Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37


Michael pov

Właśnie odpoczywałem z Marią w salonie na jednoosobowym fotelu, w wynajętym przez nas domku i nie miałem co ze sobą począć. Blondynka siedziała mi na kolanach, bawiąc się moimi włosami i chichocząc pod nosem. 

Ja zastanawiałem się nad jednym. Mianowicie, dlaczego Diana się na nas obraziła? Po tym jak Maria sobie z niej zażartowała, ta opuściła nas, wracając do domu. My nie widzieliśmy sensu w dalszym spacerowaniu, zwłaszcza, że robiło się coraz zimniej, więc także poszliśmy. Od tego czasu, nie widziałem się z brunetką. Chyba siedziała w swoim pokoju, nie odzywając się do nikogo. Naprawdę nie chciałem, żeby się na mnie złościła, ale to nie moja wina, że nie miała dziś poczucia humoru. 

   Nagle drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wkroczyła Alicja, a za nią Tito, niosący w rękach... Dianę?!

Gwałtownie wstałem, powodując, że Maria siedząca na moich kolanach spadła twardo na podłogę. Spojrzała na mnie zdziwiona, marszcząc z niezadowoleniem brwi, jednak ja nie zwróciłem na to uwagi. Ominąłem ją, podchodząc do złotowłosej.

- C-co się stało? - popatrzyłem na bladą brunetkę, trzymaną przez mojego brata. 

Alicja zdjęła kurtkę i szal, po czym podeszła do mnie, i uderzyła z całej siły w twarz. Złapałem się za piekący policzek, zupełnie zdezorientowany.

- Co się stało? Co się stało?! Naprawdę jesteś takim idiotą, czy tylko udajesz?! - wydarła się, piorunując mnie wzrokiem. - Jak mogłeś zostawić Dianę samą, i wrócić do domu?! 

- Co? A-ale ja.. nie zostawiłem jej. - wyjąkałem, nie wiedząc co się tu teraz dzieje. - Obraziła się i odeszła. Byłem pewny, że od dawna jest w waszym pokoju. - rozłożyłem bezradnie ręce.

- Tak? A to dziwne, bo kiedy ty razem z nią...! - wskazała palcem, na siedząca na podłodze Marię. - ... wróciłeś do domu, to Diany jeszcze nie było! 

- Nie wiedziałem tego, przysięgam! Nie zostawiłbym jej samej, nigdy w życiu! - próbowałem się bronić. 

- Zabawne, bo razem z Tito znaleźliśmy ją nieopodal w zaspie, trzęsącą się z zimna i ledwo co przytomną! - krzyczała.

Wtedy zamarłem. Diana... moja słodka Diana, sama? I... i to przeze mnie? Poczułem niemiłosierne ukłucie w klatce piersiowej i szum w głowie. To wszystko moja wina.. Nagle jakby ocknąłem się z długiego transu, zrozumiałem wszystko, życie przeleciało mi przed oczami. Jaki ja byłem głupi! Ba, nadal jestem! 

- Ja... przepraszam! - powiedziałem łamiącym się głosem, czując jak do moich oczu napływają łzy.

- Daruj sobie, już pokazałeś na co cię stać. - burknęła Alicja, odtrącając mnie jak nic nie warty śmieć. - Chodź Tito, zanieśmy ją na górę, zawiadomię doktora. - usłyszałem jak zwraca się do mojego brata. Ten zerknął na mnie pogardliwym spojrzeniem, wchodząc po schodach.

- Diana, ja.. - wyszeptałem, patrząc w jej stronę. Złapałem się za głowę, zaciskając pięści. - Boże... ja nie chciałem. - mruczałem pod nosem. Ostatni raz popatrzyłem w stronę gdzie zniknęła brunetka, po czym usiadłam zrezygnowany na kanapie. 

- Wszystko w porządku, Mike? - podeszła do mnie Maria, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu.

- Nie! Nic nie jest w porządku, nie rozumiesz?! - zacząłem na nią krzyczeć.

- Przecież ją znaleźli, to nie twoja wina, że...

- Nie moja wina?! Tylko czyja, może powiesz, że Diany?! Gdybyśmy nie pozwolili jej odejść, ta sytuacja nie miałaby miejsca! - nawet nie zauważyłem kiedy po moich policzkach zaczęły spływać łzy. 

- Ale... - odezwała się.

- Chcę pobyć teraz sam. - powiedziałem oschle. - Zostaw mnie samego. - poprosiłem. Blondynka się już nie odezwała, ja natomiast usłyszałem jej oddalające się kroki. 

Moje myśli plątały się bez celnie po umyśle, zwijając w kłębki i tworząc pytania, na które nie miałem odpowiedzi. Jak ja mam to teraz naprawić? A co jeśli ona mnie znienawidzi.. Głupi jestem, już mnie pewnie nienawidzi! Zniszczyłem całą naszą spokojną przyjaźń. Gdybym wtedy nie był takim idiotą i jej nie pocałował, nigdy nie musielibyśmy tak żyć. Nie było by Marii, ani naszych kłótni, tego oddalenia się od siebie i ignorowania. Nie musiałbym tak cierpieć. Och, Michael, przestań ciągle myśleć o sobie i swoich potrzebach! Powinienem raczej zastanowić się, jak to teraz wszytko odkręcić? Przeprosić ją? Nie, to za bardzo zwyczajne. Naprawdę, nie wiedziałem co mam zrobić, myślałem, że od natłoku myśli, mój mózg zaraz eksploduje.

    W czasie kiedy ja siedziałem w salonie rozpaczając i zastanawiając się nad tym, jak wielkim dupkiem jestem, do domku przyjechał doktor. Był przez kilkanaście minut u Diany, po czym opuścił budynek. 

Nawet nie miałem siły wstać i sprawdzić czy wszystko z nią w porządku. A poza tym, pewnie Alicja nawet by mi nie pozwoliła. 

    Nagle poczułem mocne szarpnięcie za ramię, które spowodowało, że gwałtownie wstałem. Podniosłem głowę do góry i zobaczyłem mojego brata, Jackie'go. 

- Coś ty narobił?! - wrzasnął, a ja nie miałem siły mu odpowiedzieć. - Zgłupiałeś do reszty, czy co jest z tobą nie tak?! - patrzył na mnie.

- Przepraszam... - szepnąłem ze smutkiem.

- Kogo teraz przepraszasz? Mnie?! Może łaskawie rusz swój szanowny tyłek i idź przeproś Dianę! - krzyczał.

- Nic jej nie jest? - zapytałem tylko.

- Jest! Zwichnęła sobie kostkę, nie mówiąc o psychice! Dobrze wiesz, że jestem tu z was wszystkich najstarszy i się wami opiekuję, więc gdyby spotkało ją coś gorszego, ja byłbym za to odpowiedzialny! 

- Ja naprawdę nie chciałem...

- Zawiodłeś mnie Michael, naprawdę mnie zawiodłeś... - odpowiedział tylko, zostawiając mnie samego ze swoimi myślami. Czułem się jeszcze gorzej.

Iść do niej, nie iść? Alicja mnie wpuści, a może to Diana nie będzie chciała mnie widzieć?

Trudno, raz kozie śmierć.

Po wielu namysłach, w końcu postanowiłem wyjść schodami na górę. Zatrzymałem się przed drzwiami do pokoju dziewczyn, wciągając do płuc powietrze. Po chwili zapukałem delikatnie, czekają na jakiś odzew z ich strony. Po kilku sekundach zobaczyłem jak klamka porusza się i zza drzwi zagląda Alicja.

- Co chcesz? - zapytała oschle.

- Ja... mógłbym zobaczyć się z Dianą? - zrobiłem maślane oczy.

- Nie wiem czy ona chcę cię widzieć. - zlustrowała mnie wzrokiem.

- Proszę... muszę z nią porozmawiać. - nalegałem.

- Oooo, teraz chcesz gadać, ale kiedy zostawiłeś ją samą na dworze, to nawet się za nią nie oglądnąłeś. - syknęła przez zęby.

- Nie zostawiłem jej! - zacząłem się bronić. - Alicja błagam cię, z całego serca. Nie widzisz, że żałuję tego, co zrobiłem? - spojrzałem na nią. - Wiem, że jestem dupkiem i idiotą, ale proszę... daj mi z nią porozmawiać. - powiedziałem na jednym wydechu, czując jak oczy szklą mi się od łez.
Dziewczyna przyglądała mi się przez chwilę, z uchylonymi lekko wargami, nic nie mówiąc.

- Masz pięć minut. - mruknęła pod nosem, wychodząc na korytarz i otwierając przede mną drzwi do ich pokoju.

- Dziękuję, Boże... Alicja, j-ja.. - język zaczął mi się plątać.

- Pięć minut. - przypomniała mi, patrząc na mnie kątem oka.

Kiwnąłem głową, wchodząc po woli do pomieszczenia. Zauważyłem siedzącą do mnie tyłem brunetkę, spoglądającą w stronę okna. 

- Diana? - czułem jak głos mi się załamał. 

Dziewczyna gwałtownie odwróciła się w moją stronę. Na jej słodkiej twarzy malował się ból, strach i cierpienie. Do tego widać było, że płakała... Boże, co ja najlepszego narobiłem?

- Diana, ja... 

- Nic nie mów, proszę. - jęknęła ze skruchą.

- Ale ja.. chciałem cię przeprosić. - spuściłem wzrok, podchodząc do niej bliżej.

- Po co? Zaraz po tym, pewnie zrobisz znów coś podobnego. - odparła wstając, i lekko kulejąc, podeszła do okna.

- Nie, obiecuję, ja.. -  nie wiedziałem co powiedzieć.

- Nie składaj obietnic, których nie możesz spełnić. - poprosiła. - Wiesz co? Mam dość wszystkiego, a najbardziej życia. Zastanawiam się, czy umieranie bardzo boli? -powiedziała cicho 

- Diana... co ty mówisz? - przeraziłem się nie na żarty.

- Nie ważne... - szepnęła, odwracając się w moją stronę. - Wiesz Michael, zaskoczyłeś mnie. - spojrzała na mnie pustym wzrokiem. - Nie sądziłam, że stać cię na coś takiego. - widziałem łzy w jej oczach. - Ja... ja chyba straciłam do ciebie zaufanie, już na zawsze. Myślałam, że gorzej być nie może, a tu proszę. - po jej policzku spłynęła bezbarwna łza. 

- Ale Diana, daj mi to wytłumaczyć... - patrzyłem na nią, a moje serca waliło jak najcięższy młot.

- Tutaj nie ma nic do tłumaczenia Michael. Nigdy nie będzie tak samo. Mnie jest wszystko obojętne, jak potoczy się nasze życie dalej. Teraz najlepszym wyjściem będą ciche dni. Trochę od siebie odpoczniemy i tak będzie najlepiej. - dodała. - Po prostu zostaw mnie już w spokoju. - odwróciła się w stronę okna, by ukryć łzy. 

- Ale Diana.. - położyłem dłoń na jej ramieniu, przez co zadrżała.

- Nie dotykaj mnie. 

Patrzyłem na nią w ciszy, nawet nie zwracając uwagi na cieknące po moich policzkach łzy.

- A teraz wyjdź, proszę... - podciągnęła nosem, nadal na mnie nie patrząc.

- Ja...

- Proszę Michael... - odparła, a ja czułem jak cały mój świat się wali. Ostatni raz spojrzałem w jej stronę, by po chwili cicho opuścić jej pokój.

    Na korytarzu stała zniecierpliwiona Alicja. Kiedy wyszedłem, popatrzyła na mnie, jakby chciała abym powiedział jej, o czym rozmawialiśmy. Ja jednak zerknąłem na nią ze smutkiem, spuściłem głowę w dół i zszedłem na dół. Tak jak to powiedziała Diana; już nigdy nie będzie tak samo.

Diana pov

Dni do powrotu do Los Angeles minęły bardzo szybko. Przesiedziałam je samotnie w moim i Alicji pokoju, nie odzywając się do nikogo. Cierpiałam, po prostu cierpiałam. Nadal nie dowierzałam w to, do czego posunął się Michael. Wydaje mi się, że moje serce już tak wiele przebolało, że całkowicie straciło energię. Dniami siedziałam w pokoju, zerkając przez okno. Obiady jadłam też samotnie, nie chciałam być przy stole z Michaelem i Marią. Nie przeżyłabym tego. Noce zaś przepłakałam. Wszystkie. Tak bardzo chciałam o tym zapomnieć, ale nie mogłam. Myśli plątały mi się, tworząc pytania, na które odpowiedzi nikt nie znał. Zamknęłam się w sobie, jeszcze bardziej. Straciłam całkowicie chęć do życia, wszystko było mi już obojętne. Stałam się cieniem samej siebie, to cierpienie zabijało mnie od środka. Od teraz, świat widziałam w szarych kolorach. 

   W końcu wróciłam do domu. Podróż samolotem minęła okropnie, jak dobrze, że była przy mnie Alicja. W głębi duszy cieszyłam się, że na reszcie jestem u siebie, całkowicie bezpieczna.
Nie mówiłam rodzicom o tym, co wydarzyło się w Miles City, nie chciałam ich denerwować. Kiedy zapytali o zwichniętą kostkę, odparłam, że to był niefortunny wypadek, podczas którego wywróciłam się na lodzie, gdy bawiłam się z Jacksonami na śniegu. Nie sądziłam, że tak łatwo w to uwierzą. 

   Mijały kolejne dni, a ja wcale nie czułam się lepiej. Do tego zauważyłam, że Michael jakby chciał mi to wszystko wynagrodzić. Dzwonił do mnie, czekał po lekcjach, co dziennie pytał jak się czuję. Niby to było miłe z jego strony, ale to nie znaczy, że mu wybaczyłam. On chyba po prostu nie dokładnie mnie zrozumiał. Przestałam mu ufać, już nie byliśmy tymi samymi Michaelem i Dianą, nie byliśmy tymi przyjaciółmi co kiedyś. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę się tak czuła. Jak gówno, po prostu. Czasem miałam tak wielką ochotę umrzeć, że zastanawiałam się czy może nie powinnam wybrać się do jakiegoś psychologa. Naprawdę, było ze mną kiepsko...

    Właśnie siedziałam w kuchni, kończąc jeść kolację, gdy usłyszałam dzwonienie telefonu. Dobrze wiedziałam kto to. Postanowiłam to zignorować, tak jak zawsze. Po chwili dźwięk ucichł, a ja odetchnęłam z ulgą. Jakoś dziś wyjątkowo nie chciałam z nim rozmawiać. 

Odłożyłam talerz do kranu i zaczęłam kierować się na górę, kiedy telefon zadzwonił po raz kolejny. Nabrałam do płuc powietrza, zatrzymując się w miejscu. To już szósty raz dzisiaj... Powoli zawróciłam, krocząc niepewnie do urządzenia. Przymrużyłam powieki, wzdychając i w tym samym czasie odbierając.

- Halo? - zapytałam, jakbym wcale nie spodziewała się Michaela.

- Hej Diana. - mruknął z żalem w głosie.

- Cześć.. - przewróciłam oczami.

- Co u ciebie? 

- Michael, widzieliśmy się po szkole, nic nie zmieniło się od tej pory. - odparłam, lekko poirytowana. 

- Racja... - szepnął.

Trochę mnie to denerwowało, on zachowywał się jakby rozmawiał ze mną z przymusu.

- Nie musisz tyle razy dzwonić. - powiedziałam bez większych ogródek.

- Wiem, ale...

- To już nic nie zmieni Michael, zrozum. Nie mam ani siły ani ochoty z tobą rozmawiać, możesz to uszanować? - zapytałam z wyrzutami. - Lepiej spędzaj ten czas z Marią, ona bardziej potrzebuje twojej uwagi. - dodałam, rozłączając się. 

Do moich oczu napłynęły łzy, ale starałam się je odgonić. Głęboko westchnęłam, odkładając słuchawkę i wychodząc schodami na górę. 

   Kolejny dzień w szkole był piekłem. Czułam się tak bardzo zmęczona, obolała i do dupy, że to prawie nie możliwe. Od rana miałam jakieś złe przeczucia, że dzisiaj wydarzy się coś dziwnego lub głupiego. Lekcje dłużyły się niemiłosiernie, a zegary jakby się zatrzymały. Modliłam się w duchu, by w końcu opuścić tą placówkę.

    Dzięki Bogu, o godzinie 15:30 mogłam wyjść z klasy. Nie zwracając na nic uwagi, udałam się schodami na dół. Przebrałam buty i razem z Kate i Steve'm zaczęliśmy kroczyć do drzwi. Nastolatkowie rozmawiali ze sobą o czymś, nie mając zielonego pojęcia w jak kiepskim stanie jestem ja. Opuściliśmy budynek, gdzie obok czekał Michael. Jak zwykle...

- Hej.. - przywitał się smutno ze wzrokiem utkwionym w ziemię.

- Cześć Michael! - odparł radośnie Steve, spoglądając w moją stronę. Chwilę błądził wzrokiem to po czarnoskórym, to po mnie, jakby na coś wyczekiwała. - Ludzie co jest z wami nie tak? - wybuchnął, wyrzucając ręce w powietrze. - Jesteście ze sobą już tak długo i nawet nie całujecie się na powitanie? - zdziwił się. 

Zawstydzona, podniosłam na Michaela wzrok.

- Steve, bo... - zaczęłam, bawiąc się nerwowo palcami u rąk. - Ja... i.. i M-michael, my... - sama nie wiem dlaczego tak bardzo się jąkałam. - My nie jesteśmy razem. - powiedziałam w końcu. - I nigdy nie byliśmy. - spojrzałam na niego.

- Co? - szczęka opadła mu na sam dół. - A-ale jak to?

- Okłamaliśmy was, bo Mike bał się, że będziesz go podrywać. - wytłumaczyłam. 

- Czyli... jesteś wolny? - zapytał chłopaka.

- Nie, on... - wtrąciłam. - On ma dziewczynę... - czułam zbierające się w kącikach moich oczu łzy.
Kate i Steve stali w milczeniu, i nie wiedzieli co powiedzieć. W sumie nie dziwię się im, też byłabym zaskoczona. 

- Muszę już iść do domu, pa. - pożegnałam się, odchodząc. 

   Obtarłam oczy, tak, by nie wydostała się z nich bezbarwna ciecz. Usłyszałam za sobą kroki Michaela, który po chwili szedł już obok mnie. Żadne z nas się nie odzywało, jak gdybyśmy byli sobie całkiem obcy. Nawet nie możecie sobie wyobrazić jak bardzo mnie to denerwowało. Nie rozumiałam tego, tak po prostu. Michael zachowywał się jakby robił mi łaskę, wracając ze mną do domu. A czy ja mu kazałam?! Nie! Mógł sobie lecieć do tej swojej kochanej Marii i żyć z nią długo, i szczęśliwie, ja już miałam to w dupie. 

- Po co codziennie odprowadzasz mnie do domu?! - nagle wybuchnęłam. Nie miałam już siły trzymać tego w sobie.

- Ja... - zdziwił się. - ... przeszkadza ci to? 

- Tak! Bo zachowujemy się jakbyśmy nigdy nie byli przyjaciółmi! - krzyczałam, żywo gestykulując.

- W sensie? - uniósł brwi do góry, a ja miałam ochotę strzelić sobie kulkę w głowę.

- Naprawdę Michael?! Nie zdążyłeś jeszcze tego zauważyć? Nie rozmawiamy, nie śmiejemy się ani nie plotkujemy jak za dawnych lat! Tak właśnie się zachowujemy! 

- Bo zamknęłaś się przede mną! - on także zaczął krzyczeć.

- A ty byś się nie zamknął, gdybym zrobiła ci coś takiego? Zostawiła samego na pastwę losu? - zapytałam, nawiązując do sytuacji w Miles City.

- Przecież cię przeprosiłem, co mam jeszcze zrobić? - wystawił ręce w geście obronnym.

- Co przeprosiny mają pomóc?! Straciłam do ciebie zaufanie, już na zawsze!

- Nie mój problem! Przecież wiesz, że nie chciałem tego zrobić! - powiedział.

- Zmieniłeś się Michael... Ty naprawdę się zmieniłeś. - odparłam cicho.  

- Jakoś ja nie zauważyłem tej zmiany. - syknął spoglądając na mnie.

- Wiesz co? Myślę, że to przez Marię! - zatrzymałam się.

- Co? - podszedł blisko mnie.

- Tak, to ona wszystko zniszczyła! - poczułam jak w moich oczach gromadzą się łzy.

- Dlaczego tak mówisz?! Od zawsze jej nienawidziłaś! - krzyknął.

- Nie! Wcale tak nie było! To ona zabrała mi ciebie! Zabrała naszą przyjaźń! - po moich policzkach zaczęły spływać łzy.

- Ale o czym ty teraz do cholery mówisz!?

- O tym, że gdybyś się z nią nie związał, byłoby jak dawniej! 

- Nie byłoby, nie możesz tego zrozumieć?! - wrzasnął, potrząsając moimi ramionami. Przestraszyłam się... Po raz pierwszy się go bałam. - Pocałowałem cię, zrobiłem coś tak głupiego! To ja zniszczyłem naszą przyjaźń, nie ona! - widziałam jak jego oczy szklą się od łez.

- Tak, a potem zostawiłeś mnie z tym wszystkim samą, wyjeżdżając sobie do Afryki! - zaczęłam robić mu wyrzuty.

- O co ci chodzi?!

- Nie wierzę, ty nadal tego nie rozumiesz! - złapałam się za głowę, podciągając nosem. 

- Czego? Czego nie rozumiem?! - lustrował moją twarz wzrokiem.

- Zakochałam się w tobie! Właśnie tego nie potrafisz pojąć! - wykrzyczałam. Nie obchodziło mnie już nic, to co sobie o mnie pomyśli, czy co teraz zrobi. Nie umiałam tego w sobie trzymać, to za bardzo niszczyło moją psychikę. 

- Co? A-ale... przecież po tym uciekłaś do domu. - zamyślił się.

- Tak, bo poniosły mnie emocje! Byłam szczęśliwa, tak bardzo szczęśliwa! - zaczęłam szlochać.

- Ale...

- Co z tego?! Miałam tylko pieprzone szesnaście lat! - wykrzyczałam.

- Przecież nadal tyle masz!

- No i? Dojrzałam przez ten czas! - patrzyłam na niego mokrymi od łez oczami. - Nazywasz mnie swoją przyjaciółką, ale ja nie potrafię nią być Michael. 

- Myślałem, że..

- Wy chłopaki, zawsze tylko myślicie a nie robicie! Nawet nie wiesz jak ja to przeżywałam! - wtrąciłam.

- Ja też!

- Dziwne, bo kilka dni po tym powiedziałeś, że nic do mnie nie czujesz i poleciałeś sobie do pierwszej lepszej, zapominając o tym cholernym pocałunku! - wyłkałam.

- Nie mów tak o mnie! - po jego policzkach zaczęły spływać gęste łzy.

- Ale to prawda. Ja nadal nie rozumiem w czym ona jest lepsza ode mnie? Możesz mi powiedzieć, bo ja już wariuję?! - spojrzałam mu w oczy.

- Lepiej się z nią dogaduję... - powiedział jak na zawołanie.

- Błagam cię, nie wciskaj mi takich kitów! Znasz ją cztery miesiące! Cztery! My znamy się trzy lata! - wyszlochałam.

- Co z tego?! - patrzył mi w twarz. - Wiesz Diana, z początku nie przepadałem za Marią, na prawdę. - mówił jak na spowiedzi. - Ale chyba naprawdę ją pokochałem. - te słowa sprawiły mi tak wielki ból, myślałam, że tam umrę. 

- Dlaczego? Dlaczego Michael? - szlochałam, cała się trzęsąc. - Ja tak bardzo cię kochałam.. - wyszeptałam, na tyle głośno, że chłopak to usłyszał. - Mogło być tak pięknie, ale ta... ta... ta idiotka wszystko zniszczyła! - krzyknęłam, sama nie wiedząc jakiego słowa użyć, by nazwać Marię. 

- Nie mów tak o niej. - odparł.

- W czym Michael, w czym jest lepsza? Dlaczego właśnie ona? - nie dałam za wygraną.

- Boże, nie wiem! Przynajmniej jest bardziej dziewczęca! - wyparował. 

- Nie dobijaj mnie, błagam! DZIEWCZĘCA? To o to chodzi? Bo ja wspinam się po drzewach i nie maluję paznokci, dlatego wolisz ją? Jesteś głupcem Michael!

- Super, ty nie jesteś lepsza. - burknął.

- Idiota! - uderzyłam go w klatkę piersiową. - Jesteś.. tylko.. - mówiłam, nadal go popychając i przy okazji kilka razy mocno policzkując. - ...jednym... wielkim... - próbował mnie powstrzymać, ale ja nadal robiłam swoje. - ... DUPKIEM! - wrzasnęłam. - Nienawidzę cię! - wyszlochałam. 

Łzy spływały mi po policzkach całymi oceanami. W głowie słyszałam dziwny szum, a serce szybko obijało się o moją klatkę piersiową. 

- Ja ciebie też! - krzyknął.

- Świetnie, w takim razie koniec naszej przyjaźni! 

- Super, bardzo się cieszę!

- A więc żegnaj Michael, już na zawsze! - przetarłam oczy dłonią, by móc ostatni raz na niego spojrzeć.

- Żegnaj Diana.. - odwrócił się i... odszedł. Tak po prostu.

Czułam się najgorzej na świecie. Moje życie całkowicie się zawaliło, a serce rozpadło na miliardy kawałeczków, których już nikt nie poskłada. Myślałam, że z rozpaczy zaraz zwariuję. W klatce piersiowej czułam niemiłosierny ból, który przechodził przez całe moje ciało. Byłam niczym, tylko wrakiem dawnej, wesołej i szczęśliwej Diany Butterfly. Nic się nie liczyło, życie przeleciało mi przed oczami. Miałam tak wielka ochotę umrzeć, że wprost błagałam w tej chwili o to Boga. 

   Nie wiem jakie cudem, ale udało mi się dojść do domu. Cicho weszłam do budynku, chcąc zostać niezauważona. Popędziłam po schodach, wpadając do pokoju i zakluczając drzwi. Rzuciłam się na łóżko, oddając rozpaczy. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego co ja zrobiłam! Nazwałam go idiotką, dupkiem?! Ja.. powiedziałam, że go nienawidzę?! Na nowo wybuchnęłam płaczem, nie umiejąc powstrzymać łez.

- Diana? - usłyszałam głos taty. Niech to szlag!

- Co?! - starałam się brzmieć normalnie, co oczywiście było niemożliwe. 

- Wpuść mnie. - poprosił.

- Po co? 

- Bo tak, wpuść! 

- Ale ja nie chcę! - otarłam łzy.

- Bo rozwalę drzwi, wiesz, że jestem do tego zdolny. - zagroził.

- No dobra... - westchnęłam. 

Szybko chwyciłam chusteczkę wycierając mokre policzki i próbując się uspokoić. Wzięłam dwa głębokie wdechy i powoli otworzyłam drzwi. Wpatrzona w podłogę, wpuściłam tatę, z powrotem siadając na łóżku.

- Co się stało? - zapytał, stając przede mną.

- Nic.. - mruknęłam.

- Przecież widzę Diana, jestem twoim ojcem.

- Ja.. - zastanawiałam się nad jakąś sensowną wymówką. - Nie zdałam ważnego egzaminu. - wypaliłam po chwili.

- Tak, tak, uważaj bo ci uwierzę. Myślisz, że dam się nabrać, że te morze gorzkich łez wylałaś z powodu głupiego egzaminu? - zapytał. 

Cholera, dlaczego on mnie tak dobrze zna?

- A-ale.. to prawda.. - jęknęłam ze skruchą.

- Ehhh, ta dzisiejsza młodzież.. - westchnął. - No nic, powiesz kiedy indziej. - odparł zrezygnowany, wstając. - Tarzan! - zawołał mojego psa.

- Nie! Zabierz go stąd! - poprosiłam. Nawet jego nie miałam ochoty teraz widzieć. 

- Jak tam chcesz. - powiedział, opuszczając pokój. 

Schowałam głowę w poduszce, chcąc zapaść się pod ziemię. 

   Wtedy właśnie przypomniałam sobie o czymś naprawdę ważnym. A raczej o kimś. O osobie, z którą potrzebowałam teraz porozmawiać, wypłakać się w ramię i która jako jedyna by mnie zrozumiała. 

   Szybko wstałam z łóżka, po raz kolejny ocierając dłońmi mokre policzki. Otworzyłam drzwi, pociągając nosem i kierując się schodami w dół. Do nikogo się nie odzywając, opuściłam budynek, czując kolejną nadchodzącą falę łez. 

Szybkim krokiem przemierzałam ulice miasteczka, starając się odgonić myśli o Michaelu. Może w takim stanie nie powinnam chodzić po drodze, ale co miałam zrobić. Skręciłam w znaną mi na pamięć drogę, czując spływające po policzkach łzy. Kiedy tylko przymknęłam oczy widziałam jego twarz, śliczny uśmiech i ciemne tęczówki. To wszystko tak bardzo bolało. Miałam ochotę rzucić się pod samochód, ale przecież jestem zbyt wielkim tchórzem.

Po kilku minutach znalazłam się na miejscu. Podeszłam do średniego, białego domu, w którym miałam okazję nie raz przebywać. Zatrzymałam się pod drzwiami, zastanawiając przez chwilę czy aby na pewno dobrze postępuję. Nabrałam do płuc powietrza by po tym głośno zapukać.

 Byłam w tak wielkim dołku, że łzy same leciały mi z oczu. Po krótkim czasie klamka poruszyła się i drzwi zostały otworzone. Przede mną stanęła wysoka, brązowo włosa dziewczyna z morskimi oczami i kilkoma piegami na nosie. Niesamowite, jak bardzo dobrze ją znałam.
Spojrzałam na nią smutnym wzrokiem, pociągając nosem.

- Diana? - usłyszałam tak znany mi przez wiele lat głos. - Co się stało? - po tym wybuchnęłam głośnych płaczem. Nastolatka przytuliła mnie mocno a ja już do reszty się rozkleiłam. - Kto ci to zrobił? - pytała, ale ja nie dałam rady odpowiedzieć. Emocje mną zawładnęły i nie umiałam wymówić nawet jednego, krótkiego słowa. - Chodź na górę. - pociągnęła mnie za rękę.

Już po chwili siedziałyśmy na łóżku w jej pokoju, w zupełnej ciszy. Starałam się uspokoić i powstrzymać łzy, ale nie było to w tym momencie możliwe.

- Powiesz mi teraz co się stało? - zapytała, spoglądając ze zmartwieniem w moją twarz.

- Ja... przepraszam, że tak przyszłam bez zapowiedzi. - mruknęłam ze skruchą. 

- Nic się nie stało, przecież wiesz, że zawsze możesz tu przychodzić, jesteś dla mnie jak siostra.

- Wiem Mary, ale przepraszam. Nasz kontakt zepsuł się w podstawówce i jeszcze nie zdążyłyśmy go odnowić, ale jesteś jedyną osobą, z którą mogę szczerze porozmawiać i która mnie wesprze. - podciągnęłam nosem.

- Dobrze, ale teraz powiedz co się stało? - odparła.

- Ja... - czułam w gardle dużą gule, która nie pozwalała mi się odzywać. - Pokłóciłam się z Michaelem. - załkałam.

- Oj kochana, jedna kłótnia to nie problem. - powiedziała.

- Wiem, ale... to była bardzo ostra kłótnia... - otarłam łzy. - Bo ja.. nazwałam go idiotą..

- Jeśli sobie zasłużył to nie masz co płakać. - próbowała mnie pocieszyć.

- Ale ty nie rozumiesz... ja mu powiedziałam, że go nienawidzę. - zaczęłam szlochać.

- Diana... - przysiadła bliżej mnie. - Najwidoczniej tak musiało być. Skoro tak go nazwałaś, to miałaś powód. Może to czas by o nim zapomnieć? - zapytała, lustrując moją twarz wzrokiem. - A poza tym ludzie często mówią pod wpływem emocji rzeczy, których potem żałują. Powiedziałaś, że go nienawidzisz, tak? To przecież nic złego..

- Tyle, że w rzeczywistości ja go kocham.. - odparłam. Mary patrzyła na mnie przez chwilę jak na przybysza z innej planety.

- Ale... co?! - zdziwienie na jej twarzy było bezcenne. - Ja wiedziałam! Od podstawówki to było czuć w powietrzu, mówię ci! - mówiła podekscytowana. - Moment, skoro go kochasz to dlaczego nie jesteście razem, tylko właśnie się pokłóciliście? Ale czekaj wy w ogóle jesteście parą czy jak? Jeśli tak, to ile? Zabiję cię, że mi wcześniej nie powiedziałaś! - darła się.

- Nie, bo... - przełknęłam głośno ślinę. - On.. on ma dziewczynę. - na nowo wybuchnęłam płaczem.

- Jezu Chryste.. - powiedziała tylko. - A to drań! Przepraszam cię Diana, to zabrzmi podle, ale a nie mówiłam! - krzyknęła. - Wiedziałam, że pewnego dnia przyjdziesz do mnie z płaczem, przez Michaela. - powiedziała a ja przypomniałam sobie nasze kłótnie z siódmej klasy.

- Pocieszające, wiesz. - burknęłam pod nosem.

- No to opowiadaj jak to się wszystko zaczęło. - rozsiadła się po turecku, wpatrzona w moją osobę.

- Chyba cię coś boli, jeśli myślisz, że będę ci teraz snuła opowieści o mnie i Michaelu. - zaśmiałam się sarkastycznie.

- No uspokój się Diana i gadaj! - krzyknęła, marszcząc brwi. 

Ja tylko westchnęłam, po czym zaczęłam swoje historie życiowe. Opowiadałam jej o naszej przyjaźni, Jacksonach, wpadaniu na siebie i robieniu głupstw. Mówiłam o fortecy i wspólnych wakacjach, sprawie z Josephem i Jaskini Jaskiniowców. Mary słuchała mnie z uwagą, czasem przerywała, żeby dodać jakąś swoją mądrość. Opowiadałam dalej, przypominając sobie atak terrorystyczny, oglądanie z Michaelem Egzorcysty i noc u niego. Na twarzy mojej przyjaciółki pojawiało się coraz to większe zszokowanie, a czasem dziewczyna poruszała dwuznacznie brwiami. W końcu zaczęłam opowiadać o jego urodzinach i Wesołym Miasteczku.

- Mary? - spuściłam wzrok, czując jak serce nerwowo obija się o moją klatkę piersiową.

- No? - patrzyła na mnie.

- Bo on mnie pocałował. - mruknęłam, czując ogromy rumieniec na policzkach.
Dziewczyna spoglądała na mnie z uchylonymi ustami i wybałuszonymi oczami.

- Że co...? - jej szok nie znał granic.

- No tak jakoś wyszło.. - powiedziałam cicho, bawiąc się palcami u rąk. 

- Jak, kiedy, gdzie, dlaczego, jakim cudem?! No i co potem było? Dlaczego w takim razie nie jesteście razem? Czyli on też cię kocha? Diana czemu mi nie powiedziałaś?! Jak to wyglądało, gdzie to było? Co potem zrobiłaś? Jezu, opowiadaj natychmiast! - zadała serię pytań.

- Ja.. 

- Nie pyszcz dziecinko, tylko opowiadaj! - nakazała. 

Zachichotałam cicho, czując się tak bardzo bezpiecznie. 

- No więc.. to było na następny dzień po jego urodzinach. - zaczęłam z delikatnym uśmiechem. - Nocowałam u niego bo kiedy wróciliśmy z Wesołego Miasteczka to było już późno...

- Wtedy też spaliście na jednym łóżku? - przerwała mi z cwaniackim uśmiechem.

- Niee! Wtedy nie! - zaprzeczyłam. - Dasz mi po ludzku dokończyć? 

- No dobra, dawaj. - patrzyła na mnie z wyczekiwaniem.

- No więc następnego dnia od rana nam odwalało. Ganialiśmy się po łąkach i łaskotkaliśmy. Wiesz, wydaje mi się, że on już wtedy chciał mnie pocałować, leżeliśmy na trawie i się nade mną nachylał, ale przerwałam to wszystko. 

- Jak mogłaś?! Wiesz jakie to by było urocze! - wtrąciła a ja posłałam jej wściekłe spojrzenie.

- No i potem po obiedzie siedzieliśmy na leżakach i zapytałam, czy ktoś mu się podoba to odparł, że nie. Kiedy ja przyznałam się, że mam kogoś na oku, szklanka którą trzymał w ręce rozpadła się na biliard kawałków. 

- W sensie, że z zazdrości mocno ścisnął i pękła? - zaciekawiła się. Chwilę siedziałam w milczeniu, zastanawiając się nad jej pytaniem.

- W sumie to nie wiem. - spojrzałam na nią, wzruszając ramionami.

- No ale dobra, co było dalej? 

- Poszliśmy do łazienki i tam mnie pocałował. - powiedziałam cicho.

- No ej! Co tak ogólne, daj więcej szczegółów! - krzyknęła niezadowolona.

- Ty to jesteś jednak walnięta. - zaśmiałam się.

- Nie gadaj bzdur, tylko opowiadaj! 

- No jeny... stał obok kranu, ja obok i w pewnym momencie zbliżył się do mnie i pocałował. - gestykulowałam.

- Jeszcze więcej detali poproszę!

- Mary!

- Diana gadaj, bo się do ciebie więcej nie odezwę! - zagroziła mi.

- Ta, na pewno, nie dasz rady! - powiedziałam pewna swoich słów.

- No Dianaaa.. - zrobiła maślane oczka.

- Rany.. - westchnęłam. - zaczął się przybliżać to się cofnęłam, ale za mną była ściana. Potem stał już tak blisko, że dosłownie czułam jego oddech na swoim policzku. Nie wiedziałam co miałam wtedy zrobić! Cały mój świat zaczął wirować, wiesz jaki to był stres? Normalnie gorzej niż jak nas wiedźma od historii pytała! - przyznałam. 

- No i? Co było dalej?!

- Noo.. pocałował mnie.

- Ale jak to wyglądało? Jaki to był rodzaj pocałunku? - naciskała.

- Chryste, nie wiem! Po prostu dotknął swoimi wargami moich! - wrzasnęłam, lekko podirytowana.

- A potem?! 

- Uciekł.

- Uciekł?!

- Uciekł.

- Ale uciekł?! - krzyczała zszokowana.

- No mówię przecież. - wzruszyłam ramionami.

- A to drań! No ale potem rozmawialiście o tym, czy jak?

- Tak, powiedział mi wtedy, że ten pocałunek to był błąd, i że jesteśmy tylko przyjaciółmi. - odparłam obojętnie.

- Nie gadaj!

- Tak.

- Ja pierniczę, serio? Diana, uhuuu ale nowości się dowiedziałam.

- To i tak się już nie liczy, bo z naszą przyjaźnią koniec. - poczułam zbierające się w moich oczach łzy.

- Co, dlaczego? - zdziwiła się.

- Bo mu tak dzisiaj powiedziałam. 

- Kurde Diana! Wiecznie musisz mieć jakieś problemy? To na co ty czekasz, idź do niego i powiedz co czujesz! - wskazała ręką drzwi.

- Powiedziałam mu to dzisiaj! - rozkleiłam się. - Ale nie rozumiesz? On ma dziewczynę! - czułam jak po moich policzkach spływają gorzkie łzy.

- Pewnie jakąś tępą idiotkę, dawaj do niej adres to pójdę i sobie ją zamorduję, nie będziesz miała nic przeciwko, co nie? - zapytała. 

Spojrzałam na nią mokrymi oczami, starając się uśmiechnąć, przez co wyszedł tylko grymas. 

- Och Mary, nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym cofnąć czas. - załkałam. - Jest mi tak cholernie smutno. - szepnęłam, podciągając nosem. Wtedy poczułam jak brunetka obejmuje mnie mocno, klepiąc po ramieniu.

- Diana.. biedactwo. Co teraz z wami będzie?

- J-ja.. n-nie mam pojęcia. - szlochałam. - Powiedziałam mu, ż-że to koniec, a więc tak chyba m-musi być. - popatrzyłam na nią.

- Dasz radę, w końcu kiedyś o nim zapomnisz i będzie jak dawniej. 

Ale ja nie chcę, nie chcę o nim zapominać.. 






***

dzieńdoberek, 

ok, ok, ok, nie wierzę w to co się wydarzyło! I WANT YOU BACK MA... 4TYS. WYŚWIETLEŃ I 500 GWIAZDEK?!?!?!?!? wooowowo, nigdy, ale to nigdy nawet nie sądziłam, że coś takiego się wydarzy! Naprawdę, pamiętam jak miałam 50 wyświetleń XDD 

chciałam wam z całego serca, bardzo, bardzo, bardzo mocno podziękować bo bez was byłabym nikim. uwierzcie lub nie, ale to kocham was bardzo mooocno i jesteście dla mnie ogromnie ważni, każdy z osobna. tak więc dziękuję <33

co sądzicie o tym rozdziale? XD wybaczcie to wszystko Mikiemu, on się poprawi, naprawdę... 

dziękuję wam za wszystko, do piątku <3 mam nadzieję.. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro