Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 12 Wszystko ma swoją cenę

Letty Pov.

        Pęd powietrza rozwiewa mi włosy, a do nosa dostaje się zapach palonego asfaltu, kiedy pędzimy krętymi, wąskimi uliczkami. Jest już późne popołudnie, więc miasto jakby opustoszało. Jedziemy już jakieś pół godziny, bo Barisal to naprawdę ogromna metropolia, a Elena cały czas się porusza i tym trudniej nam wyszukać dobrą drogę, by nie rzucać się w oczy. O ile sportowe wozy, cisnące się na metrowym deptaku mogą nie zwracać niczyjej uwagi.

     Jazda samochodem to o tyle fajne zajęcie, że robię to już właściwie z zamkniętymi oczami, więc mam czas trochę sobie podumać. Choć w zaistniałej sytuacji nie wiem czy tak przyjemnie jest zmierzyć się z tymi demonami rzeczywistości.

Próbuję myśleć o czymś przyjemniejszym, ale moją głowę przepełnia tylko szum. I nie chodzi mi tutaj o głośne buczenie silnika. Mam takie wrażenie, jakbym znajdowała się w miejscu, gdzie zorganizowano huczną imprezę i ktoś puścił muzykę na cały regulator, a potem nagle ją ściszył. W uszach dźwięczy przeciągły pisk. Czy niepokojące odczucia spowodował ten ciągły stres? A może ta uciążliwa myśl, którą zawsze pozostawiałam z tyłu, i która tak żywo uświadamiała mi, że mogę już nigdy nie zaznać dogłębnego spokoju?

     Wyjeżdżamy na szeroki, otwarty plac, okrążony z dwóch stron równo przystrzyżonymi drzewami. Rozglądamy się wokoło. Sprawdzamy czy drona sylwetka blondynki wyłoni się zza któregoś budynku. Tej twierdził, że właśnie tu powinniśmy na nią wpaść.

- No i gdzie ona jest? - Nobody wydaje się zniesmaczony.

Roman burczy coś pod nosem, ale nic nie mówi, a Tej jeszcze raz coś sprawdza, jednak nie jestem w stanie dostrzec, co dokładnie robi.

- Wychodzi na to, że zajechaliśmy jej drogę od zachodu - tłumaczy Ramsey, unosząc do ust walkie-talkie. - Powinna wyjść gdzieś stamtąd - palcem wskazuje na cienki przesmyk pomiędzy dwoma blokami, obrośniętymi bluszczem.

     Odwracam wzrok w tamtym kierunku i staram się nie mrugać, żeby nie przegapić ani chwili. Od ciągłego wpatrywania się w jeden punkt pieką mnie powieki i zaczynam się zastanawiać czy nie dostaję oczopląsu. Dodatkowo ostro palące słońce sprawia, że przed twarzą migotają mi kolorowe plamy i wydaje mi się, że zaczynam popadać w obłęd. Czy tak właśnie będzie wyglądał ten dzień? Czy tak właśnie czuli się policjanci, którzy próbowali złapać takich jak my? Czy niektórzy też wariowali?

    Nagle z otępienia wyrywa mnie czarny cień przebiegający równoległą uliczką.

- Jest! - wołam, prawie uderzając głową o dach. Natychmiast naciskam pedał i ruszam za uciekinierką.

Elena jest szybka, jednak nie na tyle by umknąć Barakudzie. Jadę niemal na równi z nią. Pęd sprawia, że stojący między naszymi ulicami rząd zabudowań niemal niknie i wygląda jak przyspieszona historyjka obrazkowa. Patrzę w lusterko, sprawdzając czy Dom podąża za mną. Drużyna jest sto metrów dalej.

     Kobieta ani na chwilę się nie odwraca, anie na chwilę nie próbuje zmienić kursu anie nawet mnie zmylić, tylko równo pruje przed siebie. Tak jakby już to robiła.

W pewnej chwili w umyśle zakwita mi przerażająca myśl. A może faktycznie już to robiła?

Nie zatrzymuję się, ale zastanawiam.

- Brian, dokąd prowadzi ta droga? - pytam przyjaciela krzycząc do słuchawki.

Zdenerwowanie zdążyło na dobre odebrać mi zdolność trzeźwego myślenie i czuję się jak na haju. Co jeśli po raz kolejny daliśmy się nabrać na głupawą sztuczkę Szyfru? Po raz kolejny pozwoliliśmy się podejść, a przecież przekonywaliśmy się wielokrotnie, że w tej grze nie ma miejsca na honor, który stanowi jedynie materiał przetargowy i w rzeczywistości jest pierwszą przeszkodą na drodze do piekła. Myśleliśmy, że tym razem zagramy na własnych zasadach, a pewność i połowiczne działania zawiodły nas na niepewny grunt.

- Mi to wygląda na deptak prosto aż do wybrzeża - odpowiada Brian dysząc, co udaje mi się uchwycić w słuchawce. Nie umiem zdecydować czy zmęczyła go świadomość podobna do mojej, czy może lejący się z nieba ukrop.

- Myślisz, że narzuciliśmy złe tempo? - mówi Dom.

Już mam mu odpowiedzieć, kiedy Hobbs uprzedza mnie, tym samym sprawiając, że prawda uderza mnie niczym pięść i czuję jak momentalnie zimno rozchodzi się po ciele.

- A może to nie my je narzuciliśmy?

Naraz hamujemy, prawie tak gwałtownie, że aż wbija mnie w deskę rozdzielczą, a cyfry oznaczające paliwo i prędkość tańczą mi na źrenicach.

Wyskakuję z auta, trzaskając drzwiami i puszczam się pędem wgłąb labiryntu uliczek Barisali, z pewnością, że prędko się stąd nie wydostanę i że jeśli się na to zdecyduję, już nie będzie odwrotu. Słyszę jak Dom krzyczy za mną, a jego głos roznosi się echem przez mieszkalne, obskurne zabudowania miasta. Potem przekształca się w głuchy tętent stóp uderzających o beton i już wiem, że reszta podąża moim śladem.

Mniej więcej udaje mi się nadążyć za kobietą, jednak jak się okazuje, przeceniałam zdolności swoich mięśni i po jakimś czasie nogi kompletnie wysiadają. Kolana mi miękną i mam wrażenie, że zaraz się przewrócę, ale wspomnienie celu podróży, z którym tu przyjechałam stawia mnie do pionu i ani na chwilę nie przystaję.

     W całej zawierusze, postać wyciąga z rękawa ciemno-szarej bluzy pistolet i usiłuje mnie nim trafić. Rozlega się pierwszy strzał, powietrze wypełnia huk odrzutu pocisku oraz krótkie krzyki i westchnienia przestraszonych cywilów.

- Letty! - woła Roman rzucając mi splówę.

Łapię broń oburącz, po czym celuję nią w niebo i wystrzeliwuję trzykrotnie.

- Uciekajcie! - wrzeszczę, licząc, że uda mi się tak odpędzić z drogi przechodniów.

Przeskakuję przez ławkę i kosz na śmieci, by nie tracić czasu, przy okazji kryjąc się przed kolejnym rojem pocisków, skierowanych w moją głowę. Nieco zwalniam, żeby Brian mógł mnie dogonić. Razem możemy obmyślić jakiś plam.

- Okrążcie ją! - proponuje Dom, który razem z Hobbsem obstawia tyły, sprawdzając czy Elena nie wezwała posiłki.

     Lekko się dziwię. Byłam bowiem przekonana, że chłopak będzie chciał zrobić porządek z policjantką sam. Mimo wszystko może to i lepiej, że postanowił oszczędzić sobie tej przyjemności i dać mi wolną rękę.

Spoglądamy na siebie z przyjacielem.

- Rozdzielamy się - decyduje Brian, lustrując wzrokiem boczne uliczki, odchodzące od naszej. - Skrzyżujemy trasy, tak ją zdezorientujemy. Ja w lewo, ty w prawo. Potem ja skręcę i spróbuję ją złapać, a ty wykręcisz jej ręce.

Kiwam głową na znal przyzwolenia, jednak oboje wiemy, że taki plan prawie na pewno nie dojdzie do skutku.

Przebiegamy jeszcze dwie przecznice i rozpoczynamy oblężenie. Wszystko toczy się błyskawicznie. Brian przecina mi linię biegu i zbacza na lewo, a jak uskakuje w przeciwnym kierunku. Trafił na pustą przestrzeń między blokami. Kobieta jednak nie daje za wygraną i kiedy tylko ma okazję, uderza policjanta w brzuch. Brian upada, a Elena  staje nad nim, gotowa do kolejnego ciosu. Wtedy ja wykorzystuję moment i zadaję jej solidnego kopniaka w biodro. Kobieta uderza o ziemie, ale nie daje za wygraną. Zaczynamy się szarpać. Ona zaczyna działać mechanicznie, jak maszyna i skutecznie blokuje większość moich ciosów. Zadaje mi silne uderzenia w żebra i szczękę, lecz szybko się rewanżuję chwytając ją za włosy i pociągając ku ścianie. Odbijam się od niej stopami i wymierzam dokładne draśnięcie w policzek, a Brain nadstawia swoją pięść i tak udaje nam się pokonać przeciwniczkę. Ciało Eleny leży bezwładnie na bruku i gdyby nie poruszająca się w trochę przyspieszonym tempie klatka piersiowa, można by było pomyśleć, że jest to po prostu trup.

     Zaraz jak udaje nam się wyzbierać, dobiega do nas reszta zespołu.

- Mamy ją - woła Tej radośnie, o ile można się uradować na widok zmasakrowanego ciała.

- No właśnie nie - odpowiadam, ścierając nadgarstkiem resztki krwi z rozbitej wargi.

- Jak to? - Nobody się zestresował i nie dziwie mu się.

Pod wpływem mojego skinienia Brian odsłania kaptur postaci leżącej pod ścianą.

Jest tak, jak podejrzewałam.

To nie jest Elena.

                                                                             ***

- Kim jesteś?

Hobbs, Brian i Nobody od godziny próbują przesłuchać kobietę, którą złapaliśmy, myśląc, że to Elena i która zgodziła się wypełnić to perfidne zadanie i wywieść nas w pole.

Nie mam pojęcia ile Szyfr jej za to obiecała pieniędzy i czy w ogóle o pieniądze chodzi, ani jakimi argumentami zdołała wykupić sobie jej udziały w swojej kolejnej, chorej akcji, ale musimy dowiedzieć się od niej jak najwięcej. Po nitce, do wyjścia.

- Pytam ostatni raz i kolejny nie powtórzę - zadziera się Hobbs, a ja widzę jak kropelki śliny wylatują mu z ust i błyszczą w świetle.

- Gdzie jest Elena i dlaczego nas wykiwała?

- Nic ze mnie nie wyciągniesz...mięśniaku - rzuca dziewczyna, mierząc policjanta od stóp po czubek głowy. Wykrzywia przy tym wydatne usta w grymasie.

Hobbs chyba wyraźnie się wkurzył, bo odwraca się na pięcie i po cichu liczy do dziesięciu. Jego wargi poruszają się w rytm kolejno wypowiadanych cyfr. Po chwili wraca do rozmowy z nieznajomą. Podchodzi do niej i nachyla się tak, że czubki ich nosów niemal stykają się ze sobą.

     Dopiero teraz mogę bliżej przyjrzeć się schwytanej, która siedzi na drewnianym krześle w pomieszczeniu jednaj z małych, opuszczonych fabryk nad północną częścią rzeki. Byliśmy zmuszeni w końcu się gdzieś zatrzymać i ukryć.

     Dziewczyna jest mniej więcej po trzydziestce, ale jej szczupłe ciało i zwinne ruchy sprawiają, że wydaje się młodsza. Ma ziemistą, lekko opaloną cerę, ale widać, że zadbaną, więc mogę wnioskować, że nie żyje sobie źle. W dodatku, kiedy ją tu przetransportowaliśmy zdawało mi się, że jej włosy wręcz przesiąknęły intensywnym zapachem cynamonu oraz trawy cytrynowej i choć trudno mi się było do tego przyznać, to bardzo mi się on podobał.

- Dlaczego pracujesz dla Szyfru co? Bo nie sądzę, że wpadłyście na siebie w kawiarni na rogu ulicy popijając herbatkę...

Po tych słowach dziewczyna odchyla głowę i spluwa Hobbsowi prosto w  twarz.

Mężczyzna cofa się , przeciera policzki dłonią. W jego oczach czai się gniew i frustracja. Już przymierza się, żeby wycedzić jej prosto w zęby, ale Brian i Roman w porę chwytają go za ręce i odciągają.

Powiem, że nie bardzo mnie tym zaskoczyła i dziwiłabym się, gdyby nie stawiała oporu. Co więcej, podzielam odczucia Hobbsa.

Też mam ochotę się na nią rzucić z pazurami. Poharatać twarz, wyrwać średniej długości pasma blond włosów, opadających gładko na jej ramiona. Ulżyć sobie i ukarać ją za śmierć Briana, choć może nawet nie miała pojęcia kim był. Ze zgrozą odkrywam, że usilne pragnienie zemsty jest gdzieś we mnie i upomina się, by je nasycić. Uczucie pragnienia na tyle dominuje, że muszę niemal złapać się ramienia krzesła i ścisnąć je z całych sił.

- Spróbujmy inaczej - Dom odchodzi od ściany i staje przed związaną zakładniczką. - Jak się nazywasz?

- A czy to ważne? - W jej głosie słyszę syk i jakby odrazę.

- Jeśli chcesz, żebyśmy cię traktowali jak człowieka, a nie wyrzucili do Gangesu przy pierwszej okazji, musisz zacząć współpracować.

Prostuje się na krześle i zastanawiam, co dziewczyna zrobi. Jeśli zgodzi się pogadać, to będzie nasz następny krok ku pokonaniu Szyfru, dodatkowo utwierdzający w przekonaniu, że uda się wzbudzić jej zaufanie. Gorzej, jeżeli się zaprze, wtedy nawet na torturach niczego nie wyśpiewa, co tylko potwierdzi jej lojalność wobec naszego wroga. A może raczej strach i respekt?

Kobieta wygląda, jakby się wahała.

- ...elly Malco... - burczy pod nosem, wbijając wzrok w swoje szare jeansy.

- Co? Powtórz proszę - mówi Tej, starając się utrzymać jak najłagodniejszy ton głosu.

- Shelly Malcolm - powtarza dobitniej, kierując swoje znudzone spojrzenie w sufit. - Dwadzieścia dziewięć lat, na zleceniach od pięciu.

- Dlaczego pracujesz dla Szyfru? - pyta Dom spokojnie. Jestem z niego dumna, że udaje mu się wciąż zachować powagę. Szczerze, sądziłam, że będzie dużo bardziej nerwowy, jednak zachowuje się tak, jakby stał się naraz kimś innym i nie wiem czy mam się cieszyć, czy niepokoić.

Dziewczyna milknie. Odwraca głowę i wpatruje się w okno. Chyba ją uraził.

- Więc może dlaczego MUSISZ dla niej pracować - mówię, sądząc, że o to jej chodzi. - Bo chyba nie robisz tego dlatego, że chcesz.

- Nikt nie chce dla niej pracować - głos kobiety staje się silniejszy, a pod wpływem fal dźwiękowych z sufitu opada drobny pył. - To trochę tak jak z prostytutkami. Nie chcą się sprzedawać, ale ktoś musi. Mogą uciec albo zrezygnować, ale im to leży, bo tak jest prościej niż zaczynać wszystko od nowa.

- Więc zostałaś do tego zmuszona? - dopytuje Ramsey, ściągając brwi w wąską linię.

- Co? Nie! - Shelly przewraca oczami w geście oburzenia. - Miałaś kiedyś czwórkę rodzeństwa, starego dziadka z nadciśnieniem, a jedyna fucha jak ci się kiedykolwiek trafiła to kelnerka  w pubie za rogiem? Jak się dowiesz jak to jest, to pogadamy.

Dom nie kontynuuje. Czeka w nadziei, że kobieta sama będzie chciała ciągnąć opowieść.

- Sześć lat temu Szyfr szukała kogoś do brudnej roboty. Kogoś cichego, nie rzucającego się w oczy, dostępnego, no i oczywiście łasego na forsę. Jej partner, taki rudy, chyba... Roads czy...Rouds... znalazł mnie w knajpie na przedmieściach Jacksonville.

Na dźwięk imienia tego rudego małpoluda wymieniamy tylko spojrzenia i dalej słuchamy.

- Pogadał ze mną na tyłach i powiedział, że ma dla mnie propozycję. Dosłownie nie miałam ani grosza, więc stwierdziłam, że nie ważne co to będzie, podejmę się tego. - Dziewczyna bierze wdech i powoli wypuszcza powietrze, przez usta. - I tak przez rok szkoliłam się, apotem już było z górki. A przynajmniej tak mi się zdawało - Mówiąc ostatnie zdanie, Shelly patrzy w moim kierunku spode łba. Może mi się wydaje, ale chyba się nawet odrobinę uśmiecha.

- Dlaczego jednak zaczęłaś mówić? - zapytał Brian, podpierając się na łokciu.

- Bo nie staliście nade mną z nabitym Glockiem.

- A powinniśmy? - pyta Hobbs, ale tym razem nie słyszę w jego głosie pogardy.

- Nie sądzę. Poza tym, znacie ludzi, którzy mogą łatwo wymazać tę sprawę - odpowiada kobieta, ostrożnie ważąc każde słowo.

- Cy, cy, cy, nic za darmo - śmieje się Tej.

- Wszystko ma swoją cenę - dodaje Shelly, jakby się zastanawiała, czy przystaniemy na jej warunki.

Przyznaję, że podejrzewałam, że dziewczyna będzie chciała za pomoc czegoś w zamian. Już dawno się przekonałam, że na świecie jest tylko niewielu bezinteresownych ludzi, a skoro kilkoro z nich to moja rodzina, z tych wyliczeń wynika, że inni mogą żyć gdzieś w odległej galaktyce.

- Zobaczę co da się zrobić - oznajmia Nobody, poprawiając kołnierzyk u swojej koszuli. - Spróbuję jakoś przekonać szefa, że pomagałaś w przeprowadzeniu akcji i nie stawiałaś dużych oporów.

Shelly kiwa głową.

- Czyli mam rozumieć, że nam pomożesz? - pyta Dom. Składa ręce na torsie, patrząc na każdego z nas po kolei.

     Wyczuwam w jego głosie nutkę nadziei. Wcale mi zresztą nie obcą, bo ta nadzieja, jakby zakotwiczyła się w mojej duszy i stała jej nieodłącznym elementem. Cały czas noszę ją w sobie, ale i zastanawiam na co się zda. 

- Odpowiem, jeśli mnie łaskawie rozwiążecie - Gestem brody wskazuje na naciągnięte na dłonie solidne zwoje. - Tylko nie wyobrażajcie sobie za dużo. Nie jesteśmy kumplami.

Patrzę wymownie na Hobbsa, który po chwili prycha, wyciągając z kieszeni szwajcarski scyzoryk.

Biorę go od niego i jednym, szybkim ruchem odcinam węzły, krępujące szczupłe nadgarstki Shelly.

- Dzięki. Twoja godność? - To pytanie tak zwala mnie z nóg, że mimowolnie prycham, byleby tylko nie wybuchnąć śmiechem.

- Letty jestem - Podaję dziewczynie rękę, a ta odwzajemnia gest.

Kiedy nasze dłonie się stykają, mam wrażenie, że przeskakują między nimi iskierki. Chyba, że to tylko dziwne przeczucie, które sobie wmówiłam, aczkolwiek nie mogę niczego wykluczyć. Choć jedna osoba spoufalona z Szyfrem nie próbuje mnie dobić.

- No to jak będzie? - Roman wystawia głowę znad ramienia Doma.

Wszyscy spoglądamy na kobietę, w oczekiwaniu.

- No cóż - zaczyna Shelly, pocierając ręką o spodnie. - Może nie będę w stanie wam do końca pomóc złapać Szyfr...ale wiem, gdzie ukrywa się Elena. Wiem gdzie trzeba zacząć.

___________________________________________________

Witajcie!

Jestem jeszcze na wakacjach, zasięg potworny i wifi co chwila  spada na łeb na szyję, ale udało mi się napisać dla Was ten rozdział i powiem, że jestem z niego naprawdę zadowolona.

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego dalszego ciągu wolnego i laby ;)

Ps. Jeśli macie jakieś uwagi do opowiadania to piszcie, bo są bardzo pomocne ;)

                                                                      Dziewczyna w Białym :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro