Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

W końcu doszliśmy do domu Blanki. Gdy tylko przekroczyłam próg poczułam uderzającą falę magii i radości, która tam panowała.

- Jestem! - zawołała dziewczyna.

- Gdzie tyle byłaś? - jej mama weszła do przedpokoju, gdzie staliśmy.

- Dzień dobry. - powiedzieliśmy w jednym czasie z Michaelem.

- Yyyy.... dzień dobry... - odpowiedziała. - Kto to? - skierowała do córki.

- To Diana i Michael. - odpowiedziała wskazując.

- Miło mi poznać. - podałam jej rękę.

- Mi również. - Mike zrobił to samo. - Przyszliśmy tu dlatego, ponieważ chcieliśmy powiedzieć, że pani córka została źle potraktowana. Uderzono ją. - mówił Mike, a Blanka pokazała ranę na czole

- Boże! Kto ci to zrobił? - krzyknęła kobieta.

- Julie...

- Czy to ta Julie!? - do przedpokoju wbiegła Alicja.

Była to czternastoletnia, szczupła dziewczyna. Miała włosy w kolorze ciemny blond, które wyglądały jakby były złote i zielone oczy. Na pierwszy rzut oka wydawała się być bardzo sympatyczną.

- Cześć. - powiedzieliśmy w jednym czasie z Miki'em i pomachaliśmy jej. Jeju, czy my wszystko musimy robić równo? Co z nami jest?

- Yyy... cześć. Co oni tu robią?

- Przyszliśmy tylko powiedzieć waszej mamie o tym, że Julie uderzyła Blankę.

- Pogadam sobie z nią jutro.

- Tylko nie zrób czegoś głupiego, bo jak ja ją uderzyłam to poszliśmy z Michaelem do nauczycielki. - wytłumaczyłam, wzruszając ramionami.

- Ja bym jej jeszcze dołożyła. - powiedziała, ale po chwili spojrzała na swoją mamę szczerząc się. - Może pójdziemy do mojego pokoju? - zaproponowała.

- Jasne. - odpowiedziałam. - Czemu nie? No chyba, że masz coś przeciwko Mike?

- Nie, możemy na chwilę iść. - rzekł.

Weszliśmy do pokoju Alicji.

Był średniej wielkości a ściany były pomalowane na jasny zielony. Pod oknem stało jednoosobowe łóżko a obok biurko. Biurko to było zbiorowiskiem różnorodnych, potrzebnych i tych mniej rzeczy. Wszędzie leżały jakieś rysunki, kartki, wycinki itp. W kącie obok stał piękny łuk i strzały. Na pufie obok małego stoliczka leżała włóczka i szydła. Ściany były zaklejone różnorodnymi plakatami i rysunkami jakiś magicznych istot. Jedno w tym pokoju było podobne do mojego. Na jednej ze ścian wisiało kilka plakatów z The Jackson 5. Widać było, że Alicja też jest fanką tego zespołu.

- Jeju... - Mike popatrzył na plakat ze swoja podobizną nad łóżkiem dziewczyny. - Nie wiedziałem, że mamy taką fankę. Bardzo mnie to cieszy. - był uśmiechnięty, ale ja dostrzegłam lekko zarumienione policzki chłopca.

- Od zawsze uwielbiam was słuchać. - powiedziała Alicja.

- Ja też kocham wasz zespół. - dodałam. Mike spojrzał na mnie z uśmiechem.

- Nie wiedziałem... - nadal był różowy.

- Widzę, że masz dużo zainteresowań. - skierowałam to do Alicji, patrząc na jej rysunki.

- Nie wiedziałam jaki mam talent, więc zaczęłam próbować wszystkiego po kolei. - rzekła.

- Też uwielbiam rysować. - mruknęłam cicho.

- I co ze sprawą z Julie? - zapytała po chwili.

- Niby wygraliśmy. - powiedziałam siadając na łóżku. - Ale nic nie wiadomo. Julie jest sprytna i tak szybko nie da o sobie zapomnieć.

- Najprawdopodobniej szykuje na was jakąś zemstę, ale jeśli chcecie, to na następny raz ją jej pokażę.

- Heh, dzięki. - powiedziałam.

Nagle do pokoju weszła mama Alicji.

- To co? Gotowi?

- Yyyy...przepraszam, ale na co? - zapytał Mike.

- Dziś malujemy ściany w salonie. Pomyślałam, że może zechcielibyście do nas dołączyć? - popatrzyłam na Michaela.

- To może być fajna zabawa. Dlaczego nie? - odpowiedział.

- Chodźcie. - Alicja zaprowadziła nas do salonu, gdzie założyliśmy czapeczki z papieru i zaczęliśmy malować pomieszczenie.

Najpierw zajęliśmy się sufitem, który poszedł bardzo szybko. Potem dopiero zaczęło się dziać. Z początku pomalowaliśmy wszystkie ściany na złoto, ale potem... gdy dokańczałam malować, nagle usłyszałam za sobą:

- Hej, Diana! - to była Alicja. 

Gdy tylko się odwróciłam na mojej twarzy wylądowało wiaderko fioletowej farby. Zdążyłam tylko zamknąć oczy i usta po czym całą byłam ubrudzona. Nagle z twarzy Alicji znikł uśmiech bo sama została oblana zieloną farbą. Zaczęła się prawdziwa wojna, każdy chlapał się na wzajem. Ja w Michaela, on w Blankę, Blanka w swoją mamę, jej mama we mnie, ja w Alicję i tak w kółko. Zabawa trwała w najlepsze aż dwie godziny.

Po tym usiedliśmy wszyscy na podłodze i popatrzyliśmy na skończone ściany. Wszystkie miały kolorowe plamy, przez co wyglądało to bardzo fantastyczne!

- Brawo! Jestem z was dumna. Nasz salon wygląda pięknie! - powiedziała mama Blanki i Alicji.

- To była naprawdę świetna zabawa. Dziękuję. - rzekłam, ciągle patrząc na efekt naszej pracy a raczej zabawy.

- Która godzina? - zapytał po chwili Mike.

- Yyyy... - kobieta przetarła pochlapany kolorami zegarek i spojrzała na niego. - Kilka minut po siedemnastej. - rzekła.

- O nie! - Michael błyskawicznie wstał.

- Co się stało? - zapytała Alicja.

- Za pół godziny mam próbę. Jeśli się spóźnię tata mnie... tata będzie zły. - powiedział ze spuszczoną głową. Widziałam, że nie chodzi tylko o złość, Joe najprawdopodobniej by go zbił.

Nagle klamka przekręciła się i do domu wszedł tata dziewczyn.

- Dzień dobry. - powiedzieliśmy z Michaelem.

- Yyyy... co tu się dzieje?

- Tato! - Alicja podskoczyła jak poparzona i podbiegła do mężczyzny. - To jest Diana i Michael. Potrzebują twojej pomocy. Chodzi o to, że Mike ma za pół godziny próbę, a nie ma jak szybko znaleźć się w domu. Proszę odwieź ich. Proszę, proszę, proszę! - błagała prawie na kolanach.

- Ale...

- Oni odprowadzili Blankę bo taka jedna dziewczyna ją uderzyła. - powiedziała szybko złotowłosa.

- Co?! - zdziwił się mężczyzna.

- Nie ważne. Potem ci opowiem, ale teraz musisz ich odwieść do domów.

- No dobrze. Jeśli to takie ważne. - westchnął.

- Tak, bardzo. Michael nie może się spóźnić. - rzekłam.

- W takim razie wsiadajcie. - powiedział tata Blanki i Alicji.

- Dziękuję panu bardzo. Ratuje mi pań życie. - powiedział z uśmiechem Mike. To prawda. Tata Alicji ratuje mu życie. W prawdzie bardziej skórę, ale mniejsza o to.

Po chwili wszyscy siedzieliśmy już w samochodzie. Michael podał mężczyźnie adres i ruszyliśmy z piskiem opon. Po około dziesięciu minutach jazdy znaleźliśmy się przed domem chłopca. Był naprawdę bardzo mały.

- No to pa. - powiedziała Alicja. Mike otworzył drzwi samochodu.

- Widzimy się w szkole. - dodałam.

- Tak, do jutra. - odpowiedział Michael. - I jeszcze raz bardzo panu dziękuję.

- Nie ma za co.

- Do widzenia. - Mike zamknął drzwi i odszedł, wiedząc co czeka go w domu.

Teraz to ja podałam swój adres i dalej ruszyliśmy.

- Z kim się przyjaźnisz? - zapytała po chwili Alicja.

- Yyy.... przyjaźniłam się z Mary, ale dziś zachowała się bardzo podle i teraz nie mam przyjaciół.

- A Michael?

- Yyy... Michael...on jest tu dopiero drugi dzień więc, jeszcze nie wiem.

- Serio? Wyglądacie na starych, dobrych przyjaciół. - rzekła.

- Naprawdę? - zdziwiłam się.

- No tak. Jest fajnym chłopakiem, więc radziłabym ci się z nim przyjaźnić. Chłopcy tak szybko nie obrażają się jak dziewczyny. A zresztą...może kiedyś... - trąciła mnie łokciem tajemniczo się uśmiechając.

- Proszę cię. - zarumieniłam się.

- No co? A tak w ogóle, to ze mną też możesz się przyjaźnić. Co z tego, że jesteśmy z innych klas. Przerwy i po szkole możemy spędzać razem, jeśli chcesz.

- Nie masz swoich przyjaciół? - zapytałam.

- Mam dużo znajomych, ale żaden nie jest najlepszą przyjaciółką. - uśmiechnęła się.

- Jeśli tak, to czemu nie? - odwzajemniłam uśmiech.

Nie no, nie wierzę, ktoś proponuje mi przyjaźń. To chyba pierwszy i ostatni taki przypadek.

Zauważyłam swój dom i auto zatrzymało się.

- No to do jutra! - powiedziała Alicja.

- Do jutra. - pożegnałam się. - Dziękuję panu bardzo i do widzenia.

- Do widzenia! - odpowiedział i samochód zniknął gdzieś za horyzontem.

Weszłam do środka, dopiero teraz spostrzegając, że nadal jestem cała w kolorowych farbach. Co ja powiem mamie?

- Jesteś już? - o wilku mowa. - Gdzie tyle... - popatrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi oczyma. - A co ci się stało?

- Yyyyy...nic. - uśmiechnęłam się lekko.

- No przecież widzę, że jesteś cała w farbie. - zmarszczyła lekko brwi. 

- No bo... malowaliśmy salon. - wyszczerzyłam się.

- Jaki salon? Gdzie? Natychmiast mi powiedz gdzie ty byłaś?!

- No jeju, dlaczego krzyczysz? Byłam u koleżanki. - odpowiedziałam ściągając buty.

- Jakiej koleżanki? Mary? - weszła za mną do kuchni.

- Nie. Z Mary już się nie przyjaźnimy. Długa historia. Byłam u Alicji.

- U kogo?

- U mojej nowej koleżanki Alicji. Taka pokręcona czternastolatka z siódmej d.

- Nie znam takiej. Sama tam byłaś? - naciskała.

- Nie, z Michaelem. Byliśmy tylko odprowadzić siostrę Alicji, Blankę bo Julie ją uderzyła.

- Na pewno?

- Przecież, wiesz, że tak. Gdzie niby miałbym być.

- No dobrze. A teraz biegnij pod prysznic

Zrobiłam co kazała. Gdy już wyszłam, padłam zmęczona na łóżko. Była już osiemnasta trzydzieści a ja musiałam jeszcze odrobić lekcje. W prawdzie było ich mało, ale jednak. Wtedy przypomniały mi się chwilę spędzone u Riverqueen'ów. Na ustach mimowolnie pojawił mi się szeroki uśmiech.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro