Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prologus

Ciemne chmury pokryły niebo Tartarosu sprowadzając przy tym mrok na krainę. Demony zadziwione nagłą zmianą pogody przerwały swoje zajęcia, by spojrzeć w niebo z nadzieją, że to szybko minie. Nikt nie śmiał się odezwać, cisza zapanowała nad tym światem i jedynie wiatr miał tyle odwagi, by wiać i wprawić w ruch pobliskie drzewa. Po chwili ciszy od strony nieba rozległ się przeraźliwy świst i na główny rynek spadł jeden z aniołów robiąc w miejscu uderzenia wgłębienie. Kurz wzbił się w powietrze uniemożliwiając lepsze dostrzeżenie anioła.

Zszokowani tubylcy podeszli ostrożnie do obiektu. Intruz nie ruszał się przez dłuższą chwilę. Gdy jeden ze strażników, który akurat pełnił wartę w okolicy zbliżył się i szturchnął tępym końcem broni boga, ten podniósł się w zawrotnym tempie, dobył swojej broni, po czym na wylot przebił strażnika.  Z kącika ust ofiary poleciała krew, a posoka z rany trysnęła na wszystkie strony. Wywołało to panikę wśród mieszkańców przez co szybko rzucili się do ucieczki. Morderca wyprostował się jedynie, przetarł policzek ze szkarłatnej cieczy i ruszył w pogoni za swoimi ofiarami. Z nieba zaczęły spadać podobne istoty. Każdy lądując zabijał demony.

Chaos zapanował na ulicach Tartarosu, krew lała się obficie, dzieci i kobiety uciekały i płakały błagając o litość. Odważniejsi mężczyźni stawali w obronie swoich rodzin choć wynik ich oporu był wiadomy.

Jeden z demonów wbiegł szybko do domu, po czym zawołał swoją żonę jak i dziecko. Cały drżał ze strachu, a jego ubranie było w szkarłacie. Liczył sobie około trzydzieści wiosen. Wyjął z szafy plecak, po czym wrzucił do niego najpotrzebniejszą broń ze swojego schowka nakazując małżonce przyprowadzenie syna. Gdy skończył, złapał ukochaną na ręce, która trzymała śpiące dziecko na rękach i pośpiesznie wybiegli tylnym wyjściem z domu. Pędził ile sił w nogach od czasu do czasu oglądając się za siebie, czy nikt ich nie goni. Czułymi słowami uspokajał swoją żonę, oddalając się od miejsca rzezi. Przystanął w lesie, odstawił kochankę na ziemię ostrożnie i rozejrzał się spanikowany po okolicy. Musiał za wszelką cenę obronić tych co kochał. Nie wiedział co się stało, jednak był pewien, że nic dobrego. Odetchnął z ulgą, gdy nic nie wskazywało na to, że wysłali za nimi pościg. Złapał delikatnie kobietę za rękę i wolnym krokiem poprowadził w stronę granicy do Tarbun. Roztrzęsiona kobieta przyciskała wolną ręką ukochane dziecko do piersi i szeptała do niego czule.

Szli już pewien czas, gdy kobieta poczuła jak jej mąż opada na ziemię. Zaniepokojona spojrzała w jego kierunku i zamarła z przerażenia. Ciało jej ukochanego leżało bez życia na ziemi przebite włócznią morderców. Nie czekając ani chwili dłużej rzuciła się biegiem przed siebie. Łzy zamazywały jej obraz jak i zmęczenie uniemożliwiały dalszy bieg. Musiała jednak ratować siebie i swoje dziecko. Już była tak blisko swojego celu, gdy nagle poczuła przeszywający ból w okolicach brzucha. Zastygła w miejscu spoglądając na brzuch, z którego wystawała złota włócznia. Powoli odkręciła głowę za siebie i jej oczom ukazał się młody mężczyzna w kapturze na głowie w pozie do rzutu. Widząc, że trafił swój cel uśmiechnął się zadowolony i wolnym krokiem dążył ku kobiecie. Ranna pomimo utraty krwi jak wolnym krokiem stąpała jak najdalej od mężczyzny. Świat coraz bardziej stawał się niewyraźny, a ona traciła grunt pod nogami. Westchnęła głośno, po czym ostatkiem sił rzuciła ostrożnie dziecko na drugą stronę granicy. Wiedziała, że tam będzie bezpieczny.

Padła na kolana i wydając ostatnie tchnienie odeszła z tego świata. Bóg już zdążył dojść do zimnego ciała kobiety. Zaklnął siarczyście, gdy zauważył brak potomka demonicznej rodziny. Nie mógł go szukać poza granicami Tartarosu i dobrze o tym wiedział.

Tymczasem mały chłopczyk przez upadek obudził się. Z głośnym stęknięciem rozejrzał się po okolicy. Widząc krew na swoich ubraniach miał ochotę krzyknąć, jednak jego uwagę przykuło co innego. Podniósł się powoli z ziemi, po czym schował w krzakach i uważnie przyglądał pewnemu mężczyźnie i kobiecie leżącej u jego stóp. Serce mu zamarło, gdy zobaczył jej twarz. Łzy zebrały się do oczu, by po chwili skapywać na ziemię. Odsunął się pośpiesznie od tego makabrycznego widoku. Niestety przez swój ruch liście zaszeleściły i przykuły uwagę morderczy, który skierował swój wzrok na chłopczyka. Maluch wybiegł z krzaków i ile sił w nogach pobiegł przed siebie łkając głośno. Nie wiedział gdzie jest, dlaczego to się stało, ale musiał przeżyć. Dla rodziców.

Po długim biegu opadł na trawę zanosząc się szlochem. Nie minęła chwila, gdy  maluszek zasnął.

Tuż w okolicy pełnił patrol jeden z  Nanimo. Znudzony tym ciągłym chodzeniem w kółko zatrzymał się na chwilę i rozejrzał po okolicy. Westchnął ciężko, po czym wolnym krokiem szedł dalej. Jednak jego uwagę przykuł fragment ubrania na jednej z gałęzi krzaka. Zaskoczony wyciągnął swoją broń oraz czujnie kroczył przed siebie. Zatrzymał się jednak w pewnej odległości, gdy jego oczom ukazała się mała kuleczka leżąca i dygocąca pod jednym z drzew. Wolnym krokiem podszedł cichym i wolnym krokiem do niej. Już miał zaatakować, gdy zauważył, że było to dziecko. Małe, na oko sześć lat dziecko.  Klęknął  na jedno kolano przed dzieckiem i dokładnie mu się przyjrzał. Poszarpane ubrania, na których gdzieniegdzie widać było zaschniętą krew oraz świeżą po zadrapaniach od gałęzi. Nanomi westchnął ciężko znowu wracając do pionu. Ostrożnie, by nie zbudził malucha wziął go na ręce i zaprowadził do swojego domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro