○19. Nie masz nadziei?○
Duża grupa Zbawców z masą broni i naboi, które przygotował Eugene wyruszyli ciężarówkami z Sanktuarium. Pozostawili to miejsce tylko z bardzo małą liczbą strażników. Cały proces gdy pakowali się do wyjazdu, a później odjechali Hannah mogła tylko oglądać przez okno. Siedziała w pokoju, którego jeden z ludzi Negana pilnował aby z niego nie uciekła aż do jego powrotu. Więc musiała czekać aż gdy tamci wrócą dowiedzieć się jak wiele osób zginęło, a może wymordują wszystkich, tego bała się najbardziej. Już straciła bratanka, nie chciała tracić nikogo więcej. W czasie podróży od obozu spod Atlanty przez wiezienie i aż do dotarcia do Alexandrii widziała wiele śmierci, poznawała tych ludzi a później musiała widzieć jak umierają, jak ich bliscy cierpią po ich utracie. Cały czas ktoś ginął. Alexandria dała nadzieje że to może się skończyć, ale po spotkaniu Zbawców ta nadzieja zgasła. Trwała wojna, walka o życie. Ale było pytanie, kto wygra?
Godziny dłużyły się w nieskończoność, a ona nie mogła usiedzieć spokojnie. Obwiniała się że mogła zrobić coś więcej, powinna była walczyć. Ale było już za późno, nie mogła cofnąć czasu i zmienić niektóre rzeczy. Musiała się pogodzić z tym co się stało i z tym co się ma stać.
Jej rozmyślenia przerwały hałasy z zewnątrz. Przez jej umysł przeszło że Zbawcy wrócili po zwycięskiej bitwie, ale gdy podeszła do okna nie mogła uwierzyć w to co widzi. Zbawcy którzy wyruszyli do walki wrócili, ale bez broni i bez ich przywódcy. Zamiast niego był z nimi ktoś jeszcze. Hannah rozpoznała go wśród tłumu do którego coś mówił. Nie wiedziała co stało się, ale widząc go była pewna że wszystko dobrze się skończyło. Szybko odeszła od okna i chwytając z szafki wazon podeszła do drzwi. Otworzyła je gdzie przed nimi stał tyłem strażnik. Gdy ją usłyszał odwrócił się, ale zanim coś zrobił oberwał wazonem w głowę po czym upadł na podłogę tracąc przytomność. Ruszyła biegiem wzdłuż korytarza aby wydostać się jak najszybciej z budynku. Gdy wybiegła na zewnątrz musiała przedostać się przez zgromadzonych ludzi, którzy chcieli wiedzieć co się dzieje.
-Hannah!
Spojrzała w stronę źródła głosu, a wtedy zobaczyła Rick'a. Oboje ruszyli w swoim kierunku, a po chwili wpadli w swoje ramiona. Mocno się do siebie przytulii ciesząc się, że mogli w końcu się zobaczyć.
-Tak bardzo się martwiłam. Negan dowiedział się o Dwight'dzie, a wtedy myślałam... - urwała czując że głos zaraz jej się załamie. Miała ochotę płakać z szczęścia.
- Wygraliśmy. To najważniejsze. Dobrze że jesteś cała.- Rick ponownie ją objął. Tak bardzo cieszył się że odzyskał siostrę. Z nią zawsze było mu lżej, pocieszała go, dawała nadzieje, wspierała. Mając ją przy sobie wciąż miał nadzieje, nie pozwalała mu się poddać.- Gdyby tylko Carl mógł tu być.- powiedział z sutkiem w głosie.
-Tak mi przykro. Żałuje że mnie z wami nie było.
-To nie twoja wina. Zrobiłem to o co mnie prosił. Kiedyś ponownie się zobaczymy.
Hannah przytuliła go czując jak w oczach zbierają się łzy. Opierając głowę o ramie brata zobaczyła, że za nim niedaleko stał ktoś jeszcze. Powoli puściła Rick'a i minęła go.
-Jesteś cała?- zapytał Daryl gdy do niego podeszła.
-Jak widać jeszcze żyję.- uśmiechnęła się po czym nie zważając czy mu to się spodoba czy nie przytuliła go. Daryl na początku zesztywniał nie spodziewając się tego, ale w końcu odwzajemnił uścisk.
-Teraz możemy wrócić do domu.- powiedział Rick gdy do nich podszedł.
-A co z nimi?- zapytała Hannah zerkając na mieszkańców Sanktuarium.
-Dostali wybór. Mogą tu zostać i żyć dalej albo przyłączą się do nas. Sami zdecydują. Czas już wracać Hannah.
○●○●○●○●
Powrót do Alexandrii był tak długo wyczekiwany przez nią. Gdy dotarła tam została miło przywitana przez przyjaciół i innych. Niestety podczas walki Alexandria została trochę uszkodzona, ale nie było to coś czego nie da się naprawić.
Alexandria wraz z Wzgórzem, Królestwem oraz Oceanside wspólnymi siłami wygrali z Zbawcami. Mimo tego że początkowo wpadli w pułapkę wyszli z tego bez większego szwanku, głównie dzięki pomocy Eugena, który sabotował atak Zbawców. Tak czy siak, skończyło się to dobrze.
Po powrocie nie miała ochoty odpoczywać choć Rick jej to proponował. Musiała odwiedzić jeszcze grób Carl'a.
Siedziała przy wkopanym w ziemię drewnianym krzyżu. Westchnęła smętnie wpatrując się w wzruszoną ziemię gdzie został pochowany Carl. Mimowolnie zaczęła bawić się zawieszką naszyjnika. Już za nim tak bardzo tęskniła. Miała jeszcze wiele do powiedzenia mu. Ale jak zawsze musiało zabraknąć im czasu, którego nigdy nie nadrobią. Miała nadzieje że teraz jest w lepszym miejscu wraz z innymi i jest szczęśliwy. Nie było pewności czy Niebo istnieje, ale liczyła że tak jest, że znalazł się w miejscu gdzie nigdy więcej nie będzie cierpiał.
Gdy wciąż siedziała przy grobie poczuła, że ktoś przyszedł i stanął niedaleko niej jakby nie był pewny czy powinien podejść. Po chwili mężczyzna zbliżył się i położył pojedynczego kwiata przy krzyżu. Hannah zerknęła na nieznajomego, którego z pewnością nie widziała ani razu.
-Jestem Siddiq.- przedstawił się nieznajomy. Brązowowłosa podniosła się i podała mu dłoń.
-Hannah.
-Wiem, Carl o tobie wspominał. Był wspaniałym chłopcem.
-To ciebie uratował, prawda?
-Tak, bardzo wiele mu zawdzięczam. Żałuje że spotkał go taki los. Zasłużył na coś lepszego.
- Wielu ludzi zasłużyło na coś lepszego, ale nie każdy to dostaje. Trzeba z tym jakoś żyć. Miło było cię poznać.- uśmiechnęła się do niego delikatnie co odwzajemnił po czym odeszła. Nie chciała dłużej tu siedzieć, to niczego nie zmieniało, ale przynajmniej mogła się z nim pożegnać.
Idąc przez Alexandrię nie widziała już na twarzach mieszkańców strachu gdy byli pod rządami Zbawców. W końcu zapanował spokój, a przynajmniej na jakiś czas. To było miłe, widzieć że ci ludzie byli szczęśliwi, może nie aż tak jakby mogli być gdyby nie było zarazy, ale czuli tą namiastkę szczęścia. Brązowowłosa uśmiechnęła się gdy widziała jak Judith trzyma na rękach kota, a obok na werandzie siedziała Michonne obserwując dziewczynkę. Przynajmniej niektórzy byli szczęśliwi. Hannah poszła dalej. Musiała jeszcze kogoś zobaczyć. Kogoś kto miał zginąć i prawie się tak stało, ale został oszczędzony. Sądziła że umrze za to co zrobił, Maggie wciąż nie pogodziła się z tym że on żyje i była za to zła na Rick'a.
Hannah weszła do lecznicy po czym przeszła do drugiego pokoju. Było cicho i spokojnie. Zobaczyła go jak leży w białej pościeli mając obandażowaną szyję i był przykuty kajdankami aby niczego nie kombinował. Nie zginął bo miał zostać symbolem, że można żyć w zgodzie, że świat może stać się lepszy bez zabijania się nawzajem.
Brązowowłosa przysunęła krzesełko będąc jak najciszej aby nie zbudzić śpiącego mężczyzny. Ale gdy usiadła usłyszała jak się porusza. Widziała jak powoli się rozbudził, a jego wzrok padł na nią.
- Miałaś racje.- mruknął słabym głosem przez swoją ranę.
-W czym?
-Wiesz w czym. Jesteś zadowolona?
-Tak.- przyznała szczerze.- Przegrałeś, ale nie zginąłeś. Wystarczająco satysfakcjonujące. Dla ciebie też powinno.
-Żyć jako wiezień? Wolałbym zginąć.
-Szkoda że tak mówisz. Dostałeś szansę dlaczego nie chcesz z tego skorzystać? Naprawić błędy, pokazać że można być lepszym, postąpić słusznie? Twoi ludzie skorzystali z tego, a przynajmniej większość z nich. Teraz będzie dobrze.
-Nie na długo.
-Dlaczego? Nie masz nadziei?
-To dla głupców.
-Więc jestem głupcem, ale przynajmniej daje mi to chociaż odrobinę radości.- wstała z miejsca i odsunęła krzesełko. Chciała tylko go zobaczyć, nie miała ochoty z nim rozmawiać, tym bardziej że wygadywał rzeczy które ją denerwowały.
-Poczekaj.- powiedział gdy skierowała się do wyjścia z pokoju. Zatrzymała się i zerknęła na niego.
- Chyba czegoś nie rozumiesz Negan. To koniec. Nie ma...
- ... nas?- przerwał jej.
-Nigdy nie było, dobrze o tym wiesz. To była tylko twoja gierka przy której dobrze się bawiłeś.
-To nie była gra.
-Może, ale sprawiłeś mi ból i cię to nie obchodziło.- gdy to powiedziała poczuła jak niechciane łzy zbierają się w jej oczach. Nie miała zamiaru płakać, nie przy nim więc bez słowa wyszła.
-Hannah! Han.. - głos odmówił mu posłuszeństwa gdy próbował ją zawołać. To nie było tak że planował ją w sobie rozkochać i ją zranić, nie spodziewał się że tak wyjdzie. Chciał tylko zajść za skórę Rick'owi zabierając ją ze sobą bo sądził że dzięki temu Rick nie będzie mu się sprzeciwiał bojąc się o życie siostry. Oczywiście zaproponował jej aby została jego żoną bo spodobała mu się, ale nie sądził że to przeistoczy się w coś innego, w coś więcej niż tylko pożądanie pod względem urody. Bo z czasem zaczął o nią dbać, martwić się. To pojawiło się nie wiadomo skąd, było nagłe bo te kilka dni które z nią spędził stworzyło więź, która go z nią połączyła. Nie chciał tego przyznać przed samym sobą, że ta kobieta poruszyła jego serce, które wydawało mu się być skamieniałe, zimnie niczym lód, ale gdy ją poznał to zaczęło się zmieniać. Ale wydawało się być już za późno. Nie chciała go znać bo zrobił wiele złego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro