Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3. Nadzieja umiera ostatnia

Przerażające, szare oczy wwiercały się we mnie z taką nienawiścią, że przez moment naprawdę uwierzyłam, że mnie widzi. Zrozumiałam, że kurtyna opadła na tyle, że wejście do korytarza za mną było widoczne. Poczułam, że zaschło mi w ustach. Mało brakowało. Wstrzymałam oddech i starałam nie poruszyć się ani o cal.

— McAvoy! — warknął gardłowo Malfoy, ruszając w moją stronę. Zamknęłam oczy i w myślach szybko rzuciłam zaklęcie kameleona. — Miałeś szukać pozostałych, co tu do cholery robisz?

— Panie Malfoy, znaleźliśmy ślady walki w zachodnim skrzydle, ale po gówniarzach ani śladu.

Poczułam na karku zimny oddech śmierciożercy i zamarłam. Znalazłam się pomiędzy młotem, a kowadłem. Dosłownie. Wystarczy jeden krok Lucjusza Malfoya...

— Przeklęte bachory! — zaklął pod nosem. Spojrzał ponad moją głową i zmarszczył wąskie brwi. — Jak mogły wam uciec?!

— Nie nasza wina! — usprawiedliwiał się drugi, po głosie sądząc dużo młodszy śmierciożerca. — Ta mała szlama ich wyprowadziła...

— Granger — dodał wyjaśniająco Draco, który do tej pory tylko przysłuchiwał się rozmowie. Zrobiłam ostrożnie krok w stronę zejścia do lochów, stawiając stopę najciszej jak się da. — Widziałem, jak Weasley wciąga ją do szkoły, pewnie są teraz razem.

Spojrzałam na Rona. Wystawiał tylko czubek rudej czupryny, a ja i tak zdołałam zarejestrować jego przerażone spojrzenie. Błagałam w myślach, aby nie zrobił nic głupiego — jak wtedy w dworze Malfoyów.

— Trzeba ich było zabić, kiedy mieliśmy do tego okazję — odciął się Lucjusz.— McAvoy. Obstawcie wszystkie możliwe wyjścia ze szkoły.

Popatrzyłam na wspomnianego mężczyznę i żołądek podszedł mi do gardła. Wyglądem nie wyróżniałby się zbytnio z tłumu —ciemnobrązowe, postrzępione włosy sięgały mu ramion, a brązowe oczy poruszały się leniwie i z pewnym znużeniem. Jednak jego lewy policzek szpeciła długa, głęboka blizna przechodząca bezpośrednio przez oko. Oczodół był pusty, poczerniały od zakrzepniętej krwi i prawdopodobnie źle wyleczonej klątwy. Cofnęłam się.

— Istnieją też tajne wyjścia, ojcze — dodał Draco nieco niepewnie. Szare oczy ojca zwróciły się na chłopaka i przeszyły badawczym spojrzeniem.

— Podasz je wszystkie. McAvoy. — Lucjusz ponownie zwrócił się do mężczyzny bez oka, a jego ręka poszybowała do szyi podwładnego. — Masz mi znaleźć te dzieciaki. W przeciwnym razie pozbawię cię drugiego oka. Zrozumiałeś mnie?

Zrobiłam kolejny krok do tyłu, czując, że kończy mi się czas. Zaklęcie kameleona nie działało długo, jeśli było wypowiedziane niewerbalnie. McAvoy charknął i próbował odepchnąć od siebie Lucjusza, jednak po chwili po prostu skinął głową i wysapał: — Tak jest.

Upadł na ziemię, kiedy Malfoy rozluźnił uścisk i natychmiast zaczął rozcierać obolałą zapewne szyję. Kolejny krok...

— Draco! — wrzasnął Lucjusz. — Pójdziesz z nim.

Młody blondyn kiwnął głową, jednak kiedy wymijał ojca, ten złapał go za ramię. Draco aż skrzywił się z bólu.

— Nie zawiedź mnie tym razem.

Chłopak wyrwał się i rozcierając ramię ruszył za McAvoyem w stronę korytarza, z którego przyszliśmy. Cofnęłam się o kilka kolejnych kroków, aż poczułam silne ramiona ciągnące mnie w tył i wpadłam prosto w ramiona Rona.

Stałam tak przez moment i wdychałam zapach jego bluzy. Gdyby nie jego ramiona pewnie leżałabym już na ziemi. Dopiero kiedy mój oddech się uspokoił wyswobodziłam się z jego objęć i skinęłam mu głową. W kompletnej ciszy ruszyliśmy schodami w dół, nasłuchując głosów z holu. Szliśmy w ciemnościach, wolno stawiając stopy na betonowych stopniach. Zwykle po obu stronach klatki paliły się stłumione świece. Dopiero podążając zimnymi lochami w ciemności zrozumiałam, co napawało niektórych uczniów takim lękiem. Chłód, bijący od kamiennych ścian przenikał w najgłębsze zakamarki mojego ciała. Nogi zaczęły mi dygotać, a z ust wydostawała się para, widoczna w słabym świetle ze szczytu schodów. Kiedy znaleźliśmy się wystarczająco daleko wypowiedziałam zaklęcie.

— Lumos.

Jasne światło z końca różdżki rozświetliło kamienny korytarz. Zerknęłam na Ginny, wciąż podtrzymywaną przez Neville'a i przełknęłam ślinę. Słowa ugrzęzły mi na końcu języka. Nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Szłam w milczeniu koło Rona, którego dłoń wciąż mocno ściskała moją.

— Nie mogę uwierzyć, że to się stało — wyszeptałam. — Ron, jak... Co my teraz zrobimy?

Nie miałam odwagi na niego spojrzeć. Poczuła jednak, że zacisnął mocniej lodowate palce.

— Uciekniemy stąd. A potem spróbujemy dokończyć to, co zaczęliśmy.

Nadzieja w jego głosie niemal dodała mi otuchy. Zastanawiałam się, czy powiedział to co myślał czy to, co ja chciałam usłyszeć. W co sam chciał wierzyć. Zamek obstawiony był przez śmierciożerców, a my byliśmy ledwie garstką dzieciaków, niedoświadczonych i zbyt młodych. To nie był zbyt radosny scenariusz.

Nagle ze szczytu schodów usłyszeliśmy krzyki i odgłos stawianych w pośpiechu kroków. Zatrzymaliśmy się i w przerażeniu nasłuchiwaliśmy dźwięków, które z zatrważającą prędkością zbliżały się w naszą stronę.

— Tam! — rzucił szeptem Ron i pociągnął mnie w stronę końca korytarza. Rozwidlał się w dwie strony.

— Gdzie teraz?

Zanim zdążyłam dokończyć pytanie usłyszałam dwa słowa, które znów przyprawiły mnie o wstrzymanie oddechu:

— Tam są!

Śmierciożercy rzucili się w naszą stronę, jednocześnie bombardując nas gradem zaklęć. Zaczęłam biec, nie myśląc nawet czy podążamy w dobrym kierunku. Biegłam przed siebie, zmuszając ciało do ogromnego wysiłku, aby poruszać się jeszcze szybciej. Oddychałam tak płytko, że miałam wrażenie, że zaraz braknie mi tchu w płucach. Nagle klątwa przeleciała tuż nad naszymi głowami, a ja w instynktownym odruchu skierowałam różdżkę za siebie i krzyknęłam: — Drętwota!

Usłyszałam charakterystyczny odgłos padającego na ziemię ciała. Uśmiechnęłam się do siebie i wypadłam za zakręt, natychmiast wyhamowując. Dwóch rosłych mężczyzn wyrosło przed nami jak spod ziemi.

— Avada...

— Protego! — wrzasnął Ron, odpychając mnie do tyłu. Tarcza odbiła zaklęcie w atakującego, który padł martwy na ziemię.

— Incendio!

Odwróciłam się gwałtownie do tyłu i zobaczyłam, jak płonące ciało pada na ziemię, tuż przed stopami Ginny Weasley, której różdżka wciąż drżała w dłoni.

— Avada Kedavra! — krzyknęła z nienawiścią i kolejny śmierciożerca padł na ziemię.

W tej chwili Ron złapał mnie mocno za ramię.

— Jesteś cała?

— Tak, Ron, ja...

Nie zdążyłam dokończyć, ponieważ po korytarzu rozległ się przerażający krzyk. Dziecięcy krzyk. Natychmiast zlokalizowałam jego źródło i rzuciłam się do biegu. Słyszałam Rona, który biegł tuż za mną. Skręciłam gwałtownie w lewo i dostrzegłam małą dziewczynkę, klęczącą na ziemi. Nad nią stała blondynka, która natychmiast odwróciła się w naszą stronę, dość zaskoczona naszym pojawieniem się. Wyciągnęłam różdżkę w jej stronę, jednak ona w zawrotnym tempie złapała małą za włosy i przeciągnęła przed siebie.

— Puszczaj ją — warknęłam, a kobieta zmierzyła mnie swoim stalowym spojrzeniem.

— Bo co? Zabijesz mnie? — zaśmiała się szyderczo. Poczułam Rona, który przywarł plecami do moich pleców. Podążyłam szybko wzrokiem w jego stronę i zobaczyłam zarośniętego śmierciożercę celującego w niego różdżką. W tamtym momencie coś we mnie pękło.

— Tak — odparłam, powoli odwracając głowę w stronę kobiety. — Zabiję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro