5. Skok wiary
Staliśmy przed drzwiami profesora i patrzyliśmy, jak mała dziewczynka przed nami wyciąga różdżkę i wypowiada niewyraźnie zaklęcia. Nie mogłam zrozumieć co mówi, ale zdałam sobie sprawę, że były to najwyraźniej silne, starożytne zaklęcia zabezpieczające. Ciche szczęknięcie poprzedziło otwarcie się drzwi. Elena pchnęła je energicznie, odwracając się w naszą stronę.
— Pospieszcie się!
W chwili, gdy chciałam zrobić krok ogarnęły mnie wątpliwości. Co my tu właściwie robimy? Mieliśmy wydostać się z zamku, a nie wchodzić coraz głębiej. Jednak moment później zrozumiałam, że nie mamy innego wyjścia. Wszelkie inne plany legły w gruzach. Byliśmy zdani na łaskę tego, co czeka nas za drzwiami.
— Czekaj! — Ron złapał mnie za nadgarstek, zatrzymując w miejscu. — A jak to jakiś podstęp?
— Ron, dziecko i podstęp? — spytałam cicho, a widząc jego nieprzekonaną minę, dodałam: — Poza tym... Po co miałaby nas w takim razie prowadzić tutaj?
Chłopak otworzył usta, ale chwilę później je zamknął i wymienił się spojrzeniami z Ginny.
— Nie mamy wyboru, Ron — szepnęła dziewczyna, choć jej nos marszczył się posępnie. — Komuś musimy zaufać.
Potwierdziłam słowa najmłodszej Weasleyówny skinieniem głowy i podeszłam do uchylonych drzwi. Przekraczając próg od razu wyczułam zatęchły zapach książek i przypalonego paleniska. W pokoju panował półmrok; na kominku paliła się samotna świeca, która rzucała wręcz przerażające cienie. Kiedy wzrok po chwili przyzwyczaił się do ciemności rozejrzałam się po wnętrzu. Sterty ksiąg walały się w różnych zakamarkach pomieszczenia, a mimo to każda była na swój sposób schludna. Na szafkach stało pełno rekwizytów— przez fiolki, probówki, po ramki z dyplomami i puchary. Podeszłam do jednego z takich eksponatów, próbując odczytać napis na złotej plakietce, kiedy nagle usłyszałam:
— Łapy przy sobie, Granger.
Ten głos zmroził mi krew w żyłach. Gwałtownie odwróciłam się w stronę jego źródła, kątem oka widząc, że nie ja jedna. Luna i Ginny wpatrywały się w Severusa Snape'a z otwartymi szeroko ustami, a Ron od razu wycelował w niego różdżką.
— Nie pogrążaj się Weasley — prychnął profesor, wywracając lekceważąco oczy. — Myślisz, że uda ci się choćby mnie drasnąć?
Ron speszył się i opuścił różdżkę, przybierając czerwonawy odcień na twarzy. Wpatrzyłam się w blade oblicze Snape'a, nie mogą zrozumieć, co się dzieje. Ten mężczyzna umarł na moich oczach, wykrwawił się we Wrzeszczącej Chacie, a teraz stoi tu, jak gdyby nigdy nic, z założonymi na piersi rękami.
— Pan umarł... — wyszeptałam niezbyt elokwentnie w pierwszym odruchu, co oczywiście nie uszło uwadze profesora.
— Jak widać, Granger, nie do końca — prychnął, po czym spojrzał na dziewczynkę. — Mogę spytać, co oni tu do cholery robią?
— Uratowali mi życie — odparła dziewczynka z lekkim uśmiechem. Snape popatrzył na nią, po czym skierował wzrok na mnie, a następnie zwrócił się ponownie do Eleny.
— I co w związku z tym?
Naburmuszyła się i zarzuciła ręce na biodra.
— Idą z nami.
Snape uniósł zaskoczony brwi, a ja otwarłam szerzej oczy. Nadal nie rozumiałam co się dzieje, a z rozmowy tej dwójki nie byłam w stanie wiele wywnioskować. Idziemy... dokąd?
— Nie ma mowy — wycedził Snape, akcentując dobitnie każde słowo. Moje oczy ślizgały się pomiędzy mężczyzną, a dziewczynką, a coraz większe niezrozumienie ogarniało mój umysł.
— Profesorze Snape... — wyrwało mi się. Wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Wiedziałam, że prośby na niewiele się zdadzą, ale w tej chwili nie przychodziło mi na myśl nic innego. Wolałam dać zdeptać swoją dumę niż dać się zabić. Jeżeli może nam pomóc, to jest nam to winien. — Proszę nam pomóc. Harry on... On nie żyje. Nie mamy gdzie się ukryć.
— Bardzo spostrzegawcze — mruknął Snape. — Co ja mam do tego?
— Ta dziewczyna uratowała mnie przed śmierciożercami, wujku. Pozwól im iść — powiedziała Elena stanowczo, a ja poczułam jak stopy wrastają mi w ziemię. "Wujku"? Teraz zdałam sobie sprawę dlaczego jej twarz wydawała mi się znajoma. Czarne włosy i specyficzne, głęboko osadzone oczy. Nawet nos miała nieco podobny.
— Nie zaryzykuję zabraniem bandy niedorozwiniętych uczniaków — odparł Snape, po czym zwrócił się w moją stronę. — Radzę wam stąd zmiatać, zanim śmierciożercy zawitają i tutaj. Nie potrzeba mi dodatkowych kłopotów.
— Profesorze, proszę! — jęknęła Ginny. — Musi nam pan pomóc! To pana obowiązek, a...
— Żaden obowiązek, Weasley, tylko czyste samobójstwo — warknął groźnie Snape. — Jesteście zbyt tępi żeby przeżyć, a ja nie zamierzam tracić na was czasu.
— Osiem trupów. Osiem — powiedziałam, tracąc resztki nadziei. Łudziłam się, że ruszę sumienie Snape'a, co samo w sobie było śmieszne. — To nic dla pana nie znaczy?
— Myślisz, że mnie to rusza, Granger? Mam na rękach więcej krwi niż ty wybitnych na egzaminach.
Czego oczekiwałam? Śmierciożerca z sumieniem? Poczułam przeraźliwą bezradność.
— Proszę, wujku — odezwała się cicho Elena. — Oni mogli mnie tam zostawić, a tego nie zrobili.
Severus Snape popatrzył na dziewczynkę, której oczy lśniły w bladym świetle świecy.
— Merlinie, daj mi cierpliwości — westchnął, po czym zabrał z fotela szatę i wyciągnął różdżkę. — Jesteś najokropniejszą rzeczą, jaka mogła przytrafić się mojej siostrze. Jeśli wszystko trafi szlag, dopilnuję żebyś dostała szlaban na miotłę do końca życia.
Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko, po czym podbiegła do mnie i złapała za rękę. Snape podszedł do szafy i wycelował w nią różdżkę. Cichy szczęk trybików wysunął półkę, za którą ukazał się ciemny tunel. Mężczyzna odwrócił się do nas i zmierzył każdego ponurym spojrzeniem.
— Ostrzegam, że wchodzicie na własną odpowiedzialność. Jeśli komuś stanie się coś w środku... — Popatrzył na mnie w taki sposób, że poczułam dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa. — Nie ja będę mieć waszą krew na rękach.
Po tych słowach zniknął w ciemnościach, a jedyne co było słyszalne to jego kroki, odbijające się echem od skalnych ścian. Ruszyłam za Eleną w stronę wejścia do szczeliny, rzucając pokrzepiające spojrzenia pozostałym. Ścisnęłam przelotnie rękę Ginny i dałam poprowadzić się w całkowitą ciemność, która już moment później otoczyła mnie zewsząd. Czułam chłód przeszywający zmęczone ciało do szpiku kości. Nie wątpiłam, że każdy czuł się tak samo.
Szliśmy w milczeniu, słuchając własnych kroków i ciężkich oddechów. Oświetlaliśmy sobie drogę, wolno stąpając po śliskim podłożu. Ściany wokół były wilgotne, a miejscami pod stopami rozpościerały się kałuże. Nigdy nie czytałam, aby pod Hogwartem ciągnęły się jakieś tunele. Z każdym krokiem czułam coraz większy strach i niepewność. A jeśli Snape miał rację? Jeśli komuś stanie się krzywda?
Wtedy wina rzeczywiście nie spadnie na Snape'a. Wtedy wina będzie moja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro