Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog

Dom Pov.

- Jak się czujesz? - pytam, wchodząc do szpitalnego pokoju, skąpanego w jasnym świetle słońca, wpadającego przez szerokie okno.

- Nieźle - Tej na wpół w leżącej i na wpół siedzącej pozycji, gniecie się na łóżku. Ma na sobie swój miękki, granatowy szlafrok, a na stoliku obok stoi świeżo skończona filiżanka po kawie.

        Tuż po powrocie z granicy meksykańskiej przetransportowaliśmy przyjaciela do najbliższego szpitala, bo jego noga była w stanie więcej niż opłakanym. Tracił w niej czucie aż do kolana i tylko dzięki szybkiej interwencji lekarzy, udało się ją uratować.

No, przynajmniej część.

- Że też musieli ci amputować tę nogę - jęczy Roman, drapiąc się jednocześnie w tył głowy. Chłopak stara się nie gapić na plastikową protezę przyjaciela, jednak wychodzi mu to dość marnie.

Muszę wspominać o tym, że jako jedyny zemdlał, widząc lejącą się krew?

- Prawie nic z niej nie zostało - Tej podnosi się na rękach i opiera plecami o poduszkę.

- Założę się, że Ramsey zaraz znajdzie dla ciebie jakiś wypasiony zamiennik z mnóstwem gadżetów - stwierdza Letty.

- No, nie ma tego złego. Przynajmniej mogę opić się darmową kawą i liczyć na względny spokój.

Naraz rozlega się pisk klaksonu za oknem, a chwilę później dźwięk młota pneumatycznego w odnawianej części szpitala.

- Mówiłem. Względny.

Na tę odpowiedź wszyscy wybuchamy śmiechem.

Po chwili otwierają się drzwi do sali i staje w nich Lia, a tuż za nią Hobbs.

- Cześć Tej! - mówi dziewczyna podchodząc bliżej do łóżka. - Dzięki, że chcieliście mnie uratować.

- Nie ma za co królewno - odpowiada Tej, wyciągając do niej rękę, by mogła przybić mu piątkę. - Teraz jesteś bezpieczna.

- Posada mojego taty też, prawda tato? - Lia kieruje swoje pytające spojrzenie na policjanta.

- Tak. Właśnie tak.

- No. Po powrocie biuro wypłaciło tacie odszkodowanie, a wszystkie listy gończe skończyły w niszczarce.

- Co ty nie powiesz? - uśmiecham się do dziewczyny, po czym spoglądam na Hobbsa. - Nie taki diabeł straszny, jak go malują.


Gdzieś indziej

            Parking wydawał się pusty, ale tylko z pozoru. Żadnych hałasów, żadnych domów w okolicy.

I żadnych świadków.

Zimny wiatr wiejący z zachodu, zwiastujący ochłodzenie,owionął rosnące przy bocznej ścianie dwie wątłe brzozy. Ich liście zaszumiały, co na trochę zagłuszyło odgłos silnika.

Za jeden z filarów dyskretnie zajechało czarne Mitsubishi. Zatrzymało się nagle, cicho piskając tylnymi oponami. Wysiadł  z niego wysoki, smukły mężczyzna. Zamiatają połami swojego płaszcza po ziemi, skierował się do lewego skrzydła. Niskie obcasy jego czarnych sztybletów stukały o nieco rozkruszony już beton.

Przy opuszczonym, bocznym wjeździe stała kobieta. Miała długie, blond włosy, a jej ciemne okulary majestatycznie odbijały światło. Paliła papierosa. Mężczyzna zbliżył się do niej. Wyjął z przepastnej kieszeni zapalniczkę i też zapalił. Dym ulatywał powoli ku górze, by w końcu rozpłynąć się w powietrzu. A oni tak stali. Napawali się mdłym aromatem szluga, osiadającym w ich płucach, wypływającym przez nos. Milczeli przez dłuższy czas. W końcu, kiedy obie fajki już prawie się wypaliły, mężczyzna upuścił niedopałek i przygniótł do podeszwą buta.

- Kopę lat. Siostro - powiedział, a jego głos odbił się echem w nicości.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro