Część Pierwsza: Ten facet to wariat.6
Meng Yao przestał już kompletnie rozumieć o co mu chodziło. Robił to czego tamten oczekiwał. Wydał naprawdę sporo pieniędzy na te ubrania, a ten jeszcze miał jakieś dziwne pretensje.
- Zachowujesz się tak, jakbym był dla ciebie kimś więcej. To moja praca... Tu nie ma znaczenia czy chce, czy nie. Szczególnie jak mam przed sobą skorumpowanego glinę. - mruknął pod nosem aby w końcu naciągnąć materiał na ramiona. Nie chciało mu się już z nim dyskutować. Odsunął się od niego i zawiązał pas - Idę się przejść. To miejsce to jakieś wariatkowo.- stwierdził beznamiętnie młodszy i poprawił wstążkę na włosach. Skierował swoje kroki w stronę ogrodu za domem. Wariactwo… Istne wariactwo…
- Dla ciebie może to nie mieć znaczenia, a ja dałem się sprowokować o jeden raz za dużo. - mruknął Mingjue samemu zwiększając między nimi dystans. Nie był pewny czym był dla niego chłopak, ale czuł, że musi go chronić za wszelką cenę. Nie zamierzał odpowiadać na tą obelgę. Dobrze wiedział, że dla wielu ludzi właśnie tak teraz wygląda, choć tak naprawdę żaden z jego układów nie był prawdziwy. Robił wiele rzeczy by rozgryźć kolejne grupy przestępcze, nawet jeśli cierpiała na tym jego duma. Wenowie nie byli tak prości do pozbycia się. Jego poprzednik tego próbował, z marnym skutkiem, bo dzięki kasie i układom, ledwie trzy miesiące później Wen Ruochan był na wolności i znów przejął stery nad swoją działalnością. Mingjue nie zamierzał popełnić tego błędu.
Jue gwizdnął na psy i wskazał na chłopaka rzucając jedynie komendę "pilnuj", a oba czworonogi jak cień podążyły za młodszym. Ruszył do łazienki by wziąć zimny prysznic, a później uwalił się na łóżku zamykając oczy i nakrywając pościelą w pasie. Nie miał siły na spory z młodszym.
Mniejszy nie odpowiedział na jego słowa. Zatrzymał się jedynie aby spojrzeć na niego przez ramię, a po tym w milczeniu rozchylić drzwi i przejść przez nie. Wyszedł na zewnątrz nie przejmując się starszym. Czuł się idiotycznie, zupełnie bezsensownie.
Nie spodziewał się, że mężczyzna ma tak piękny i zadbany ogród. Szedł wolno ścieżką, zrywając kolejne kwiaty, piwonie szczególnie, było ich tu sporo. Uwielbiał je, musiałby skłamać mówiąc, że nie. Usiadł pośrodku ogrodu, a za nim dwa duże psy. Pilnowały go kiedy ten zaplątał wianek z piwonii. Musiał się odstresować. Założył go sobie na głowę i westchnął ciężko. Spojrzał w kierunku domu, a ten wyglądał inaczej. Duże drewniane wejście i szare materiały powiewające na wietrze.
Mingjue leżał w łóżku próbując zebrać myśli w sensowną całość. A jedyne co wydawało mu się sensowne to wizyta u psychiatry, najwyżej go zamkną. Jak się tak głębiej nad tym zastanowił to nawet nie wydawało się takie głupie. Dadzą mu leki, będzie szczęśliwy, może przestanie mieć zwidy.
Otworzył oczy i wbił wzrok w belki na suficie.
- Ja pierdole. - warknął i przekręcił się na brzuch chowając głowę pod poduszką - Nawet we własnej sypialni nie mam spokoju. - zaraz też poderwał głowę do góry słysząc płacz dziecka. Usiadł gwałtownie na łóżku i przeniósł wzrok na kołyskę obok.
- Co do... - przerwał czując ciężar w swoich ramionach, gdy spojrzał w dół otworzył szerzej oczy. Miał na rękach dziecko, małe dziecko, które się na niego gapiło.
- MENG YAO!!! - wydarł się rozpaczliwie, dzieci to nie było coś z czym umiał się obchodzić. A to było niewiele większe od jego spluwy.
Yao czuł się dziwnie. Czy czegoś się nałykał? Rozejrzał się wokoło, cisza, spokój, a przynajmniej do czasu. Podniósł znów wzrok na drzwi gdy usłyszał ten krzyk. Podniósł się z miejsca i ruszył w tamtą stronę. Przekroczył próg, na sobie nie miał złotych szat, a szare. Spojrzał na starszego z uniesionymi brwiami.
- Czemu tak krzyczysz? Wystraszysz A-Songa. - odparł i podszedł do niego siadając na skraju łóżka. Wyciągnął dłonie aby wziąć chłopca w ramiona i wtulić w swoją pierś lekko. Na głowie wciąż miał wianek zrobiony z piwonii choć dopiero po chwili dotarł do niego absurd całej sytuacji - DaGe.. zapuściłes włosy?
Mingjue siedział jak sparaliżowany na łóżku, bez protestu oddał dziecko chłopakowi i gapił się to na jednego to na drugiego. Miał dość, psychicznie go to wykańczało. Nie wiedział nawet czy ten który zabrał mu dziecko jest prawdziwy czy nie.
- Dłużej już nie dam rady. To mnie wykańcza. - westchnął i podnosił się z łóżka. Sięgnął po spodnie, już nawet nie miał siły przejmować się tym, że nie wyglądają jak te jego.
Odbiło mu i potrzebował pomocy, tego był pewien.
Ruszył do kuchni i wyjął z lodówki nową butelek z alkoholem której połowę wypił na raz. Zaraz po tym zaczął rozglądać się za swoim telefonem, szybko wybrał numer do swojego przyjaciela i przełączył na głośno mówiący. W oczekiwaniu na połączenie znów napił się z butelki.
- Co jest? Miałeś mieć wolne i zabroniłeś się z sobą kontaktować. - usłyszał Mingjue, gdy tamten w końcu odebrał.
- Tang, potrzebny mi psychiatra.
- Dla dorosłego, dziecka, po wypadku czy...
- Nie Tang, mi jest potrzebny psychiatra.
- Yyyy... To ja może podjadę do ciebie bo jestem w okolicy? I zobaczę po co ci ten psychiatra? - w głosie jego podwładnego Nie mógł wyczuć sporą dozę niepewności.
- Cokolwiek, byle szybko. - rzucił i się rozłączył. Wypił resztę zawartości butelki i tępo wpatrywał się w blat wyspy kuchennej. Podniósł wzrok na chłopaka, który miał zamiar najwyraźniej gdzieś iść.
- Jak będziesz wracać kup alkohol. A najlepiej dużo. - w obecnej sytuacji miał nawet gdzieś czy ten ma zamiar uciec czy nie. Zaraz też usłyszał charakterystyczny dźwięk świszczący o tym, że ktoś podjechał na podjazd.
***
Tak samo jak Mingjue wyszedł, tak wszystko zniknęło. Nawet kwiaty które zrywał, nie miał ich na głowie. Na sobie zaś miał znów złote szaty. Dziecko zniknęło, wszystko zniknęło. Ale zamiast tego pojawiło się poczucie pustki. Przełknął ślinę z trudem i wypuścił powoli powietrze kierując się z wnętrza pokoju do tego który był niby jego. Psy szły za nim, aż do drzwi. Tam ułożyły się pod nimi, a Yao zamknął się od wewnątrz. Usiadł przed lustrem i wbił pusty wzrok we własne odbicie.
- Czy ja sam oszalałem? - zapytał siebie szeptem i zaraz potrząsnął głową. Zdjął z siebie to wszystko, łącznie z bielizną. Założył krótkie luźne spodenki i koszulkę. Uwiązał włosy wysoko i wyszedł z pokoju aby zaraz założyć mniejszą torbę. Miał zamiar wyjść. Ale do sklepu.
Sprawdził czy miał portfel. Słysząc słowa mężczyzny, aż westchnął ciężko. Nie mógł się nie zgodzić, zdecydowanie przyda mu się psychiatra. A najlepiej zamknięcie w zakładzie psychiatrycznym.
- Jeszcze czego... Nie będę twoim służącym. - rzucił do siebie i otworzył drzwi. Przed nimi stał mężczyzna, jego włosy upięte w wysoki kok, a u boku wisiała szabla. Zbroja, surowy wyraz twarzy. Zamrugał kilkakrotnie i tak szybko jak otworzył drzwi zatrzasnął je wycofując się o krok.
- Po cholerę zatrzasnąłeś te drzwi? - rzucił do niego z pretensją i sam ruszył w ich kierunku widząc, że chłopak wycofał się lekko do tyłu - To tylko mój zastępca, a ty zachowujesz się jakbyś smoka tam zobaczył. - rzucił rozbawiony i sam otworzył drzwi.
- Wybacz Ta... - urwał w połowie widząc swojego zastępcę. Przeniósł wzrok na szable u boku mężczyzny, później na jego twarz i znów na szable, by zatrzasnąć je równie szybko co Yao. I sam cofnął się o krok - I co teraz?
Yao stał tak w milczeniu i wpatrywał się w drzwi. Gdy te znów się otworzyły mógł zobaczyć ten sam widok. Stał tak w głębokim szoku. Tego się nie spodziewał.
- Nie wiem... - mruknął i zaraz zmarszczył brwi, gdy nagle rozległ się głos zza drzwi.
- Co piliście? Możecie przestać trzaskać tu drzwiami? - Yao wycofał się i schował za plecami Mingjue. Popchnął go lekko aby ten otworzył drzwi - Nie wiem o co tu chodzi. Ale nie jestem, aż tak pijany żeby mieć, aż takie halucynacje..
- Wierz mi ja też nie. Po ośmiu takich mam dalej sto procent celności. - rzucił cicho do chłopaka i przezornie otoczył go ramieniem, trzymając za sobą.
- Tang?! Mógłbyś mi powiedzieć co masz na sobie? - rzucił głośniej tak by było słychać na zewnątrz.
- A co mam mieć? - rzucił zbity z tropu mężczyzna - Z roboty wracam, więc standardowo, bojówki, koszula i kurtka. Wyjaśni mi któryś z was co wy robicie?
Mingjue ściągnął broń ze skrytki nad drzwiami i osłaniając młodszego otworzył drzwi gotów do obrony.
Mężczyzna był wyższy, większy, wiec oczywiście robił za żywą tarcze. Powoli wychylił głowę zza niego i uniósł brew na te rewelacje.
- Przecież widziałem, że nie... - wyszeptał do siebie po czym z zaciekawieniem spojrzał w kierunku drzwi. Tam stał ten sam facet, jednak ubrany normalnie. Odetchnął ciężko i oparł czoło o łopatkę mężczyzny - Ah... Oszaleje. - mruknął cicho i odsunął się mając zamiar wyjść.
Tang spoglądał na tą dwójkę przez chwilę po czym wszedł do środka zamykając za sobą drzwi.
- Obaj na kanapę, a ty oddaj mi broń. - wyciągnął dłoń, by zabrać przełożonemu pistolet. Mingjue oddał przedmiot i pociągnął chłopaka za rękaw by posadzić obok siebie na kanapie. Tang zajął miejsce naprzeciwko nich.
Yao miał zamiar iść do sklepu, był głodny i skończyły mu się papierosy. A oni robili jakieś cyrki. Usiadł ciężko na kanapie i skrzyżował ręce na torsie.
- A teraz od początku. Kto to? - zapytał łagodnie i wskazał na najmłodszego z nich.
- Meng Yao. To... Mój gość. - rzucił wymijająco Mingjue.
- Ile piliście i co braliście, że zachowujecie się jak para wariatów? - spytał poważnie, obserwując tą dwójkę, która dla niego zachowywała się dziwnie.
- Nic nie braliśmy... Chyba. - Mingjue sam już wątpił w to.
Mniejszy odetchnął ciężko zakładając nogę na nogę.
- Gość… - mruknął rozbawiony i pokręcił głowa - Wypiłem ledwie dwa łyki alkoholu. Już bez przesady. - szepnął masując pusty brzuch - Mogę już iść do sklepu? Jestem głodny..
Mingjue popatrzył na niego i poczuł się źle. Przez te całe cyrki nawet nie pomyślał o jedzeniu. Podał chłopakowi telefon z odpaloną aplikacja.
- Zamów co chcesz. Najlepiej potrójne.
- Nie, ja z wami nie jem. Wracam zaraz do domu. - rzucił Tang.
- I tak zamów potrójnie. - mruknął Mingjue.
- A teraz wyjaśnij mi po co ci psychiatra, czemu trzaskaliscie drzwiami i po jaką cholerę pytałeś w co jestem ubrany?
- To nie jest coś co można wytłumaczyć.
- Przestań kręcić i gadaj. - z niecierpliwił się Tang i pogłaskał po łbie Qinghe który pojawił się obok, Baxia zaś próbowała wcisnąć się Yao łbem na kolana.
- A jakbym ci powiedział, że chwilę temu miałeś szable i zbroje? - spytał poważnie Nie
- To bym się cieszył, że poszedłeś w końcu na urlop, bo z przepracowania ci odbija. - pokręcił z politowaniem głową i spojrzał na młodszego chłopaka - Przepraszam, czy ty też widzisz takie rzeczy?
Yao odłożył jego telefon. Nie miał zamiaru nic zamawiać, chciał stąd wyjść, przewietrzyć się i pomyśleć. Ale widocznie nie było mu to dane. Spojrzał z góry na psa który trącał go w rękę. Podniósł ją, a Baxia od razu położyła łeb na jego udzie prosząc się o uwagę. To było dziwne. Zwykle zwierzęta nie szczególnie do niego lgnęły. Przeciągnął się lekko i podrapał psa za uchem i pod pyskiem.
- Cóż… Widziałem tu dużo dziwnych rzeczy. Nie wie czemu, ale widziałem cię w zbroi. - stwierdził po czym wstał z miejsca. Baxia pokręciła się w miejscu i od razu ruszyła za nim, tuż przy jego nodze chociaż nie był wcale jej właścicielem. Nie widział czemu ten pies tak się go uczepił.
Tang słysząc te rewelacje uniósł jedynie brwi do góry.
- Wydaje mi się, że zwyczajnie obaj jesteście przepracowani i nakręcacie się wzajemnie na jakieś dziwne rzeczy. Mingjue masz kilka dni wolnego to odpocznij, weź go na spacer czy coś. Dobrze wam to zrobi. - podniósł się z miejsca i ruszył do wyjścia - I Meng Yao, zadbaj by ten osiłek trochę się zrelaksował, jeszcze trochę i sprawa Wena go...
- Milcz. - przerwał mu natychmiast Mingjue.
- O co ci chodzi? Mówię jedynie...
- Kazałem ci się zamknąć. To nie jest coś o czym on powinien wiedzieć.
- Nie jesteśmy w pracy byś mógł mi rozkazywać. - odpowiedział poważnie Tang
- I dlatego zaraz będziesz zbierał zęby z podłogi.
- Dobra. Nie zamierzam znosić twoich humorów. Odpocznij, albo osobiście wyśle cię na zwolnienie. - wychodząc trzasnął drzwiami.
Mingjue przymknął na chwilę oczy, po czym spojrzał na chłopaka.
- Chcesz gdzieś wyjść razem?
Sprawa Wena? Jaka sprawa Wena? Yao wywinął zaraz oczyma. No tak, jego kolega też jest skorumpowany. Mruknął pod nosem i odwrócił wzrok. Miał o niego dbać? Był wynajęty na weekend, ale nie jego nianią. Zacisnął lekko szczęki i zmarszczył brwi.
- Nie. - rzucił od razu w odpowiedzi na jego pytanie. - Chce coś w końcu zjeść. Jeszcze nic nie jadłem. Jestem zmęczony, a ty marudzisz. Nie wiem po co mnie tu przywiozłeś... Robisz tylko ze mnie błazna.- szepnął urażony sięgając do klamki drzwi - Chociaż... Możesz iść ze mną. Ktoś musi nosić reklamówki.- odparł uśmiechając się do niego uroczo.
Mingjue miał zamiar odpuścić, skoro ten wolał iść sam to nie chciał się narzucać. Wystarczyło mu już fochów tego dzieciaka. Słysząc jednak pozwolenie ruszył do pokoju.
Młodszy podrapał się lekko w kark i odprowadził go wzrokiem do pokoju. Kucnął i pozwolił Baxi przytulić się do siebie, drapał, głaskał. Może pies wyglądał na groźnego, ale też potrzebował miłości.
- Daj mi chwilę. Ubiorę się. - szybko narzucił na siebie szary t-shirt i czarne bojówki, na wierzch założył skórzana kurtkę, wcisnął na nogi swoje ulubione buty. Jeszcze tylko telefon, portfel i broń - Na piechotę czy wolisz jechać do centrum? Najbliższa galeria jest jakieś dwadzieścia minut na piechotę. Baxia do siebie. - wskazał psu wnętrze domu - Coś się tak uwzięła?
Yao podniósł się z kucek dopiero kiedy starszy wyszedł z pokoju.
- Możemy się przejść. - stwierdził i otworzył drzwi aby wyjść, zaś pies ruszył za nim - Widzisz? Chyba mnie lubi. - stwierdził z nutą rozbawienia i aż się uśmiechnął co spowodowało, że na jego twarzy pojawiły się urocze dołeczki - Wróżka też mnie lubiła. Mały Jin Ling zawsze...- zamilkł i zamrugał lekko. O czym on mówił? Machnął na to ręką choć kolejne wspomnienia zalewały jego umysł. Potrząsnął lekko głową.
Drugi z psów nie zamierzał zostawać sam więc ruszył z nimi. Mingjue zgarnął jedynie smycze dla nich, gdyby musiał wejść z nimi do sklepu.
- I to mnie właśnie dziwi. Baxia nie lubi praktycznie nikogo, jesteś jedyną osobą nie licząc mnie, do której przychodzi na pieszczoty. - zamknął za nimi drzwi i ruszył u boku młodszego - Wróżka? To twój pies? I Jin Ling to kto? Masz dziecko? - Mingjue chciał się dowiedzieć czegoś więcej o towarzyszącym mu mężczyźnie. Liczył, że w ten sposób uda mu się rozwiązać zagadkę tych dziwnych wizji.
- Więc widocznie polubiła mnie. - stwierdził spokojnie mniejszy po czym zaraz pokręcił głowa - Nie wiem kto to… Nie wiem czemu to powiedziałem. Ale z tego co mi się w głowie zrodziło to chyba mój bratanek i jego pies. Ale ja nie mam rodzeństwa. - odparł kierując się w stronę najbliższego sklepu.
- Rozumiem. - choć Jue nie był pewien czy naprawdę rozumie - Z drugiej strony możesz nawet nie wiedzieć, że gdzieś jakieś masz. Ja na ten przykład mam brata i powiem ci, że nie wiem co gorsze. Chociaż jak tak o tym myślę, to na Tanga na przykład już nigdy nie spojrzę tak samo. Wyglądał jakby miał zamiar życie za kogoś oddać. - rzucił rozbawiony, bo jedyne co mu zostało to czekać, aż te wizję znikną i nauczyć się jakoś z nimi żyć.
Yao wzruszył mimowolnie ramionami, a te skrzyżował na torsie idąc przed siebie. Musieli doprawdy zabawnie wyglądać. Różnica wzrostu była spora, do tego dwa groźnie wyglądające psy kroczące ich śladem.
- Najpewniej za ciebie. Skoro się przyjaźnicie. - stwierdził niemrawo i westchnął znów. Uśmiechnął się delikatnie i już chciał coś powiedzieć kiedy gumka na włosach puściła, a te rozsypały się na jego ramionach - Chyba nie dane mi dzisiaj mieć związane włosy. - stwierdził pod nosem i spojrzał na niego - Nie wiem skąd biorą się te dziwne wizję. Trochę mnie to niepokoi. - skwitował w końcu i skręcił w stronę sklepu.
- Ładnie ci w rozpuszczonych, ale jak chcesz to mogę ci je upiąć jakoś. - zaproponował by młodszy nie musiał się tak męczyć - Uwierz mi nie tylko ciebie one niepokoją. Ostatnie co chciałem widzieć i czuć to ostrze na mojej szyi. Chociaż to dziecko z dziś było bardziej przerażające. - wszedł za nim do sklepu, wcześniej zapinając psy na smyczy. Niezbyt przejmował się tym, że mu nie wolno, jeszcze nikt nie odważył zwrócić mu się uwagi, a zawsze mógł błysnąć odznaką i wyjaśnić, że to psy policyjne. W końcu dostały zadanie pilnowania Meng Yao.
Meng Yao wszedł do środka i zabrał koszyk. Kręcił się między półkami, pakując różne rzeczy do środka.
- Widziałem gorsze rzeczy… - powiedział po chwili milczenia. Nie chciał jednak się nad tym rozwodzić. Podał mu za ciężki koszyk - Weź to... Zaraz mi odpadną ręce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro