Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18

Przedzieraliśmy się lasem już drugi dzień. Byłam cała poprzecinana przez krzaki i gałęzie. Skończyło nam się jedzenie, a co najgorsze picia też została resztka. Jedynym pocieszeniem było to, że coraz wyraźniej było czuć energię Golden Trio.

Pomimo wszystko bałam się momentu, w którym ich odnajdziemy. Nie miałam pojęcia co powinnam w takiej sytuacji zrobić. Nie jestem zabójcą, ale i sama nie chcę zginąć. Na samą myśl o tym przebiegł po moich plecach dreszcz. Nienawidziłam Voldemorta chyba bardziej niż ktokolwiek inny.

Przez moje zamyślenie wpadłam na plecy Draco, który się zatrzymał.

-Czemu stoisz?-zapytałam pretensjonalnym tonem.

-Cicho bądź-powiedział i zaczął czegoś nasłuchiwać.

Nic się jednak nie wydarzyło, więc ruszyliśmy dalej. Z pomiędzy drzew zaczynały być widoczne promienie słońca, co oznaczało, że musieliśmy znajdować się blisko wyjścia z niego. I faktycznie miałam rację, ponieważ po chwili wyszliśmy na polanę. Uśmiechnęłam się, kiedy poczułam ciepło na moich policzkach. Po dwóch dniach spędzonych w wilgotnym lesie przyjemnie było wyjść na słońce. Spojrzałam na blondyna, który nie podzielał mojego entuzjazmu. Cały czas był bardzo czujny i spięty.

-Malfoy, co ci?-zapytałam.

-Ma dziwne przeczucie, że nie jesteśmy tu bezpieczni. Powinniśmy iść dalej.

-Skarbie, powinieneś trochę się rozluźnić, nie uważasz? Jesteśmy na całkowitym odludziu. Co by nam się tu mogło stać?

-Nie wiem, dlatego chodź-podszedł do mnie, złapał mnie za rękę i poszedł dalej.

-Nie sądzisz, że powinniśmy się zatrzymać i zrobić sobie przerwę? Chodzimy od samego rana, jestem zmęczona-odezwałam się po chwili.

-Dobrze-westchnął i rozłożył koc, na którym usiedliśmy.

Położyłam głowę na kolanach chłopaka i przymknęłam oczy. Nie spałam w nocy, przez co dzisiaj byłam ledwo żywa. Burczało mi też w brzuchu, ale nie mieliśmy nic do jedzenia. Nie mogłam się doczekać, aż wrócimy do Hogwartu i będę miała swoje wygodne łóżko, czyste ubrania i zjem ciepły posiłek w Wielkiej Sali, nawet jeżeli są tam śmierciożercy. Tak na prawdę to nie miałam się o co martwić, byłam w końcu jedną z nich. Znowu poczułam dreszcz obrzydzenia.

Coś zaszeleściło obok nas w krzakach, ale to zignorowałam i uznałam, że to wiatr. Jednak Draco od razu zerwał się na równe nogi i wyciągnął różdżkę w tamtym kierunku. Zaczął skradać się w kierunku rośliny. Kiedy był już dosyć blisko, rzucił zaklęcie, a zza gałęzi wyskoczył przerażony królik. Zaczęłam się śmiać, ponieważ uważałam, że przesadza. On jednak się naburmuszył i usiadł z powrotem obok mnie.

-Co cię tak bawi? Dbam o nasze bezpieczeństwo w przeciwieństwie do ciebie-warknął.

-Co cię ugryzło?-zapytałam i złożyłam pocałunek na jego ustach, na co lekko się uśmiechnął.

-Chciałbym to już zakończyć-westchnął.-Chodźmy dalej.

-Naprawdę powinniśmy zrobić sobie dłuższą przerwę. Od kilku dni bez przerwy jesteśmy w drodze. Musimy wreszcie odpocząć-zaczęłam się na prawdę o niego martwić.

-Nie-powiedział stanowczo.-Idziemy dalej-wstał i zaczął zwijać koc.

Bez żadnego słowa zaczął znowu oddalać się w stronę dalszej części lasu. Nie mając większego wyboru, poszłam za nim.

Przeszliśmy już spory kawałek, kiedy zaczęło się ściemniać. Byłam zmęczona i wyczerpana, ale on nie miał zamiaru się jeszcze zatrzymywać. Widziałam, że zżera go stres. Bał się tego co się niedługo miało stać, tak samo jak ja. Nie był złym człowiekiem, a to było na to kolejnym dowodem. Gdyby tylko nie ten pieprzony Voldemort. Moglibyśmy siedzieć teraz razem w pokoju wspólnym, przy kominku, a tymczasem włóczymy się między drzewami, żeby zabić niewinnych ludzi. Mój i tak już zły humor, pogorszył się jeszcze bardziej, kiedy tylko o myślałam o tym wszystkim. Byłam wściekła na ludzi, którzy przyczynili się do naszej obecnej sytuacji, a byli nimi między innymi nasi ukochani rodzice.

Draco zatrzymał się w miejscu gdzie las zaczynał gęstnieć.

-Jesteśmy bardzo blisko-powiedział.-Zatrzymamy się tutaj, a z samego rana pójdziemy dalej.

Rozłożyliśmy nasz namiot i wpełzliśmy do środka. Chłopak przyciągnął mnie do siebie ramieniem, a ja oparłam głowę na jego klatce piersiowej i wsłuchiwałam się w bicie jego serca.

-Dobranoc skarbie.

-Dobranoc.

~~~

Obudził mnie szelest. Spojrzałam w bok. Draco nie było. Postanowiłam sprawdzić skąd dochodzą dźwięki. Wyszłam z namiotu i stanęłam na zewnątrz. Kilka metrów przede mną stał blondyn z wyciągniętą różdżką i skradał się w kierunku lasu.

-Co robisz?-krzyknęłam za nim zirytowana. Nie odpowiedział mi, tylko uciszył mnie gestem dłoni.

Postanowiłam nie przejmować się jego głupim zachowaniem i zaczęłam przygotowywać coś do jedzenia. Rozpaliłam ognisko zaklęciem i postawiłam nad nim metalowy garnuszek z zupą, który udało nam się zwędzić z jakiegoś kempingu od mugolów. Okryłam się kocem i usiadłam przy ogniu. Był wczesny ranek, słońce jeszcze nie zaczęło wschodzić, a ja chciałam się ogrzać. Po ostatnich niezbyt ciepłych nocach, zdążyłam się przeziębić.

Szukałam paczki chusteczek, żeby wydmuchać nos, kiedy zza drzewa wybiegł chłopak goniony przez wilka. Zerwałam się na równe nogi. Wiedziałam co nieco o mugolskich zwierzętach, a z tego co pamiętałam, te nie należały do najmilszych. Wyciągnęłam przed siebie różdżkę, po chwili mój towarzysz zrobił to samo, bo przedtem chyba zapomniał, że jest czarodziejem. Zaczęliśmy rzucać różnymi zaklęciami w zwierzę, jednak takimi, które nie zrobią mu zbyt dużej krzywdy, a jedynie odstraszą.

Nasz plan samoobrony jednak nie zadziałał, ponieważ stworzenie zaczęło zbliżać się do nas jeszcze bardziej rozzłoszczone. Kiedy było bardzo blisko mnie, w przypływie paniki rzuciłam klątwę crucio. Wilk natychmiast zaczął wić się na ziemi i głośno skomleć. Z przerażeniem zrozumiałam co właśnie zrobiłam. Użyłam zaklęcia niewybaczalnego na bezbronnym stworzeniu, które nie miało się jak obronić przed moim atakiem. Różdżka wypadła mi z ręki, a ja zaczęłam się cofać, od dalej wyjącego zwierzęcia. Nie mogłam uwierzyć, że to ja sprawiłam, że teraz tak cierpi. Draco podniósł wcześniej upuszczony przeze mnie przedmiot, podszedł do mnie i zaczął głaskać po plecach.

-Musimy go przetransportować w jakieś inne miejsce-powiedział mi cicho do ucha.

Używając zaklęcia lewitacji, unieśliśmy stworzenie i przenieśliśmy w bezpieczne miejsce. Działanie zaklęcia zaczynało słabnąć, ale zwierzak był nieprzytomny, a ja zastanawiałam się czy nie martwy. Wróciliśmy do naszego obozu i zaczęliśmy się zbierać. Zdążyłam zapomnieć o prowizorycznym śniadaniu, które miałam przygotować. Szybko ruszyliśmy z tamtego miejsca, żeby nic innego nas nie napadło.

Przeszliśmy spory kawałek. Staraliśmy się nie robić zbyt wielu postojów. Byliśmy zmęczeni i chcieliśmy zakończyć to jak najszybciej. Wyszliśmy z lasu i teraz znajdowaliśmy się przy oceanie. Szliśmy brzegiem klifu. Rozmawialiśmy właśnie o tym co nas czeka, kiedy wrócimy do Hogwartu. Nagle noga zsunęła mi się z krawędzi, a ja straciłam grunt pod nogami.

Poczułam jak spadam w dół. Z przerażeniem spojrzałam na zbliżającą się coraz szybciej ziemię. Zacisnęłam oczy ze strachu, jednak zamiast mocnego uderzenia, delikatnie opadłam na piasek. Spojrzałam w górę i wtedy ich zobaczyłam, stojących obok Draco. Brunetka miała wyciągniętą do przodu różdżkę. To pewnie dzięki niej jeszcze żyję, jednak ja nie będę mogła jej się odwdzięczyć tym samym.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro