Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 36


Michael pov

Od dnia śmierci babci Diany minęło kilka tygodni. Dla brunetki ten czas był prawdziwym koszmarem, widziałem jak ciężko jej było. Mimo to starała się być silną dziewczyną i nie poddawać się. Gdybym tylko mógł, zdjął bym z niej ten ciężar i problemy, ale nie umiałem.
Starałem się odwiedzać ją, wychodzić na spacery, ale trzeba przyznać, że często mi odmawiała. Zamknęła się w sobie, była jakaś nieobecna. Domyśliłem się, że to przez stratę bliskiej osoby i nie naciskałem na nią. 

   Zauważyłem też jeszcze jedną, dość znaczącą rzecz. Przez te wszystkie dni kiedy Diana się do mnie nie odzywała, dużo czasu spędziłem z Marią. I ja chyba... naprawdę zaczynam się w niej zakochiwać. Poznałem ją lepiej i dowiedziałem się, że jest cudowną oraz miłą dziewczyną. Zawsze znajduje się obok i bardzo mnie wspiera. W przeciwieństwie do brunetki, która zaczyna mieć mnie w dupie. Może tak właśnie miało być? Będę szczęśliwy z Marią, nie raniąc przy tym Diany. Tak... najwidoczniej takie jest moje przeznaczenie. 

     Dziś siedzieliśmy z Marią, Dianą i Alicją przy fontannie w małym parku. Udało mi się wyciągnąć jakoś je wszystkie, chociaż nie zabrakło przy tym problemów. Teraz, po raz tysięczny, śpiewałem swojej dziewczynie jej ukochaną piosenkę z mojego albumu Got To Be There.

Maria, potrzebuję Cię, Maria, dlaczego ciągle uciekasz daleko?
Och ukochana, ciągle uciekasz daleko,
Och ukochana, tak Maria,
Potrzebuję Cię, skarbie,
Och, Maria, słodki, mały słoneczniku,
Och, usłysz moje wołanie o miłość,
Chcę tylko abyś ze mną tu była, Maria,
Jeśli jesteś samotna tej nocy,
Czym jest moje życie bez ciebie, dziewczyno?
Jestem taki samotny, taki przygnębiony,
Bez ciebie moje życie jest na wylot,
Wróć,

- Cudownie Mikeee, to było przepiękne! - zachwyciła się blondynka kiedy skończyłem. 

Diana i Alicja siedziały z boku z grymasami wymalowanym na twarzy, jakby łaskę mi robiły, przychodząc tutaj. 

- Dziękuję, cieszę się, że ci się podobało. - zawstydziłem się, spuszczając wzrok.

- Zawsze mi się podoba! Ochh Mike, to takie kochane, że napisałeś tą piosenkę specjalnie dla mnie! - krzyczała zadowolona.

- Przecież nawet się nie znaliście! Jak mógł napisać ją dla ciebie? - wtrąciła Diana.

Maria zlustrowała ją wzrokiem, zapadając w milczenie.

- No normalnie? To było przeznaczenie... - odparła.

Brunetka mruknęła coś niezadowolona pod nosem.

- Ej dziewczyny, wiecie co? - zacząłem, chcąc rozluźnić atmosferę, która z każdą sekundą stawała się coraz gęstrza. - Początkiem lutego jadę z Jackie'm, Tito, Jermem i Marlonem do Miles City w stanie Montana. Mamy jeszcze trzy wolne miejsca, może miałybyście ochotę z nami pojechać? - zapytałem, patrząc na nie wszystkie. - Będziemy jeździć na sankach, nartach, pójdziemy na...

- Sankach? - przerwała mi Diana, tak jakby właśnie się ocknęła.

- Tak. - zaśmiałem się cicho. - Możemy też na łyżwach, ale... wiesz jak to jest, nie za bardzo potrafimy. 

- Czekaj, czekaj... czy tam będzie śnieg?! - w jej oczach zabłyszczały iskierki. 

Zapomniałem przecież, że w LA śnieg jest naprawdę ogromną rzadkością, przez co dziewczyna mogła jeszcze nigdy go nie widzieć.

- Co się tak cieszysz? Śniegu w życiu nie widziałaś? - zapytała zdziwiona zachowaniem Diany, Maria.

- No nie, bo... bo p-przecież urodziłam się tutaj a... on padał chyba ostatnio kiedy miałam dwa lata! - odparła brunetka. 

- No widzisz, w takim razie chciałabyś pojechać z nami? - zapytałem, unosząc delikatnie brwi do góry.

- Taak! - krzyknęła, radosna jak mała dziewczynka, która właśnie dostała nowego pluszaka.

- W takim razie postanowione. Za kilka tygodni wyruszamy do Miles City- powiedziałem zadowolony.

Diana pov

Po powrocie do domu postanowiłam zapytać rodziców o zgodę na wyjazd z Jacksonami. Tak się na to nakręciłam, a jeszcze nie wiem, czy w ogóle gdzieś pojadę. 

Mama i tata siedzieli przy kuchennym stole, rozmawiając, kiedy do nich podeszłam. Stanęłam na środku, przyglądając im się w ciszy.

- Coś się stało, Diana? - zapytał tata, gdy w końcu mnie spostrzegł.

- Yyyy, tak... ja chciałam was o coś zapytać.. - zaczęłam, bawiąc się palcami u rąk.

- W takim razie słuchamy. - odparła moja rodzicielka.

- Bo... za kilka tygodni, Michael i jego bracia wyjeżdżają do Miles City w stanie Montana. Mieli trzy wolne miejsca, więc zaprosili mnie, Alicję i jeszcze taką jedną dziewczynę. - tłumaczyła im. - I tak się zastanawiam, czy byście mi pozwolili z nimi jechać? - wyszczerzyłam się z nadzieją, że przekupię ich na swoje maślane oczka.

- Do Miles City powiadasz? No nie wiem... co o tym sądzisz John? - zwróciła się mama do taty.

- Nie jestem pewien, będzie z wami ktoś dorosły, tak? - dopytał, lustrując mnie wzrokiem.

- Oczywiście! Jackie, Tito i Jerm są już pełnoletni! - zapewniam ich, zgodnie z prawdą.

- Jerm? - powtórzyła mam, marszcząc delikatnie brew.

- Tak.. to znaczy, Jermaine. - poprawiłam. - To brat Mika. - dodałam.

- Wiesz co Diana, nie jestem pewna. Zdawało mi się, że ostatnio coś mniej rozmawiacie z Michaelem. - zauważyła kobieta, a ja spuściłam głowę w dół.

- To przez śmierć babci... - przełknęłam ślinę. - Potrzebowałam być przez kilka dni sama.. - wzruszyłam ramionami.

- A ile musiałabyś zapłacić? - zmienił temat tata.

- Tego jeszcze nie wiem, ale raczej nie dużo.. - uśmiechnęłam się delikatnie, przekręcając na bok głowę. - To jak?

- A co ze szkołą, droga panno? - wtrąciła kobieta.

- To tylko jeden tydzień, nic wielkiego.

- Musimy to jeszcze z tatą przemyśleć. - odpowiedziała mama. 

- Nie możecie od razu powiedzieć? Nic nam się nie stanie. - zapewniałam ich. - Bracia Michaela są rozsądni i dojrza... - przerwałam, kiedy pomyślałam o Tito i Jermainie. Oni dojrzali? No chyba nie..

- Co sądzisz Dorothy? - zapytała tata, swojej żony.

- Będziemy na siebie uważać, proszę! - zaczęłam błagać. Rodzice wymienili porozumiewawcze spojrzenia, siedząc chwilę w milczeniu.

- No dobrze.. - usłyszałam głos swojej rodzicielki.

- Aaaa, dziękuję! Zobaczę śnieg! - krzyczałam, przytulając ich po kolei. - Jesteście najlepsi, nie można sobie wymarzyć fajniejszych rodziców! - powiedziałam szczerze.

- No idź już, za nim się rozmyślimy. - zaśmiał się tata

Szybko wbiegłam po schodach na górę, słysząc jeszcze śmiejącą się mamę, która mówi, że na za dużo mi pozwalają. 

    Te kilkanaście dni minęły jak z bicza strzelił. Dużo się uczyłam i nie miałam czasu na nic innego, dlatego się nie nudziłam. W końcu nadszedł dzień wyjazdu. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że lecimy tam samolotem! Nigdy takowym się nie przemieszczałam, więc dopadł mnie ogromy stres.

- Alicja? - podeszłam do przyjaciółki. - Leciałaś kiedyś samolotem? - zapytałam nieśmiało.

- Tak, raz jak byłam młodsza. - odparła z uśmiechem. - A ty?

- Ja właśnie nie i.. trochę się boję. - przyznałam, spuszczając wzrok.

- To nic strasznego, uwierz mi. - zaśmiała się. 

Mnie jednak nie wiele to pomogło. Jak to miałam w zwyczaju, w mojej głowie zaczęły pojawiać się jakieś chore scenariusze. Kiedy wchodziliśmy na pokład, przez myśli przemknęła mi myśl, że przecież mogę umrzeć! Już nigdy nie zobaczyć mamy, taty, Tarzana, Toy'i czy Janet, ani nawet Mary! 

- Nieee, ja nie chcę umierać! - krzyknęłam nagle, zatrzymując się. 

Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeniu. Poczułam jak robi mi się gorąco, a natłok myśli wprost wylewa się z mojej głowy.

- Diana, wszystko w porządku? - podszedł do mnie Jackie.

- Ja... nie, nie wiem czy chcę jechać. - wydusiłam z siebie. Każdy popatrzył po sobie, nie wiedząc co ze mną zrobić.

- Wszystko będzie dobrze, wiele razy podróżowaliśmy i jeszcze żyjemy. - zaśmiał się delikatnie. Naprawdę nie wiem co ich dziś tak bawi.

- No niby tak, ale... ja nie wiem, nie chcę! - poczułam jak w moich oczach zbierają się łzy.

- Michael? - zawołał swojego brata. Spojrzałam na niego zdziwiona, nie do końca chcąc, żeby ten tu przychodził.

- Co robisz? - zapytałam najstarszego. Jackie próbował znaleźć w tłumie ludzi, kierujących się na pokład, swojego brata. 

- Wołam Michaela, tylko on będzie w stanie cię namówić. - wzruszył ramionami. Super, po raz tysięczny wyjdę na idiotkę.

- Coś się stało? - po chwili obok pojawił się czarnowłosy z Marią u swojego boku.

- Porozmawiaj z Dianą, nie chcę z nami lecieć. - odparł, opuszczając nas.

Spuściłam głowę w dół, przyciągając do swojej klatki piersiowej swój wielki bagaż. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy, czułam się tak głupio.

- Maria, możesz zostawić nas chwilę samych? - zwrócił do blondynki. Ta mruknęła coś pod nosem, po czym odeszła. - Diana? 

Przygryzłam delikatnie dolną wargę, czując jak pieką mnie policzki.

- Wszystko ok? - zapytał, patrząc mi w twarz.

- Nie... - szepnęłam. 

- Nie ma się czego bać, milion ludzi lata samolotami. - wytłumaczył mi.

- Wiem, ale także milion ginie w takich katastrofach. - odparłam.

- Nie patrz na złe strony. - dodał. Westchnęłam cicho, nie wiedząc co ze sobą zrobić. - Diana? - usłyszałam jego delikatny i miękki głos. - Spójrz na mnie. - poprosił. Zebrałam się na odwagę i popatrzyłam w jego śliczne, hipnotyzujące oczy. - Wszystko będzie dobrze. - powiedział pewny swoich słów. - Jestem tu z tobą i nie pozwolę, żeby coś ci się stało. - złapał mnie za ręce. Poczułam znajomy dreszcz, przechodzący po moich plecach.

- Na pewno?

- Tak, nie ufasz mi? - zmarszczył lekko brwi.

- Chyba ufam... nie wiem.. - mruknęłam, znów spuszczając wzrok.

- Czy kiedykolwiek zostawiłem cię w potrzebie? - zlustrował moją twarz wzrokiem. Pomyślałam o wszystkich chwilach, gdy razem spędzaliśmy czas.

- Nie...? - zerknęłam na niego. 

- No właśnie, tak będzie i teraz. Jesteśmy przecież najlepszymi... 

-... przyjaciółmi na świecie, tak, wiem o tym. - dokończyłam, znane mi już na pamięć słowa. 

- Dokładnie. - uśmiechnął się lekko. - W takim razie chodź. - poczułam jak ciągnie mnie za rękę, przez co mimowolnie za nim podążyłam, zapominając o wszystkich zmartwieniach. 

    Już po kilkunastu minutach siedzieliśmy wszyscy na wygodnych fotelach, wznosząc się coraz to wyżej.

- Widzisz, mówiłem, że nie ma się czego bać. - podszedł do mnie chłopak.

- Tak, dziękuję. - odparłam.

- Nie ma za co. - uśmiechnął się i odszedł w stronę Marii.

   Czy mi się wydaje, czy on coraz bardziej zaczyna mnie ignorować? Nie jesteśmy już tymi samymi przyjaciółmi, zmieniliśmy się. Michael nie rozmawia ze mną tak chętnie, jak dawniej. Woli spędzać czas ze swoją "wspaniałą dziewczyną", ja jestem na drugim planie. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, czy ja mu coś zrobiłam? 

   Długo nad tym rozmyślałam, całkowicie zapominając o tym, że lecę samolotem. Kilkanaście minut przed lądowaniem, wyszłam do toalety, chcąc się odświeżyć.

   Załatwiłam wszystkie sprawy, i zaczęłam kierować się w stronę drzwi. Kiedy podciągnęłam za klamkę, ktoś po drugiej stronie także to zrobił. Wtedy zobaczyłam przed sobą Michaela, który prawdopodobnie mnie szukał.

- Chodź już, za chwilę lądujemy. - powiedział z uśmiechem. Czemu on się tak szczerzy?

- Ok. - odparłam, i w tym samym momencie poczułam delikatnie turbulencje, przez które zakręciło mi się w głowie. Rozejrzałam się nerwowo dookoła, a serce w mojej klatce piersiowej zaczęło mocniej bić.

- Spokojnie, to tylko... - zaczął chłopak, ale przerwał, kiedy turbulencje się powtórzyły, tym razem bardziej. Straciliśmy równowagę, lecąc na drzwi do toalety, które, dzięki Bogu, były zamknięte. Tym samym czarnowłosy przyszpilił mnie do ściany, przez co poczułam dziwny ucisk w brzuchu. 

Był za blisko, za blisko.. stanowczo za blisko!

Widziałam jego cudowne, czekoladowe tęczówki wpatrując się w moje oczy i czułam jego oddech na swojej skórze.

- Przepraszam.. - szybko oddalił się ode mnie. - Nie chciałem.. - nerwowo podrapał się po karku.

- W porządku. - mruknęłam, błądząc wzrokiem po podłodze.

- Chodźmy już.. - odparł, zawstydzony całą tą sytuacją. 

- Ok. - westchnęłam, kierując się z nim do wyjścia. 

   Przed opuszczeniem pokładu, wszyscy ubraliśmy jeszcze kurtki i czapki, ponieważ ponoć miało być zimno. 

   Po wylądowaniu i wyjściu na zewnątrz, zobaczyłam na ziemi puszysty i śnieżnobiały śnieg! Moja radość nie znała granic. W prawdzie nie było go najwięcej, bo to już przecież luty, ale jednak! Od razu zaczęłam rzucać śnieżkami w Alicję, która śmiała się jak wariatka. 

- Ej, może najpierw pojedziemy do naszego wynajętego domku, a potem się pobawicie, hmm? - zapytał Jermaine.

Zgodziłyśmy się i już po chwili jechaliśmy w wyznaczonym miejscu. Gdy dotarliśmy do celu, musieliśmy zająć sobie pokoje. Były dwuosobowe, przez co każdy szeptał między sobą.

- To może... - zaczął Tito. - Ja z Jermainem, Jackie z Marlonem...

- Alicja z Marią, a Michael z Dianą? - krzyknął Jerm.

Poczułam się dziwnie, dlaczego oni to robią? Przecież wiedzą, że nasza zakochana para, prawdopodobnie, będzie chciała dzielić pokój ze sobą nawzajem.

- Nie! - odezwała się Maria. - Ja z Michaelem! - oburzyła się.

- Tak, tak będzie lepiej.. - odpowiedział chłopak, a ja poczułam mocne ukłucie w sercu.

- W takim razie.. - zaczęłam. - Alicja, będziesz ze mną? - spojrzałam na nią smutnym wzrokiem.

- Oczywiście. - uśmiechnęła się delikatnie. 

   Każdy poszedł do swojego pokoju się rozpakować.

- Diana? - zaczęła złotowłosa, chowając do szafek swoje ubrania.

- Tak? - zapytałam, nie patrząc w jej stronę.

- Co się dzieje z Michaelem? - powiedziała. Patrzyłam chwilę tępo przed siebie, nie wiedząc co powiedzieć.

- W jakim sensie?

- Takim, że prawie wcale się do nas nie odzywa.

- Ma teraz dziewczynę i...

- Czyli my już nie jesteśmy dla niego ważne? - zapytała. Czułam na sobie jej wzrok, więc w końcu odwróciłam się w jej stronę.

- Nie wiem. - westchnęłam. - Michael się zmienił..

- To zauważyłam, ale dlaczego? - zaczęła lustrować moją twarz wzrokiem.

- Nie mam pojęcia. - wzruszyłam ramionami, wracając do wcześniej wykonywanej czynności. 

- Do ciebie jeszcze chociaż czasem się odezwie, ale mnie ma głęboko w dupie. - burknęła niezadowolona. - Czasem wydaje mi się, jakby ta cała Maria mnie zastąpiła. - usiadła zrezygnowana na swoim łóżku. 

- To nie prawda. - zaprzeczyłam.

- W takim razie, co ze Słynną Trójcą? - spojrzała na mnie z wyrzutami. - Gdzie podziała się ta trójka nastolatków, wesoło biegająca po lasach i bawiąca się w fortecy? Gdzie podziali się Rivertterson? - zapytała, na jednym wdechu. 

- Nie wiem.. - poczułam łzy w oczach. - Dorośli. - popatrzyłam na nią ze smutkiem.

- Dorośli? Nie wierzę, że ty to powiedziałaś. Ja, owszem, ale ty? - spojrzała ma mnie zaskoczona.

- Życie dało mi kopniaka w dupę i tyle. - wzruszyłam ramionami.

- Szkoda.. - spuściła głowę w dół. - Tęsknię za tamtą starą Dianą, Alicją i Michaelem. Tęsknię za Słynną Trójcą. - odparła, opuszczając pokój i zostawiając mnie samą.

- Ja także.. - szepnęłam, czując jak ciepła łza, spływa po moim policzku.

    Następnego dnia wszyscy postanowiliśmy wyjść na dwór, polepić bałwana i zrobić wojnę na śnieżki.

- Musimy ustalić dwie grupy po cztery osoby. - mówił Tito, ubierając kurtkę. - Kto chcę wybierać? 

- Ja mogę! - zgłosiła się Alicja. 

- Ok, kto jeszcze? - dopytał chłopak, patrząc na nas wszystkich.

- Niech już będę ja. - westchnął Jerm, widząc, że nikt nie chcę się zgłosić.

- Dobra, jako iż jestem dziewczyną, wybieram pierwsza. - zaczęła złotowłosa, naciągając na głowę czapkę. - Diana. - wybrała mnie.

- Teraz ja, to biorę Marlona. - odezwał się Jermaine.

- Michael. - wybrała Alicja. Czy mnie się wydaje, czy ona specjalnie to zrobiła? 

- Jackie. - odparł Jerm. Zostali Tito i Maria. 

- Wybierz mnie, wybierz mnie! - krzyczała blondynka do Alicji. 

Ta tylko spojrzała na nią i uśmiechnęła się delikatnie, aczkolwiek wiedziałam, że to jeden z tych uśmiechów, kiedy złotowłosa ma szatański pomysł. 

- Tito. - powiedziała w końcu, próbując się nie śmiać. 

Kiedy Jerm wybierał ostatnią osobę do swojej drużyny, to jest Marię, ja w tym czasie dałam Alicji kuksańca w bok.

- Zgłupiałaś? - zapytałam, mimo iż ta sytuacja była naprawdę zabawna.

- No co? Przynajmniej przez chwilę bądźmy jak dawni Rivertterson, a Tito nam w tym nie przeszkodzi. - wzruszyła ramionami, patrząc przed siebie. 

- Ok, ten kto najwięcej razy dostanie śnieżkami, jego zespół przegrywa! - oznajmił Jackie.

   Cała nasza ósemka wyszła na dwór. Poczułam świeże i lodowate powietrze, powodujące ciarki na moich plecach. Naciągnęłam bardziej czapkę, nie będąc przyzwyczajona do takiej pogody.  

   - Zaczynamy wojnę.... teraz! - krzyknął Jermaine. 

Każdy zaczął uciekać w inną stronę, robiąc w tym samym czasie okrągłe kulki śniegu. Postanowiłam pójść za ich przykładem, sama do końca nie wiedząc na czym dokładnie polega ta zabawa. 

Nagle poczułam coś zimnego na plecach, odwróciłam się i zauważyłam celującą we mnie Marię. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, dziewczyna rzuciła we mnie po raz kolejny, tym razem uderzając idealnie w moją twarz. Przymrużyłam powieki, czując niewyobrażalne zimno. Wytarłam oczy rękawem i wtedy zobaczyłam nadbiegającą Alicję i Tito, którzy zaczęli atakować blondynkę. Ta uciekła szybko w drugą stronę, znikając za domem.

- Szybko Diana! Znajdź sobie jakąś kryjówkę! - usłyszałam jeszcze głos przyjaciółki. 

Zaczęłam biec w przeciwną stronę, przy okazji rzucając celnie śnieżką w przebiegającego obok Marlona. Znalazłam się na tyłach domu, gdzie spostrzegłam starą, dużą studnię. Nie zastanawiając się, szybko ruszyłam w jej kierunku. Usiadłam za nią, zaczynając wycierać twarz mokrą od roztopionego śniegu. Mogę się założyć, że wyglądałam teraz okropnie. Sklejające się włosy, czerwona od mrozu twarz i przemoczone na wylot rękawiczki. Czułam jak serce mocno obija się o moją klatkę piersiową a oddech jest nierówny. 

Właśnie wtedy dopiero zobaczyłam, że nie jestem tu sama. Obok mnie, całkiem niedaleko, siedział najnormalniej na świecie Michael, przyglądając mi się z zainteresowaniem. Dopiero kiedy spostrzegł, że już go zauważyłam, wrócił do wcześniej wykonywanej czynności, czyli składania na kupkę śnieżek. 

Patrzyłam chwilę na niego, nie wiedząc czy odezwać się czy też nie? Dawniej, gdybyśmy byli w takiej sytuacji, pewnie już od długiego czasu nawijalibyśmy jak szaleni, knując diabelskie plany, przeciwko wrogiej drużynie. Ale teraz? Siedzieliśmy obok siebie, nawet nie patrząc w swoje strony, a na jakąś, nawet krótką rozmowę, nie było szans. 

  Oparłam głowę o brzeg studni, głęboko oddychając. To wszystko tak bardzo mnie denerwowało. To, że zachowujemy się jak całkiem nieznane sobie osoby.

- Dlaczego mnie ignorujesz? - zapytałam w końcu, nie mogąc znieść tego okropnego milczenia.

- Nie ignoruję. - odpowiedział cicho, nawet nie racząc na mnie spojrzeć.

- W ogóle. - burknęłam pod nosem. - Co się z tobą dzieje? Co my z Alicją takiego zrobiłyśmy, że masz nas w dupie? - musiałam w końcu poruszyć ten temat.

- Wcale nie mam. - wzruszył ramionami, jak pięciolatek. Boże, chłopaki..

- Więc dlaczego z nami nie rozmawiasz jak dawniej, nie rozumiem tego. Zapomniałeś już jakimi przyjaciółmi byliśmy? Zapomniałeś o Słynnej Trójcy? Wytłumacz mi to. - naciskałam na niego.  

- Nie zapomniałem, tylko... - w końcu na mnie spojrzał. 

Nie potrafiłam dostrzec w jego oczach żadnych emocji. Ani smutku, ani złości czy nawet radości, zupełna pustka i obojętność. 

- Tylko? - zapytałam zniecierpliwiona.

- Ty też się zmieniłaś! - zaczął się bronić.

- Ja?! 

- Tak, nie odzywasz się do mnie, nie dzwonisz. Wolisz siedzieć w domu, sama jak palec! - czułam jak atmosfera między nami robi się coraz gęstsza. 

Nabrałam powietrza w płuca, po chwili wypuszczając je ze świstem. Naprawdę nie chciałam się z nim kłócić, ale były momenty, w których myślałam, że zwariuję.

- To przez śmierć babci.. - mruknęłam pod nosem.

- Rozumiem cię doskonale. Wiem, że nie było ci łatwo, ale nie odtrącaj mnie. - w jego głosie dało się słyszeć jakby żal albo rozpacz, coś w tym stylu.

- Nie będę, jeśli przestaniesz traktować mnie jak śmiecia. - odparłam. - Zastanów się czego oczekujesz od życia. - dodałam, powoli wstając i odchodząc. 

   Po tym przerwałam zabawę, dając wygrać drużynie Jermaina. Wróciłam do domu, nie reagując na słowa innych. Byłam zła, smutna? Sama do końca nie wiem. 

   Rozebrałam się z kurtki, szalu i czapki, a mokre rękawiczki odłożyłam na ciepłym piecyku. Reszta została jeszcze na dworze, lepiąc ogromnego bałwana. Postanowiłam zrobić sobie kakao, nie mając nic ciekawszego do roboty. Przygrzałam mleko a do dużego kubka wsypałam dwie łyżeczki ciemnego proszku. Zalałam go gorącym napojem, powoli mieszając. Usiadłam przy stole, patrząc w okno. Moje myśli plątały się bez celu po umyśle, zwijając w niezrozumiałe kłębki. Byłam zagubiona w tym wszystkim, nie wiedziałam co mam ze sobą począć.

   Moje jakże ciekawe rozmyślania o niczym, przerwało trzaśnięcie drzwiami. Byłam pewna, że to Alicja już wróciła lub jeden z braci Michaela. Ta osoba bezszelestnie ściągnęła kurtkę i buty, nie odzywając się ani słowem. W pewnym momencie była taka cisza, że zastanawiałam się czy aby na pewno, nie zdawało mi się, że ktoś tu wszedł. Odwróciłam się i mało co serce nie wyskoczyło mi z klatki piersiowej. Całkiem niedaleko mnie stała Maria, wpatrzona w moją osobę. Sama nie wiem dlaczego, ale nagle przypomniałam sobie Regan z Egzorcysty. 

- Boże.. - złapałam się w miejscu gdzie jest serce. - Przestraszyłaś mnie. - powiedziałam, lustrując ją wzrokiem.

Blondynka podeszła do mnie, siadając obok na krześle.

- Odwal się od Michaela. - rzekła, wpatrując się we mnie tymi swoimi zielonymi, tajemniczymi oczyma.

- Hmm? - zmarszczyłam brwi, nie wiedząc o co jej chodzi.

- Widzę jak ciągle za nim chodzisz i jak na niego patrzysz. - wysyczała przez zęby. Miałam ogromną ochotę wybuchnąć śmiechem, ale jakoś się powstrzymałam.

- Żartujesz sobie ze mnie, prawda? - spojrzałam na nią.

- Nie, po prostu zostaw go w spokoju. - powtórzyła z grobową miną.

- Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi i...

- Naprawdę myślisz, że uda ci się mnie przekonać, że istnieje przyjaźń męsko-damska? - zapytała z wyczuwalnym sarkazmem. 

- Maria, możesz mi w końcu powiedzieć o co tobie chodzi? Gdy pierwszy raz cię poznałam, na serio wydawałaś się miłą dziewczyną, a teraz udajesz wredną. Co jest z tobą nie tak? Masz przecież Michaela, powinnaś być szczęśliwa! - krzyknęłam, nie umiejąc trzymać tego w sobie.

- Powinnam, ale nie jestem, kiedy widzę, że czyhasz za mną z nożem, by tylko zniszczyć nasz związek! - wydarła się.

- Proszę cię, zastanów się o czym ty do cholery mówisz?!

- Od początku wiedziałam, że Mike nie jest ci obojętny. Myślałaś, że tego nie da się wyczuć? Na kilometr widać, że pomiędzy wami coś jest. Jaka szkoda tylko, że on nie odwzajemnił twojego uczucia. - mówiła, a ja czułam zbierające się w moich oczach łzy. - I w sumie nie dziwię się mu bo jesteś okropna i brzydka! 

- Ha, a kim ty jesteś, żeby mnie oceniać?!

- Na pewno kimś więcej niż ty, i to dlatego Michael wybrał właśnie MNIE! - podkreśliła ostatnie słowo.

- Zejdź mi z oczu, zanim przejdę do rękoczynów. - wysyczałam, patrząc na nią spod byka. 

Naprawdę miałam teraz ogromną ochotę walnąć ją w ten sztuczny ryj. Z wielkim trudem się powstrzymałam, wstając od stołu i odchodząc w stronę swojego pokoju. 

   Nawet nie zauważyłam, kiedy z moich oczu zaczęły wypływać słone łzy. To nie tak miało być, nie miałam już więcej płakać!

Jesteś okropna i brzydka!

Jestem? Jakoś nigdy nie uważałam się za miss piękności, ale nie sądziłam, że jest aż tak źle. 

Na pewno kimś więcej niż ty, i to dlatego Michael wybrał właśnie MNIE!

Może ona miała rację? Może naprawdę jestem taka głupia i paskudna? Bo w sumie dlaczego Mike mnie nie pokochał? Znamy się dość długo, świetnie się rozumiemy i uwielbiamy spędzać ze sobą czas... a jednak mnie odtrącił. 

   Usiadłam zrezygnowana na łóżku, wycierając mokre od łez policzki. Wtedy usłyszałam, że ktoś wszedł. Tym razem to musiała być Alicja, bo kto inny? Cicho podciągnęłam nosem, próbując się uspokoić, żeby nie było widać, że płakałam.

- Przepraszam. - usłyszałam delikatny i słodki głos.. Michaela?! Natychmiast odwróciłam się w jego stronę, wybałuszając na niego oczy.

- Yyyy, ale za co? - spojrzałam na niego, jak na przybysza z innej planety.

- Sam nie wiem.. - wzruszył ramionami, wpatrzony w swoje buty. - Byłem dla ciebie naprawdę podły.

- Nie, to nie tak. Ja też zachowywałam się nie fajnie, zamykając się w sobie. - lustrowałam go wzrokiem.

- Ale ty przynajmniej miałaś powód... - zaczął, w tym samym czasie przenosząc na mnie wzrok. Na jego twarzy wymalowało się zdziwienie, kiedy zobaczył w jakim stanie jestem. - Płakałaś? - zmarszczył lekko brwi.

- Nie... to znaczy, ja... przypomniała mi się babcia i... - zaczęłam się nieudolnie tłumaczyć. 

Przecież nie mogłam mu powiedzieć o słowach Marii, bo jeszcze pomyślałby, że to zamyśliłam, będąc zazdrosna.

- Ale już wszystko ok? - upewnił się.

- Yyy.. tak. - z trudem przełknęłam ślinę.

- Wiesz co, wpadłem na świetny pomysł. - uśmiechnął się. - Może pójdziemy jutro po południu na sanki? Podobno jest tu niezła górka do zjeżdżania. Albo na jakiś spacer, co tam wolisz.

- Jasne, nie ma sprawy. - wysiliłam się na sztuczny uśmiech.

- To wybierzemy się w trójkę, ja, ty i Maria, może być? - zapytał, a mi mina od razu zrzedła. 

Poczułam mocne ukłucie w klatce piersiowej. Zgadzać się, czy nie? 

- No dobrze. - odparłam w końcu, nie będąc pewna, czy zrobiłam słusznie. 

    Nadszedł następny dzień. Późnym popołudniem, około godziny 17:00 wybrałam się na dwór razem z Michaelem... i Marią. Tak. Jakoś nie szczególnie uśmiechało mi się spędzać z nią czas, ale co miałam zrobić? 

    Spacerowaliśmy po zaśnieżonych łąkach, wdychając rześkie powietrze. Najwięcej mówiła nasza "para zakochanych", ja natomiast milczałam. Po za tym o czym miałabym rozmawiać z taką szanowną panną Marią? O tym, jaka to beznadziejna i żałosna jestem? Yyy, nie, dziękuję.  

   - Ej Diana, co lubisz robić w wolnym czasie? - zapytała ze sztucznym uśmiechem blondynka. 

 Spojrzałam na nią morderczym wzrokiem, przez chwilę się nie odzywając.

- Cóż, uwielbiam grać na gitarze, rysować i bawić się z moim psem Tarzanem. - odparłam obojętnie.

- Tarzanem? Gorszego imienia nie dałaś rady wyszukać? - zapytała, patrząc na mnie wrednym spojrzeniem. Postanowiłam to zignorować i się nie odzywać.

- Nie masz innych przyjaciół, że bawisz się z jakimś psem? - ciągnęła temat dalej. No nie do wiary, że nagle chciała o mnie tyle wiedzieć.

- Mam, ale przecież jest szkoła, musimy się uczyć. - powiedziałam, wyrzucając ręce w powietrze. Między nami zapanowała dziwna cisza.

- Ej Diana, masz coś na kurtce!- usłyszałam krzyk dziewczyny.

- Gdzie?! - obróciłam się ze strachem, wokół własnej osi.

- A nie, zdawało mi się. - zachichotała sztucznie. Michaelowi widocznie też było do śmiechu, bo widziałam jak szczerzy się, niczym głupi. 

Zrobiłam obrażoną minę, oddalając się od nich. Miałam już tego serdecznie dość! Dość Marii, dość Miles City, nawet dość Michaela! Wszystko tak cholernie mnie irytowało, to było nie do zniesienia. Czy oni naprawdę chcą do końca zniszczyć moją psychikę?

   Włóczyłam się samotnie po zaspach, nie wiedząc co ze sobą począć. Robiło się coraz później i chłodniej, a ja od dawna nigdzie nie widziałam swoich towarzyszy. Zaczęłam rozglądać się nerwowo, szukając wzrokiem dwójki nastolatków.

- Michael? - zawołałam, licząc, że są gdzieś niedaleko. 

Odpowiedziała mi jedynie głucha cisza. Poczułam dziwny uścisk w żołądku i gulę w gardle, która nie pozwalała mi się odezwać.

   Nagle straciłam równowagę, wchodząc na pokryty śniegiem lód. Wywinęłam orła, po chwili lądując twardo na tyłu. Przez lewą nogę przeszedł mi ostry ból, przez który przymrużyłam mocno powieki.

- Cholera. - syknęłam pod nosem. 

Złapałam się za pulsującą kostkę, czekając chwilę aż ból minie. Po kilku minutach, z wielkim trudem udało mi się wstać. To wszystko nie wyglądało za dobrze. Po raz kolejny rozejrzałam się za chłopakiem i dziewczyną, jednak widziałam pusty horyzont.

- Michael? - zawołałam znowu. - Jesteście tu? 

Usłyszałam tylko świst wiatru, poruszający gałęziami drzew. Poszli sobie? Beze mnie? Poczułam cisnące się w kącikach moich oczu łzy, które z całych sił powstrzymywałam. To nie mogła być prawda. Zaczęłam kierować się w stronę domu, z oburzoną miną. 

   Zostawili mnie! To przecież nie dorzeczne! Nawet nie znam terenu, a gdybym się zgubiła lub zrobiła sobie coś poważniejszego? Zdawało mi się, że moje zaufanie do Michaela, z każdą minutą zanikało.

  W oddali widziałam już wynajęty przez nas domek, z którego komina wydostawał się dym. Mruknęłam coś niezadowolona pod nosem, ostrożnie schodząc z zaśnieżonej górki. Nagle usłyszałam jakieś dziwne szelesty, dobiegające z małego lasu nie opodal mnie, przez co nerwowo spojrzałam w tamtą stronę. Wtedy poczułam jak moja noga ześlizguje się w dół, powodując, że straciłam równowagę. Po kilku sekundach leżałam już w zaspie. Czułam przechodzący po moim ciele chłód i coraz to mocniejsze pulsowanie w lewej kostce. Zaczęło szumieć mi w głowie a oddech stał się nierówny. Próbowałam się podnieść, ale nie dałam rady. Usiadłam zrezygnowana na śniegu, czując jak odmarzają mi palce u rąk. 

- Michael?! - zawołałam ostatni raz, kiedy po moim policzku leniwie stoczyła się łza. - Pomóż mi!  

   Siedziałam tak przez dłuższy czas, robiąc się coraz bardziej senna. 

Nie, Diana, nie możesz zamknąć oczu! Przecież ty tu zamarzniesz! - krzyczałam do siebie w myślach.

Lewa noga już całkowicie mi zdrętwiała, tak, że nie miałam w niej czucia. W głowie zaczęły pojawiać mi się najstraszniejsze scenariusze.

- Mike? - zapytałam cicho, mając nadzieję, że chłopak pojawi się obok mnie. - Maria? - w tej chwili, modliłam się, żeby blondynka tutaj była. 

Czułam jak moje powieki robią się coraz cięższe. Co teraz ze mną będzie? Znajdą mnie, zabiorą do domu? A może tu umrę? W sumie, teraz było mi już wszystko jedno. 

Najbardziej dobijał mnie fakt, że Michael sobie o mnie zapomniał, jak o niepotrzebnym śmieciu. To bolało z tego wszystkiego najmocniej. Dzisiaj bariera została przełamana, straciłam do niego zaufanie. Straciłam go...

- Mike mnie zostawił... - mruknęłam pod nosem, czując jak ciepła, prawie parząca łza, spływa po moim bladym policzku.

   Nagle zauważyłam w oddali dwie sylwetki osób, zbliżające się w moją stronę. Nie miałam siły zobaczyć kto to jest. Poczułam dziwną ulgę w sercu, może jednak nie umrę. Nie dzisiaj. Z daleka dało się słyszeć jakieś wołanie, ale nie byłam w stanie nic zrozumieć. 

Ostatnie co pamiętam, to jak ktoś obejmuje mnie, unosząc w górę, po czym zamknęłam oczy.



















***

ciąg dalszy kiedyś nastąpi..

co tam, jak tam? 

ogólnie to mam do was jedno pytanie.. mega interesuje mnie jak czytacie imię Diana? 

Diana czy Dajana? 

napiszcie koniecznie mi to w komentarzu, bo poprawnie jest Dajana a ostatnio dowiedziałam się, że jedna laseczka (tak ty Julka) czyta Diana, więc nie wiem jak jest z wami.

w sumie ja jak byłam mała to też myślałam, że się mówi Diana, ale kiedy oglądałam Anię z Zielonego Wzgórza to oni tam mówili Dajana i się nauczyłam, chociaż przyznać muszę, że z początku uważałam to za ohydne imię XD

no a poza tym.. księżna DaJana? Dirty DaJana.. soo, you know

dobra, koniec XD mam nadzieję, że rozdział chociaż tini mini wam się podobał

dziękuję za wszystkie cudowne komentarze i.. a propo komentarzy! ZAGLĄDAJCIE W KOMENTARZE PONIEWAŻ JUSTYNA, PISZE TAM ZAJEFAJNE WIERSZE DOTYCZĄCE IWYB I ONE SĄ PIĘKNE I ONA SERIOOOO MA TALENT, WIĘC PASZOŁ WON MI CZYTAĆ JEJ KOMENTARZE A NO I TAKA JEDNA NAPISAŁA POD OSTATNIM ROZDZIAŁEM BAJKĘ O KSIĘŻNICZCE DIANIE I KSIĘCIU MIKU, ALE JEJ SIĘ NIE PODOBA JEJ IMIĘ WIĘC NIE WIEM CZY MOGĘ MÓWIĆ, ALE TAK NAPRAWDĘ JEJ IMIĘ JEST PRZEPIĘKNE, WIĘC NO TEŻ CZYTAĆ 

dobrze a więc koniec, dziękuję i kocham was bardzo, bardzo mocno <333

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro