóż, oczywiście, że się nie czuła, ale czy miała inne wyjście?
Musiała poznać wroga.
Ufna jak zawsze Alex szczęśliwie kupiła zapewnienia o naturalnym zaciekawieniu tematem z jednej strony, a z drugiej o potężnej nudzie, gnębiącej rudowłosą (to ostatnie akurat było prawdą, przynajmniej aż do ostatniej nocy). Po czym w końcu opowiedziała jej to i owo...
Zaskakujące, lecz biorąc pod uwagę wiek paskudnej budowli, blisko dwieście lat, oraz jej wygląd rodem z horrorów klasy C, mrożących krew w żyłach historii z nią związanych nie było wcale tak wiele!
Na dobry początek Nessa usłyszała zatem opowieść o rzekomej klątwie, rzuconej na dom Grantów – a także na kolejne pokolenia jego mieszkańców – przez budowniczego tej architektonicznej porażki.
Ponieważ nikt jednak nie znał szczegółów złego uroku, więc urósł on bardziej do rangi rodzinnego mitu i ciekawostki, niż realnego zagrożenia, zaznaczyła Mrs. Cole.
I bardzo dobrze, doprawdy!
Chociaż, gdyby tak przypomnieć sobie Bobby'ego i Nelly, to może jednak klątwa rzeczywiście dochodziła czasem do głosu?
Poszło zresztą o to, iż upiorny i sknerowaty jak jego połowica Josiah puścił majstra z torbami, wciąż znajdując urojone niedostatki inwestycji i do tego stopnia przedłużając budowę, aż wreszcie, zgodnie z kontraktem, sam mógł zażądać od budowniczego odszkodowania.
Za, o ironio, niedotrzymanie terminu!
Czego pazerny staruch oczywiście nie omieszkał zrobić, bo od początku mu o to chodziło. A co potem z niejakim zażenowaniem wspominały kolejne pokolenia jego potomków.
Nie żeby Nessę takie zagrywki bardzo zdziwiły, do dziś się niektórym zdarzały podobne i wciąż się słyszało o różnych przekrętach.
Zdruzgotany potyczką z Grantem seniorem majster popełnił wreszcie samobójstwo – i to naprawdę była okropna tragedia! – zresztą gdzieś w obrębie rozgrzebanej budowli. Ale tym razem Alex odmówiła wnikania w szczegóły.
Za co Nessa z jednej strony była jej wdzięczna (a nuż biedak podciął sobie żyły albo powiesił się w jej pokoju?!), a z drugiej – niestety poczuła się nieco sfrustrowana, z powodu braku konkretów.
Tym niemniej, jak utrzymywała gospodyni, szczęście w nieszczęściu, lecz podobno nikt nigdy nie twierdził, żeby duch budowniczego nawiedzał miejsce jego tragicznej śmierci.
Zapewne poznawszy Josiaha i jego połowicę biedak wiedział aż za dobrze, że nie mógł tutaj na nic liczyć, nawet w swej astralnej formie – stwierdziła w myślach dość jednak wstrząśnięta opowieścią nastolatka.
Albo po prostu nigdy więcej nie chciał mieć z Grantami do czynienia, prawda? Czemu Nessa bynajmnjej się nie dziwiła, zwłaszcza gdy przypomniała sobie niektórych znanych jej osobiście, najmłodszych przedstawicieli tego ohydnego rodu.
Chociaż tyle dobrego, że przez dwieście lat obeszło się bez straszenia żyjących przez nieszczęsnego majstra. Dlaczego niby miałby akurat teraz zaczynać upiorną karierę? – uznała rozsądnie, nieco uspokojona logiką własnego rozumowania.
☆☆☆
Potem jednak Alex znów zamilkła na dłuższą chwilę, by wreszcie dodać, nieco tajemniczo:
– Oczywiście zdajesz sobie sprawę kochanie, że kiedyś ludzie rodzili się i umierali w swoich domach? Nie było tylu szpitali, ani nie leżało w dobrym tonie oddawać do nich starych i umierających członków rodziny. Dlatego oczywiście nie ma co ukrywać, że wielu Grantów zmarło w naszym domu, ale...
– Tak? – chciała dowiedzieć się więcej rudowłosa.
– ... ale nie znam chyba żadnej historii o tragicznej czy choćby niezrozumiałej śmierci którejś z osób, zamieszkujących przez pokolenia ten dom. Same zwyczajne choroby i przypadłości, właściwe dla kondycji oraz wieku poszczególnych członków rodziny, o ile mi wiadomo.
– Ohh? – bąknęła dziewczyna.
Sama nie wiedziała, czy bardziej z ulgą, czy z rozczarowaniem? Niekoniecznie może chciała teraz mieszkać w domu, w którym miały miejsce straszliwe zbrodnie, akty przemocy i tajemnicze zniknięcia, ale faktem było również, iż jak dotąd nie dowiedziała się od gospodyni niczego konkretnego o pochodzeniu i motywacji ewentualnego ducha/upiora, który (być może) dobijał się do niej ostatniej nocy.
Aczkolwiek musiała też przyznać, przynajmniej sama przed sobą, że już tylko myśl o wielu pokoleniach tubylców, umierających na zapalenie płuc, wylewy i zawały pośród tych niezmiennie czarnych ścian, w których jej obecnie przyszło zamieszkać, również spowodowała u niej pojawienie się zimnego dreszczu wzdłuż kręgosłupa.
Choć z drugiej strony świadomość, iż tak wielu Grantów nie mogło się już nad nią znęcać, była poniekąd pocieszająca, sorry not sorry!
– Natomiast zdarzyło się raz, że jakoś w latach osiemdziesiątych dziewiętnastego wieku gościł u nas przejazdem pewien przyjaciel rodziny czy może bardziej partner w interesach. Starszy już, majętny mężczyzna, wracający wraz z bardzo młodą oraz bardzo piękną żoną z podróży poślubnej do Włoch. Co w tamtych czasach było nie lada przedsięwzięciem i zajęło im całe lato oraz pół jesieni, z dobre pół roku.
Ano tak, rzeczywiście. Odważna i żądna przygody musiała to być para nowożeńców! Kiedyś takie dalekie podróże były dużo trudniejsze do przeprowadzenia i trwały wieki, Nessa czytała o tym nie raz!
– Włochy to zresztą podobno był właśnie pomysł i wielkie marzenie tej urodziwej żony. Odkąd któryś z nauczycieli rysunku nazwał ją ożywionym dziełem sztuki oraz przyrównał do bardzo znanej Wenus z obrazów Sandro Boticellego. Naprawdę słynęła podówczas z urody na całe Connecticut i Wschodnie Wybrzeże. I była bardzo, ale to bardzo z tego powodu próżna.
Rudowłosa, nie przejawiając żadnych osobistych powiązań z wątkiem kobiecej próżności, skinęła głową, wiedziała bowiem, którego z genialnych malarzy włoskiego renesansu miała na myśli Mrs. Cole. Znała także jego płótno, czyli głośne "Narodziny Wenus", wiszące obecnie w słynnej Galerii Uffizi we Florencji.
Jej zainteresowanie sztuką nie ograniczało się jedynie do francuskich impresjonistów, no come on!
– Bardzo zakochany w swej młodej żonie mąż postanowił to marzenie spełnić, niejako w prezencie ślubnym – snuła rodzinną opowieść Alex, opuszczając już cmentarzyk i zawracając wraz z Nessą do Czarnej Oberży. – Jak się okazało, ostatnie w jej krótkim życiu...
– Ostatnie? Ale że jak to?! – zatrwożyła się nagle nastolatka, gwałtownie sprowadzona na ziemię z renesansowych obłoków.
– Tak, niestety. Owa młoda dama słynęła bowiem nie tylko z pięknej twarzy, ale chyba jeszcze bardziej ze swych bujnych, bursztynowych loków. Może takich, jak twoje, kto wie?
Nessa instynktownie dotknęła włosów, opadającym jej na plecy falą gęstych, luźnych spirali, spod czapki z pomponem. Odkąd przestała chodzić do szkoły, zarzuciła ich poranne prostowanie, bo najpierw zdrowie jej na to nie pozwalało, a następnie uznała iż – nie czarujmy się – nie było dla kogo aż tak się starać.
I tej decyzji postanowiła się trzymać.
Przecież River dla niej nie istniał.
– I co się stało? – zapytała, niemal bez tchu.
– Otóż od razu pierwszego wieczora po przyjeździe młoda kobieta szczotkowała swe loki przed lustrem, siedząc przy toaletce. Nieco przewrażliwiona na punkcie tego atrybutu swej urody, nie pozwalała ich nikomu dotknąć, nawet w celu pomocy w ich pielęgnacji. To był taki jej osobisty rytuał. I jak się wkrótce okazało, wisząca nad nią zguba. Coś jak przekleństwo...
– O rany, aż tak...? Pocałunek śmierci?!
– Owszem, bo właśnie dlatego nikt jej wówczas nie towarzyszył w sypialni. Ani jedna służąca czy pokojówka. I nawet jej nowo poślubiony mąż bawił jeszcze w bibliotece, popijając whiskey w towarzystwie gospodarza oraz wspólnika zarazem.
– I co? I co?
– Nigdy się nie udało ustalić, co dokładnie stało się tej nocy? Czy dziewczyna zasnęła z głową na toaletce, czy też ze zmęczenia sama potrąciła lampę naftową, która niestety wybuchła. Jak się domyślasz, skończyło się to dla niej jak najgorzej, bo jej piękne loki zajęły się ogniem, a od nich reszta ubrania i wreszcie duża część pomieszczenia.
– O Jezu...!
– Tak, niestety. Poparzenia były na tyle rozległe i poważne, że biedaczka ich nie przeżyła, co niektórzy uznali podówczas za błogosławieństwo, tak bardzo miała spaloną skórę. Nawet dzisiaj nie byłoby pewnie łatwo ją uratować...
– T-to... Ohh, to takie straszne!
– Owszem, bardzo tragiczne. Potworna śmierć, w męczarniach, właściwie u progu życia. W dodatku kobieta wróciła z Włoch będąc przy nadziei, ale oczywiście jej dziecko również nie przeżyło pożaru i obrażeń matki. Wszyscy byli zdruzgotani jeszcze długo po tym zdarzeniu.
– No ja im się nie dziwię!
– Tak, właśnie. Więc... może to stąd wzięła się opowieść o Duchu Lamentującym?
– Duchu?! – Dziewczyna aż struchlała, zaczynając jednak żałować naprowadzenia gospodyni na ten temat.
Czasami niewiedza chyba rzeczywiście mogła być błogosławieństwem.
Jak teraz?
– Taaak. Podobno przez jakiś czas po wypadku z pokoju, w którym miał miejsce pożar, dobiegały wieczorami odgłosy płaczu i narzekania, które jednakże kończyły się jak ręką odjął w momencie otwarcia drzwi. Co oczywiście niektórzy zaczęli przypisywać duchowi nieszczęsnej rudowłosej piękności.
– Yyyy... – Nessa sama nie wiedziała, co o tym myśleć, ale Alex dodała uspokajająco: – Inni jednak twierdzili, że to tylko jaskółki buszowały w kominie, nie żaden Duch Lamentujący. I ja osobiście skłonna się jestem z nimi zgodzić...
– A czy... czy to się może stało w mojej sypialni? Ten pożar? – drążyła nie do końca przekonana nastolatka.
Lecz gospodyni spojrzała na nią z lekkim uśmiechem i zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie, nie w twojej.
– To w czyjej?!
– Właściwie to... twojej matki. Ale lepiej jej o tym nie mówmy, dobrze?
Nie, no spoko, lepiej nie. Taka wiedza u pisarki to za duże ryzyko dla otoczenia. Nikt, nawet jej rodzona córka, nie był w stanie przewidzieć, co by z nią zrobiła? Erotyk z duchem spalonej kobiety w roli głównej jawił się jeszcze jako najmniejsze zło!
Ale czy to możliwe, żeby duchy Grantów cierpiały na sklerozę i zaburzenia orientacji w terenie? Mogły przez to zabłądzić aż do pokoju Nessy?
A może zwyczajnie uciekały przed Yolandą?!
☆☆☆
Tymczasem w odpowiedzi na zapytanie doktora Boyda dziewczyna najpierw pokręciła głową. Ale też zagryzła różowe wargi, by po dłuższej chwili wewnętrznej walki powiedzieć wreszcie, z wyraźnymi oporami:
– N-nie, nie mam już bólów głowy. Ale...
– Tak?
– Chyba zaczęły mnie męczyć nocne koszmary. Bardzo straszne i co gorsza tak realne, że chwilami trudne do odróżnienia od rzeczywistości... Sama już nie wiem, co mi się śniło, a co widziałam naprawdę, panie doktorze! – poskarżyła się niechętnie.
– Często ci się to zdarza?
– Właściwie to nie, dopiero raz, ostatniej nocy, ale...
– Hmm, w takim razie to do dalszej obserwacji, Nesso. Prawdopodobnie nic złego się nie dzieje, a twoje sny są po prostu reakcją na stres, przeprowadzkę do nowego domu. I, może przede wszystkim, na twój wypadek oraz kontuzję w szkole.
– Tak pan uważa, panie doktorze? – Chyba nie czuła się do końca przekonana, ale przynajmniej lekarz wyglądał na pewnego swego zdania.
– Owszem. Jeśli takie epizody będą się powtarzać, mogłoby to wskazywać na zaburzenie stresowe pourazowe. Poproszę wtedy o konsultację psychiatryczną i może trzeba będzie włączyć farmakoterapię. Ale nie zamartwiaj się, raczej nie spodziewam się takiej konieczności.
Nastolatka już chciała się ucieszyć, gdy nagle neurolog wystrzelił zza węgła:
– Skoro jednak coś się zaczęło dziać, to może warto, żebyś porozmawiała o tych koszmarnych snach z psychologiem, jak myślisz?
Hmm, jak z psychologiem, to mógł być problem. Nessa bowiem już dawno postanowiła trzymać się od nich wszystkich z daleka.
Nie lubiła, gdy ktoś dowiadywał się o niej za dużo.
I to była poniekąd kolejna trudność, o której postanowiła porozmawiać z Boydem jako swoim lekarzem prowadzącym. Bo niestety, ale wszyscy ostatnio dowiadywali się o niej za wiele i widzieli ją w sytuacjach, w których bardzo nie życzyła sobie być oglądana.
A już zwłaszcza przez tego okropnego Rivera!
Od wypadku i pobytu w szpitalu jakby straciła dostęp do swojej zwyczajowej lodowej maski, przez co czuła się straszliwie naga i bezbronna. Niczym jajko bez skorupki czy krewetka bez pancerzyka.
Okropne uczucie! Zero samokontroli!
– Panie doktorze, a kiedy ja wreszcie znów zacznę się zachowywać normalnie?
– Czyli jak? – zainteresował się neurolog.
– N-no... przestanę ciągle płakać, krzyczeć, mdleć albo wściekać się? To... to nie do zniesienia, no naprawdę! Nie jestem sobą!
– Cóż, jak już ci mówiłem, tego typu zmiany zachowania i nastroju to wszystko są niestety często występujące skutki wstrząśnienia mózgu. Zwiększona emocjonalność oraz podatność na stres, łatwiejsze irytowanie się i rozdrażnienie. Zwykle z czasem przemijają.
Aha, ZWYKLE?
Czyli mogą NIE przeminąć?!
☆☆☆
Na samą myśl o tym Nessie zrobiło się słabo, a jej policzki zalała fala gorącego różu zawstydzenia i zażenowania. Przypomniała sobie bowiem i to aż nadto wyraźnie, wydarzenia sprzed kilkanastu godzin.
Otóż jej nocny pocieszyciel (vel dręczyciel) bez pardonu przełożył ją sobie przez ramię, zupełnie jakby była jakimś cholernym ręcznikiem kąpielowym, a nie młodą kobietą z krwi i kości!
Po czym, mimo jej protestów, wierzgania i okładania go pięściami po plecach, zaniósł ją do swojego pokoju. Tak, zdecydowanie potraktował ją jak przedmiot, nie jak obdarzoną wolną wolą, rozumem i godnością jednostkę ludzką!
Na fakt, że w tej wysoce krępującej sytuacji owa jednostka była ubrana tylko w niezbyt długi t-shirt i równie kuse spodenki od piżamy, tym bardziej starała się zapuścić zasłonę niepamięci.
Uznała zresztą, że zawsze mogło być gorzej. W końcu lubiła też sypiać w krótkich nocnych koszulach.
I niczym więcej.
Ktoś tam na górze przynajmniej chwilami nad nią czuwał. Szkoda tylko, że tak często robił sobie przerwę na papierosa, czy co tam robili na przerwach aniołowie stróże.
Jej własny musiał być albo strasznie uzależniony od nikotynowy, albo wyjątkowo leniwy oraz niekompetentny, wiedziała to na pewno.
Jak bowiem inaczej mógł właśnie pozwolić, żeby półnaga, potargana i purpurowa ze złości rudowłosa znalazła się o trzeciej nad ranem w pokoju obcego chłopaka?!
I to nie jakiegoś sensownego, sympatycznego oraz rozumiejącego jej trudną sytuację życiową młodego dżentelmena. Nie, bynajmniej, po co?!
Zresztą tacy już chyba wyginęli, przynajmniej tak jej podpowiadało osobiste doświadczenie.
Ona wylądowała w sypialni tego buca bez klasy, dupka bez serca i dzbana bez rozumu, czyli przeklętego Rivera Cole'a!
Ledwo bowiem przekroczyli próg jego pokoju, chłopak dość brutalnie postawił ją na ziemi, a sam w trzech długich susach pokonał dzielącą go od drzwi odległość i rzucił się na niskie, bynajmniej nie wyglądające na zabytkowe (odwrotnie niż to w pokoju Nessy) łóżko.
Solidne, eleganckie, zbudowane z jakiegoś egzotycznego drewna. Widziała to w bursztynowym świetle zapalonej nocnej lampy.
Po czym, naciągając energicznie kolorowy quilt na potarganą głowę, Cole burknął tylko:
– Proszę bardzo, masz swojego kota, histeryczko. Zadowolona?
– ...
– Chcesz, to ją zabieraj do siebie, mnie nie zależy. Tylko przestań wreszcie opowiadać bzdury, że siłą przetrzymuję ją w klatce!
No cóż, rzeczywiście, miał drań ewidentną rację. Niestety, zero klatek w zasięgu wzroku.
Ale może River sypiał na materacu z łososia?!
Za to puszysta, biała kotka, zwinięta w słodki kłębek w stopach kosztownego łoża, ledwo uchyliła jedno bursztynowe ślepko, by bez cienia zainteresowania spojrzeć na swoją, jeszcze do niedawna ukochaną panią.
Oniemiałą dziewczynę aż zatrzęsło z bezsilnej furii w obliczu takiego skandalu.
A następnie, po chwili nieśpiesznego zastanowienia młoda kocia dama owszem, wstała z wdziękiem ze swego przytulnego gniazdka. Czy jednak po to, żeby wskoczyć stęsknionej pani w kochające ramiona?
Ależ nie, wręcz przeciwnie! Podniosła się wyłącznie, aby zrobić kilka miękkich kroków po pościeli i... spróbować zwinąć się Riverowi na brzuchu. Kusząc go przy tym rozkosznym mruczeniem.
Niewzruszony jej atencją chłopak tylko zgrzytnął zębami, po czym z wyczuciem, lecz stanowczo znów ułożył Lolę na zadedykowanym jej skrawku kołdry. Baaaardzo daleko od swego brzucha, a co dopiero od poduszki, do której bezczelny futrzak przywykł u Nessy i nijak nie zgadzał się na zmianę miejscówki!
Co kotka, tak zwykle niezależna, decyzyjna oraz wymagająca, tutaj zdawała się z pokorą akceptować!
Rudowłosa poczuła, że za chwilę para pójdzie jej uszami ze złości na ten widok, a serce pęknie z żalu, urazy i bólu jej właśnie odrzuconej przez zdradziecką kocicę miłości.
Czego jak czego, ale tego to się w życiu po Loli nie spodziewała!
Aż jej się odechciało szarpać z nimi obojgiem, skoro tak bardzo się kochali, a jej tutaj nikt najwyraźniej nie potrzebował! Nie to nie, foch!
Niech sobie razem sypiają do końca świata i o jeden dzień dłużej!
Chociaż przecież jakiś niesłychany afront się tu dział! I niesprawiedliwość! Każdy to widział, więc czemu ta dwójka miała to gdzieś?!
A miała. I to głęboko.
Rudowłosa nie wiedziała, jak długo tak trwała w stuporze, oddychając płytko przez usta i nie zdając sobie nawet sprawy, że jej rozognione policzki znów zalały się szklistymi koralami żenujących łez rozpaczy i zawodu.
Oczywiście wszystko to na widok tej potwornie niewdzięcznej zdrady i obraźliwego lekceważenia ze strony najbardziej ukochanej istoty na Ziemi, jaką wciąż była dla niej Lola.
I jeszcze dlatego, że no właśnie, ostatnio kompletnie nie była w stanie kontrolować swoich emocji, zwłaszcza w stanie wzburzenia. A o niego nie było teraz u Nessy trudno.
I to się właśnie zrobił koszmarny i zawstydzający problem!
Najwyraźniej zamieniona w zapłakany głaz obecność dziewczyny drażniła Rivera równie mocno, co wędrówki kotki po jego brzuchu, bo w końcu raz jeszcze wystawił zmierzchwioną czuprynę spod narzuty i burknął rozkazująco oraz z wyraźną pretensją:
– Kobieto, wchodzisz czy wychodzisz? Zdecyduj się wreszcie i błagam, daj mi spać! W przeciwieństwie do ciebie ja mam dzisiaj dużo do zrobienia!
– C-co? – Nieco ocknęła się oszołomiona zastaną sytuacją nastolatka.
I jeszcze bardziej nastroszyła się na to dictum, a nie sądziła, że to w ogóle możliwe. No co za cham!
– To ja się pytam, co zamierzasz? Jak widzisz, Lola tu raczej zostaje. A ty, jakbyś była mądra, to byś do niej dołączyła!
Eeeem... Nope?!
– Teraz idę spać, ale mogę się tobą zająć rano – obiecał w przypływie nieoczekiwanej łaskawości zarozumiały buc.
– Co? – powtórzyła się mało inteligentnie Nessa, bo słowa, które wydostawały się z ust Cole'a zdawały jej się równie niewiarygodne, irracjonalne i idiotyczne, jak zachowanie ukochanego zwierzaka.
Nawet taki rozpustny dupek jak on nie mógł na serio powiedzieć tego, co chyba właśnie powiedział?! Po prostu NIE MÓGŁ, prawda?! Nie śmiałby...
Bo jeśli jednak powiedział, to... Ludzie, trzymajcie ją!!! Co za debil, kretyn i męska, szowinistyczna świnia!
A ta noc to jakiś festiwal absurdalnych horrorów, który chyba nigdy nie zamierzał się skończyć!
Nastolatka niemalże pożałowała, że pseudo rycerski River wybudził ją z jej koszmarnego snu. Albo może wyratował od opętania przez ducha zza okna, jeśli ten był jednak prawdziwy, już whatever.
Bo nawet gdyby godzinę temu umarła ze strachu, to i tak byłoby to lepsze niż ten obłęd obecnie!!!
Najwyraźniej nie dostrzegając w swoim aroganckim oraz obleśnym oświadczeniu nic złego, ani też totalnie nie wyczuwając zbliżającego się do temperatury wrzenia nastroju rudowłosej, na swoje nieszczęście River odezwał się raz jeszcze:
– Nessie, przestań się wreszcie zachowywać jak dziecko i chodź tutaj. Przecież widzę, że masz ochotę.
666*=<#^=[€&÷^#*€(%&#^!!!
Tych kilka bezczelnych słów zadziałało na wyczerpaną do cna dziewczynę niczym rzucenie koktajlem Mołotowa w dobrze zaopatrzony skład amunicji.
Cała aż się zagotowała i niemalże na oślep sięgnęła ręką w stronę blatu stojącej nieopodal drzwi komody. Z furią zacisnęła palce na pierwszym lepszym przedmiocie, który uznała za dostatecznie ciężki. Uniosła, zamachnęła się i z całej siły posłała go w stronę leżącego na łóżku kretyna.
– Pieprzę cię, Cole! – syknęła jeszcze wściekle i dobitnie, chociaż przez zaciśnięte zęby.
Dykcję miała zawsze znakomitą!
Ale nie była pewna, czy on to ostatnie usłyszał, bo jej głos mógł utonąć w brzęku metalu, tłuczonego szkła oraz przekleństw gospodarza.
W końcu Nessa właśnie rozbiła mu na ścianie, tuż nad wezgłowiem łóżka, wyjątkowo okazałą, zabytkową i srebrną zapewne ramkę. Z ukrytym za solidną szybką starodawnym zdjęciem jakiegoś przodka z piekła rodem.
Cóż, not any more!
Ale sam się prosił!
Zatrzaskując za sobą z hukiem drzwi, pomyślała jeszcze mściwie:
"SZKODA TYLKO, ŻE NIE TRAFIŁAM CIĘ W ŁEB, TY OBLECHU!!!"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro