Rozdział 1 Drugie urodziny
Letty Pov.
Łał! Nie mogę uwierzyć, że dziś są już drugie urodziny Briana.
Dopiero co poznałam tego małego szkraba, a już minęły cztery miesiące, czyli dokładnie tyle, ile brakowało, aby oficjalnie syn Doma stał się dwulatkiem!
Brian jest naprawdę cudownym dzieckiem. Mimo, że NIE moim, to kocham go jak swojego własnego synka i nie wyobrażam sobie, żeby go nie było. Jest grzeczny, nie płacze często i jak na kilkulatka potrafi dobrze o siebie zadbać.
Pewnego razu Dom nie doniósł małemu butelki z sokiem do salonu i udał się na chwilę do warsztatu. Było to chyba wtedy, kiedy Tej rozbił prawy reflektor i prawie doszczętnie wgniótł drzwi kierowcy z tej samej strony swojej Acury Legend z 1993 roku. Kurde, musiał przywalić w ten mur graniczny... Ale mniejsza z tym. Dom wyszedł, a Brian został bez soku. Każde normalne dziecko zaczęłoby płakać, albo rzucać zabawkami, ale nie on. Zamiast lamentować, zwyczajnie podraczkował pod kuchenny blat. Zaczepił się rączkami za uchwyt szuflady, po czym stanął i zaczął się wspinać po drążkach! A że były tylko trzy, a ten pierwszy znajdował się wystarczająco nisko, lekkie ciałko tego małego berbecia mogło spokojnie wgramolić się na ladę. Najnormalniej w świecie usiadł, chwycił butelkę i pił swój sok. Po chwili wrócił Dom. Zobaczył małego siedzącego na blacie i wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Nie wystraszył się, ale stopień jego zdziwienia przekraczał wszelkie normy.
Kiedy opowiadał mi tę historię, strasznie się śmiałam. Też dzięki temu wiem, na czym stoję.
Czas ucieka nieubłaganie, ale ja nie czuję jego upływu. Staram się korzystać z teraźniejszości najlepiej, jak to możliwe. Po wieloletnich doświadczeniach i wielu akcjach naszej rodzinki, nauczyłam się czerpać z życia, to co nam oferuje, bo czasem właśnie to, co otrzymujemy, jest tym, czego potrzebujemy najbardziej, co kształtuje nas. Nasze wybory, wspomnienia, wszystko co tracimy i zyskujemy. Zaszczepia w sercach cząstkę pokory, która trwa nieprzerwanie. Teraz, gdy jadę na cmentarz i patrzę na swój na grobek, nie śmieje się, ale też nie płaczę. Wiem, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym go zburzę. Będę chciała go zburzyć. Zniszczyć ostatni znak mojej śmierci. Ale jeszcze nie teraz. Nie dzisiaj. Nie jutro. Los nauczył mnie cierpliwości do siebie i do innych. Każdy musi dostać czas na przypomnienie sobie, kim jest. Dla kogo jest i na czym mu zależy. Dopiero wtedy, będzie mógł sam zdecydować czy pozostać, czy odejść.
Dziś o 16:30 przyjedzie do nas cała rodzina razem z Mią, Brianem i Jack'iem. Tak dawno się nie widzieliśmy. Nie wiedzą nic o ostatniej zdradzie Dom'a, więc będziemy musieli im wszystko wyjaśnić, ale jestem pewna, że zrozumieją zapęd do ratowania życia. Jedynie Mia na pewno opieprzy mojego męża za te wszystkie kamienne twarz, którymi raczył mnie obrzucać. Poproszę ją, żeby użyła mniej drażniącego pieprzu ;-D.
Jest dokładnie 16:00. Za pół godziny znów zobaczę się z CAŁĄ rodziną. Rodziną w komplecie.
Podobno wpadnie też Deckart.
Słyszałam, że nie mógłby nie przybyć na urodziny tego szefuncia, któremu uratował mały, dzieciency tyłeczek, przed okrutną "panią z białymi włosami". Taa... panią. Raczej tą okrutną, nienormalną, pustą, tępą, porąbaną.. dupoczłapą!
Aaaaaaaaaaaaaaach! Już mi lepiej.
Postanawiam się przebrać. Lepiej żebym się jakoś prezentowała, a nie paradowała przed wszystkimi w usmolonym podkoszulku, zniszczonych spodniach, z kluczem francuskim w dłoni i wkrętakiem z końcówką krzyżową za uchem. Otwieram szafę i wydobywam z niej ładny top w kolorze butelkowej zieleni, czarne getry i biało-czarny sweter. Spoglądam w lustro i uśmiecham się do swojego odbicia. Wydaje mi się, że wyglądam naprawdę bardzo ładnie.
- Tobie się tak nie wydaje.
Słyszę odgłos otwieranych drzwi i do pokoju wchodzi Dom.
- Tak jest - dokańcza zdanie. Podchodzi i obejmuje mnie od tyłu w talii. Kładzie mi głowę na ramieniu. Razem patrzymy na naszych sobowtórów, śmiejących się do nas z drugiego dna zwierciadła.
- Jesteś piękna - szepcze mi do ucha, po czym całuje mnie w skroń. Mocniej przytulam się do jego klatki piersiowej.
- Dziękuję - odpowiadam równie cichutko.
- Idziemy? - pytam, kiedy widzę, że zegar na ścianie wskazuję godzinę 16:20.
Kiwa głową. Razem wychodzimy z sypialni i kierujemy się do salonu.
Ramsey i Tej przygotowują tam specjalną prezentację 3d, ukazującą nasze zmagania, aby gości mogli zobaczyć, a nie tylko usłyszeć historię. Wydaję mi się to dobrym posunięciem.
Ramsey pracuje przy telewizorze, Tej - przy laptopie. Wpisuje tam jakieś skomplikowane kody i hasła. Na ekranie wyświetlają się okienka powiadomień. Niektóre kolorowe ikony mrugają, a z głośników wydobywają się stłumione dźwięki, inne chłopak od razu usuwa. Ramsey podłącza i rozplątuje zwoje cienkich, czarnych kabli, które następnie wpina w odpowiednie otwory na obudowie telewizora.
- Gotowe - mówi Tej. Odsuwa się od komputera.
- Tutaj też - potakuje dziewczyna, zamykając izolację wyświetlacza.
- To... zaczynamy - Tej naciska przycisk z lewej strony klawiatury.
Na specjalnej tarczy ułożonej na stole powstaje trójwymiarowy obraz Kuby. My w samochodzie Doma, wyścig przez Hawanę, postawę mojego męża, kiedy powiedział, by konkurent zatrzymał swój samochód.
- Super! - woła Ramsey.
- Perfekcyjnie- dodaje Tej. Przybijają piątkę.
- Aleście to wykombinowali - chwalę oboje, stając pomiędzy nimi i obejmując ich ramieniem. Z ciekawością przyglądam się zmyślnemu wyświetlaczowi, wyglądającemu jak patyk, którego używa się podczas biegów sztafetowych, różniącym się jedynie krótkim, błękitnym paseczkiem na środku całego urządzenia, jarzącym się równie błękitnym światłem.
- Ale to ja nakryłem do stołu! - wrzeszczy Roman z kuchni.
- Dobra, dobra... - śmieje się Dom. - Chyba coś mi tu śmierdzi... jak...palone ciasteczka czekoladowe...?
Twarz Romana w mgnienie oka staje się trupio-blada.
- O cholera!
Sylwetka chłopaka znika za kuchenną pół-ścianką. Po chwili słyszymy warknięcie otwieranego piekarnika. Chmura czarnego dymu wznosi się aż pod sufit.
- He, he! Roman znowy przypalił ciastka? - odezwał się jakiś mężczyzna.
- Ta, zawsze je musi zfajczyć, co nie, Brian... - zaczyna Tej, ale nagle wybałusza oczy ze zdumienia, a my wszyscy wspólnie wołamy:
- Brian!
Chłopak podchodzi do nas, by po chwili nasze ręce owinęły go ciasną obręczą niczym kołem ratunkowym przy którego użyciu zawsze czujemy się bezpieczni.
- Ja też chcę się przytulać - upomina się mały Jack, chwytając mnie za nogę.
- Oczywiście kawalerze - odpowiadam i sadzam go sobie na baran.
Chłopiec śmieje się i obejmuje moją szyje swoimi rączkami.
- Jack pamiętaj, że nie możesz udusić cioci Letty, bo mama i wujek Dom będą bardzo smutni - odzywa się kobiecy głos.
Odwracam głowę, ale nawet nie muszę zgadywać, żeby wiedzieć, kto to jest.
Mia.
Wygląda promiennie jak zawsze. Jej piękne, długie brązowe włosy opadają na ramiona zakrywając część ciemno-jeans 'owej kurtki i dopasowanej błękitnej sukienki w tropikalne kwiaty, sięgającej jej za kolano. Na ramię ma zarzuconą brązową, skórzaną torebkę, a w dłoni trzyma niebieski, zabawkowy samochód Jack 'a, dokładnie taki, jakim jeździł Brian.
Stawiam Jack 'a na dywan, po czym bez namysłu rzucam się Mii na szyję, a przyjaciółka równie bezmyślnie odwzajemnia uścisk.
- Nawet nie masz pojęcia jak za Tobą tęskniłam! - mówię, kiedy siadamy na kanapie w salonie.
- A ja za Tobą - dodaje brunetka ukazując rządek równych, białych zębów.
- A o mnie to nie pomyślicie - usprawiedliwia się Dom siadając między nami. - Moje dwie najważniejsze kobiety u mojego boku.
- Nie zapominaj, że jedna z tych "najpiękniejszych kobiet" jest już własnością O 'Connera - zauważa Roman, wracając z kuchni z talerzem ciasteczek. Dosiada się do nas i kładzie salaterkę na stoliku.
Brian uśmiecha się szelmowsko. Siada na fotelu sąsiadującym z sofą i sadza sobie Jacka na kolanach. Czekamy teraz, aż Ramsey i Tej ustawią odpowiednio pilota i włączą swój hologram.
Okazało się, że Deckert niestety dzisiaj nie przyjedzie, ponieważ jego matka była ostatnio dość poważnie chora, ale obiecał, że w ciągu tygodnia przybędzie bez zapowiedzi, więc rozkazał nam przyszykować sobie pokój.
Gdy obejrzeliśmy już około połowy nagrania, pełnego naszych wzlotów i upadków, końcowych radości i chwil zwątpienia, nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
- Dom, miał ktoś jeszcze dziś do nas wpaść? - pytam z nutką zdziwienia, a jednocześnie zaciekawienia i zaniepokojenia w głosie.
- Nikogo nie zapraszałem - odpowiada mój mąż, również podzielając moje odczucia i emocje.
Dom podchodzi do drzwi wejściowych. Lekko je uchyla i wygląda przez szczelinę na zewnątrz. Przez moment stoi tak z głową zawieszoną między futryną, ale po chwili niepewnie zamyka za sobą skrzydło drzwi i przekręca klucz w zamku, który następnie odkłada na półeczkę.
- Nikogo tam nie ma - mówi widząc nasze ciekawskie spojrzenia.
W tej samej sekundzie przez szczelinę na listy wpada biała koperta.
__________________________________________________________________
Cześć!
Tu znowu ja!
Mam świadomość, że już dość dużo czasu minęło odkąd wstawiałam ostatni rozdział, ale teraz, skoro są już święta, obiecuję, że pojawią się przynajmniej dwa nowe (oprócz tego :->).
Życzę Wam wszystkim wesołych zdrowych, spokojnych, pogodnych i spędzonych w miłym, rodzinnym gronie świąt oraz wszystkiego dobrego w nadchodzącym Nowym Roku!
Ściskam i pozdrawiam! ;-) ;-D
Dziewczyna w Białym :-) :-D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro